Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2020, 17:10   #81
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Truposz spędził całkiem przyjemnie czas w bańce komfortu Lennego, jedząc i pijąc do oporu. Miał zamiar opróżnić mu cały barek za karę z bycia niewdzięcznym chujem. Gdy rekompensata się skończyła, albo została rozmyślnie ukryta przez purytańską żonkę i przeniesiona z archaicznego kredensu w bezpieczne miejsce, Caleb po dokładnym sprawdzeniu zapasów z krótkim „pffff” połączonym z odbijającym „buuurb”, opadł na swoje miejsce.
Leeeenny, Leny – pochylił się w stronę rozmówcy, za pierwszym razem zsuwając się brodą z ręki, którą wsparł łokciem o stół. – Skończ teatr i powiedz o co naprawdę chozi… Myślisz, że nie wiem. Zawsze na wstęp idzie absurdalnie niedorzeczna propozycja, by kolejna na jej tle wydała się nawet rozsądna. Wtedy rozmówca myśli „tyyyyle utargowałem, interes życia”. Ale powiedz, Lenny, powiedz szzzzczesze, ale masz mnie za durnia?

Samedi splótł palce na brzuchu i odchylając się na krześle niebezpiecznie blisko granicy równowagi, złamał kolejny z punktów savoir vivre’u. Z przymkniętymi powiekami bujał się i mówił z pijacką manierą, szczerością, choć najwyraźniej z niezamglonym umysłem.
Niegrzecznie proponować nowy układ, nie rozliczając się z poprzedniego – zaczął oschle.
Vanhoose, dziesięć tysięcy. Części do robota… Syndykat oferował czterdzieści. Mam wspomnieć o Azylu pełnym drogiej technologii, który przejęliście lekką ręką, po tym jak murzyni odwalili brudną robotę? Wzięliście wszystko za darmo, a ja musiałem targować się na rynku o głupie flary, żeby uzupełnić stracone zapasy. Czuje się pokrzywdzony Lenny. Jesteście pijawami. Praca dla AdA to nieopłacalne nieporozumienie. Zostałem wplątany w waszą wojenkę z Czachami, a teraz chcecie mnie wsadzić na kolejną minę? Z kim tym razem, z Klanem Orląt? Lenny, Lenny, mógłbym podsumować cię jednym słowem. Ciesz się, że dzieci są za ścianą. A tak w ogóle, źle znoszę zimno – sceptycyzm i niechęć się z niego wylewały. Rozwalił się wygodniej na krześle dając do zrozumienia, że on się nigdzie nie wybiera.

Ziewnął, chwycił patyczek po koreczkach i dłubiąc se nim w zębach, rozejrzał się po pozostałych biesiadnikach. Z nich wszystkich tylko Bogumiła wyglądała na gotową, by rzucać wszystko i lecieć hen na rozkaz. Mimo, że nawet jej chłopak, czy ktoś tam starał się ją zatrzymać. Bez mrugnięcia okiem, bezduszna jak robot. A może właśnie nim była, cyber zabawką brodacza, tylko pomylił dyskietki wgrywając program. Zamiast party-trio-orgazm, wsadził kod patriotyzm. Coś jak w powieści o Frankensteinie. Może nawet stała gdzieś tu na półce. Co za Igor. Bożydar się jeszcze nie udzielił, ale wylot sprawi, że jego mała obietnica poczeka, aż dzieciak zamieni się w godnego następcę Vanhoosa, trupa lub starca, a to czyniłoby go wiarołomcą, no i jak on to przeżyje? Kapelusznik zaśmiał się w duchu śmiechem mąciciela, ale nic nie mówił, zajęty zabiegiem dentystycznym.


 

Ostatnio edytowane przez Cai : 04-11-2020 o 17:14.
Cai jest offline  
Stary 04-11-2020, 23:36   #82
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zakupy u czarnoskórego – i wcale nie tak chciwego jak uważali pozostali - przyjaciela w towarzystwie Samediego i Caroline minęły niczym z bicza strzelił. Colt był zadowolony nie tylko ze znacznie powiększonych zasobów amunicji, ale też nowych nabytków w postaci pancernej kurty, hełmu wyróżniającego przedwojennych specjalsów czy doskonale zachowanej lornetki noktowizyjnej zbudowanej na bazie modelu firmy Pulsar. Starszy Kapral Alternatywy nie mógł się oprzeć wrażeniu, że w najbliższej przyszłości nowy ekwipunek będzie kluczowy dla jego być albo nie być na ziemskim padole.


Wracając z pozostałą dwójką do domu nożownik powoli układał sobie w głowie plan na najbliższe godziny. Wiedział, że nie mógł wykraczać poza kolację u Lennego, która mogła okazać się decyzyjna dla obranej przez niego drogi dnia następnego. Nie żeby Bożydar nie był zdecydowany pomóc młodemu Lucasowi, ale podejrzewał, że inni mieli zupełnie różny pogląd na umowę, którą rewolwerowiec związał się z Williamkiem. Niestety, żołnierz AdA należał do wymierającej z wolna grupy, która za wszelką cenę dotrzymywała danego słowa…

Dom. Salon z powycieraną miejscami, żółtą sofą, drewnianym stolikiem kawowym, walającymi się tomiszczami doktorka, ciuchami Miłej i niewielką kolekcją sprzętu treningowego. Pokój, w którym Bożydar zawsze mógł wypocząć i zebrać myśli. Duże, drewniane łóżko ze wspartym na trzeszczącej ramie piankowym materacem. Potężna, metalowa szafa, na której drzwiach znajdowała się drewniana tarcza z kilkoma wbitymi weń nożami do rzucania. W końcu wielkie okno a przed nim stalowa klatka treningowa z zamontowanym drążkiem do pociągania, poręczami do pompek, liną TRX i kilkoma innymi gadżetami treningowymi, które zwykłemu pożeraczowi powojennej paszy wyglądały na sprzęt do trenowania mięśni, o których istnieniu nie miał pojęcia.


W wielkiej szafie poza rzeczami Colta znajdował się kawał jego historii. Pamiątki po akcjach, o których nie sposób było zapomnieć. W małej, drewnianej skrzynce pobrzękiwało echo minionych misji w postaci zawleczki do granatu, kilku nieśmiertelników, złamanego ostrza noża i tuzina innych pamiątek mających jakąkolwiek wartość tylko dla niego. Tamtego dnia jednak Colt nie miał czasu na sentymenty. Po kurtuazyjnym przedstawieniu lokum Ricie i Truposzowi nożownik polecił im aby „czuli się jak u siebie w domu”. Sam tymczasem skorzystał z łazienki w końcu doprowadzając się do względnego porządku. Woda poza obmyciem ciała wojownika – przy pomocy swojego jednostajnego, kojącego szumu – pozwoliła mu oczyścić umysł z zalegających tam śmieci i zbędnych rozterek.

Stylizacja na jaką zdecydował się nożownik była dość uniwersalna. Grafitowa, opięta na jego odtłuszczonej, żylastej muskulaturze koszula świetnie współgrała z czarnymi jeansami i adidasami na płaskiej podeszwie. Jedynym dodatkiem był zegarek z zapięciem z mocnego, szarego paracordu.


Wyszykowany Colt przed kolacją miał jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Pierwszą z nich była wizyta w magazynie AdA, w którym brodaty kwatermistrz gwizdnął ze zdumienia na widok dostarczonego przez nożownika sprzętu. Broń rewolwerowca była w perfekcyjnej kondycji jednak Dar wolał aby ktoś kumaty przyjrzał się elektronice. Maruder chciał mieć pewność, że gogle czy lornetka nie nawalą w najgorszym ku temu momencie. Nie znoszący papierologii facet wypełnił podsunięte przez brodacza kwity po czym skierował się do następnego miejsca. Jego kroki prowadziły go w kierunku salonu zaufanego golibrody jednak idąc nieopodal baru dla wojskowych Bożydar nie mógł nie zajrzeć aby chociaż przywitać się z braćmi z Alternatywy. I tak jak podejrzewał ktoś już zdążył się z nimi podzielić historią z ostatniego wypadu poza DiscCity…

- Nasz bohater! - zakrzyknęli ponad tuzinem podchmielonych gardeł żołnierze.

Dar wiedział, że przeprawa z ramieniem zbrojnym AdA mogła nie być tak łatwa jak się zdawało. Kilka naboi, które rzucił na blat po przywitaniu się z każdym z osobna zdawało się ich nie przekonywać. Cały teatrzyk zaczął się kiedy operator ckm-u Marshall Roist, sanitariusz polowy Daniel Brown oraz strzelec wyborowy Joshua Huismann przykryli się dużym, szarym obrusem starając się z całych sił zbić w jedno końskie ciało.

- Ten koń miał być biały, ale się zakurzył podczas twoich wojaży z psimi mutantami! - krzyknął łeb szkapy po czym „rumak” rozleciał się z towarzyszącą temu falą roześmianych gardeł.

- Chodź tu, mój ty wybawicielu. - krzyknął kolejny z żołnierzy formując usta w dzióbek aby po chwili siedzący obok sierżant sztabowy Trevor Bertner „zatankował” go piwem.

- A tak na poważnie, to ona chociaż wie o tej twojej batalii i narażaniu skóry? - zapytał niemal całkowicie poważnie Bertner.

Bożydar zastanowił się chwilę po czym wzruszył ramionami. Nie kojarzył aby chwalił się komukolwiek z nieobecnych tym starciem. Zwykle kiedy wychodził bez szwanku tego nie robił, a zatem Miła, Truposz czy Chwał nie mieli pojęcia o jego starciu z automatem bojowym. No chyba, że podglądali walkę na kamerach…

Colt nie miał wiele czasu, ale zdążył nieco wyluzować i wysłuchać nowinek jakie przywieźli z wielkich Rubieży pozostali. To, że w opowieściach każdy był szybszy niż Pierdolony Bożydar Colt było już swoistą zasadą jednak zdobywanie pięknych dam zagubionych w ruinach czy tuzina nowiutkich granatów było czymś zupełnie nowym. Po opróżnieniu kufla, skomentowaniu historyjki pancernej siostrzyczki i wyrobieniu standardowej – dla zamszowego pieska - ilości ruchów głową szturmowiec Alternatywy mógł ruszyć dalej. Szybko i sprawnie Colt trafił do golibrody, który za ogarnięcie fryzury, zarostu i psiknięciu nienachalną perfumą skasował go 8 sztuk amunicji. Tyle samo Dar wydał na bukiet pachnących, kolorowych kwiatów, który kupił dla Matyldy Paslack. Kobiety, która - znając ją - szykowała od dobrej godziny pyszną kolację…


Miejsce, w którym lada moment mieli zacząć prawdziwą ucztę nie przypominało żadnej innej znanej Darowi kwatery. Wiekowe tomiszcza, płyty gramofonowe, a nawet tapeta przyklejona do ścian. Wszystko wydawało się tam takie ciepłe, przyjazne i pełne amerykańskiego ducha. Rodzina Paslacków prezentowała się równie niesamowicie. Mimo iż Bożydar bywał u nich wcześniej to był pod nie mniejszym wrażeniem niż przy pierwszej wizycie w ich domu. Bukiet kwiatów, który zaraz po przekroczeniu progu żołnierz wręczył Matyldzie trafił do pasującego kolorystycznie wazonu wokół którego powoli roztaczał się przyjemny, niezbyt nachalny zapach charakterystyczny dla tej ozdobnej roślinności.


Roger Phillips czyli laborant zaproszony przez Miłą wydawał się być całkiem przyzwoitym, nie pozbawionym humoru, gościem. Jego koszula w palmy była co prawda tak paskudna, że nie wyglądałaby gorzej gdyby ktoś na nią zwymiotował. Może nawet obserwator by nie zauważył i pomyślał, że pod palmą zaległo kilka paskudnych kokosów. Kiedy Dar odsunął krzesło obok siostry, a Roger go podsiadł wojownik szczerze się zaśmiał. Gość zaczynał mu się podobać. Mimo braku wyczucia estetyki Phillips ewidentnie czuł luz i zdawał się interesować Coltówną. Miła była dorosła, znała swoje możliwości i ograniczenia, a Dar bardziej martwiłby się o wrażliwe serduszko Rogera aniżeli swojej siostry. Ona była żołnierzem Alternatywy, nienawidziła stagnacji, a on… Nie wiadomo jak na dłuższą metę wytrzymałby jej ciągłe narażanie życia i dalekie podróże – niekoniecznie przerywane noclegami w pięciogwiazdkowym hotelu i dopiętą na ostatni guzik dietą.

Kiedy Josh zapytał ilu jego wuj zabił ostatnio bandytów ten ze smutną miną pokazał liczbę zero. Lenny nie chciał aby tego typu tematy zaśmiecały umysł jego syna dlatego płynnie przeszli do modlitwy. Mimo iż Colt nie był religijny to podał rękę siedzącemu obok chłopakowi drugą dłoń kładąc na blacie stołu. Z tamtej strony siedziała obdarowała przez niego nieśmiałym uśmiechem Caroline, która najwyraźniej była tak samo religijna jak on – tylko okazywała to bardziej dosadnie.


Bożydar najadł się do syta. Jego żołądek zdawał się nie mieć dna kiedy wchodziły w grę dania Matyldy jednak nawet potężnie zbudowany, wygłodniały wojownik miał swoje limity. Tamtego wieczoru Colt nie zwracał uwagi na utrzymanie ośmiopaka w całości czy przewagę białka w dziennej diecie. Colt dobrze się bawił pozwalając sobie też na łyk dobrego Whisky. Nieco więcej wypił Samedi, który zdawał się nie być pod takim wrażeniem atmosfery jak zachwycona wystrojem lokum Paslacków łowczyni skarbów.

W końcu przyszedł czas na poważne rozmowy. Naturalnym stanem rzeczy było zniknięcie dzieci, dla których pora była zbyt późna i Matyldy, której zapewne nie interesowały poczynania czwórki „operatorów” uformowanego przez przekorny los „oddziału”. Obóz dla uchodźców w Wisconsin brzmiał cholernie dobrze. Poszukiwania ocalałych i pomoc humanitarna zdecydowanie przemawiały do Dara. Obecne na miejscu Hybrydy i Cyber-Zombie zdawały się bardziej przekonywać żołnierza aniżeli Phillips by tego chciał. Bożydar doskonale wiedział, że facet próbował utrzymać przy sobie Miłą, która raczej nie była zainteresowana przytulnym lokum, garami z aromatyczną zupą i nim jako głową ich nowo założonej rodziny. Na samo wyobrażenie sobie siostry w laboratoryjnym kitlu w czasie pomagania Rogerowi żołnierz wybuchł śmiechem. Co prawda po chwili grzecznie przeprosił jednak obraz baby z odciskami od pancerza wspomaganego trzymającej parujące probówki przywoływał na jego usta wyłącznie szeroki uśmiech.

