Dietmar przyklęknął na jedno kolano, nie odrywając wzroku od skavena. Wymacał rękojeść jego miecza i podniósł się powoli. Napięte mięśnie twarzy drgały, wargi odsłaniały zęby Rachego, upodabniając go do zwierzęcia, z którym walczył. Ostatnie dni, tygodnie i miesiące znajdowały powoli ujście, cały smutek, zmęczenie i strach skumulowały się w jednym długim dźwięku, ni to krzyku, ni to warknięciu.
- Chodź! – Cyrulik dyszał z wściekłością. Czubek miecza skierował w stronę potwora. – No chodź tu!
Zrobił jeden krok, stając bliżej stwora, potem kolejny.
- No chodź!
Skaven zawahał się, a Dietmar zauważył kątem oka, że w kotłowaninie na ziemi przewagę zyskała Sophie, która przycisnęła swojego przeciwnika do podłoża. Nie namyślając się wiele Rache przyszpilił zwierzoczłeka przebijając go na wylot mieczem.
Teraz to oni mieli przewagę.