Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2020, 07:59   #101
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Wieczór; karczma “Sierp i młot”

Piździ! To jedyne słowo, które na tą chwilę przychodziło Versanie do głowy gdy tak spacerowała sobie po zmroku w kierunku krypy. Najchętniej to położyłaby się teraz pod swoją grubą, puchową pierzyną. Miała jednak do wykonania niezwykle ważne zadanie. Pszeszpiegi w drugim najczęściej odwiedzanym przez klawiszy lokalu: "Sierp i młot". Nie wiedziała o nim zbyt. Poza tym, że to speluna podobna do "Piwnicznej". Cuchnące piwo, duchota, ciasnota i tanie dziwki. Tak się jednak składało że był to klimat, w którym podstępna wdówka odnajdywała się idealnie.

- Będzie czy nie będzie? - to pytanie krążyło po głowie Versany gdy łapała za klamkę drzwi do tawerny zarówno w stosunku do Łasicy jak i każdego strażnika po koleji.

Wieczór rzeczywiście okazał się paskudny. Padało! Ulryk chyba chciał sobie pożartować bo już na ziemskim padole mroził ten deszcz gdy już opadł na leżący na dole zdeptany śnieg i bruk. W takich warunkach każde ogrzane wnętrze wydawało się przyjazne. Gdy Versana weszła do środka poczuła falę przyjemnego ciepła jakie w jakie weszła. I wieczorny gwar rozmów gości. Parę głów odwróciło się w jej stronę jak to zawsze się działo gdy do środka wchodził ktoś nowy. Wewnątrz jednak nie zastała żadnej znajomej twarzy. Za to na honorowym miejscu nad regałami za ladą znajdowały się skrzyżowane sierp i młot co nadały nazwę tej karczmie. I sądząc po gościach chyba rzeczywiście większość to zwykli rzemieślnicy co po pracy przychodzili na kufelek czy dwa. Zdecydowanie to nie była ta atmosfera jak wczoraj “Pod pełnymi żaglami”.

Famme fatale skierowała więc swoje kroki od razu do bufetu. Miała na sobie swój zwyczajowy makijaż, który miał na celu zakamuflować jej prawdziwe "ja".

- Straszny ziąb. - zagaiła do stojącego po drugiej stronie lady mężczyzny - Daj coś na rozgrzanie. - dodała przesuwając po blacie dwa szylingi. Oczekując na obsłużenie przeleciała wzrokiem po gościach. Strażnicy kazamat wyróżniali się spośród tłumu i to ich miała nadzieję odnaleźć.

- Zima. Co zrobić. - karczmarz stwierdził filozoficznie zerkając na marznące krople tłukące o okno. Przynajmniej nie wpadały do środka tak samo jak zimno z zewnątrz. Gdy już rudowłosa Ida stała z grzańcem w ręku mogła rozgrzać się przyjemnie także od wewnątrz. I przyjrzeć się mieszance gości. W większości mężczyźni. W większości w niezbyt wyszukanych szaro - burych ubiorach ludzi pracujących. Dlatego w oczy rzucała się grupka gdzie przy jednym ze stołów, przy świecach i kuflach omawiała coś jakaś dwójka. Raczej coś na poważnie bo zajmowało ich to dość mocno. Nieco dalej jakiś wyrośnięty młokos toczył swoją rozmowę ale tak jakby szukał zaczepki czy chciał coś udowodnić. I zupełnie z innej bajki przy jednym ze stołów siedziała jakaś kobieta ubrana w futra sprawiające wrażenie, że ma świetny ubiór jak na takie zimowe kaprysy pogody. A mimo to miała jak dla kontrastu całkiem przyjemną dla oka twarz. Tam i tu widać było jakieś grupki czy pojedynczych ludzi co wyglądali jak oprychy i zarabiali na życie siłą swoich rąk ale nie było pewne czy to właśnie pracownicy kazamat czy nie.

Versana postanowiła więc postać jeszcze chwilę przy szynkwasie sącząc grzane piwo. Jej szczególną uwagę przykuła para mężczyzn, którzy dość żywiołowo omawiali nieznany dla niej temat. Mimo półmroku jaki panował w tawernie. Ciemnowłosa kultystka doskonale widziała oblicza obywóch. To zaś dało jej możliwość wyłapania tego o czym mówią. Starała się jednak pozostać dyskretna by nie wyglądać jak sroka gapiąca się w gnat.

Wyłapała słówko “Karl” bo powtórzyło się więcej niż raz. Ale czy to było imię któregoś z nich czy mówili o kimś jeszcze nie była pewna. Ten z kolczykiem w uchu wydawał się opowiadać o czymś albo przekonać do czegoś tego drugiego. Było też coś jak “dobry interes” i “karliki”.