Niestety na temat procesu Williamka nożownik miał podobny pogląd jak Rita nie wierząc aby jego zeznania mogły cokolwiek zmienić. Jaki los może czekać typa, którego wina nie budzi wątpliwości a oskarżony był o liczne mordy, rozbijanie i plądrowanie tuzinów społeczności, gwałty, okaleczenia i jedynie wielka SI wie co jeszcze? Samedi i Caroline nie wyglądali na skorych do współpracy, Miła aż rwała się do pomocy uchodźcom z Denver, a on… On musiał pamiętać o tym dlaczego byli w stanie w całości opuścić komorę Azylu 47. Musiał pamiętać o cholernej umowie z fałszywym Williamem Vanhoose i obietnicy ocalenia jego nie-fałszywego syna Lucasa, którego życie wisiało na osłabionym cholerną anemią włosku.

- Ludzie z Denver zasługują na pomoc, a Hybrydy i Cyber-Zombie na śmierć z naszej ręki jednak… - odezwał się jako ostatni Bożydar. - Jak już wspomniałem na płycie lądowiska, mam umowę z Williamkiem. Umowę, dzięki której wielkogłowy cep z Syndykatu, Moriarty, nas nie podusił w komorze Azylu 47 tylko dał się namówić na lewe wyniesienie przez Williamka niekompletnego robota. - nożownik westchnął. - Jestem pewien, że gdyby nie ta umowa na pewno nie rozmawialibyśmy teraz, a młody Lucas nie miałby szans na ocalenie. Żyjemy, a moja umowa jest w mocy w związku z czym wyruszam pchać się do paszczy lwa i ratować chłopca. Zrozumiem jeżeli będę sam. Nie chciałbym nikogo narażać. - żołnierz spojrzał na Lennego. - Dziękuję Tobie i Matyldzie za uroczy wieczór i to jak nas pięknie ugościliście. W tym co mówi Samedi jest nieco prawdy chociaż nagroda za Vanhoose’a miała trafić do ludzi Nowej Nadziei aby tamci się mogli uzbroić, a część naszych, o ile będą chętni, zamieszkać z rodzinami wśród nich dołączając do ich społeczności. To dałoby nam nowe możliwości, powiększyło zasięg działania, ale też umocniło nasze partnerskie relację z Nadzieją i zapewniło im bezpieczeństwo. - Bożydar zastanowił się chwilę. - Przydałaby mi się płytka z głowy Williamka po tym jak go stracą, o ile do tego dojdzie. Pokazał mi, że mogę tam znaleźć informacje jak pomóc jego synkowi. Być może ma tam dysk z danymi albo inny elektroniczny „liścik” z przeszłości. - rewolwerowiec znowu westchnął. - Naprawdę chciałbym pomóc uchodźcom, wiesz o tym Lenny, ale dałem słowo, a ja danego słowa dotrzymuję. Z resztą o tym też wiesz...
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 05-11-2020 o 08:53.
Lechu jest offline  
Stary 05-11-2020, 11:00   #83
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Bogumiła sprzątnęła ze stołu wszystkie puste naczynia jak rasowa pani domu i wróciła na swoje miejsce. W między czasie dochodziły ją dźwięki wypowiedzi reszty zaproszonych gości. Zachwyt Rity nad wystrojem wnętrza i jego właścicieli uleciał jak płomień zdmuchniętej zapałki. Truposz pił do stanu swojej nieświadomości buńczucznie robiąc wszystko żeby okazać dezaprobatę dla miłego przyjęcia, które miało zatrzeć niesmak po wstępie zaserwowanym im przez Denvers. Dar, zachowywał się w zwyczajny dla samego siebie - prawdziwie rycerski - sposób. Wojskowa z uśmiechem obserwowała wszystkie te poczynania malujące tło obrazu normalności w sparszywiałym świecie po czerwonej apokalipsie. Niewiele więcej spodziewała się po tym spotkaniu, jednak coś podpowiadało jej, że należy pomóc wykoncypować kompromis między wszystkimi opcjami i zgłoszonymi roszczeniami. Nie do końca było to w jej gestii, ale postanowiła spróbować wspomóc rodzimych specjalistów w wypracowaniu nici porozumienia.

Zaczęła od wyłowienia z kieszeni bojówek notatnika i pisaka, którym posługiwała się tylko wtedy, kiedy sytuacja lub potencjalne informacje były na tyle krytyczne, że dodatkowy wysiłek, nie stanowił żadnego poświęcenia.
Zapisała krótką notatkę i podała ją techno-inżynierowi, jednocześnie pod stołem, ocierając swoim udem o jego dżinsowe spodnie.

Cytat:
"ŻYLETA ZNA SIĘ NA TECHNICE I ELEKTRONICE. JEŚLI DOBRZE TO ROZEGRASZ TO WSZYSCY ZYSKAJĄ NA WASZEJ WSPÓŁPRACY.


NIE SPIERDOL TEGO."
Skinęła głową do Rity z lekkim wskazaniem na Rogera. Była, o jakieś 10 tysięcy ammo, większa szansa na to, że Przeszukiwaczka dogada się z poleconym specem lepiej, niż z Boguchwałem.

Kwestię krytycznie przyglądającego się jej Semediego zbyła zadziornym uśmiechem i lekkim pokręceniem głową w geście żartobliwej nagany. Nie było szans żeby dali się podpuścić na własnym, sprawdzonym i bezpiecznym terenie. To właśnie AdA rozdawało teraz karty, a reszcie pozostało tylko nimi zagrać lub dać się odstrzelić tuż po przekroczeniu progu klubu pokerowego. Lenny miał wszystkie Asy i zapasowe talie kart, gdyby te okazały się niewystarczające.

Najtwardszym orzechem do zgryzienia okazywał się jak zwykle jeden z Coltów. Miał swoje racje i całe mnóstwo dobrych argumentów poza jednym - samotna misja nie wchodziła w grę ani dla niego ani dla nikogo innego ze zbrojnego ramienia Alternatywy. Chcąc uspokoić bohaterski zryw brata Miła zamigała do niego:

-"Na płytkę od Williamka będziesz musiał poczekać aż umrze lub spróbować nakłonić naszych speców od cybernetyki do pomocy w jej wydobyciu. Nie da się bez zabijania człowieka nic więcej z niego wyrwać niż to co już mu zrobiłam. Do tego powinieneś zebrać ludzi. W DiscCity znajdziesz ich więcej do pomocy, niż gdziekolwiek indziej na Rubieżach. Musisz tylko poczekać na lepszy moment, niż awantura o należne ammo z naszymi nowymi lokatorami."
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 05-11-2020 o 21:58.
rudaad jest offline  
Stary 06-11-2020, 11:13   #84
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Głęboka, nocna cisza zapanowała w niemal całej mieszkalnej części skąpanego w czerni zmierzchu, a stworzonego na zgliszczach obcej cywilizacji kompleksu. Goście, mniej lub bardziej usatysfakcjonowani wynikiem wieczornej dyskusji, rozchodzili się powoli do swoich kwater żegnając się przed tym z gospodarzem wieczoru.

Tak naprawdę żadne rozstrzygnięcia kolejnych losów okrojonej ekspedycji do Nowej Nadziei nie miały miejsca, bo na szukanie kompromisu potrzeba było czasu, który tego wieczoru już dobiegł końca. Przed rozstaniem nieoficjalnego kolektywu nowych i starych twarzy w DiscCity Lenny z uwagą wysłuchał wszystkich stron i złożył kilka przyrzeczeń. Pierwsze dotyczyło dogłębnego przemyślenia sprawy i podparte było prośbą o cierpliwość wszystkich głównych zainteresowanych. Drugie, zdecydowanie ciekawsze dla Truposza, odnosiło się do sposobu odebrania nagrody za Vanhoose'a. Zapłatę wyznaczyła Antykryzysowa Agencja Dozoru, będąca w tej sprawie jedyną stroną decyzyjną. Ich przedstawiciele mieli pojawić się w DiscCity na procesie przywódcy Syndykatu Czaszek, którego data nie została jeszcze wyznaczona. Ostatecznie, jedynymi rzeczami wyniesionymi z uroczego wieczoru w domu Paslacków były przepustki dla Rity i Truposza pozwalające im samodzielnie poruszać się po cywilnej części statku-miasta oraz niczym niezapowiedziana niezwykła noc ostatniej dwójki gości Lennego.

Roger i Bogumiła mieli w planie wyjść ostatni, być może dopiero decydując, w którym z łóżek każde z nich spędzi pozostałe im jeszcze godziny do świtu.

Wykorzystując chwilę, w której nikt nie zwracał na nich uwagi, wojskowa przyciągnęła Philipsa w najbardziej oddalony od drzwi wejściowych kąt salonu i oparła się przedramieniem o obejmę drzwi kuchennych lekko pochylając się do przodu. Ich twarze znajdowały się dzięki temu na tym samym poziomie, co pomagało w zachowaniu złudzenia całkowitej prywatności osobliwie dobranej do siebie pary. Philips sprawiał wrażenie jakby kompletnie nic mu nie przeszkadzało. Być może taka postawa była tylko pozą, ale należało przyznać, że czołowy badacz AdA aktorem był nienajgorszym. Zwłaszcza, że do tej pory Żyleta nie była pewna, która jego twarz stanowi maskę, a która jest prawdziwym Rogerem Philipsem. Próbując to rozgryźć starsza kapral przez krótką chwilę wpatrywała się w ciemne oczy swojego rozmówcy sondując każdy z najdrobniejszych elementów jego mimiki i gestów. W końcu skinieniem podbródka skierowała do niego nieme pytanie, które mogło równie dobrze znaczyć: -” I jak?”, co - “Co dalej?”.

Na twarzy technika pojawiła się wyraźna ulga, gdy odeszli w końcu od stołu. Rozpiął guziki koszuli, podczas kolacji zapięte prawie pod samą szyję. Wyszeptał cicho by nikt po za Miłą go nie usłyszał.

- A ostrzegałem, że Paslack to nudziarz. Mogliśmy lepiej spędzić ten wieczór. Poszedłem z Tobą na kolację, więc teraz Ty wisisz mi randkę.

Widząc, że Żyleta znów znalazła się blisko i patrzy mu w oczy, nie odpowiedział na jej pytanie lecz przeciągnął zdecydowanie do siebie próbując pocałować. Tym razem mu na to pozwoliła… rozchylając nieznacznie usta i tym samym zgadzając się na jego wprawne, namiętne pieszczoty swoich warg i języka. Gdy ich pierwszy upojny pocałunek się skończył, Roger uśmiechnął się.

- Rozumiem, że to oznacza tak? Wynosimy się z tego muzeum? Noc jest jeszcze krótka. Byłaś kiedyś na górze tego wraku? W Obserwatorium?

Wojskowa wyciągnęła przed jego twarz dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym i w notesie zapisała krótkie pytanie, z którym nosiła się przez wiele godzin trwającego spotkania towarzyskiego:


Cytat:
“DOSTAŁEŚ JUŻ KOŚĆ PAMIĘCI OD LENNEGO?"

Nie. Zaczynam od jutra – odpowiedział po czym przyjrzał się Bogumile z uwagą, błysk w jego oczach przygasł – Kolejny raz pytasz o tą kość. Mam wrażenie, że….

Roger wyglądał jakby nagle doznał olśnienia. Znów się uśmiechnął, ale tym razem gorzko.

- Idiota ze mnie. Od początku chodziło o kość. Nie musisz robić podchodów, przecież i tak bym Ci powiedział, gdybym coś tam znalazł.



Cytat:
“DO CZEGO PODCHODÓW?”

Zaskoczona Coltówna naskrobała na szybko kolejne pytanie i uniosła brwi w niezrozumieniu. Przedłużająca się cisza ze strony Speca wywoływała w niej lekkie poczucie winy. Wiedziała jednak, że niekoniecznie mogła jeszcze mieć czas na zadanie Philipsowi, któregokolwiek z nurtujących ją pytań. Rozkazy zawsze przychodziły nieoczekiwanie, dokładnie wtedy kiedy najmniej były dogodne. Starsza kapral, nigdy nie odżegnała się od wojskowego drygu i do tej pory żyła tylko od misji do misji. Ani razu nie sprzeciwiła się żadnemu z rozkazów wymarszu.

- Chcesz być blisko informacji. Dlatego robisz te podchody – wyjaśnił z pełnym przekonaniem laborant próbując ukryć rozczarowanie– Wpadnij jutro w południe do kantyny, będę miał przerwę obiadową i podzielę się pierwszymi wynikami.

Wycofał się, a potem ruszył w głąb kwatery Lennego mówiąc na odchodne:

- Mam nadzieję, że mimo wszystko zakotwiczysz na statku dłużej niż miałaś w planach. Dobrej nocy Em.

Wyszedł. Bogumiła zagotowała się w środku. To nie ona się tutaj kimś bawiłam. To nie ona miała dziwaczny fetysz, który próbowała zrzucić na gościa całe życie traktującego pancerz wspomagany jak relikwie nieżyjącej matki i najważniejszy atrybut ukochanej siostry.
Lekki szlag ją trafił od takiego poziomu hipokryzji. Przepraszająco uśmiechnęła się do Lennego i przytuliła go na pożegnanie. Po czym ruszyła pośpiesznym krokiem przez pusty korytarz w kierunku, w którym wiedziała, że poszedł Philips. Była od niego wyższa, miała dłuższe nogi i zdecydowanie lepszą kondycję. Dzięki temu bez problemu szybkim marszem dogoniła go raptem kilkadziesiąt metrów od lokum Paslacka. Zastąpiła mu drogę i lekko pchnęła w ramię. Na twarzy malowała się jej złość przeplatana drobnymi, prawie niezauważalnymi, cieniami rozżalenia. Zdegustowany Technik zatrzymał się wpół kroku i zaskoczony poprawił okulary:

- Co?

Nie była w stanie mu odpowiedzieć, więc teraz to ona go pocałowała przyciskając go swoim ciałem do ściany korytarza. Niezależnie od tego czy był chętny do tego typu zażyłości, czy nie to przy białej kolosce co najwyżej mógł ugryźć jej wargę w akcie atawistycznej próby oddalenia nieuniknionego. Zamiast tego przyjął pocałunek, a potem sam przeszedł do inicjatywy. Poczuła na policzkach jego palce, przyciągnął jej twarz do siebie chcąc delektować się smakiem jej ust. Najwyraźniej namiętność zwyciężyła wcześniejszą urazę i złość. Technik szybko zmienił pozycję i teraz to on dociskał Kobietę do powierzchni zimnej ściany kosmicznego statku nie przestając całować. Jego ręka przesunęła się po jej udzie. Usłyszeli kroki. Dwóch techników w laboratoryjnych fartuchach wyszło zza zakrętu korytarza. Niedoszły kochanek odkleił się od Żylety.

- Dobry wieczór doktorze Phillips – przywitał się jeden z naukowców o azjatyckich rysach twarzy.

- Namaste doktorze Miyagi
– Phillips wyciągnął w jego kierunku dwa wyciągnięte palce pokazując znak „V”.

- Jestem Amerykaninem tak samo jak Ty Rasisto!
– zaprotestował mózgowiec znikając po drugiej stronie korytarza.

Znowu zostali sami. Phllips spojrzał na Miłą z błyskiem w oku.

- Mam wolną kwaterę. Gdybyś chciała.

