Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2020, 14:38   #31
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 05 - 2051.03.03; pt; przedpołudnie

[media]http://www.youtube.com/watch?v=gYzTnsHpF9k[/media]
Czas: 2051.03.03; pt; przedpołudnie
Miejsce: Miami; Baysite; bar Bailey’go
Warunki: wnętrze Jeepa, jasno, gwar ulicy, gorąco na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, ciepło



- No to chyba tutaj. - Danny wziął na siebie rolę pilota i tego co próbował przełożyć ten schemat narysowany wczoraj przez Carmen na to co widzieli dookoła. Dlatego usiadł z przodu obok James’a. No i tak próbowali się połapać co jest co. Najpierw zgodnie ze wskazówkami kelnerki trzeba było dojechać do wielopasmówki oznaczonej na kartce grubą, krechą wzdłuż kartki. A potem skręcić w prawo i jechać po tej wielopasmówce.


Póki się jechało tą dawną międzystanówką wszystko wydawało się proste. Jeep chociaż ani nowy, ani w pełni sprawny radził sobie bez problemów. A umyty przez burzę i James’a dawno tak dobrze nie wyglądał. Kłopot mógł sprawić w który to zjazd mają skręcić. Niewiele dawnych znaków się zachowało a każdy zjazd po prawej mógł być tą poziomą krechą na kartce w notesie blondynki, narysowanej przez kelnerkę a jaką trzymał kowboj w łaziku kierowcy. Ale póki się jechało międzystanówką widoki były ładne. Można było się cieszyć pogodnym dniem i widokiem pozornie całych wieżowców już wcale nie tak odległych. Zwłaszcza jak się jechało jedną z niewielu działających fur. Gdzieś tam musiało być to Downtown i może jeden z tych wieżowców jakie było widać należał do senior Cantano. Ale nie wiedzieli który no i trochę na czuja trzeba było wybrać ten zjazd który miał doprowadzić do umówionego baru.

Koniec końców skręcili chyba dobrze gdy na wielkim, wielopoziomowym rondzie z estakadami zjechali łagodnym łukiem na dół. Widać było nadżerki i ubytki tak w asfalcie jak i słupach na jakich trzymały się estakady. Albo nie jeśli były zarośnięte bluszczem, lianami, mchem i kto wie czym jeszcze. Zjechali w węższą drogę za to bardziej malowniczą. Tu już trzeba było jechać wolniej i się rozglądać na boki. Danny przypuszczał, że bar powinien być raczej po lewej stronie bo Carmen narysowała znaczek nad poziomą krechą w jaką mieli zjechać.

O ile na autostradzie było dość pusto, momentami byli jedynym poruszającym się obiektem w zasięgu wzroku przez co można było odnieść wrażenie, że są ostatnimi ludźmi w tym mieście. To gdy z niej zjechali a do tego musieli mocno zwolnić, to i miejscowy folklor dał o sobie znać. Kolorowe zwierzęta, ludzie, ptaki, skaczące i skrzeczące małpy przebiegające tuż obok psy, jadący rowerzyści, ludzie prowadzący konie, wozy i bydło. Wszystko podziwiane w pogodny, słoneczny środek dnia z wnętrza rozgrzanej puszki samochodu. Znów dał się wyczuć ten specyficzny zapach rozgrzanych blach i plastiku jakim emanował każdy rozgrzany słonecznym żarem samochód. Ale jednak w końcu udało im się wypatrzyć coś co chyba było tym czego szukali.


---



Koniec końców wylądowali u Diego. Z okien widać było stojącego Wranglera a wewnątrz śpiącego James’a. Zbyt wcześnie nie było co wyłazić bo rozszalała się burza. Taka poważna. Z piorunami i grzmotami. Lało bez opamiętania. Na szczęście nie byli na zewnątrz i nie musieli tam wychodzić. A i wewnątrz mieli co do roboty. Zaczynając od śniadania z przyrządzonej wczoraj kury. Która okazała się wyśmienita z tymi wszystkimi ziołami i dodatkami. Właściwie oboje mieli wyśmienite humory. I po ostatniej nocy. I po poranku.

