Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2020, 23:36   #82
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zakupy u czarnoskórego – i wcale nie tak chciwego jak uważali pozostali - przyjaciela w towarzystwie Samediego i Caroline minęły niczym z bicza strzelił. Colt był zadowolony nie tylko ze znacznie powiększonych zasobów amunicji, ale też nowych nabytków w postaci pancernej kurty, hełmu wyróżniającego przedwojennych specjalsów czy doskonale zachowanej lornetki noktowizyjnej zbudowanej na bazie modelu firmy Pulsar. Starszy Kapral Alternatywy nie mógł się oprzeć wrażeniu, że w najbliższej przyszłości nowy ekwipunek będzie kluczowy dla jego być albo nie być na ziemskim padole.


Wracając z pozostałą dwójką do domu nożownik powoli układał sobie w głowie plan na najbliższe godziny. Wiedział, że nie mógł wykraczać poza kolację u Lennego, która mogła okazać się decyzyjna dla obranej przez niego drogi dnia następnego. Nie żeby Bożydar nie był zdecydowany pomóc młodemu Lucasowi, ale podejrzewał, że inni mieli zupełnie różny pogląd na umowę, którą rewolwerowiec związał się z Williamkiem. Niestety, żołnierz AdA należał do wymierającej z wolna grupy, która za wszelką cenę dotrzymywała danego słowa…

Dom. Salon z powycieraną miejscami, żółtą sofą, drewnianym stolikiem kawowym, walającymi się tomiszczami doktorka, ciuchami Miłej i niewielką kolekcją sprzętu treningowego. Pokój, w którym Bożydar zawsze mógł wypocząć i zebrać myśli. Duże, drewniane łóżko ze wspartym na trzeszczącej ramie piankowym materacem. Potężna, metalowa szafa, na której drzwiach znajdowała się drewniana tarcza z kilkoma wbitymi weń nożami do rzucania. W końcu wielkie okno a przed nim stalowa klatka treningowa z zamontowanym drążkiem do pociągania, poręczami do pompek, liną TRX i kilkoma innymi gadżetami treningowymi, które zwykłemu pożeraczowi powojennej paszy wyglądały na sprzęt do trenowania mięśni, o których istnieniu nie miał pojęcia.


W wielkiej szafie poza rzeczami Colta znajdował się kawał jego historii. Pamiątki po akcjach, o których nie sposób było zapomnieć. W małej, drewnianej skrzynce pobrzękiwało echo minionych misji w postaci zawleczki do granatu, kilku nieśmiertelników, złamanego ostrza noża i tuzina innych pamiątek mających jakąkolwiek wartość tylko dla niego. Tamtego dnia jednak Colt nie miał czasu na sentymenty. Po kurtuazyjnym przedstawieniu lokum Ricie i Truposzowi nożownik polecił im aby „czuli się jak u siebie w domu”. Sam tymczasem skorzystał z łazienki w końcu doprowadzając się do względnego porządku. Woda poza obmyciem ciała wojownika – przy pomocy swojego jednostajnego, kojącego szumu – pozwoliła mu oczyścić umysł z zalegających tam śmieci i zbędnych rozterek.

Stylizacja na jaką zdecydował się nożownik była dość uniwersalna. Grafitowa, opięta na jego odtłuszczonej, żylastej muskulaturze koszula świetnie współgrała z czarnymi jeansami i adidasami na płaskiej podeszwie. Jedynym dodatkiem był zegarek z zapięciem z mocnego, szarego paracordu.


Wyszykowany Colt przed kolacją miał jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Pierwszą z nich była wizyta w magazynie AdA, w którym brodaty kwatermistrz gwizdnął ze zdumienia na widok dostarczonego przez nożownika sprzętu. Broń rewolwerowca była w perfekcyjnej kondycji jednak Dar wolał aby ktoś kumaty przyjrzał się elektronice. Maruder chciał mieć pewność, że gogle czy lornetka nie nawalą w najgorszym ku temu momencie. Nie znoszący papierologii facet wypełnił podsunięte przez brodacza kwity po czym skierował się do następnego miejsca. Jego kroki prowadziły go w kierunku salonu zaufanego golibrody jednak idąc nieopodal baru dla wojskowych Bożydar nie mógł nie zajrzeć aby chociaż przywitać się z braćmi z Alternatywy. I tak jak podejrzewał ktoś już zdążył się z nimi podzielić historią z ostatniego wypadu poza DiscCity…

- Nasz bohater! - zakrzyknęli ponad tuzinem podchmielonych gardeł żołnierze.

Dar wiedział, że przeprawa z ramieniem zbrojnym AdA mogła nie być tak łatwa jak się zdawało. Kilka naboi, które rzucił na blat po przywitaniu się z każdym z osobna zdawało się ich nie przekonywać. Cały teatrzyk zaczął się kiedy operator ckm-u Marshall Roist, sanitariusz polowy Daniel Brown oraz strzelec wyborowy Joshua Huismann przykryli się dużym, szarym obrusem starając się z całych sił zbić w jedno końskie ciało.

- Ten koń miał być biały, ale się zakurzył podczas twoich wojaży z psimi mutantami! - krzyknął łeb szkapy po czym „rumak” rozleciał się z towarzyszącą temu falą roześmianych gardeł.

- Chodź tu, mój ty wybawicielu. - krzyknął kolejny z żołnierzy formując usta w dzióbek aby po chwili siedzący obok sierżant sztabowy Trevor Bertner „zatankował” go piwem.

- A tak na poważnie, to ona chociaż wie o tej twojej batalii i narażaniu skóry? - zapytał niemal całkowicie poważnie Bertner.

Bożydar zastanowił się chwilę po czym wzruszył ramionami. Nie kojarzył aby chwalił się komukolwiek z nieobecnych tym starciem. Zwykle kiedy wychodził bez szwanku tego nie robił, a zatem Miła, Truposz czy Chwał nie mieli pojęcia o jego starciu z automatem bojowym. No chyba, że podglądali walkę na kamerach…

Colt nie miał wiele czasu, ale zdążył nieco wyluzować i wysłuchać nowinek jakie przywieźli z wielkich Rubieży pozostali. To, że w opowieściach każdy był szybszy niż Pierdolony Bożydar Colt było już swoistą zasadą jednak zdobywanie pięknych dam zagubionych w ruinach czy tuzina nowiutkich granatów było czymś zupełnie nowym. Po opróżnieniu kufla, skomentowaniu historyjki pancernej siostrzyczki i wyrobieniu standardowej – dla zamszowego pieska - ilości ruchów głową szturmowiec Alternatywy mógł ruszyć dalej. Szybko i sprawnie Colt trafił do golibrody, który za ogarnięcie fryzury, zarostu i psiknięciu nienachalną perfumą skasował go 8 sztuk amunicji. Tyle samo Dar wydał na bukiet pachnących, kolorowych kwiatów, który kupił dla Matyldy Paslack. Kobiety, która - znając ją - szykowała od dobrej godziny pyszną kolację…


Miejsce, w którym lada moment mieli zacząć prawdziwą ucztę nie przypominało żadnej innej znanej Darowi kwatery. Wiekowe tomiszcza, płyty gramofonowe, a nawet tapeta przyklejona do ścian. Wszystko wydawało się tam takie ciepłe, przyjazne i pełne amerykańskiego ducha. Rodzina Paslacków prezentowała się równie niesamowicie. Mimo iż Bożydar bywał u nich wcześniej to był pod nie mniejszym wrażeniem niż przy pierwszej wizycie w ich domu. Bukiet kwiatów, który zaraz po przekroczeniu progu żołnierz wręczył Matyldzie trafił do pasującego kolorystycznie wazonu wokół którego powoli roztaczał się przyjemny, niezbyt nachalny zapach charakterystyczny dla tej ozdobnej roślinności.


Roger Phillips czyli laborant zaproszony przez Miłą wydawał się być całkiem przyzwoitym, nie pozbawionym humoru, gościem. Jego koszula w palmy była co prawda tak paskudna, że nie wyglądałaby gorzej gdyby ktoś na nią zwymiotował. Może nawet obserwator by nie zauważył i pomyślał, że pod palmą zaległo kilka paskudnych kokosów. Kiedy Dar odsunął krzesło obok siostry, a Roger go podsiadł wojownik szczerze się zaśmiał. Gość zaczynał mu się podobać. Mimo braku wyczucia estetyki Phillips ewidentnie czuł luz i zdawał się interesować Coltówną. Miła była dorosła, znała swoje możliwości i ograniczenia, a Dar bardziej martwiłby się o wrażliwe serduszko Rogera aniżeli swojej siostry. Ona była żołnierzem Alternatywy, nienawidziła stagnacji, a on… Nie wiadomo jak na dłuższą metę wytrzymałby jej ciągłe narażanie życia i dalekie podróże – niekoniecznie przerywane noclegami w pięciogwiazdkowym hotelu i dopiętą na ostatni guzik dietą.

Kiedy Josh zapytał ilu jego wuj zabił ostatnio bandytów ten ze smutną miną pokazał liczbę zero. Lenny nie chciał aby tego typu tematy zaśmiecały umysł jego syna dlatego płynnie przeszli do modlitwy. Mimo iż Colt nie był religijny to podał rękę siedzącemu obok chłopakowi drugą dłoń kładąc na blacie stołu. Z tamtej strony siedziała obdarowała przez niego nieśmiałym uśmiechem Caroline, która najwyraźniej była tak samo religijna jak on – tylko okazywała to bardziej dosadnie.