Na rasistowską odzywkę Wojskowa zareagowała szczerym uśmiechem, który wypadało chociażby zasłonić dłonią. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a Żyleta szczerze rozbawiona, jak nastolatka, uścisnęła dłoń Philipsa i wtuliła swój policzek w jego ramię. Miała nieodparte wrażenie, że to on wygrał całą tą rundę podchodów - wywołał w niej sprzeczne odczucia oraz zmusił do porzucenia jakichkolwiek swoich celów w imię wyrównania szans i nadania biegowi wydarzeń znamion sprawiedliwości społecznej. Napisała dla niego kartkę opierając notes o swoje udo i nie puszczając jego dłoni:


Cytat:
"A TY CZEGO CHCESZ? TAK SERIO?”

Przeczytał jej pytanie a potem czule przeczesał oswobodzoną dłonią jej włosy.

- Żebyś została w DiscCity.


Cytat:
“DLACZEGO?”

Odpisała.

- Bo mnie intrygujesz? Jesteś dla mnie wyzwaniem? Bo…po prostu Cię lubię?
– Roger próbował ukryć drżenie głosu, najwyraźniej rzadko kiedy miał okazję rozmawiać o swoich emocjach i uczuciach, nerwowo poprawił okulary – Na początku chciałem cię przelecieć, ale jak mnie zaprosiłaś do Lennego…i potem ta kolacja….to było kurewsko fajne. Być z kimś.

Wzruszył ramionami obojętnie jakby zawstydzony, że w końcu się otworzył.


Cytat:
“I WŁAŚNIE Z TYCH WSZYSTKICH POWODÓW DALEJ CHCIAŁEŚ MNIE PRZELECIEĆ?”

Napisała w odpowiedzi i mimo, że czuła podobnie jak on to tylko zaśmiała się bezdźwięcznie, choć całkowicie szczerze.


Cytat:
“SEKS JEST PRZEREKLAMOWANY.”

Dopisała na dole strony, którą wyrwała z notesu i podała technikowi. Chcąc poznać jego reakcję, uniosła jego głowę czule drapiąc go pod brodą i całując go delikatnie u szczytu czoła. Po tym wrzuciła notatnik do kieszeni bojówek i z przekorą przechyliła głowę w prawo, układając ją na drugiej, wolnej, wyprostowanej dłoni jak na poduszce. Następnie wskazała na niego swoim podbródkiem - pytając czy właśnie tak się ten wieczór skończy.

- Może nie spotkałaś jeszcze odpowiedniego faceta – stwierdził czytając ostatnie zdanie – Nie wiem co jeszcze mam powiedzieć. Podobasz mi się. W każdym swoim aspekcie. Byłbym pojebany gdybym wolał spędzić noc sam niż z Tobą.

Gdy wykonała kolejny gest odgarnął czule jej włosy z czoła.

- A Ty czego chcesz?

Miła wskazała dłonią sufit jednocześnie wbijając w niewidoczną nad nim przestrzeń wzrok. Wziął ją za rękę i pociągnął w głąb korytarza. Nie ruszyli jednak w stronę kwater mieszkalnych, a odbili w przeciwnym kierunku. W stronę wind, które ogrodzone były szlabanami, a swoją prymitywną konstrukcją, w ogóle nie pasowały do naszpikowanego technologią statku kosmicznego. Przy rogatkach siedziało dwóch znudzonych żołnierzy Ruchu Oporu. Grali w karty. Przerwali dopiero, gdy zobaczyli intruzów. Phillips sięgnął po swój identyfikator członka pierwszej brygady techno inżynierów im. Alana Turinga.

- Ona jest ze mną – powiedział trzymając Miłą za rękę. Żołnierz przyjrzał się karcie z dwóch stron, oddał naukowcowi dokument i odsunął przepuszczając Draba i Żyletę.

Chwilę później znaleźli się w jednej z kilku kabin, które nazywano windami, choć działały zupełnie inaczej niż ziemskie dźwigi. Pozbawione były kabli a poruszały się dzięki bezgłośnym magnetycznym silnikom. Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze statku, a kiedy drzwi się rozsunęły Miła ujrzała nad głową przezroczystą szklaną kopułę. Tysiące gwiazd lśniło tej nocy na czarnym niebie. Potęga wszechświata przytłaczała, przerażała i zachwycała jednocześnie. Szklana kopuła w rzeczywistości była wielką soczewką, podobną do tych używanych w teleskopach. Stojąc w Obserwatorium niemal dotknąć mogła rdzawo czerwonej kuli, noszącej imię rzymskiego boga wojny. Po orbicie krążyły kosmiczne Azyle, w których niegdyś ludzie ukryli się przez zagładą a księżyc w pełni oświetlał swym odbitym blaskiem.

- Nieźle co? – uśmiechnął się Roger przyglądając się Bogumile.

Wojskowa zanotowała w pamięci, żeby opierdolić od stóp do głów Boguchwała, za to, że nigdy ich do obserwatorium nie zabrał, mimo, że miał te same uprawnienia co Philips.

Samym widokiem była zachwycona. Stała przez moment jak dziecko z rozdziawioną buzią wpatrując się w niebieskie kolosy stworzone ręką Boga oraz ich małe, karykaturalne imitacje stworzone ręką człowieka.
Żyleta owszem, widywała już rozgwieżdżone niebo, ale nigdy nie mogła sobie pozwolić na chwilę kontemplacji jego ogromu. Zawsze musiała nasłuchiwać i wypatrywać niebezpieczeństwa, a w tamtej chwili, gdy majestat nieboskłonu przytłoczył jej własny, mało istotny świat krwi, brudu i wiecznej wojny poczuła się bezpieczna. Spokojna. Pewna tego gdzie i z kim się znajduje. Wrażenie jakie wywarło na niej nocne niebo było niczym w porównaniu z tym, jak mocno dotknęło ją poczucie własnej, głębokiej ufności pokładanej w obcej osobie.

Skierowała wzrok na techno inżyniera i w odpowiedzi na wcześniej postawione pytanie, z respektem przytaknęła mu głową przybierając komiczną maskę ojcowskiego uznania dla jego dzisiejszego wybiegu. Nie wiedziała niczego, ani o tym miejscu, ani o Rogerze Philipsie. Nie zmieniało to jednak faktu, że do pierwszych promieni słońca postanowiła zostać obok niego. Nagle zapragnęła zgodzić się tylko na jedną podróż do - nieznanej do tej pory, a i zapewne całkowicie niedostępnej dla większości ocalałych na Świecie - rzeczywistości rozciągającej się poza codziennym, zniszczonym i skarłowaciałym Uniwersum. Philips zabrał ją tam bez cienia wahania i nie wypuścił przez całą noc. Sam oparty plecami o konsolę sterowania pozwolił jej ułożyć się na swojej klatce piersiowej i obejmując jej ciało ramieniem w pełnych pasji słowach roztoczył wokół nich obraz świata, w którym ludzkość dzięki technologii powstała z kolan. W trakcie kolejnych magicznych opowieści, nagle poprosił Miłą o jej notes i coś w nim zapisał. Gdy rano zasnął, a ona wstała na poranny trening z kadetami i spojrzała w notes, znalazła w nim tylko dwa słowa:


Cytat:
"Nie wyjeżdżaj".

Uśmiechnęła się samymi wargami bez cienia wesołości. Kartkę wyrwała i złożoną schowała w małej kieszonce wszytej w wewnętrzną stronę ubioru. Pocałowała technika w szyję i przed samym wyjściem na poranny trening okryła go kurtką mundurową noszącą emblemat jej stopnia wojskowego i naszyte na przedniej pole munduru jej nazwisko.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 07-11-2020 o 13:06.
rudaad jest offline  
Stary 07-11-2020, 23:08   #85
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Ten moment kiedy, pordzewiałe, okute żelazem drzwi zamknęły się za jego plecami, uświadomił mu, że nie da się wykuć własnej przyszłości. Nie w tych czasach, nie w tym świecie, gdzie jednego dnia na twoją cześć oddają salwy z karabinów a drugiego trafiasz do cuchnącej gównem i chorobą ciemnicy. Bóg jeden wie ile razy przeklinał ten moment, w którym odważył się rzucić mu wyzwanie, gdy pomyślał, że zajmie jego miejsce i ukradnie jego dziedzictwo. Gdyby wiedział z jakim diabłem przyjdzie mu się zmierzyć zabrałby Lanę i opuścił Rubieże. Uciekałby z krzykiem nie odwracając za siebie. Syndykat Czaszek wierzył, że wojna stwarza szansę. Wyrównuje różnice. Żaden polityk, żadna korporacja nie jest w stanie narzucić ci swoich praw, wmówić ci, że jesteś zerem i pokornie godzić na swój nędzny los. Wojna przetasowała talię i ponownie rozdała karty. Wolność! Jakże gorzko teraz brzmiało to słowo w ustach człowieka, który siedział skuty łańcuchami w komórce niewiele większej niż drewniany wychodek. Jakże gorzko brzmiało gdy wypowiadał je William Vanhoose. Pozwolił im uwierzyć, że są dzikimi kartami, dżokerami, asami w rękawie. I nikt przez te wszystkie lata nie zauważył jak ten oszust rozplata swoje sznureczki a oni stają bezwolnymi marionetkami. Nie wyznawał ich wartości, nie wierzył w chaos i anarchię, nie wierzył w wolność. Z wojowników autostrady, rabusiów i złodziei chciał zrobić korporację i stanąć na jej czele. Młody łupieżca wykrzyczał mu to w twarz, gdy leżał na nim okrakiem i okładał pięściami. Przez jedną minutę, gdy Vanhoose leżał na piasku brocząc krwią, wierzył, że właśnie wykuł swoją przyszłość. Zgodnie z niepisanym prawem wygrał pojedynek i stał się nowym przywódcą Syndykatu. Kiedy jednak spojrzał na twarze drabów i żylet stojących w kręgu, dotarła do niego straszna prawda, że zasady gry się zmieniły. Sekundę później dostał kolbą karabinu w plecy, stracił oddech. Lana krzyczała, ktoś spoliczkował ją i popchnął do tyłu. Upadając zdążyła osłonić brzuch, w którym nosiła ich dziecko. Wtedy widział ją po raz ostatni. Tej nocy jego nowym domem stała się cuchnąca gównem i chorobą ciemnica. Kolejne dni spędzone na uwięzi odliczał obserwując rankiem promienie wchodzącego słońca wpadające przez szczeliny desek. Równo rok później okute żelazem drzwi otworzyły się z hukiem, wywlekli go za łańcuch na zewnątrz, słońce omal nie wypaliło mu oczu. Jego ciało zmieniło się i choć karmili go surowym mięsem, wyglądał jak nieszczęśnicy z chorobą popromienną, blade, wychudzone, wyżarte przez nowotwór kościotrupy. Zmieniły się też jego usta, nabrzmiałe, w dotyku przypominające wosk. Gdyby nie Lana, gdyby nie ich dziecko, dawno już by z sobą skończył przegryzając sobie żyły albo wieszając na łańcuchu. Teraz wszystko już mu było obojętne. Kiedyś pragnął stanąć na czele Syndykatu a teraz marzył tylko o szybkiej kuli w łeb. W tumanach kurzu i piasku pojawił się mężczyzna kroczący w towarzystwie drabów i żylet. Tych samych drabów i żylet, którzy kiedyś go zdradzili. Choć mężczyzna nosił maskę chroniącą przed pyłem, jeniec bez trudu go rozpoznał. Ta twarz śnić mu się będzie już do końca życia. Vanhoose trzymał w ręku zawiniątko. Zbliżył się a potem wcisnął mu do wychudzonych rąk owinięte w szmaty dziecko.
- Gratuluję, masz syna – powiedział przywódca Syndykatu Czaszek. Chłopczyk miał nie więcej jak rok, swoimi wielkimi, ciemnymi oczami przyglądał się przezroczystej jak papier twarzy jeńca, gaworząc przy tym pojedyncze sylaby. Po kościstych policzkach młodego łupieżcy pociekły łzy.
- Powinieneś dać mu jakieś imię – zaproponował Vanhoose.
Jeniec rozejrzał się po twarzach żylet, otaczających swojego przywódcę.
- A Gdzie Lana!?
Odpowiedziała mu cisza.
- Gdzie ona jest? Co jej zrobiłeś!?
- Gdzie ona jest? Hmmm. Niektórzy by powiedzieli, że siedzi po prawicy Ojca. Ja zaś myślę, że ostatnią jej część znajdziesz w wiadrze, do którego się wypróżniasz.
Gdyby nie trzymał wtedy synka przy piersi, rzuciłby się w ostatnim samobójczym ataku i przegryzł mu tętnicę. Zamiast tego wydał z siebie ryk rozpaczy, który echem niósł się po pustyni. Vanhoose podszedł bliżej, przyklęknął, tak że ich twarze znalazły się naprzeciwko siebie.
- Widzę w tobie wielki potencjał chłopcze. Nie traktuj tego jak porażki, lecz jako szansę, nowy początek. Razem rzucimy ten świat na kolana. Chciałeś zająć moje miejsce, więc spełnię twoje życzenie. Od dziś jesteś Williamem Vanhoose. Noś z dumą to nazwisko.
Splunął resztkami śliny, która pociekła po szkle zakrywającym przenikliwe oczy diabła a potem zaszlochał żałośnie. Kiedy Vanhoose zabierał mu synka z rąk, młody łupieżca nie miał sił zaprotestować.
- Chłopiec zostanie pod moją opieką. Zadbam żeby niczego mu nie zabrakło.
- Nie rób mu krzywdy, błagam…
- Drogi Williamie, przecież nie jestem potworem.
Odwrócił się a potem ruszył w tym samym kierunku, w którym przyszedł. Człowiek, który został właśnie ochrzczony imieniem swojego kata zdążył tylko krzyknąć.
- Lucas! Ma na imię Lucas!
Szesnaście lat później leżał w sterylnym ambulatorium, zabandażowany i podpięty do aparatury. Śnił o rzeczywistości, w której nigdy nie spotkał Williama Vanhoose i nosił imię, które wybrała mu matka a które dawno wymazał z pamięci. Nagle wszystkie monitory zgasły, podobnie jak czerwona lampka w kamerze skierowanej wprost na jego łózko. Magnetyczne drzwi rozsunęły się cicho.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Duam7RMOjNU[/MEDIA]