Jakoś tak się dziwnie ułożyło, że jak Tamiel miała skorzystać z łazienki to Danny coś tam chciał się upewnić, że pompa się nie zacina czy coś. Coś jakby ściemniał i kręcił. No ale jak już był no to sprawdził tą pompę. Niestety chociaż trochę zgrzytała to nie raczyła się zaciąć. Potem no jak już miał ją w ręku no to już napompował tej wody. No ale była chłodna. Dobrze było ją ogrzać. Ale dla gości była do dyspozycji grzałka podpięta pod akumulator. Można była sobie nagrzać a wręcz zagotować wody. No ale coś policzone na grzanie wody w czajniku czy garnku potrzebowało trochę czasu by nagrzać wodę w wannie. Ale Danny chciał się upewnić, że Tami sobie nic nie zrobi. Czy co. W końcu jak się tak upewniał to jak woda się zagrzała no to już byli bez ubrań i dość mocno sobą zajęci. I na samym końcu faktycznie nawet wzięli tą odświeżającą kąpiel.
No i była ta burza za oknem, śniadanie z własnym kurakiem, rozmowy przy śniadaniu, oglądanie wczorajszego komiksowego prezentu no i jakoś ta burza skończyła się w samą porę. Jak się znaleźli u Diego to byli pierwsi. Potem dołączyła do nich Melody i po kolei zeszła się reszta towarzystwa. A w międzyczasie zrobiło się południe czyli pora jaką od wczoraj zamierzali ruszyć w głąb tropikalnego miasta aby odnaleźć ten bar w jakim miał na nich czekać człowiek senior Cantano.



To chyba była prawda. Że tym na południu nigdy i nigdzie się nie spieszyło. Co niejako w świecie bez zegarków i precyzyjnie przez nie odmierzanego czasu nawet pasowało. Umawiali się na wieczór, rano czy południe. I jakoś się spotykali. A, że ktoś przyszedł pół godziny, godzinę czy dwie wcześniej czy później to jakoś nie bardzo miało dla nich znaczenia. Tak samo jak się umawiali na coś na “jutro”. Może i dobrze bo jak wstali rano to akurat zbierało się na burzę. Albo William tak wcześnie wstawał bo miał taki zwyczaj albo specjalnie ją obudził aby pokazać jej ten wschód słońca nad oceanem. Widok był naprawdę wart wstawania.


Całkiem inny niż w jej rodzimych górach. Tam pomimo mgieł, chmur i smogu też zdarzały się piękne poranki i majestatyczne widoki. Ale kompletnie inne niż tutaj. Góry to góry a ocean to ocean. Kompletnie inne światy. No i Will właśnie zbudził ją aby mogła nacieszyć oko tym co dla niego pewnie było rutynowym widokiem jak dla niej góry i doliny.

No a potem wrócił do łóżka. Raz, bo wschód zaczynał powoli przechodzić w poranek a dwa, że chmury zasnuły widok a nawet zaczęło grzmieć i błyskać zapowiadając burzę. Z powodu burzy nie było też za bardzo sensu wychodzić na zewnątrz. Ale można było jeszcze pospać, poleżeć, pogadać czy zjeść śniadanie. Okazało się, Will umie robić śniadania.

- Ryba. Świeża. Jedz, jedz, dobra ryba. U nas dużo ryb. - zachęcił ją gdy smażył jakieś ryby właśnie na to śniadanie. I faktycznie albo ta ryba była taka smaczna albo on ją tak smacznie przyrządził. No i na ciepło to sama rozpływała się w ustach.

- O, przestało padać. To możemy iść. Tam gdzie Jose widział tą kobietę. Chcesz? - zapytał wciąż chyba mając kłopoty ze zrozumieniem motywów i zachowań nowej znajomej. Przespali noc w jakimś domu. Chyba jego a przynajmniej poruszał się w nim jak po swoim. No a jak burza przeszła to znów ruszyli w miasto. W tej jakże odmiennej od gór krainie wszystko było na opak. Ledwo burza się skończyła, kałuże, błoto i strumyki jeszcze nie wyschły a już zaczynały parować tworząc ten nieprzyjemny, tropikalny zaduch. Nad oceanem rzeczywiście było przyjemniej, bryza dawała poczucie rześkości. Ale utykała w głębi miasta gdzie w końcu weszli. Ale burza oczyściła powietrze na tyle, że nawet ubranej po szyję Federatce nie było ani gorąco ani zimno. Tylko tak w sam raz.

- O to tutaj. Widzisz? Jose szedł tędy. A ją widział tam. Tam na tamtym końcu ulicy. - tłumaczył gdy doszli na miejsce. Dobrze, że go miała bo ten kawałek ulicy i domów niczym się dla niej nie różnił od tych jakie mijali do tej pory. Ten kawałek też był dość zapuszczony. Widocznie nikt albo mało kto tu mieszkał. I jak tak stała na środku ulicy i patrzyła w jej głąb tam gdzie ten latynoski kolega blondyna widział kogoś kto mógł być jej siostrzanym krukiem to nie było po niej śladu. Znikła jak zjawa. Poza tym co mówił Will a wcześniej Jose nic nie wskazywało, że ktoś tu był z tydzień temu. Ktoś po kogo przyjechała do tego miasta.