- Gra tu ktoś w kości bądź karty? - bez owijania w bawełnę zapytała właściciela przybytku - A tak z innej beczki. Kim jest ten naburmuszony i spięty mężczyzna? - lekkim ale nie zdradzającym ruchem głowy wskazała w kierunku młokosa - Wygląda jakby mu matkę zruchali albo ciasto ukradli. - postanowiła przełamać lody idelikatnym żartem idealnie wpasowywującym się w klimat dzielnicy.

- To Klaus. Nasz młody gniewny. W końcu będzie miał kiedyś pecha i zaczepi nie tego co powinien i skończy mu się to skakanie. - karczmarz podrapał się po zarośniętym policzku spoglądając w stronę wspomnianego młodzieńca. Mówił jakby nie przepadał za nim ale chyba też i przywykł.

- A chcesz grać? Możesz spróbować u Delberta. Chyba grają właśnie. - wskazał na inny ze stołów gdzie chyba rzeczywiście trzech mężczyzn grało w kości używając do tego jednego z kubków do trząchania i rzucania kości na stół. Chyba nie grali o żadne wysokie stawki bo atmosfera wydawała się rozluźniona i spokojna.

- Pytasz dzika czy sra w lesie? - mówiła jakby była jedną stąd. Styl był zdecydowanym rynsztokiem. Działał jednak najlepiej w kręgu ludzi pokroju tutejszych bywalców..

- Jasne, że chce grać. - dodała - Chciałabym również trochę tu zarobić. Sam z resztą chyba wiesz jak. - ironia w głosie Idy podkreślała tylko to co było dość oczywiste - Jak to tu wygląda? Komu zapłacić za zgodę na prace w tym rejonie? Płacić część z dochodu czy raczej jakaś tygodniówkę? Ta damulka opatulona w futra również ma tu rewir? Kim w ogóle ona jest? Wygląda raczej jak damesa niż dziwka. - dorzuciła na koniec swoje spostrzeżenie.

- To Dana. Nie jest ani damą ani dziwką. Jest leśnikiem. Jak ma jakąś sprawę do załatwienia w mieście to przychodzi. - karczmarz spojrzał na wskazaną kobietę i po chwili zastanowienia odpowiedział.

- Chcesz tu szukać klientów no to płacisz 10% mnie. Pokoje są na górze. Ale to trudny teren dla takich dziewczyn jak ty. Niewielu tu ma kasę na takie rozrywki. Przychodzą po pracy na kolejkę czy dwie, czasem kolację i wracają do domu. Nazywasz się jakoś? - oberżysta wydawał się dość spokojny i wydawał się mówić szczerze. Przyjrzał się rozmówczyni jakby oceniał jej walory albo możliwości na tym trudnym rynku o jakim mówił.

- Ida. - rzuciła po czym dopiła resztę grzańca - Pora więc zagrać. Zobaczymy na co stać chłopców. - pusty kufel wylądował na blacie - Dzięki… - spojrzała na swojego rozmówcę w dość wymowny sposób - … a na ciebie jak wołają?

- Vlad. - przedstawił się gospodarz kiwając krótko głową przy tym przedstawianiu się.

- Miło mi cię poznać Vald. Oby nasza współpraca układała się pomyślnie. - Ver odwzajemniła ten oszczędny ukłon miłym uśmiechem - Podaj mi więc Vald jeszcze jeden kufelek tego samego. - ponownie przesunęła kilka srebrników po blacie - Powiedz mi jeszcze jedno. Kim są ci dwaj. Trochę odstają od reszty klientów. Wiesz powiedzmy, że badam rynek i mierzę zamiary na możliwości. - jej argumentacja w rzeczy samej miała ręce i nogi - Wiesz. Jak ja zarobię to i tobie coś z tego skapnie a oni wyglądają na takich, którzy mogą mieć kilka karlików w sakwie.

- To strażnicy z kazamatów. Przychodzą tu czasem po swojej zmianie. - Vlad zerknął w stronę stołu zajmowanego przez obydwu rozmawiających mężczyzn.

- Za mundurem panny sznurem. - podsumowała niejako nowinę - W każdym razie mają pewno co w sakiewce. Jak na nich wołają?

- Ten ciemny to Greg. A ten drugi to nie wiem. - Vlad nieco zmrużył brwi gdy próbował sobie przypomnieć ich imiona i udało mu się jedynie częściowo.