Tego dnia po raz pierwszy od wielu miesięcy na pustyni spadł deszcz. Rzęsiste krople odbijały się od kadłuba kosmicznego statku, wygrywając swoją żałobną pieśń. Tego dnia życie miało stracić wielu ludzi. Dobrych i złych. Uczciwych i podłych. Odważnych i tchórzliwych. Gdy budzili się rano snuli swoje plany i marzenia. Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie do momentu, gdy nagle na statku padło zasilanie. Zbliżało się południe. Truposz wciąż się wylegiwał w barłogu po suto zakrapianej kolacji, Bożydar i Rita zapijali kaca w jednej ze spelunek w Kraterze. Miła szła na spotkanie z Rogerem. To ona wychodząc z treningu kadetów, pierwsza zobaczyła, jak światła oświetlające aerodynamiczny korytarz zaczynają po kolei gasnąć aż tunel pogrążył się w półciemnościach. Awaria trwała niecałą minutę, potem zasilanie wróciło. Kwadrans później zawyła syrena alarmowa, lampy zapaliły się na czerwono, rzucając złowieszczą poświatę na twarz żylety. Semedi chcąc nie chcąc musiał usłyszeć syrenę i otworzył w końcu oczy. Dostrzegł jak drzwi do kwatery się rozsuwają a do środka wpadają uzbrojeni żołnierze.
- Gdzie są Coltowie!? – krzyczał komandos z Ruchu Oporu mierząc do strzykawy z karabinu maszynowego. Dwóch pozostałych zaczęło przeszukiwać mieszkanie, brutalnie przewracając stół, zaglądając do szaf i pod prycze.
- Idziesz z nami dziwaku!
- Poruczniku, był rozkaz, by zatrzymać tylko Oddziały Ochrony. To cywil – zauważył jeden z żołnierzy.
- A chuj, jebać go – warknął porucznik i wojskowi wybiegli zostawiając Truposza z domysłami co się mogło stać.
Bożydar i Rita nie mogli usłyszeć syren alarmowych. Siedzieli przy jednym ze stolików w spelunce a deszcz kapał im na głowy przez deski w zbitym byle jak daszku. Spotkanie pewnie dalej odbywałoby się w miłej atmosferze, gdyby sfatygowane drzwi nie otworzyły się z hukiem a do środka nie wbiegł blady jak ściana drab, którego Maruder bez problemu rozpoznał. Vincent był chirurgiem, który nie raz zszywał go i składał. Szczycił się tym, że podczas operacji, ręka mu nigdy nie zadrżała, teraz jednak wyglądał jak paralityk. Podszedł do baru, zamówił setkę, wychylił ją duszkiem. Gdy zauważył Bożydara podszedł do jego stolika i usiadł na wolnym krześle. Głos mu drżał jakby wykopali go przed chwilą z grobu.
- Ruch Oporu zatrzymuje Oddziały Ochrony. Podobno jeden z waszych zajebał w ambulatorium Vanhoose’a, złapano go na gorącym uczynku jak wstrzykiwał mu coś do kroplówki. Idą po was!
Vincent wychylił to co zostało na dnie szklanki Rity, a potem wstał i wybiegł w deszcz. Gdzieś w tle rozległy się krzyki a potem odgłosy wystrzałów stłumione przez uderzające o dach krople.
Bogumiła szła korytarzem w akompaniamencie syren alarmowych, otoczona czerwoną poświatą lamp. Minęli ją jacyś przerażeni technicy, uciekający przed czymś lub przed kimś. Dotarła w końcu do kantyny. Tym razem drzwi nie były zamknięte i rozsunęły się gdy tylko podeszła bliżej. Roger siedział na krześle odwrócony tyłem do wejścia. Gdy podeszła bliżej zobaczyła, że obok niego na zimnej metalowej posadzce leży pistolet. Krew spływająca po policzku z przestrzelonej skroni zdążyła już prawie zakrzepnąć. Głowa technika opadała na ramię, jakby zasnął zmęczony. W drugiej ręce trzymał kartkę, na której przeczytała jedno słowo ‘PRZEPRASZAM. MUSIAŁEM TO ZROBIĆ”. To było jego pożegnanie i… przyznanie się do winy? Tak mogła by pewne pomyśleć ona i śledczy, który będzie badał sprawę, lecz patrząc na kartkę przypomniała sobie noc spędzoną w Obserwatorium. Z kieszeni wyciągnęła liścik, który zostawił jej na pożegnanie. Pismo się różniło. Pożegnalnego listu nie napisała ta sama osoba. Chwilę później w głowie usłyszała głos. Ludzki a jednak zupełnie inny.
PANI KAPRAL. RUCH OPORU ZA CHWILĘ PANIĄ ARESZTUJE. PROSZĘ ZNALEŹĆ BRATA I STĄD UCIEKAĆ.
Odwróciła się i zobaczyła w drzwiach szarą istotę o oczach wielkich i czarnych jak wszechświat nocą.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 10-11-2020, 19:17   #86
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Starsza Kapral poczuła jak coś rozrywa jej klatkę piersiową, rozwiera żebra i ściska żelazną obejmą płuca niemogące złapać kolejnego oddechu. Widziała już wiele śmierci, setki ran, hektolitry krwi. Znała ból porażki i gorzki smak przegranej. Z tego powodu nigdy nie planowała niczego dalej niż taktyczne działania operacyjne na polu walki. Jednak od sześciu godzin czuła na sobie dotyk ust technika i w głowie ćwiczyła, pierwszy raz od trzydziestu lat, głośną wymowę jakiegokolwiek słowa. Miała świadomość, że nie może zostać w DiscCity. Była pewna, że ruszy za pierwszym wydanym jej rozkazem. Nie chciała jednak przerwać tego, co tworzyło się od nocy w Obserwatorium, między nią a Rogerem. Byli jak mama i tata. Ona operatorem pancerza, on doktorem nauk technicznych. Myślała, że mieli taką samą szansę jak Oni. Chciała mu powiedzieć - “wrócę” - dzieląc się przez to, właśnie z nim, największą ze swoich tajemnic...

Już nie powie.

Żal pętający jej ciało nagle ustał zastąpiony złością wymieszaną ze strachem, który podsycił toporny głos w jej głowie.

PROSZĘ ZNALEŹĆ BRATA I STĄD UCIEKAĆ.

Tylko oni jej zostali - Bożydar i Boguchwał. Spięła wszystkie mięśnie i złamała swój ból podnosząc broń, która zabiła nadzieję na jej normalność. Przejrzała pistolet i magazynek. Nawet jeśli komory były puste to było jedyne uzbrojenie jakie mogło przynieść jej braciom ochronę na pustych rubieżach poza miastem. W pośpiechu przekopała wszystkie rzeczy w kantynie technika poszukując czegokolwiek -nie znalazła jednak niczego, co zwróciło by jej uwagę. W magazynku broni, z której zginął Roger znajdowało się dziewięć pocisków. Gdy z powrotem spojrzała na drzwi, szarak zniknął. W korytarzu usłyszała nerwowe pokrzykiwania i komendy, stukot ciężkich wojskowych butów stawał się coraz głośniejszy i zlewał z wyjącą bez przerwy syreną alarmową.

“Kurwa” - przeleciało jej przez myśl, gdy dostrzegła zniknięcie kosmity. Jedyna szansa na inną drogę ewakuacji niż standardowa, właśnie poszła się wyjebać z piętra. Ze złością raz jeszcze omiotła pomieszczenie spojrzeniem, boleśnie uświadamiając sobie, że technologia obcych była na tyle rozwinięta, że nie pozostawiała najmniejszego pola manewru dla alternatywnych rozwiązań. Żadnych kanałów wentylacyjnych, szybów kablowych, czy innych standardowych dla ludzkiej inżynierii awaryjnych rozstrzygnięć przestrzennych.

Zostało jedynie liczyć na łut szczęścia i swoje umiejętności. Żyleta potrzebowała teraz swojego sprzętu oraz wrócić do normalności. Do standardowych działań operacyjnych odcinających ją od szarpiących się wewnątrz uczuć. Odbezpieczyła broń i zarzuciła na plecy zapasowy, biały laboratoryjny kitel leżący na oparciu sofy. Rękawy były za krótkie, w klatce piersiowej się nie dopinał, ale zwracał na siebie mniejszą uwagę niż kurtka mundurowa z emblematami jednostki i naszytym na froncie nazwiskiem.

Ktoś przebiegł korytarzem po żołniersku wykrzykując przekleństwa. Kroki po chwili ucichły, choć syrena alarmowa nie przestawała wyć. Żyleta wychyliła głowę przez drzwi i rozejrzała po korytarzu. Miała zamiar pochylona ruszyć po ścianie korytarza w kierunku kwatery mieszkalnej trojaczków. Przynajmniej z jednej strony byłaby osłonięta. Korytarz, który otoczony czerwoną poświatą świateł był na razie pusty. Na prawo znajdowały się laboratoria, więc ruszyła w przeciwnym kierunku. Przez nikogo niezatrzymywana zbliżyła się do włazu, który oddzielał część laboratoryjną statku od kwater mieszkalnych zajmowanych przez członków Alternatywy i Ruch Oporu. Zobaczyła, że przy włazie stoi uzbrojony żołnierz Ruchu, który próbuje coś tłumaczyć jednemu z techników gestykulującemu nerwowo rękami. Żołnierz spojrzał na Miłą, lecz widząc laboratoryjny fartuch nie zwrócił na nią większej uwagi. Dalej słuchał skarg i żalów zdenerwowanego naukowca. Mogła próbować się przemknąć obok nich licząc, że zajęci rozmową jej nie zatrzymują lub poczekać aż wojskowy zakończy konwersację i odejdzie od włazu. Wybrała drugą opcję i przeczekała rozmowę próbując połapać się w jej treści. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak duża była szansa, że nie rzuca się w oczy. Świeżo po kąpieli, bez makijażu, z zaczesanymi na gładko, związanymi luźno na karku włosami. Ubrana w zwykłe spodnie, przykrywające cholewy butów, szary, gładki podkoszulek i laboratoryjny fartuch. Wychodząc ze swojej kwatery szykowała się na spotkanie z Rogerem, miała zamiar pokazać mu kim jest bez, tych wszystkich, dodatków budujących stereotyp bezwzględnej maszyny do zabijania...

Już nie pokaże.

- Protestuję, przeciw waszym bandyckim metodom! To jest skandal, zgłoszę to Radzie – grzmiał technik.

- Rada już została poinformowana, powtarzam, niech Pan wraca do kwatery - tłumaczył wojskowy nie zwracając uwagi na Miłą. Naukowiec jednak nie odpuszczał, więc poirytowany młodzian znienacka przyłożył mu kolbą karabinu w brzuch. Jajogłowy padł na kolana, próbując złapać oddech.

- Ile razy mam powtarzać!? Do kwatery!

- To skandal…


Żołnierz odbezpieczył broń i wycelował w draba.

- Wracasz do kwatery czy idziesz ze mną do karceru?

Wojskowy spojrzał na Miłą.

- A ty na co się kurwa gapisz!?

Dopiero teraz znajdujący się w pozycji klęczącej technik zauważył Starszą Kapral. Za pewne znał wszystkich naukowców Alternatywy, więc na widok Żylety w laboratoryjnym fartuchu uniósł pytająco brwi. Po chwili wystękał.

- To moja asystentka! Nie rób jej krzywdy!

- Zabierajcie się stąd!


Kobieta szybko podniosła draba z kolan i przyciskając go do siebie ramieniem postarała się ugładzić jego zranioną dumę lekkim głaskaniem go po ręce. Ze współczuciem dla naukowca i udawanym strachem przed wojakiem skinęła żołnierzowi energicznie głową. Następnie wyprowadziła naukowca w kierunku włazu do kwater mieszkalnych. O tak doskonałym alibi nie mogła nawet marzyć, ale miała zamiar skorzystać z niego w całości.

Ruszyli labiryntem korytarzy, gdy oddalili się od włazu technik zatrzymał się. Przeczytała na identyfikatorze jego nazwisko, nazywał się John Locke. Niski, drobny mężczyzna z postępującą łysiną sprawiał niegroźne wrażenie, jednak po chwili Miła zdała sobie sprawę, że nie tylko ona umiejętnie potrafi udawać strach.

- Ty też służysz naszej sprawie? – zapytał po czym podwinął rękaw i pokazał wewnętrzną część nadgarstka, na którym znajdował się mały tatuaż przedstawiający trupią czaszkę.

- Ave Calvaria, morituri te salutant – pozdrowił Bogumiłę w jakimś starym, wymarłym języku.

Zza zakrętu wyszło trzech żołnierzy Ruchu Oporu. Ciągnęli po ziemi zakrwawione ciało draba. Mężczyzna został dotkliwie pobity, miał zmasakrowaną twarz, jęczał z bólu, Miła z trudem rozpoznała w nim jednego z kadetów, z którym trenowała rankiem.

- Rozejść się do kwater!
– ryknął dowódca oddziału. John Locke przytaknął posłusznie, skinął do Bogumiły na pożegnanie i ruszył korytarzem, w którym nagle zaroiło się od żołnierzy Ruchu Oporu. Wojskowi przeczesywali kwatery, wyciągając z mieszkań członków Oddziałów Ochrony.

Bogumiła nie miała zamiaru iść na śmierć, dopóki jeszcze oddychała chociaż jedna bliska dla niej osoba. Zamiast ruszyć do swojego lokum, ze schyloną głową szybkim truchtem i wyrazem dziecięcego załamania nerwowego na twarzy, poszła w kierunku mieszkania Lennego.
Cała ta akcja z czaszkami była jakaś pojebana. Coraz mocniej zaczęła w niej kiełkować idea dobrowolnego poddanie się żołnierzom Ruchu Oporu, którzy widać, mieli dobry powód żeby czesać jednostkę w poszukiwaniu zdrajców. Wybierała drogę pomiędzy wyglądającymi najmłodziej i najmniej doświadczenie wojakami. Między takimi, którzy nie mieli szans poznać jej bez pancerza. Pokonując kolejne metry ze wszystkich sił starała się przypomnieć sobie ręce Philipsa błądzące po jej ciele, zaciskające się na jej ramionach... Delikatnie muskające skórę dekoltu i czule układające jej włosy. To nie sam dotyk był teraz ważny, choć wspomnienie dreszczy przeszywających jej organizm przyćmiewało obrazy zagubionych w półcieniu Obserwatorium szczegółów sylwetek niedoszłych kochanków. "Czy on miał coś na skórze nadgarstka?" - pytał siebie, coraz dotkliwiej czując nawracający ból. Miał gładkie dłonie, ciepłe, pełne troski. Nie mogły być poznaczone bliznami, ani żadnymi innymi rodzajami skaz przeżartego podłością upadającego świata. Nie były i...

Już nie będą.

Miła minęła grupę młodych żołnierzy Ruchu Oporu, którzy wywlekli z mieszkania jednego z jej kumpli z jednostki. Facet miał na sobie jedynie bokserki, jego kobieta darła się i płakała, wyzywając agresorów od najgorszych, ci jednak byli nieprzejednani. Jeden z nich odepchnął ją brutalnie a potem pogroził bronią. Podobne sceny rozgrywały się praktycznie na całym korytarzu. Panował chaos, wyły syreny, koszmar. Skromne przebranie jakim był laboratoryjny fartuch wystarczyło, żeby pokonać krótki dystans. Gdy znalazła się w zakręcie korytarza usłyszała za plecami twardy męski głos.

- Stój! – Wojskowy podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Miła przewyższała większość ludzi wzrostem, lecz ten facet był prawdziwym olbrzymem wyhodowanym na sterydach, wydawało się, że szwy jego mundury za chwilę puszczą. W ręku trzymał karabin maszynowy, na razie wycelowany w podłogę. Po chwili dołączyło do niego dwóch kolejnych drabów.

- Musisz się jeszcze nauczyć chodzić jak te pokraki żołnierzu – powiedział wskazując na fartuch – Pokaż dokumenty.

Niedoszła Pani Asystent Naukowa zatrzymała się wpół kroku i mocno zacisnęła zęby. Z wolna, ciągle w tym samym miejscu, obróciła się na pięcie w kierunku, z którego doszedł ją rozkaz. Musiała dobrze widzieć przeciwnika i zmusić go do skupienia na sobie całej jego uwagi. Uśmiechnęła się hardo poświęcając ułamek sekundy przyjrzeniu się nadgarstkom wielkoludów z Ruchu Oporu. Robiła to mimo, że sama nie była pewna, po której stronie powinna się opowiedzieć. Może poza tą jedną - własną i swoich ludzi. Nim agresorzy zbliżyli się do niej, powolnym ruchem dłoni wyjęła z kieszeni broń, jakby szukała identyfikatora i rzuciła ją na ziemię, jednocześnie popychając pistolet po podłodze w kierunku leżącego opodal draba w bieliźnie. Wyszkolona i wychowana w elitarnej jednostce wojskowej ciągle wierzyła, że chociaż tego jednego na świecie mogła być pewna - towarzyszy broni. Po tym uniosła dłonie, mając nadzieję, że na bardzo krótko.

Rozebrany do bokserek i powalony na ziemię młodszy kapral Christopher Anderson niewiele myśląc chwycił za broń i od razu wymierzył w żołnierzy Ruchu Oporu. Komandosi zareagowali błyskawicznie zwracając lufy karabinów w jego stronę.

- Rzuć broń żołnierzu, nie pogarszaj swojej sytuacji! – warknął olbrzym.

- Najpierw wyjaśnijcie co tu się kurwa dzieje!? Dlaczego atakujecie ludzi Alternatywy!? Jesteśmy przecież po tej samej stronie!

Bogumiła mogła walczyć, poddać się i wysłuchać co do powiedzenia ma napakowany drab lub skorzystać z zamieszania i próbować uciec. Wojskowe kurtki zakrywały nadgarstki agresorów, nie odkryła więc czy znajdowały się tam jakieś tatuaże.

Anderson był mądrym facetem i wiedział, że agresorzy mieli w zasięgu swojej broni jego przerażoną żonę. Miła nie wierzyła żeby dał się łatwo sprowokować do oddania strzału. Tak samo nie wierzyła w to, że żołnierze Ruchu posiadali nadmiar prawdziwych danych na temat powierzonego im zadania, którym mogliby i chcieli się podzielić. Korzystając z zamieszania ostrożnie zeszła z linii strzału, ale po niecałej sekundzie usłyszała za plecami polecenie zatrzymania się. Mimo to spróbowała pobiec w kierunku domostwa Paslacka, mając zamiar zatrzymać się lub zwolnić tylko w wypadku napotkania zakrętu lub kolejnej uzbrojonej grupy. Lenny musiał, kurwa, wiedzieć co się dzieje i miał moralny obowiązek jej to wszystko wytłumaczyć.

- A ty gdzie!? – usłyszała za plecami krzyk – Denvers miała rację, to jebani zdrajcy!

Żołnierze najwyraźniej odpuścili młodszemu kapralowi i natychmiast rzucili w pościg za Bogumiłą. Mogli bez problemu posłać w jej w plecy grad kul, jednak najwyraźniej woleli złapał ją żywcem. Po chwili poczuła uderzenie, komandos potężnym kopniakiem podciął jej nogi, poleciała jak długa na zimny metal. Olbrzym stanął nad nią z karabinem, po chwili zbiegli się kolejne draby i żylety w mundurach Ruchu Oporu.

- To jedna z nich! Suka próbowała uciec w przebraniu!
– zawyrokował mężczyzna, który teraz trzymał ją na muszce.

- Znam ją! To jedna z Coltów! Ona jest w porządku! – zaprotestowała jakaś Żyleta.

- Tak jak ten, który zajebał Vanhoose’a. Jebane harcerzyki!

Olbrzym zacisnął w nerwach zęby, a potem kolbą wymierzył cios, prosto w czoło Żylety. Straciła przytomność.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 11-11-2020 o 14:23.
rudaad jest offline  
Stary 12-11-2020, 20:27   #87
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Baron korzystał z dobrodziejstw leniwego poranka. Zakopany pod kocem, w piżamowych pasiastych spodniach o luźnych nogawkach kończących się lekko pod kolanem i górze z długim rękawem zapinanej na guziki, obecnie tylko częściowo, a i to co udało się trafić było przesunięte co najmniej dwa oczka. Wzrok chronił przed światłem piętrzący się nad całą kompozycją postawiony pionowo na twarzy cylinder. Mężczyzna miał już wstawać, co powtarzał sobie przez ostatnie pół godziny, ale teraz to już musiał na poważnie bo pęcherz cisnął niemiłosiernie. Wtem wpadł harmider, nie mający litości dla skacowanej głowy. Coś pokrzyczał, coś poprzewracał i wybiegł, nie dając pewności, czy aby nie przyśnił się porannym majakiem.

Boszzzz – Caleb przesunął kapelusz na bok, próbując zorientować się w otoczeniu. Chyba był w kwaterach Coltów i chyba Jej Wściekłość Macicy zesłała swoich proroków, by zrobili trojaczkom przemeblowanie. Dobrze, że grzeczni żołnierze tak skrupulatnie wypełniali rozkazy, a pinda zapomniała dodać „Plus Truposz i Rita”. Głupia sucz. Willburn zwlekł się i poszedł szukać skarpet, gdy z ubrania przewieszonego przez oparcie krzesła dobiegł radiowy sygnał.

Tak, tak – odpowiedział, gdy wygrzebał już krótkofalówkę ze sterty. – Wiesz, że to pewnie jest na nasłuchu – rzucił zaspanym, przepitym głosem, gdyby chłopakowi zamarzyło się zdradzać swoją lokalizację. – Nie podobało im się położenie waszego stołu w salonie… czy ktoś mógłby wyłączyć to wyjące gówno?

Ubierał się, trzymając gadające pudełko ściśnięte między barkiem, a uchem.

...Słuchaj Truposzu. Proszę weź ze sobą moje bambetle. Przydadzą się w oczyszczaniu AdA z gówna, w które nas ktoś wrobił....

Rozbudzając się i kończąc przywdziewanie klasycznej elegancji, Samedi dochodził do coraz to nowych pomysłów, w jaki sposób żołnierze mogli próbować wyciągnąć od niego informacje o Coltach, albo zmusić do wsadzenia ich w lewe spotkanie.

Nie wiem za co was ścigają, ale musi być grubo skoro syreny wyją na całej stacji – Baron postanowił się zmyć zanim betonowe wojsko nawiąże połączenie między swoimi całymi dwoma komórkami wewnątrz czaszki i wróci naprostować błędy. – Chwalcie Pana Jezusa Chrystusa, niech ma was w swojej opiece.

Tylko tyle i aż tyle, może się domyślą, w końcu Baron nigdy tak się nie wyrażał, zawsze kładł nacisk na imiona innych, groźniejszych bytów. Kościoły upadłej religii wszędzie miały swoje placówki i były idealnym miejscem, wokół których mogli kręcić się żebracy i bezdomni. Tacy bardzo marni, góry bandaży, kocy i brudnego materiału z wózkami śmieci będącymi całym dobytkiem. Truposz właśnie postanowił zostać jednym z nich. Zaczął dopełniać aktu dewastacji mieszkania weteranów Alternatywy w poszukiwaniu potrzebnego kamuflażu, przy okazji gromadząc rzeczy, które miał na myśli Bożydar. Gdyby tutaj nie znalazł, zawsze zostawała mu opcja odkupienia oryginalnego stroju od wieloletniego posiadacza, gdy już przemknie uliczkami i wtopi się w koloryt rynku, choć stanowczo wolałby uniknąć noszenia cudzego smrodu.

[MEDIA]https://media.moddb.com/cache/images/games/1/72/71878/thumb_620x2000/noemi-varnai-jg.jpg[/MEDIA]

Znalazł wszystko czego potrzeba, łącznie z przebraniem i gratami Colta. Syrena nie przestawała wyć, w korytarzu słyszał krzyki, gdzieś dalej rozległ się wystrzał.

Zawsze w miejscu gdzie się pojawiał, zaczynali umierać ludzie. Klątwa czy zwyczajny pech? W każdym razie w DiscCity następował krwawy przewrót. Prawdopodobnie Ruch Oporu walczył w wojskiem Alternatywy. Tak Truposz podejrzewał. Tylko kto miał w tym interes? Z mieszkańców miasta nikt, więc albo ktoś pracował dla wrogich zewnętrznych sił, świadomie lub mniej, albo zwyczajnie chaos wymknął się spod kontroli. Chaos w postaci Denvers.

Samedi wychylił się ostrożnie za krawędź drzwi wejściowych. Liczył, że nikt nie będzie marnował amunicji na żałosnego żebraka. Przygarbiony wysunął na zewnątrz i podbiegając przy ścianie jak przestraszony zdziadziały kaleka, zaczął zmierzać w stronę szerszej przestrzeni. Drogą, którą poznał chodząc po mieście z Darem. Oczy pilnie lustrowały przestrzeń spomiędzy zwojów bandaża szczelnie owijającego twarz. Rękę schowaną pod warstwami szmat trzymał przy granacie. Ten był silnym narzędziem nacisku w podbramkowych sytuacjach. Rzeczy żołnierza częściowo porozmieszczał na sobie, częściowo upchał w rozklekotanym wózku, pośród maskujących śmieci, złomu i umazanej alko–gównem ściery, która siejąc zapachy miała zapobiec zaglądaniu do środka przez wścibskich. Pchał dwukółkę przed sobą jak wyższa klasa menela. Bożydar Colt tyle tego nakupił u handlarza, że Caleb inaczej nie dałby rady się zabrać. Przyciszoną krótkofalówkę zamontował przy ramieniu. Nakryty płachto–płaszczem z głębokim kapturem, starając się omijać ludzi i nie rzucać w oczy, przemykał do zamierzonego celu.

Żaden z żołnierzy nie zwrócił uwagi na pchającego wózek żebraka. Wywlekali ludzi z mieszkań, bili, popychali. W pewnym momencie Samedi minął trupa w mundurze Oddziałów Ochrony AdA, leżącego w kałuży krwi. Został nafaszerowany kulami, zdenerwowani żołnierze stojący nad trupem pokrzykiwali na siebie.

Był rozkaz brać ich żywcem! Denvers nas zajebie.

Wyciągnął nóż! Skąd wiesz, że to nie jeden z nich!? Miałem dać się zabić!?

Wojskowi dalej się kłócili a Truposz ich spokojnie minął przez nikogo nie zatrzymywany. W końcu po paru minutach udało mu się dotrzeć do kościoła.

Znajdował się wciąż w części mieszkalnej statku i nie była to najlepsza wiadomość. Kręcili się tu członkowie Ruchu Oporu w zbyt dużej ilości. Samedi nie znał na tyle dobrze miasta, by wiedzieć czy są inne większe placówki, bardziej na uboczu. Może gdzieś poza statkiem, w kraterze. Brał co się trafiło. Ostrożnie zajrzał do wnętrza przez rozsunięte na boki drzwi. Jak ktoś kto jest w potrzebie ale nie chce się narzucać. Dzieliły na dwie części narysowany na nich symbol czarnego, symetrycznego krzyża wpisanego w okrąg. Parafraza znaku dawnych chrystusowców. Ukrzyżowany człowiek obecnie kojarzył się jedynie z nieprzyjemnymi frakcjami. Syndykat, Kartel, Klan Orląt, to była ich metoda. Choć ci ostatni wprawdzie woleli palić stosy wzorem ruchu założycielskiego, dawnego Ku Klux Klanu. Mieszkańcy pustkowi naoglądali się zbyt wiele na żywo w zniszczonych osadach, by drażnić ich jeszcze krwawymi malunkami wewnątrz miast. Baron wkroczył do środka, zaparkował wózek przy ostatniej ławie i sam w niej przycupnął. Siedząc bokiem miał chwilę spokoju by się zastanowić nad obecną sytuacją. Od ołtarza złożonego z ustawionej na środku mównicy i widniejącego za nim ziejącego czernią telebimu oddzielało go jeszcze z osiem rzędów siedzisk. Kościół był pusty poza stojącą w głębi ubraną w szary habit z kapturem kobietą z wygolonym bokiem głowy. Łajała umorusanego, rozczochranego dzieciaka, a z rozmowy wynikało, że znów były skargi. Młody nakradł. Z wyrzutem, że nie taka była umowa i nie może go już dłużej bronić. Smutna groźba braku wstępu na statek i wylądowania na bruku.


[MEDIA]https://cdn.vox-cdn.com/thumbor/pvpr81z2LNBMqFflg5snoTm-cGk=/85x0:1014x619/1220x813/filters:focal(85x0:1014x619):format(webp)/cdn.vox-cdn.com/uploads/chorus_image/image/27026281/republique_update.0.jpg[/MEDIA]

Szukali nie tylko Coltów, ale i innych członków Oddziałów Ochrony. Nie wszystkich – „jednych z nich”. Wewnętrzny krąg, spiskowcy, puczyści? W każdym razie Ruch wolał zabić więcej osób niż zaryzykować, że któryś z „nich” się wymknie. Typowy objaw paranoi Denvers. W zaistniałych okolicznościach fakt, że Truposz był czysty wiele nie znaczył. Postanowił poczekać chwilę, może Dar zrozumiał przesłanie, ale nawet gdyby... Jeśli znajdował się obecnie poza statkiem, powrót do części mieszkalnej nie był najlepszym pomysłem. Nie istniał też dobry sposób, żeby się bezpiecznie skomunikować. Caleb mógł co prawda spróbować wykorzystać dzieciaka. Gangi młodocianych sierot znały przejścia o których istnieniu nikt inny nie wiedział, często za małych by dorosły się nimi przecisnął. Odpowiednio zmotywowani potrafili być świetnymi posłańcami i przewodnikami. Zawsze coś. Zastanawiało go również, czy kobieta posiadała prawdziwy wgląd w świat duchowy, jak na wielebną, którą się mieniła przystało? Wątpił, ale nie zaszkodziło sprawdzić.

Rozmyślania przerwał odgłos ciężkich kroków. Po chwili do świątyni wbiegło dwóch mężczyzn. Jeden miał na sobie zielony kombinezon roboczy i torbę przewieszona przez ramię, drugi wojskową kurtkę z naszywką Alternatywy dla Ameryki. Wyglądał jak niższa, mniej przystojna wersja Bożydara Colta, jego oczy jednak były czujne i zimne. Samedi widywał już takich ludzi w Las Vegas i raczej nie miał dobrych wspomnień z nimi związanych. Intruzi ledwo spojrzeli na żebraka i kobietę w habicie. Podeszli do jednej z ław, żołnierz złapał za oparcie, napiął mięśnie, podniósł ławę do góry. Pod spodem znajdowała się skrytka. Magazynier bez słowa zaczął ładować do torby pliki papierów, które wyglądały jak kartki towarowe wystawiane przez Unię Handlową. Współczesna namiastka dawnej waluty zwanej dolarami. Draby w niecałą minutę opróżnili całą skrytkę. Dopiero teraz zwrócili uwagę na żebraka i zakonnicę.

Żadnych świadków – powiedział magazynier a żołnierz tylko przytaknął. Zza kurtki wyciągnął pistolet z tłumikiem. Pierwszy strzał oddał do kobiety w habicie, krew i kawałki mózgu rozprysły się na ołtarzu.

Źle ją ocenił, posiadała wgląd w świat duchowy lepszy niż jego własny, teraz na pewno. Ułamek sekundy na decyzje. Ocena skuteczności podjęcia próby negocjacji zerowa. Truposz zanurkował, wyszarpując spod tony materiałów dyszę miotacza. Zadarł nią swoją kiecę i halki do góry. Próbował tak się ustawić by stożkiem objąć obu drabów jednocześnie z żalem wieszcząc papierowej walucie spopielenie. Nikt nie był dziś tym na kogo wyglądał. Po mieście biegały hordy fałszywych obrońców ludzkości, żebraków, naukowców i magazynierów. Szpiedzy wszelkiej maści i frakcji. Cóż zrobić, jego broń również była cicha. Nacisnął spust ognistego wyrzutnika, skazując grzeszników na piekło za przelanie niewinnej krwi w domu bożym.

Kiedy wystrzelił płomień z dyszy, magazynier wrzasnął przerażony. Pomarańczowe jęzory przypaliły obu mężczyzn, ten z bronią wściekle zaklął. Odskoczył i wystrzelił w kierunku Truposza, jednak chybił, pocisk odbił się od wózka, który przebieraniec przytaszczył do świątyni, w powietrze poleciały drzazgi. Drab w roboczym kombinezonie wyjąc z bólu rzucił się do ucieczki, wybiegł z kościoła, zabójca jednak zamierzał walczyć do końca. Zaczął wycofywać się poza zasięg miotacza.

Mam pół wtryskary Medex’u… Ty? Wystarczająco dużo naboi? – Truposz zaśmiał się wrednie, wskazując typowi jego żałosne położenie. – Chodź, pokaże ci radość z oparzeń trzeciego stopnia. Moją radość.

Wyprostował się lekceważąco, podpierając groźbę nieugiętą postawą, jakby gardził wszelkimi obrażeniami, które mógłby zadać mu fałszywy żołnierz AdA. Prawdopodobnie był jednym z ludzi poszukiwanych z zaangażowaniem przez Ruch Oporu, albo zwykłym oprychem, co pożyczył kurtkę od trupa walającego się po chodniku.... Nie, Caleb odrzucił myśl. Tłumik i pieniądze, wodniste oczy rekina, zabójca na kontrakcie. Dmuchnął ogniem, chcąc wypalić kontur sylwetki na ścianie kościoła.
Co za dobry człowiek, caaały łup dzielony na wafla – szydził, wdychając z uwielbieniem zapach wylatującej z maszyny mieszanki.

Napastnik zawył gdy kolejny jęzor ognia liznął go po skórze. Tym razem jednak pozostał w miejscu by utrzymać dobrą pozycję do strzału. Ignorując ból i obrzydliwy zapach spalonego mięsa, skupił się i znów nacisnął na spust a tłumik wypluł z siebie pocisk. Caleb poczuł ostry, przeszywający ból w prawym boku i tylko adrenalina utrzymała go na nogach. Ubranie zaczęło nasiąkać ciepłą, parującą krwią strzykawy.

Oooo taak, kochanie, daj mi więcej – Willburn ugiął się na nogach, wyjąc perwersyjnie z bólu. Wytrzymał. Postąpił kilka kroków na przód, skracając dystans, stąpając po cienkiej linii między życiem a śmiercią. Zamrugał, przy każdym kolejnym otwarciu powiek, widząc coraz wyraźniej kobietę w habicie unoszącą się nad własnym ciałem. Buty rozmazywały czerwone krople kapiące na podłogę w rozciągniętych śladach podeszw. Ponownie zionął ogniem. Tym właśnie byli, potworami, które przywdziały ludzkie skóry. Czerpiącyni nieadekwatną satysfakcję z zadawania bólu, z zabijania. Kształtowanymi od dziecka w okrutnych rękach zniszczonego świata. Wojna na wyniszczenie trwała.

Ubranie zabójcy zajęło się ogniem. Teraz przed Samedim stała żywa pochodnia. Drab wyjąc z bólu raz jeszcze zdążył oddać strzał. Mimo, że ręka drżała, udało mu się trafić Caleba, który poczuł jak pocisk rozrywa mu mięsień uda. Morderca płonąc padł na kolana, wciąż jednak trzymał rękojeść pistoletu w ręku. Nie zamierzał umierać sam.

[MEDIA]https://www.fightingforfilm.com/wp-content/uploads/2017/07/SF_burn5.jpg[/MEDIA]

Kula szarpnęła nogę Willburna, sprawiając, że musiał oprzeć się ścianę by zachować równowagę. Zacisnął zęby chcąc wytrzymać jak najdłużej. Wyraźnie widział drugą stronę. Mniszka stała przed nim niemal namacalna. Habit miała jednak bielszy. Otoczona lekką poświatą, patrzyła na swoje przezroczyste dłonie i własne zwłoki leżące pod stopami. Uśmiechnęła się nieznacznie i powiedziała tylko „Wybaczam mu”, zanim zaczęła rozpływać w powietrzu. Truposz odwzajemnił uśmiech. Naprawdę jej nie docenił. Medex wprowadzony w żyły za pomocą wtryskary wyrwał go ze stanu zawieszenia. Przyciągnął do rzeczywistości. O nie mój drogi… żywy, bądź ledwo żywy przydasz mi się bardziej, pomyślał. Zerwał z siebie płaszczo–płachtę i zbliżając się w biegu do oprycha spróbował zarzucić mu ją na łeb. Pozbawić widoczności, ugasić i przy okazji obić jak pinatę, gdyby jeszcze za bardzo wierzgał, taki miał cel. Świetna karta przetargowa w kontaktach z Ruchem Oporu nie mogła mu się wymknąć do krainy zmarłych.

Już tylko determinacja trzymała zabójcę przy życiu. Skóra skwierczała, włosy i ubranie się paliły a mimo to wciąż trzymał w ręce broń. Zdołał oddać jeszcze jeden strzał, który rykoszetem odbił się od ściany. Po chwili Samedi znalazł się przy napastniku. Nie miał żadnych problemów, żeby zrealizować swój szalony pomysł. Udało mu się ugasić płomienie, klatka piersiowa draba unosiła się nieznacznie. Żył. Chwilę później drzwi kościoła się otworzyły a do świątyni wbiegli zwabieni hałasem żołnierze Ruchu Oporu. Jeden, drugi, trzeci…Przy piątym Truposz przestał liczyć. Komandosi popatrzyli na dymiące truchło i pochylonego nad nim żebraka.

Na ziemię kurwa! Gleba! – ryknął jeden ze starszych stopniem wojskowych, Samedi zobaczył kilkanaście luf wycelowanych w jego kierunku – Co tu się dzieje? Kim jesteś!? Ty go tak załatwiłeś!?

To przecież ten cywil od Coltów! – zauważył młody żołnierz, który kilkanaście minut wcześniej przeszukiwał i demolował kwaterę rodzeństwa.

Truposz mało gwałtownym ruchem mościł się na podłodze. Choć gdyby dostrzegł dyskretną możliwość, spróbowałby uruchomić krótkofalówkę schowaną pod łachami. Na nadawanie, by rozmowa dotarła do Coltów. Jeśli ryzyko oceni na zbyt duże nie podejmie go.

Złapałem wam zabójcę. Ostrożnie z nim, bo żyje, ale ledwo. Jego przypieczony wspólnik w zielonym stroju magazyniera i z torbą pełną papierowej waluty, niedawno stąd wybiegł. Może go jeszcze dorwiecie – wzruszył ramionami, jakby mijał mu kolejny zwyczajny dzień z życia, gdzie strój żebraka, wózek pełen broni i trupy w okolicy są czymś najbardziej naturalnym.

Gdzieś tu leży jego pistolet z tłumikiem – skinął nieznacznie brodą w stronę ciała. – Mogę dostać celę z ładnym widokiem?


 

Ostatnio edytowane przez Cai : 12-11-2020 o 20:45.
Cai jest offline  
Stary 18-11-2020, 09:23   #88
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG i Alex za scenkę


Caroline zapewne nie pomyślała o Colcie jako romantyku kiedy ten zabrał ją do spelunki, której stan wołał o coś więcej niż pomstę do nieba. Bożydar zapewne zbyt wiele wydał na wypasiony sprzęt aby było go stać na restaurację z porządnym dachem, szafą grającą i menu bogatszym niż ledwie kilka oklepanych pozycji. Dar ubrał się na ich wypad “na luzie” co w jego mniemaniu zobrazowane było butami sportowymi nad kostkę, spodniami bojowymi i bluzą z kapturem, na którą na czas deszczu zarzucił swoją nową kurtkę pancerną. Z broni ochroniarz AdA miał przy sobie “niepozornego” Magnuma w polimerowej kaburze i po drugiej stronie parcianego pasa taktycznego nóż bojowy w skórzanej pochewce. Jeszcze bardziej romantycznie mogłoby być tylko w sytuacji kiedy jego AK byłby rozebrany na stole w celu konserwacji, a hełm i plecak z całą swoją aparaturą taktyczną nożownik położyłby tuż obok ich stolika jednak… Chyba oboje żałowali tego, że Coltowi zabrakło takiego romantyzmu. Na pocieszenie Dar miał przy kurtce krótkofalówkę, którą mógł się skontaktować z kim trzeba.

- Dzięki za ostrzeżenie Vincent. - powiedział do chirurga wojownik pocieszycielsko klepiąc go po ramieniu. - Szkoda mi bić chłopaków z Ruchu… - westchnął Colt spoglądając na Caroline przepraszająco kiedy lekarz wypił jej alkohol.

- Excuse me madam, ale zdaje się, że wszelkie znaki na niebie i ziemi nie chcą abyśmy w spokoju dokończyli spotkanie. - powiedział do Rity wojownik nonszalancko odsuwając jej krzesło. - Mam krótkofalówkę. Truposz nadal będzie spał na naszym kwadracie czy już by się pozbierał? - zapytał mężczyzna ubierając kurtkę i sięgając po elektroniczny komunikator.

Na to wygląda — rzuciła zdawkowo Caroline. “Randka” z bękartem wojny nie należała do zbyt udanych. Bożydar był odważnym, silnym i miłym chłopakiem, ale podejścia do kobiet nie miał za grosz. Jeśli tak samo niezdarny był w łóżku, to żyleta nie wróżyła owocnej przyszłości świeżo rodzącej się relacji. Pobyt w kiepskiej knajpce nie działał na nią pobudzająco, dlatego poniekąd ucieszyła ją interwencja Vincenta. Zwłaszcza, że wolała jak coś się działo. Chociaż tym razem wyglądało na to jakby wplątano ich w naprawdę grubą akcję. Co spowodowało, że w jej głowie pojawiła się kolejna sarkastyczna myśl odnośnie realnej wydolności “obrońców i restauratorów Ameryki” w kontekście ich iluzorycznych założeń
Truposz na pewno się już pozbierał. Nie z przypadku jest strzykawą, jego kichy przerabiają chemię nie gorzej, niż jego łapy.

- Truposz, halo, słyszysz mnie? - zapytał Dar nasłuchując odpowiedzi. - Miła, jesteś tam? - dodał ochroniarz olewając wszelkie podstawy taktycznej komunikacji. Radio Coltówny odezwało się w jej pokoju, nie mogła go słyszeć.


Tak, tak – odpowiedział Truposz nieco skacowanym głosem. – Wiesz, że to pewnie jest na nasłuchu – rzucił gdyby chłopakowi zamarzyło się zdradzać swoją lokalizację. – Nie podobało im się położenie waszego stołu w salonie… czy ktoś mógłby wyłączyć to wyjące gówno?

- Korzystając z okazji i czasu antenowego pozdrawiam łysą Generał. - rzucił Dar zerkając na Caroline. - Słuchaj Truposzu. Proszę weź ze sobą moje bambetle. Przydadzą się w oczyszczaniu AdA z gówna, w które nas ktoś wrobił. Pomysł na miejsce naszego spotkania? - dodał rewolwerowiec spoglądając na Caroline.

Proponuję rozum i godność człowieka, tam nigdy nie zajrzą — odparła sardonicznie łowczyni skarbów — A tak serio, to nie wiem. Przecież jestem tu pierwszy raz.

- Byśmy musieli udać się do kwatermistrzostwa i zabrać stamtąd moją elektronikę. - powiedział szeptem żołnierz.

Nie wiem za co was ścigają, ale musi być grubo skoro syreny wyją na całej stacji – głos Truposza zatrzeszczał za pośrednictwem krótkofalówki.. – Chwalcie Pana Jezusa Chrystusa, niech ma was w swojej opiece.

Na zewnątrz znów rozległy się strzały, jednak nie wiedzieli kto z kim walczy, wciąż znajdowali się w zbitej deskami spelunce. Chwilę później ktoś zaczął nadawać na ich częstotliwościach zwracając się bezpośrednio do Bożydara.

- Mówi porucznik Flannery. W imieniu generał Denvers rozkazuję wam się poddać. Opór lub próba ucieczki spotka się z naszą zdecydowaną reakcją. Złóżcie broń i oddajcie się w ręce naszych żołnierzy.

Lepiej zwijajmy się, bo jak “obrońcy Ameryki” zaczną zaprowadzać tu pokój, to nie zostanie kamień na kamieniu — powiedziała wstając z krzesła i zbierając do wyjścia.

- Wygląda na to, że Samedi chce się spotkać w okolicy świątyni dawnej wiary. - powiedział cicho Dar do żylety. - Musimy narzucić na to co mamy jakieś szmaty i czym prędzej się tam udać. Elektronika musi poczekać do czasu wyjaśnienia sprawy. Jak byśmy napotkali chłopaków z Ruchu nie atakuj aby zabić, wystarczy ogłuszyć. - ochroniarz AdA westchnął. - Co za pojebana akcja. - z tymi słowy Colt ruszył w kierunku wyjścia. Wiedział gdzie bez problemu namierzą zużyte szmaty, którymi będzie można się owinąć. Wśród obszernych rękawów miał zamiar ukryć nóż z kastetem i kolejną kosę w drugiej ręce. Ogłuszanie tym powinno iść lekko. Kaburę z rewolwerem też powinno dać się jakoś zamaskować.

Niczego obiecać nie mogę, ale postaram się — odpowiedziała Caroline — A co do szmat, to nie wiem czy nie wydadzą się nieco podejrzane. Może da radę wykminić jakiś inny kamuflaż? — zastanowiła się na głos.

Dostrzegła w przeciwległym kącie speluny trzech drabów, który mimo wczesnej pory już siedzieli zalani w trupa ledwo trzymając się w krzesłach. Mężczyźni mieli na sobie zielone kombinezon robocze, które nosili magazynierzy sortujący żywność i sprzęt przeznaczony dla osadników z Rubieży. Kiedy za zewnątrz znów rozległy się krzyki w końcu zaczęli podnosić się ciężko z siedzisk by wyjść na zewnątrz i zobaczyć co się stało.

Bołziidaa, widzisz tamtych kolesi — rzuciła klepiąc mężczyznę w ramię dla zwrócenia uwagi i wskazując trzech magazynierów — Moglibyśmy ich ładnie poprosić o ubranka, co zapewniłoby nam sensowny kamuflaż bez zbytniego zwracania na siebie uwagi.

- Świetny pomysł. - skwitował Dar. - Masz pomysł jak ich zagadać i co zaoferować za kombinezony? - zapytał wojownik drapiąc się po głowie. - Jak coś mogę im odstąpić nieco naboi albo coś.

Dobre serduszko mięśniaka ewidentnie dawało o sobie znać. Zdaniem Rity mogliby narąbanych gagatków po prostu ogłuszyć w jakimś zaułku i oskubać z kombinezonów. Tamci w swoim stanie nawet by tego nie zauważyli.
No dobra, nieco amunicji powinno wystarczyć, są dość wstawieni by dało się z nimi łatwo dogadać — powiedziała kiwnąwszy głową.

- Świetnie. - powiedział z lekkim uśmiechem Colt ruszając w kierunku trójki wstawionych facetów. - Zagaduj, a jakby coś poszło nie tak to nie szkodzi. I tak jesteśmy w bagnie… Nawet z przebraniem nie pójdzie nam łatwo. - uśmiechnął się szerzej nożownik po chwili jednak poważniejąc.

Rita śmiało podeszła do grupki pijanych obywateli. Następnie im zasalutowała, po czym schowała ręce za plecami przyjmując formalną, wyprostowaną postawę.

Witajcie obywatele — przemówiła oficjalnym tonem — Jestem dr Maurice Trudeau z ADA. Zapytacie pewnie: dlaczego się do was zwracam. Otóż, pofatygowałam się do was z bardzo ważnego powodu. Całkiem niedawno okazało się, że w magazynie, w którym to pracujecie doszło do przypadkowego rozszczelnienia pojemnika z radioaktywnym cezem. Niestety, z tego powodu muszę zarekwirować wasze ubrania, by poddać je natychmiastowej utylizacji. Ponieważ istnieje bardzo wysokie ryzyko, że zostały skażone radioaktywnym czynnikiem. Wy sami zaś musicie udać się do najbliższej stacji higieny radiacyjnej, by poddać się obligatoryjnej dekontaminacji. Czy wszystko jest dla was zrozumiałe?

Pijane draby popatrzyli na siebie niepewnie. Nie wiadomo ile zrozumieli z tego co powiedziała do nich Rita vel. dr. Trudeau, ale najwyraźniej perspektywa choroby popromiennej przemówiła do ich wyobraźni. Posłusznie zaczęli ściągać swoje kombinezony, rzucili je do stóp żylety a potem zataczając się wyszli ze spelunki.


No i voila- — rzuciła Caroline w kierunku Bożydara, gdy magazynierzy się już oddalili — Teraz tylko narzucić na siebie te łachy…

Po tych słowach zgarnęła najmniejszy z kombinezonów i udała się do pobliskiej toalety by go ubrać. Za chwilę wyszła po nowemu przyodziana, z celowo upiętymi włosami, aby nieco inaczej wyglądać.
Ech, nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Ale chodźmy już do tego kościoła.

- Nie ma to jak się pomodlić o lepsze jutro. - powiedział wojownik ubrany w największy z kombinezonów.

Rita zauważyła, że ten facet nie tylko był znanym z szybkości rewolwerowcem, ale też przebieranie się zajmowało mu bardzo mało czasu. Jego kurtka pancerna ledwo się mieściła pod opiętym, lekko rozwartym u szczytu ubraniem roboczym, a kabura z rewolwerem wylądowała pod połą górnej części stroju. Nóż znalazł się w cholewie buta, który barwą niemal pasował do nowego ubioru.

- Poprowadzę nas tak aby za bardzo nie rzucać się w oczy. - powiedział komicznie zmienionym głosem Colt. - Panie przodem. - pokazał na drzwi wykonując niski ukłon.

Wyszli w deszcz ruszając w kierunku lśniącej kosmicznej kopuły w kształcie talerza. Grzęznąc w błocku, minęli zdenerwowanych żołnierzy Ruchu Oporu, którzy biegli gdzieś z karabinami pokrzykując na siebie, żaden z nich nie zwrócił uwagi na dwójkę magazynierów. W oddali rozległy się kolejne strzały. Zbliżając się do głównego hangaru zauważyli, że wejście do DiscCity jest zablokowane, stało tam kilkunastu komandosów Ruchu Oporu, którzy skrupulatnie pilnowali by nikt nie wchodził ani nie opuszczał statku-miasta, dookoła jeździły wojskowe ciężarówki, przerażeni cywile uciekali w kierunku, z którego nadchodzili Rita i Colt. Za chwilę mieli spotkać się w umówionym miejscu z Truposzem, lecz po chwili usłyszeli w radiu podniesione głosy, wyglądało jakby Samedi był przez kogoś przesłuchiwany, cokolwiek się stało nie wyglądało to za dobrze. Po chwili ktoś inny zaczął nadawać na tych samych częstotliwościach. Tego głosu nie dało się nie rozpoznać. Ani zapomnieć.

- Colt, mówi łysa pani generał, dziękuje za pozdrowienia, doceniam dowcip. Mam nadzieję, że ty też docenisz mój gest. Nie mogę ci dać dowodu życia, bo jak na ironię, twoja przygłupia siostra jest niemową, ale uwierz mi na słowo, że jest tu teraz ze mną. Choć dostała w głowę, jest cała i zdrowa. Powtarzam, NA RAZIE. Oddaj się w ręce moich żołnierzy, a nie stanie jej się krzywda.

- Podejrzewałem, że w ten sposób zagra. - powiedział Colt spoglądając z nietęgą miną na Caroline. - Brat siedzi spokojnie w Azylu 47, a zatem opieka nad pancerną niemową przypada mi. Dam ci nieco mojego sprzętu abyś miała za co poczekać aż załatwię tę sprawę, dobra? - zapytał Bożydar. - Myślę, że chodzi im o ludzi z AdA, a zatem ty możesz bezpiecznie poczekać w kraterze. Chciałbym to załatwić inaczej, ale nie mogę brać pod uwagę wyjścia, które narazi moją siostrzyczkę… - Colt spojrzał na łowczynię jakby szukając u niej poparcie swojego toku rozumowania. - Tylko czemu Truposz trafił na opcjonalne przesłuchanie? - rewolwerowiec podrapał się po głowie.

Cholera! — zaklęła łowczyni skarbów, ponieważ dobrze wiedziała, że mają wojaka w garści — No cóż, jak cię znam, to zaraz tam pobiegniesz. Więc nie ma sensu cię zatrzymywać. Ja bez problemu mogę się gdzieś zaszyć, tylko musimy coś ustalić na wypadek gdyby Truposza też zgarnęli. Jakiś plan? Do kogo mam się wtedy zwrócić o pomoc? Ustalamy jakiś punkt spotkania jakby udało wam się wyrwać?

- Wydaje mi się, że już mają Samediego… - powiedział Dar po chwili. - Najlepiej jakbyś kręciła się w okolicy baru w kraterze, raz dziennie zaglądała na stragan Gabriela. Jak na środku stołu będzie leżał rewolwer to znaczy, że jestem wolny i możesz pogadać z Murzynem aby się ze mną skontaktować. Dokładnie lepiej bym nie wiedział gdzie będziesz. Potrzebujesz jakiegoś sprzętu aby przeżyć? - zapytał nożownik sprawdzając co ma za połami kombinezonu.

Nie, dzięki — odparła zdawkowo Govin. Spojrzała w oczy Bożydarowi, po czym klepnęła go dopingująco w ramię.
To trzymaj się byku, ja tymczasem sprawdzę ostrożnie co z kaznodzieją.
Po tych słowach zniknęła mu z oczu.

Bożydar najwyraźniej nie był jedynym słabym w miłosne klocki. Klepnięcie w ramię i “trzymaj się byku” na koniec “randki”? Co prawda spotkanie przybrało nieoczekiwany obrót, a z początkowego kaca nie zostało nic poza mętnym wspomnieniem. Stres i kombinowanie robiły swoje. Colt dał Caroline kilka minut na oddalenie się po czym ruszył w kierunku najbliższego patrolu Ruchu Oporu.

- Przepraszam Panów żołnierzy. - zaczął nieco zmienionym, delikatnie piskliwym głosem. - Widzę, że Panowie zajęci, ale ja ze sprawą do Generał Denvers. - mówiąc to ochroniarz AdA powoli uniósł puste dłonie do góry. - Nazywam się Bożydar Colt. - dodał swoim basowym tonem. - Chociaż uzbrojony to jestem zupełnie pokojowo nastawiony...
 
Lechu jest offline  
Stary 18-11-2020, 12:22   #89
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Deszcz padał nieprzerwanie, pustynny piach nasiąknął wodą i krwią, zamieniając w grząską i błotnistą breję. Odkąd Caroline rozdzieliła się z Bożydarem, nie wiedziała co dzieje się z żołnierzem ani jego siostrą. Straciła też kontakt z Truposzem, jego radio przestało nadawać chwilę przed tym jak Colt oddał się w ręce Ruchu Oporu godzinę temu. Statek i teren krateru wokół miasta został otoczony wojskowym kordonem. Nigdy nie widziała tylu żołnierzy i ciężarówek w jednym miejscu. Gdyby żyleta chciała opuścić DiscCity i ruszyć w dalszą podróż została by zawrócona lub zatrzymana przez strażników. Jacyś desperaci próbowali sforsować zasieki i rozstali rozszarpani przez serię pocisków posłanych z wieżyczki strażniczej. Ruch Oporu nie odpuszczał, uzbrojone po zęby oddziały ruszyły na poszukiwania zdrajców. Wśród straganiarzy, ich klientów i oraz reszty przypadkowych cywili zapanował popłoch. Wojskowi zatrzymywali każdego kto nawinął im się pod rękę, sprawdzali dokumenty, zadawali pytania, opornych domagających się tłumaczeń, bili i kopali. Dopali też do trójki pijanych magazynierów, którzy oddali swoje kombinezony Bożydarowi i Caroline. Przerażeni mężczyźni starali się odpowiadać na pytania, tłumaczyć dlaczego pozbyli się uniformów. Najwyraźniej ich odpowiedzi nie spodobały się żołnierzom. Padli pod naporem ciosów, potem ich skuto i poprowadzono w kierunku statku-miasta. Rita skutecznie unikała konfrontacji z wojakami, przemieszczając się piaszczystymi uliczkami, wzdłuż drewnianych budynków. To właśnie wtedy, ukrywając się przed z jednym oddziałów, przytulona do ściany drewnianej konstrukcji zobaczyła tego człowieka. Stał po drugiej stronie ulicy, tak jak ona chowając się za ścianą baraku. Wyglądał inaczej, był starszy, lecz ta twarz śniła jej się po nocach wiele razy. Była pewna, że zginął dawno temu pożarty tak jak jego kompani z Syndykatu Czaszek przez komunistycznych Żarłoków. Ale nie. Jednak żył. Jej kat. Oprawca. Wyglądało na to, że człowiek ten tak jak Caroline ukrywa się, co nie było wcale takie dziwne. Tak jak Coltowie nosił mundur Oddziałów Ochrony Alternatywy dla Ameryki. On też ją zauważył. Ale czy rozpoznał? Gdy żołnierze zniknęli na chwilę w jednym z budynków poprawił karabin, który na pasku zwisał mu z ramienia i przebiegł przez ulicę dobiegając do miejsca, gdzie stała łowczyni skarbów.
- Szukasz schronienia? Chodź za mną.



O dziwo zabrali go do ambulatorium a nie ciemnicy. Lekarz Alternatywy, trzymany na muszce przez żołnierza z Ruchu Oporu wyciągnął kulę, zszył Truposza a potem podał mu antybiotyk. To, że w trakcie zabiegu, grzebiąc szczypcami pod żebrami Caleba, nie przerwał żadnego z naczyń krwionośnych to cud, medyk trząsł się ze strachu jak osika, nie rozumiał dlaczego musi pracować z karabinem wycelowanym w plecy. Gdy skończyć zakładać opatrunek i bandaż, wojskowy zwrócił się do strzykawy beznamiętnym tonem.
- Wstawaj. Idziemy.
Poprowadzono go korytarzem, najpierw przez część szpitalną statku, a potem prosto do koszar, gdzie stacjonowali bojownicy Ruchu Oporu. Widział ludzi ciągniętych na przesłuchanie, skatowanych, przerażonych, udręczonych. Podłoga lepiła się od ludzkiej krwi. Zatrzymali się przed drzwiami do jednej z kwater. Żołnierz wystukał kod na klawiaturze, drzwi się rozsunęły, weszli do środka.
Od razu zauważył draba w mundurze Oddziałów Ochrony. Leżał na zimnej podłodze, trząsł się w konwulsjach, oczy zaszły mu bielmem, z ust wypływała gęsta piana. Generał Jane Denvers stała nad drabem, z rękami założonymi za plecy, obojętnie przyglądała się cierpieniom nieszczęśnika.
- Usmażyło mu mózg – wyjaśniła Truposzowi po czym wskazała na ustawione w kącie szklane fiolki z wściekle fioletowym płynem – Kalifornijska Szpryca. Znasz temat? Działa jak serum prawdy, ale źle dobrana dawka robi z ciebie warzywko. Problem w tym, że nie mamy doświadczenia , a ty jesteś strzykawą i nie pracujesz dla harcerzyków. Dlatego mi pomożesz. Lepiej dla ciebie, żeby kolejny więzień wyszedł stąd o własnych siłach.
Dwóch żołnierzy wzięło paralityka za nogi a potem wywlekło na zewnątrz.
- Zabieraj się do roboty, odmierz dawki. – rozkazała generał. Do kwatery wprowadzono kolejnych więźniów, draba i żyletę. Ręce i nogi skute mieli kajdanami. Posadzono ich przy stole, zdjęto worki z głowy. Bogumiła na czole miała potężnego guza, efekt spotkania z kolbą broni. Głowa pulsowała tępym bólem, w głowie wciąż szumiało. Dar wyglądał na całego i zdrowego, miał na sobie zielony uniform magazyniera. W oczach Denvers paliła się nienawiść.
- Myśleliście, że uciekniecie w tych swoich śmiesznych przebraniach? – odezwała się w końcu generał. Jeden z wojskowych rozkuł im ręce, kobieta siadła naprzeciwko swoich więźniów, Bogumile podsunęła notes i ołówek. - Lepiej dla was, żebyście współpracowali. Jak powiecie wszystko co chcę wiedzieć, umrzecie szybko i bezboleśnie, bez niepotrzebnych tortur.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 29-11-2020, 23:54   #90
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Świadomość z wolna wracała do przytarganej na przesłuchanie żylety odbijając się pulsującym bólem w jej głowie. Dobrze znała uczucie całkowitego zagubienia po ogłuszeniu tępym narzędziem, więc walkę z nim uznała już za wygraną. Bez problemu dotarła do niej powaga słów Denvers i potencjalne konsekwencje, które mogą ich spotkać. Przypomniawszy sobie ostatnie wydarzenia sprzed blackoutu, przyjrzała się rękom Pani Generał szukając znaku czaszki i jednocześnie czekając na pierwsze pytanie od nadrzędnego oficera.

Denvers ubrana była w prosty mundur w kolorach wojskowej, zgniłej zieleni z rękawami podwiniętymi pod same łokcie. Na jej ramionach brak było oficerskich naszywek, tak samo jak brak było tatuaży lub innych znaków szczególnych. Pociła się drobnymi kroplami błyszczącymi jej na czole. Nad kołnierzykiem wystawał łańcuszek nieśmiertelnika z nazwiskiem. Na zaciętej twarzy dostrzec można było stare, dawno wygojone szramy i małe blizny. Widok ten sprawił, że maska przerażenia noszona wcześniej przez Bogumiłę, opadła zupełnie. Zmusiła się do skupienia wzroku na oponentce i bezwiednie przysunęła się do brata jakby chciała się za nim schować. Mimo hardości we wpojonej i odruchowo powziętej żołnierskiej postawie widać było, że coś u niej nie gra. Mimo to przemowa do wielkiego turnieju się rozpoczęła:

- Od dawna tłumaczyłam Radzie, że powinni weryfikować ochotników, ale brali w swoje szeregi każdego jak leci. I teraz mają za swoje. Alternatywa dla Ameryki, pierdolona korporacja zbrodni – wycedziła przez zęby Pani Generał, a w jej głosie dało się wyczuć gniew i żal.

- Zanim zaczniecie skomleć i zapewniać, że nic nie wiecie, uświadomię was co się stało.– Denvers wyłożyła na stół teczkę ze zdjęciem draba, którego rodzeństwo Colt doskonale znało. Sierżant sztabowy Trevor Bertner. Jeszcze wczoraj Bogumiła sobie z nim żartowała po powrocie z Azylu 47 i nieprzyjemnej konfrontacji z panią generał – Ten oto skurwysyn przedostał się niecałe dwie godziny temu do ambulatorium, w którym trzymaliśmy przebierańca podającego się za Williama Vanhoose’a. Bertner wstrzyknął mu jakiś roztwór do kroplówki. Moi żołnierze przyłapali go na gorącym uczynku, ale zanim zdążył coś powiedzieć, rozgryzł kapsułkę z cyjankiem. Uwierzyłabym, że działał sam, że może ten fałszywy Will zgwałcił mu kiedyś dziewczynę, albo zastrzelił ojca. Tyle, że to był zorganizowany zamach. Wyłączono zasilanie w statku, nie działały kamery, ktoś dostarczył mu truciznę, ktoś majstrował przy terminalach. Dlatego wydałam rozkaz by rozbroić waszą formację. Mój ojciec wykrwawiał się za ten statek, nie pozwolę by przejęli go żałośni bandyci.

Denvers wyciągnęła kolejną teczkę personalną. Ze zdjęcia uśmiechał się szeroko Roger Philipps.

- Bertnerowi prawdopodobnie pomagał ten człowiek. Technoinżynier Roger Phillips. Kojarzycie go? Mieliście z nim kontakt?

Popatrzyła najpierw na Bożydara, potem na Bogumiłę. W starszej z dwóch obecnych w pomieszczeniu Żylet zagotowała się krew. “Nie, kurwa, nie Bertner. Nie Roger. “ - uderzyło w nią głuchym trzaskiem łamanej woli. Od początku miała zamiar współpracować, ale nie kosztem pamięci przyjaciół. Chciała ich oczyścić choćby za cenę wściekłości całych Rubieży. Uderzyła mocno w blat stołu rozkutymi wcześniej rękami żeby zwrócić na siebie uwagę. Echo huku rozniosło się po pomieszczeniu odrywając wszystkich od podjętych działań. Miła wiedziała, że Denvers zna migowy, tak przecież złożyła jej satysfakcjonujący raport taktyczny, więc zamigała do niej:

-“Ja znałam. Nie byli zdrajcami!”

Zapisała na podanym jej notesie nazwisko:


Cytat:
JOHN LOCK - ON BYŁ Z CZASZEK.


Denvers przeczytała nazwisko w notesie, skinęła do jednego z dwóch żołnierzy pilnujących Coltów. Gdy podszedł wyrwała kartkę i wcisnęła mu ją do ręki. Wojskowy wyszedł z kwatery, drzwi zasunęły się za nim cicho.

- Zaczynamy od konkretów, bardzo mnie to cieszy. Sztabowy Bertner został złapany na gorącym uczynku, a Phillipsa znaleźliśmy w jego kantynie. Popełnił samobójstwo, wcześniej zostawił pożegnalną wiadomość – generał przerzuciła kilka stron teczki i wyciągnęła list, który Miła zdążyła przeczytać jako pierwsza, gdy odkryła ciało technika. – Dla mnie to brzmi jak przyznanie się do winy. Pomógł zamachowcom a potem się zastrzelił. Wiemy, że to jemu naczelnik Paslack zlecił zbadać kość pamięci. Problem w tym, że kość zniknęła, nie było jej ani w kantynie ani w laboratorium. Roger musiał ją oddać swoim wspólnikom.


Cytat:
ROGERA ZABILI. KOŚĆ ZABRALI. PODŁOŻYLI LIŚCIK.
TO NIE JEST JEGO PISMO.
ZNAJDŹCIE JEGO ODRĘCZNE RAPORTY.


Niemowa zapisała kolejną wiadomość, nie chcąc rozstawać się z jedyną pamiątką po Philipsie. Jej oddech był ciężki, emocje skołowane, myśli proste: “Nie dać się zabić. Nie pozwolić zgnoić całej Alternatywy.” Generał w milczeniu przyglądała się Bogumile, jakby próbowała odgadnąć jej myśli i emocje. W tym samym czasie ostatnią krawędź normalności Coltówny wyostrzyła pasja Truposza, który niespodziewanie włączył się dyskusji nieświadomy niczego co siedziało w kobiecie.

Czy ktoś usłyszał wystrzał? Jeżeli się zastrzelił, a nikt w pobliżu nie usłyszał strzału… Samobójcom nie zależy na wytłumieniu broni. Przeprowadzenie testów balistycznych Colta z kościoła może pokazać, czy to był “ten” egzemplarz. Właściciel w końcu za coś wziął pieniądze, a na piekarza nie wyglądał tylko na człowieka, który żyje z zabijania. Precyzyjnego zabijania. No i mógł też mieć przy sobie kość, on albo ten drugi
Caleb wygłosił śmiałą hipotezę, odwracając się do obecnych w pomieszczeniu.

Pomimo, że Miła nie miała pojęcia o czym właściwie prawi cyrkowiec to ucieszyła się na znajomy dźwięk pełnego pasji obłąkańczego bełkotu prawie natychmiast uciętego zimnym jak okruch lodu spojrzeniem Denvers.

- Nikt cię nie pytał o zdanie. Zajmij się swoją robotą – wycedziła nerwowo, choć widać było, że to co powiedział Caleb nie uszło jej uwadze. Zabębniła palcami w stół, zmarszczyła czoło.

- Nie zdążyliśmy przesłuchać przebierańca, jesteście jedynymi osobami, które miały z nim kontakt przed śmiercią. Colt, skąd wiedziałeś, że Vanhoose to podstawiony oszust? Przyznał wam się do tego? Co dokładnie mówił na temat człowieka zza kurtyny? Tak go nazwałeś, człowiek zza kurtyny. To określenie pasuje do tego szakala jak jasny chuj.

Bogumiła przytaknęła i powzięła mantryczny trud pozostania w stanie nieważkości swojej oceny dla słów brata.

- Dokładnie - powiedział. - Gość przyznał się do zamiany miejscami z prawdziwym Williamem Vanhoose kiedy byliśmy w Azylu 47. O swoim mocodawcy mówił niewiele. Facet jest zdecydowanie starszy od niego, a naszym Williamkiem kierował przy pomocy jego syna Lucasa, którego musi trzymać blisko siebie. Williamek przystał na pomoc nam i tylko dzięki naszemu układowi wyszliśmy cało z Azylu. Człowiek Syndykatu mógł nas udusić w komorze, ale w zamian za zaoferowanie ratunku dla jego syna Williamek pomógł nam się z tego wykaraskać. - Westchnął. - Williamek od początku mówił, że nie dożyje przesłuchania. Ja głupi myślałem, że jak dopilnuje aby dożył transportu do DiscCity zagrożenie minie i typ coś nam powie. Jak widać byłem jednym z nielicznych, który chciał cokolwiek z niego wycisnąć… Z tą weryfikacją ochotników AdA miałaś rację, ale pamiętaj, że na wtykę werbuje się ludzi z wieloletnią, nienaganną służbą i zaufaniem towarzyszy broni. Dlatego nikt z nas nigdy nie uwierzy, że Trevor siedział w tym od dawna. To, że się zabił znaczy, że ktoś miał na niego haka i go wykorzystał. Nie chciał aby z Bartnera dało się coś wydobyć. Phillipsa nie znałem za dobrze, ale wydawał się uczciwym i oddanym sprawie gościem. - Bożydar zamyślił się po czym kontynuował. - On pewnie też został zmuszony do współpracy w taki czy inny sposób. Jego samobójstwo oczywiście popełnił ktoś inny…

Starsza Kapral nie potrafiła zostać bezstronna, gdy słowa bliźniaka uderzały w jej ideały, ale nie miała czasu na reakcję, bo Denvers pochłonęła informacje i nakierowała obecnych na dalszy tor przesłuchania:

- To zależy kto ich weryfikuje Colt. Prawdziwy Vanhoose zadał sobie wiele trudu żeby ukryć swoją prawdziwą tożsamość. Nie uznawałam go za zagrożenie, dopóki nie zaczęły przychodzić niepokojące meldunki. Pomniejsi przywódcy Syndykatu od lat są regularnie eliminowani a kolejne grupki wchłaniane. Przestali być niezorganizowaną bandą, to organizacja przestępcza, ich ataki są skoordynowane. Osady, które otrzymują pomoc humanitarną, są natychmiast atakowane przez Czaszki. Myślę, że właśnie o to toczy się ta cała gra. Przebieraniec wiedział za dużo a na kości pamięci robota znajdowało się coś czego obawiał się Syndykat. Dlatego próbowali to odzyskać. I chyba im się kurwa udało.

Drzwi rozsunęły się a żołnierze brutalnie wepchnęli do środka drobnego, niskiego mężczyznę z postępującą łysiną. Poleciał na posadzkę, zawodząc płaczem. Bogumiła od razu go rozpoznała.

- Czego ode mnie chcecie?! Nie można tak traktować ludzi nauki! – krzyknął oburzony gość w białym laboratoryjnym kitlu.

- Nazywasz się John Locke? – zapytała niewzruszona Denvers.

- Tak.

Dopiero teraz Locke dostrzegł Miłą. Zbladł, nerwowo przełknął ślinę. Za to Coltówna patrzyła na niego jak na kawałek mięsa, którym w rzeczywistości się już stał, przekraczając próg kwatery służącej za salę przesłuchań.

- Ta żyleta twierdzi, że brałeś udział w spisku. Że jesteś Czaszką – generał spokojnie zadawała kolejne pytania.

- Kłamie! Od dziesięciu lat służę Alternatywie! Jestem patriotą!

Przywódczyni Ruchu Oporu nieznacznie spojrzała na żołnierza, który stał nad łkającym technikiem. Wojskowy podszedł do Coltów i rozpiął im kajdany również u nóg. Denvers wyciągnęła ząbkowaty nóż z pochwy i przesunęła go w stronę rodzeństwa.

- To wasz burdel. Więc lepiej zacznijcie za sobą sprzątać.

Miła zerwała się na równe nogi i podniosła przekazany im nóż. Lekko się zataczając, choć bez cienia najmniejszego wahania podeszła do Locka rozcięła mu rękaw przy nadgarstku. Wszyscy na raz dostrzegli to samo - po wewnętrznej stronie odsłoniętej ręki jajogłowego czernił się mały tatuaż przedstawiający czaszkę.

- To pamiątka ze starych czasów – wyjaśnił naukowiec. – Od kiedy posiadanie tatuaży jest uznawane za przestępstwo i zdradę?

Denvers przez dłuższą chwilę w milczeniu przypatrywała się scenie.

- On ma rację. Tatuaż to żaden dowód. Dlaczego oskarżasz tego człowieka? – odezwała się w końcu generał spoglądając na Bogumiłę – Skąd masz informacje, że to zdrajca? Już raz mnie okłamałaś. Wtedy, na lądowisku. Nie próbuj zaprzeczać.

Najwyraźniej żylecie nie spodobała się bierność Coltów, być może zaczęła podejrzewać, że próbują grać na czas lub nie chcą skrzywdzić wspólnika zbrodni. Znów rzuciła spojrzenie w kierunku dwójki żołnierzy stojących przy drzwiach. Choć komandosi ani drgnęli, żołnierze Oddziałów Ochrony doskonale znali tą mowę ciała.

- “Z rozmowy z nim.” - zamigała Bogumiła do wszystkich.

- “Z pozdrowienia i panicznego poszukiwania sojuszników do ich wspólnej sprawy” - dodała odwracając się do Denvers.

Nie wystarczyło. Wskazała głową na złamanego mózgowca bezdźwięcznie wypluwając słowa prosto w twarz łysego kata:

- “Masz go, więc jego pytaj!”

Generał pokręciła głową z niesmakiem. Wstała, założyła znów ręce za plecy, podeszła do przestraszonego technika i zaczęła bezwzględny taniec nienawiści. Najpierw kopała więźnia, później ząbkowanym ostrzem kaleczyła jego ciało z wolna odbierając mu kolejne zmysły. Zaczęła od wzroku. Skończyła na woli przetrwania. Swój udział w tym miał też Caleb i sama Miła machinalnie wykonująca rzucane jej kolejne komendy.

Bogumiła bezceremonialnie stała nad sceną kadzi potrafiąc się zdobyć tylko na jedną rzecz… stłumienie własnego bólu istnienia przez oczyszczenie z zarzutów jednego nazwiska -


Cytat:
ROGER PHILIPS


- zapisane na karcie z notesu i podane Truposzowi. Połowa z założonego celu została zrealizowana - Roger był czysty. Ból jednak nie odszedł. Żal zaczął pożerać ją od środka. Zapewne przez to całkowicie bezrefleksyjnie odpowiadała na wszystkie pojawiające się potem bodźce. Swoją bezczynnością skwitowała ostatnim zdaniem niewybrzmiałym we wnętrzu teatru tortur Denvers:

- “Żadnych grzechów więcej nie pamiętam, zostało więc tylko popełniać nowe.”

Po słowach nadszedł też czas na ostatnia tam myśl - “Lenny”.Była to odpowiedź na pytanie o ludzi zagrażających swoją wiedzą poczynaniom Ruchu Oporu. Bogumiła nie zawahała się nawet przez moment przed ukryciem tej informacji.

Paslack była rodziną, a rodzinę trzeba było chronić. Rodzina jest najważniejsza.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 10-12-2020 o 12:48.
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172