Bożydar najadł się do syta. Jego żołądek zdawał się nie mieć dna kiedy wchodziły w grę dania Matyldy jednak nawet potężnie zbudowany, wygłodniały wojownik miał swoje limity. Tamtego wieczoru Colt nie zwracał uwagi na utrzymanie ośmiopaka w całości czy przewagę białka w dziennej diecie. Colt dobrze się bawił pozwalając sobie też na łyk dobrego Whisky. Nieco więcej wypił Samedi, który zdawał się nie być pod takim wrażeniem atmosfery jak zachwycona wystrojem lokum Paslacków łowczyni skarbów.

W końcu przyszedł czas na poważne rozmowy. Naturalnym stanem rzeczy było zniknięcie dzieci, dla których pora była zbyt późna i Matyldy, której zapewne nie interesowały poczynania czwórki „operatorów” uformowanego przez przekorny los „oddziału”. Obóz dla uchodźców w Wisconsin brzmiał cholernie dobrze. Poszukiwania ocalałych i pomoc humanitarna zdecydowanie przemawiały do Dara. Obecne na miejscu Hybrydy i Cyber-Zombie zdawały się bardziej przekonywać żołnierza aniżeli Phillips by tego chciał. Bożydar doskonale wiedział, że facet próbował utrzymać przy sobie Miłą, która raczej nie była zainteresowana przytulnym lokum, garami z aromatyczną zupą i nim jako głową ich nowo założonej rodziny. Na samo wyobrażenie sobie siostry w laboratoryjnym kitlu w czasie pomagania Rogerowi żołnierz wybuchł śmiechem. Co prawda po chwili grzecznie przeprosił jednak obraz baby z odciskami od pancerza wspomaganego trzymającej parujące probówki przywoływał na jego usta wyłącznie szeroki uśmiech.

Niestety na temat procesu Williamka nożownik miał podobny pogląd jak Rita nie wierząc aby jego zeznania mogły cokolwiek zmienić. Jaki los może czekać typa, którego wina nie budzi wątpliwości a oskarżony był o liczne mordy, rozbijanie i plądrowanie tuzinów społeczności, gwałty, okaleczenia i jedynie wielka SI wie co jeszcze? Samedi i Caroline nie wyglądali na skorych do współpracy, Miła aż rwała się do pomocy uchodźcom z Denver, a on… On musiał pamiętać o tym dlaczego byli w stanie w całości opuścić komorę Azylu 47. Musiał pamiętać o cholernej umowie z fałszywym Williamem Vanhoose i obietnicy ocalenia jego nie-fałszywego syna Lucasa, którego życie wisiało na osłabionym cholerną anemią włosku.

- Ludzie z Denver zasługują na pomoc, a Hybrydy i Cyber-Zombie na śmierć z naszej ręki jednak… - odezwał się jako ostatni Bożydar. - Jak już wspomniałem na płycie lądowiska, mam umowę z Williamkiem. Umowę, dzięki której wielkogłowy cep z Syndykatu, Moriarty, nas nie podusił w komorze Azylu 47 tylko dał się namówić na lewe wyniesienie przez Williamka niekompletnego robota. - nożownik westchnął. - Jestem pewien, że gdyby nie ta umowa na pewno nie rozmawialibyśmy teraz, a młody Lucas nie miałby szans na ocalenie. Żyjemy, a moja umowa jest w mocy w związku z czym wyruszam pchać się do paszczy lwa i ratować chłopca. Zrozumiem jeżeli będę sam. Nie chciałbym nikogo narażać. - żołnierz spojrzał na Lennego. - Dziękuję Tobie i Matyldzie za uroczy wieczór i to jak nas pięknie ugościliście. W tym co mówi Samedi jest nieco prawdy chociaż nagroda za Vanhoose’a miała trafić do ludzi Nowej Nadziei aby tamci się mogli uzbroić, a część naszych, o ile będą chętni, zamieszkać z rodzinami wśród nich dołączając do ich społeczności. To dałoby nam nowe możliwości, powiększyło zasięg działania, ale też umocniło nasze partnerskie relację z Nadzieją i zapewniło im bezpieczeństwo. - Bożydar zastanowił się chwilę. - Przydałaby mi się płytka z głowy Williamka po tym jak go stracą, o ile do tego dojdzie. Pokazał mi, że mogę tam znaleźć informacje jak pomóc jego synkowi. Być może ma tam dysk z danymi albo inny elektroniczny „liścik” z przeszłości. - rewolwerowiec znowu westchnął. - Naprawdę chciałbym pomóc uchodźcom, wiesz o tym Lenny, ale dałem słowo, a ja danego słowa dotrzymuję. Z resztą o tym też wiesz...
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 05-11-2020 o 08:53.
Lechu jest offline