Potem się rozstali. Will odprowadził ją na ulicę gdzie już widać było 2018-kę i się pożegnał. Miał swoje sprawy do załatwienia. Ale pytał czy jeszcze tu będzie wieczorem i czy chce się umówić. Bo on chciał i mógł po nią przyjść. Ale chciał wiedzieć czy ona chce i czy ma przychodzić. Więc wróciła do hotelu sama. Zastała swój pokój zamknięty a jak zapukała otworzyła jej Rita która widocznie skorzystała z jej oferty. Zeszła potem na dół do Diego gdzie już zastała blondynkę i jej rangera. No a po jakiś czasie po kolei dotarła i pozostała trójka.



Muskularny gladiator też zanim wrócił do hotelu “2018” a raczej do lokalu naprzeciwko tego hotelu to już był późny ranek czy nawet wczesne przedpołudnie. Może przybyłby i wcześniej ale zatrzymała go burza. Lało jakby ktoś wiadrami lał wodę z nieba, do tego zrobiło się ciemno i ponuro, grzmiało i błyskało. Więc nie było za bardzo sensu wychodzić na zewnątrz skoro nie było potrzeby. No a nie było potrzeby.

Noc spędził całkiem miło w ramionach latynoskiej ślicznotki z ognistym temperamentem. Ale nie, nie dlatego, że ją wygrał. Pomysł z wczorajszego wieczora był kompletnie chybiony. Ten wygadany Latynos roześmiał się wesoło. Chociaż Dwight nie był pewny czy dlatego, że ucieszył się na jego zgodę na ten pojedynek czy rozbawił tekst o handlu wybraną dziewczyną. Nie znał ich slangu to nawet nie wiedział czy i co im przetłumaczył.

Samo siłowanie na rękę było za to bardzo ciekawym doświadczeniem. Grubas chociaż pewnie nie miał szans nadążyć za Dwightem w bieganiu czy płynności ruchów to miał łapy potężne jak uda gladiatora. Siłowali się z kilka razy. I okazało się, że Bongo ma parę w tych wielkich łapach. Był dla gladiatora równorzędnym przeciwnikiem. Na przemian to jeden to drugi nadgarstek stukały o blat stołu. Ale gdy towarzystwo rozemocjonowane tym wyrównanym pojedynkiem kibicowało za to widowisko ostatecznie okazało się, że gość wygrał z przedstawicielem gospodarzy o dwa razy więcej więc wynik wyszedł jak 5:3 na jego korzyść.

Ale te kolorowe i roześmiane towarzystwo okazało się bardzo przyjazne i sympatyczne. Nie mieli do obcego żalu czy pretensji za to, że ktoś od nich przegrał walkę patrzyli na niego przychylnym wzrokiem. Zaprosili do siebie co było ciekawą opcją zwłaszcza, że nie miał za bardzo alternatywy. Na pokój w hotelu nie chciał wydawać niewielkiego dobytku, co prawda Melody oddała swój pokój do dyspozycji potrzebujących no ale Rita go ubiegła zgarniając klucz a potem wyszła z jakimś Latynosem. Razem z kluczem. James pojechał się ścigać a potem w ogóle zniknął z granicy widoku i słuchu a teksańska para urwała się do hotelu. Więc z całego przyjezdnego towarzystwa został właściwie sam z niezbyt ciekawymi alternatywami co do noclegu. No a tu ci sympatyczni kolorowi tubylcy zapraszali go do siebie. Koniec końców wylądowali u kogoś z nich na chacie a on sam nawet z jakąś nowo poznaną ślicznotką w jednym łóżku.
No ale rano jak wstali trzeba było wracać. Ale lało i grzmiało. Więc w końcu wyszedł od tych kolorowych jak przestało. Jak doszedł w końcu na miejsce trochę przy tym klucząc i gubiąc się bo nie bardzo pamiętał wczorajszą trasę no to w samą porę śniadania. Późnego ale jednak. Na miejscu byli już Teksańczycy i Melody. Brakowało Jamesaa i Rity ale pokazali się trochę później.