- Wyglądają na dżentelmenów więc z pewnością mi się przedstawią. - rzuciła śmiejąc się pod nosem - No cóż. Obowiązki wzywają. Wpierw jednak odrobina relaksu. Dzięki za kufel i rozmowę. - chwyciła naczynie i odwróciła się od karczmarza kierując swoje kroki w stronę stolika przy którym zasiadało trzech starszawych mężczyzn.

Porozrzucane monety, drewniany kubek, pięć sześciościennych kości i kufle już z na wpół wygazowanym piwem. Nie podlegało wątpliwość, że był to stolik przy którym grano w kości. Stawki nie powalały. Versanie jednak nie zależało na monetach. Miała za to zamiar podobnie jak w przypadku Rosy wygrać kilka informacji. One wszak często były dużo więcej warte niż złoto.

- Można się dołączyć? Czy obawiacie się przerżnąć z kobietą? - zaczęła nieco ostrzej wiedząc, że nic tak nie motywuje mężczyzn do działania jak ich urażone ego. Nie czekając na odpowiedź dosiadła się i wyjęła kilka szylingów, zauważając iż tylko one leżą w puli. - Języków w gębach pozapominaliście czy co? Nie przyszłam tutaj przyglądać się waszym słodkim minom… - zrobiła dość wymowna przerwę uśmiechając się słodko - … no chyba, że mi coś ekstra dorzucicie. O ile rzecz jasna dacie rade mnie ograć. - szyderczy uśmieszek doskonale pasował do jej sukowatego wyglądu. Póki co jednak patrzyła się jak zawodowa hazardzistka na nieco zdziwioną twarz każdego z graczy.

Zawahali się. Chyba tego się nie spodziewali. Popatrzyli na młodą kobietę która mogłaby być ich córką albo młodszą siostrą. Do tego w stroju i makijażu dość wyraźnie zdradzającą profesję jaką się para. Z bliska Ida dostrzegła, że to raczej chyba tacy ojcowie rodzin pewnie z żonami i dzieciakami czekającymi w domu. Zapewne więc tacy nie bardzo wpisywali się w schemat klientów szukających pocieszenia w odpłatnych, kobiecych ramionach. A może nawet nie bardzo chcieli się z kimś takim pokazywać.

- No nie, my nie z takich. Tak po przyjacielsku gramy dla rozrywki. Nic poważnego. Ale jak chcesz to usiądź. - po tej niemej naradzie spojrzeniami jeden z nich, ten z już pierwszymi siwymi włosami na czarnej brodzie w końcu zaprosił kolorowego gościa do stołu. Chociaż bez entuzjazmu w głosie czy spojrzeniu.

- Przecież nikt wam nie każe zaciągać mnie na górę. - roześmiała się delikatnie - Gram, bo lubię. Z resztą, jeżeli nie macie pieniędzy aby zapłacić za ewentualne przegrane zawsze możecie coś innego położyć na szali. - dodała tajemniczo - Informacje często są dużo cenniejsze od monet. To o co więc gramy i kto rzuca pierwszy?

Pokiwali głowami i zaprosili ją gestem chociaż nadal bez serdeczności czy przekonania. Ot tyle co wypadało. Przedstawili się. Aldabert, Bernard i Henryk. Kości znów powędrowały do kubka, zagrzechotały w nim po czym wylądowały na stole. I gra została wznowiona, tym razem we czwórkę a nie na trzech. Po pierwszych turach gdzie towarzysze do gry nie byli za bardzo rozmowni, jakby czuli się skrępowani jej obecnością atmosfera trochę się rozluźniła.

- Nie widziałem cię tu wcześniej. - zagaił Henryk któremu brakowało kawałek ucha. Podał kubek z kośćmi czerwonowłosej bo przyszła teraz jej kolej na rzucanie kośćmi.

- Ida jestem i nie mam stałego miejsca a karczm w mieście nie brakuje. Musieliśmy się najprawdopodobniej mijać. - odparła bez zastanowienia. - To jakie stawki was interesują? - spojrzała pytająco na kompanów.

- A, o takie. - Henryk co miał już dość wysokie czoło wskazał na garść miedziaków na jakie grali a co leżały jako pula na środku stołu. Stawka rzeczywiście była bardzo towarzyska i czysto symboliczna.

- To ja dorzuce swoje ale jak wygram to zamiast zgarniać pulę zadam wam kilka pytań a wy mi odpowiecie zgodnie z prawdą. Umowa stoi? - stwierdziła, że warto powtórzyć to co w przypadku Rosy okazało się być skuteczne.

Trzej mężczyźni znów popatrzyli na siebie nawzajem zanim któryś się odezwał. - Gramy o to. Jak chcesz coś zapytać to pytaj. - Aldabert wzruszył ramionami chyba nie mając przekonania do takiej propozycji. A stawki na miedziaki były tak niskie, że chyba nawet im za bardzo nie zależało kto ich wygra. Pozostali pokiwali głowami na znak aprobaty dla decyzji kolegi.

Chwyciła więc kubek. Chwilę potrząsała i wypuściła kości które poturlały się po blacie. Wynik był zaskakujący zarówno dla niej jak i trójki jej towarzyszy.

- Kim są więc ci dwaj? Co mi o nich możecie powiedzieć? - była dyskretna i subtelna. Zależało jej by Greg z kolegą nie domyślili się, że wypytuje o nich kolejnych już ludzi.

- Nie wyglądają jak reszta gości. To jacyś żołnierze? - udawała, że nic o nich nie wie i szło jej to dość dobrze.

- Żołnierze?! Pfff! - Bernard prychnął z irytacją jakby uraziło go takie pytanie. - Gdzie im do żołnierzy. Mój syn był żołnierzem. Służył dla Mannana i imperatora. Nie wrócił z rejsu. Gdzie im do niego. - powiedział jakby miał żal, że jego syn umarł a ci co są gdzieś w jego wieku nie. Henryk poklepał go po ramieniu aby uspokoić kolegę i ten pokiwał głową, że już mu lepiej.

- To zwykli klawisze z kazamat. Leniwe psubraty. Ci ze straży miejskiej to chociaż po mieście się co jakiś czas z halabardami przejdą. A ci to tylko siedzą w tej swojej norze. - Aldabert wzruszył ramionami widocznie nie mając o strażnikach lochów zbyt dobrego zdania.

- Ale to jest robota. Też bym się zapisał jakbym był młodszy. Czy się stoi czy się leży to wypłata się należy. I to cały rok. Rybak musi zmoknąć by te ryby wyciągnąć, farmer ma na ziemi harówę cały rok, ci ze statków i portu też. A teraz trzęsą portkami by jakąś robotę znaleźć. A jak robisz w kazamatach to czy słońce czy deszcz to bierzesz swoją tygodniówkę i nie musisz się o nic martwić. - dla odmiany Henryk od ręki przedstawił same zalety pracy strażnika więziennego. Jak patrząc z tej perspektywy to rzeczywiście taka praca miała sporo zalet.

- A ja bym i tak nie chciał. Brudna robota. - pokręcił głową Bernard nie przejawiając coś chęci by podjąć tam pracę nawet jakby pewnie był młodszy.

- A ci dwaj jak się zwą? Więcej tu ich przyłazi? - podpytywała dalej czując iż starsi panowie trzej są na fali - Mają jakiego dowódce czy tam przełożonego?

- Pewnie mają. Nie gadają z nami a my z nimi. Jesteś taka ich ciekawa to sama się ich zapytaj. - odparł wciąż trochę rozdrażniony Bernard.

- Póki co siedzę z wami i to z wami chcę rozmawiać. - uśmiechnęła się chytrze - Tamtych zaś zdąże oskubać z tygodniówek. Słyszeliście może coś o niejakim Buldogu. Ponoć to jeden z nich i ponoć wyjątkowa szuja. - zgarnęła ponownie kości w kubek i ponownie wyrzuciła je na stół.

Mężczyźni zastanowili się chwilę i popatrzyli na siebie. Ale w końcu przecząco pokręcili głowami na znak, że nie słyszeli o kimś takim. - Nie gadamy z nimi a oni z nami. - powtórzył Henryk by dać znać, że kiepsko u nich ze znajomością strażników czy poszczególnych czy po całości.

- Zostawmy więc tych gamoni i zmieńmy temat. Co sądzicie o tych barbarzyńcach z północy. Co ich mogło tu przywiać? - zmieniała temat tak swobodnie jak bieliznę bądź kochanków - Żyjecie dłużej niż ja to i wiedzę macie większą. Zdarzały się takie sytuacje wcześniej?

- Źle, że ich przywiało. Cokolwiek ich tu przywiało. Dobrze, że się rozbili. Mam nadzieję, że nasi wyłapali wszystkich. - trzej koledzy bez żalu zostawili temat strażników miejskich lochów i nowy nawet ich zaciekawił.

- Niedobrze, że przepłynęli przez cały port i miasto i nikt ich nie zauważył. Przecież tu cud, że nie wyszli rabować czy co oni tam zwykle robią. Wyrżnęliby pół miasta do rana. - Aldabert prychnął nieco z obawy na ten los co mógł być losem tego miasta.

- No jedną łodzią to chyba nie wyrżnęliby pół miasta. Ale mogli narobić szkód, mogli. Dobrze, że popłynęli dalej. - Bernard nie do końca się z nim zgodził w detalach ale ogólnie chyba też uważał, że o włos się otali przed barbarzyńską rzezią i zniszczeniem.

- Dobrze, że się rozbili i potopili. Dobrze im tak. Dobrzy bogowie czuwają i pokarali tych bezbożników za ich pychę. - Henryk dorzucił swoje trzy grosze trochę jakby widział w tym dobry i zły omen jednocześnie.

- Ale wcześniej to nie pamiętam by byli tak bezczelni. Jakby się nie rozbili to by pewnie nikt nawet nie wiedział, że w ogóle przepłynęli przez miasto. Nie wiem co ci ze straży miejskiej robili tamtej nocy. - Aldabert pokręcił głową na znak, że to wcale nie daje dobrego świadectwa o strażnikach miejskich.

- No ciekawe, ciekawe. - w sumie dopiero teraz coś wpadło jej do głowy - Albo dupczyli, albo się nachlali, albo ktoś zadbał by akurat tamtej nocy nikt nie patrolował nadbrzeża i ujścia rzeki. Śmierdzi mi to gorzej niż marynarskie gacie. - tak też był naprawdę. Dopiero teraz ta myśl zapłonęła żywym ogniem pobudzając czasami aż nadto wybujałą wyobraźnie jedynej takie w tym mieście prostytutki.

- Obawiam się niestety, że jak raz już się im udało. To pozostali mogą pójść w ich ślady. Co ich jednak mogło tu ściągnąć? - ciężko było stwierdzić czy pyta mężczyzn czy raczej głośno myśli. Nagle jednak jej ton ucichł.

- Powiada się, że żyją oni w zgodzie z Chaosem. Ramię w ramię. Czerpiąc z niego swoją siłę i energię. - dla mieszkańców wybrzeża, fakt ten był bardzo dobrze znany. Zarówno słowne przekazy jak i zapiski w książkach, które czytała Versana dość często mówiły o takim zjawisku i niby to nie dziwiło okolicznej ludności. Wciąż jednak wzbudzało strach, odrazę i niepewność.

- Jak dla mnie to oni czegoś szukali. Z tego też powodu pewno ci łowcy się tu zjawili. - teraz jakby wszystkie te poszlaki łączyły się w jedna spójną całość - Tylko co może znajdować się w głębi lądu co by zainteresować mogło tych dzikusów? Panowie. Jak myślicie? znacie okolice jak własną kieszeń. Znacie też zapewne okoliczne legendy i przepowiednie. - obrzuciła staruszków pytającym spojrzeniem chcąc wykrzesać z nich jeszcze chociaż tą informację. Z racji wieku byli oni skarbnicą wiedzy. Ver więc nie mogła sobie pozwolić na nieskorzystanie z takiej okazji do rozmowy z nimi.

- Nie mów takich rzeczy dziewczyno! Plugawe słowa zło przyciąga. - słowa o Chaosie poruszyły rozmówców Idy. Przeżegnali się, odstukali w drewno stołu i jeden nawet splunął przez ramię by odczynić ewentualny zły urok.

- Nie wiadomo po co ty przypłynęli. Może jak którego żywego złapali to coś powie. A tak to zgaduj zgadula co ich przywiało. - Bernard powiedział już spokojniej i chyba nie bardzo miał ochoty zgłębiać się w zamysły piratów gnanych swoimi mrocznymi zamysłami.

Gdyby tylko wiedzieli jak to plugastwo blisko nich siedzi. Posiwieliby pewno do końca. Niewiedza była jednak błogosławieństwem. Człowiek im mniej wiedział tym lepiej spał. Tak też w tym przypadku było lepiej.

- Dziękuję wam za te kilka partyjek w każdym razie. Trzymajcie się zdrowi i cali. Niech bogowie was prowadzą. - pozdrowiła na pożegnanie odchodzących mężczyzn. Wchodzenie na temat mrocznych potęg nie było może najlepszym pomysłem. Ver jednak nie złamała żadnego prawa swoimi domysłami i mową a wiedza, którą mogła dzięki temu zdobyć miałaby zapewne diametralny wpływ na dalsze dzieje całego zboru. Mężczyźnie w każdym razie tak jak siedzieli tak wyszli zabierając uprzednio cały swój dobytek. Ciemnowłosa kultystka zaś postanowiła zmienić stolik. Wstała i ruszyła w kierunku wyznawczyni Taala.
 
Pieczar jest offline