James zanim ponownie zasiadł za kierownicą mógł z rozżaleniem stwierdzić, że po wczorajszych wycieczkach poziom paliwa w baku jakoś się nie podniósł. A nawet ubyło. Zapomniał się zapytać przypadkowych znajomych gdzie tu można zatankować. Będzie trzeba to jakoś załatwić inaczej. Ale poziom paliwa spadł już niebezpiecznie i dzień tankowania zbliżał się nieuchronnie. Albo będzie musiał pożegnać się z Wranglerem.

Powrót pod hotel a raczej walenie w niego światłami niekoniecznie był dobrym pomysłem. Ta brama jaką wczoraj wchodzili na teren hotelu albo na jego zaplecze była teraz zamknięta. A za ogrodzeniem biegały dwa brytany. Odgłos silnika i świateł zwabił je jakby spodziewały się ataku. Więc warczały groźnie. Na szczęście oddzielało ich ogrodzenie więc one zostały tam a James był po tej stronie.

Rano jak się okazało właściwie nie musiał kłopotać się z myciem samochodu. Z samego rana na miasto spadła potężna burza która wydatnie pomogła w zmywaniu trawy i błota z pojazdu. Za to lało jak cholera. I to z godzinę czy dwie. Właściwie to pomogło mu nawet potem przespać się jeszcze trochę na tylnej kanapie terenówki. Dla odmiany burza jednak znacznie skróciła czas na przegląd po parkując pod chmurką nie bardzo było jak grzebać pod maską czy w elektryce jak z góry grzmiało i leciały wiadra wody. Ale i tak wiedział, że takie tam poprawianie tego czy tamtego to tylko kosmetyka. Potrzebował narzędzi, materiałów, części zamiennych no i czasu by wziąć furę na warsztat. Z tego co miał w swoich bagażach nie na wiele starczyło, potrzebował zdobyć więcej. Z tą myślą ponownie zasnął w swojej terenówce.

Gdy wstał było już prawie południe. I jak wstał był znów głodny. Od kolacji u Diego i jakichś ryb z ogniska wczoraj na plaży to nic nie jadł. Więc był głodny. Na szczęście dla niego barman chyba uznał, że to część wczorajszej naprawy jaka go tak uratowała i mechanik dostał śniadanie za friko.
Na tym śniadaniu okazało się, że pozostali też już byli u Diego, brakowało tylko Rity. Ale i ta się w końcu wynurzyła na słoneczną ulicę z cieni hotelowego wnętrza.



Po takich wieczorno - nocnych przygodach wstała dość późno. Dobrze, że się z nikim i na nic nie umawiała rano bo by przespała. I chyba padało. Bo jak ją latynoscy znajomi odwozili rano to grzmiało i nad miastem wisiały ciemne chmury jakby się na deszcz a nawet burzę zbierało. Josh widząc kluczyki nie odezwał się do niej tak samo jak ona do niego. Ale zaliczyła jego krzywe spojrzenie. Tak samo jak odjeżdżający samochód pomarańczowych. Ale koniec końców się nie odezwał. Mijając recepcję nieco z profilu spotkała się z czujnym spojrzeniem największego wroga każdego włamywacza. Pies. Dwa psy. Prawdziwe ogary co odprowadzały ją czujnym spojrzeniem jakby miały ochotę zerwać się i rozpruć jej gardło. Ale ostatecznie nie ruszyły się z miejsca. Albo były leniwe albo szkolone by atakować na rozkaz czy ewidentne zagrożenie.
W pokoju Melody nie było Melody. Ani nikogo innego. Były za to rzeczy bladolicej. I żadnych innych. Były dwa łóżka do wyboru z czego jedno nosiło ślady używania a drugie nie. W przeciwieństwie do łóżka w jakim spędziła większość nocy to hotelowe było suche, czyste, bez petów, okruszków i innego śmiecia. Więc spało się całkiem spokojnie i wygodnie. Aż wstała prawie w południe. I musiała poszurać do Diego bo żołądek domagał się swoich praw. A tam znów za ten posiłek trzeba było czymś zapłacić albo siedzieć na głodniaka. Przy okazji okazało się, że jest ostatnia z ich podróżnego zespołu więc teraz mieli komplet i mogli spróbować ruszyć ten bar Bailey'a.


_______________________

Mecha 05

siłowanie się na rękę; Dwight: Kostnica 14 suk
siłowanie się na rekę; Bongo: Kostnica 9 suk
wynik: 14-9=5 suk > m.suk

żar tropików; Rita: Kostnica 18 > nic
żar tropików; Melody: Kostnica 6 > nic
żar tropików; Tamiel: Kostnica 6 > nic
żar tropików; James: Kostnica 2 > nic
żar tropików; Dwight: Kostnica 15 > nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline