Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2020, 07:15   #32
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=49FB9hhoO6c[/MEDIA]

Czas: 2051.03.03; pt; poranek
Miejsce: Hotel 2018; pokój 43


Tak to już jest na tym świecie, że zawsze w końcu przychodzi burza. Śnieżyce, ulewy, huragany, burze piaskowe i ogniowe - niektóre są gwałtowne, inne łagodne. Trzeba poradzić sobie z każdą z nich z osobna i stale mieć baczenie na to, co przyniesie jutro.
Tego poranka nawałnica zelektryzowała powietrze, przy okazji sprawdzając wytrzymałość okien. Od grzmotów szybciej biły serca ludzi. Nie wszyscy lubili burze, gdzieś wewnątrz człowieka wciąż pozostawał atawistyczny lęk przed jej potęgą. Quirke odkąd sięgała pamięcią uwielbiała patrzeć na zygzagi błyskawic przecinające ciężkie od chmur niebo. Najpiękniej wyglądało to w nocy, ale i za dnia ulewa przetykana gromami miała swój nieodparty urok. Dlatego też po porannej kąpieli Teksańczycy wylądowali w swoim pokoju, jedząc śniadanie na łóżku przy oknie. Ułożeni wygodnie na materacu mogli podziwiać widok na zalewaną deszczem ulicę i sine niebo, skubiąc upieczonego wieczorem kurczaka którego zagryzali egzotycznymi owocami.
- Trzy… cztery… i jest! - blondynka wyprostowała czujnie kark, łowiąc niski pomruk gromu dobywający się z oddali. Odkroiła kawałek gwiaździstego smakołyku i przeżuła ze smakiem. Zalegający obok Grim bardziej skupiał się na czytaniu komiksu niż obserwowaniu świata za oknem, ale dziewczyna jakby tego nie zauważała, pochłonięta zabawą - Cztery mile, do pięciu. Całkiem niedaleko, szkoda że się oddala - westchnęła. Gdy zaczynała liczenie mieli nawałnicę praktycznie ponad głowami. Niestety wszystko co dobre miało swój koniec.
- Kojarzysz starego pijaczka z baru u Noah? - popatrzyła na chłopaka i wzięła z talerza kawałek mango, a potem wetknęła mu do ust - Uwielbiałam tam przychodzić i nie… nie chodziło o kelnerki. Pan Simons zawsze po kielichu opowiadał cudowne historie. Tak mi się jedna przypomniała, ponoć indiańska - zaczerpnęła oddechu i zaczęła opowiadać.
- Dawno, dawno temu na rozległych terenach, gdzie żyli ludzie w powietrzu dało się wyczuć kłótnię dwóch żywiołów panujących nad naturalnym środowiskiem. Były to Wiatr oraz Burza. Każdy z nich uważał, że jest najważniejszy i nie chciał współpracować z drugim. Wiatr był jednak trochę mocniej zapatrzony w siebie. Mówił, że to dzięki niemu rośliny są zielone, to od niego wszystko zależy. Burza nie chciała jednak pozostawać dłużna i również się przekrzykiwała. Dochodziło do tego, że Wiatr swoimi potężnymi gniewnymi podmuchami łamał drzewa na pół, a Burza podpalała wszystko, co znalazło się na jej drodze. W końcu jako mądrzejsza, ustąpiła. Rzuciła jedynie oschłe “udowodnij”, a następnie oddaliła się najdalej jak mogła, zostawiając rywala samemu sobie. Oczywiście Wiatr podjął wyzwanie i zaczął dmuchać. Dmuchał i dmuchał. Jednak po dłuższym czasie dojrzał, że nie urosła ani jedna roślina, a trawa, która wcześniej była zielona, przybrała kolor żółtobrązowy. Wszystko było spieczone od wiatru. Kiedy Wiatr to w końcu zauważył, niechętnie przyznał, że ziemia potrzebuje również Burzy. Odszukał więc ją i rzekł: “Nie mogę działać samemu. Ziemia potrzebuje nas obojga. Na równi ciebie i mnie. Chcę, byś znów pracowała ze mną.” Oczywiście ta się zgodziła i zaczęła grzmieć coraz to głośniej i głośniej w odpowiedzi na pytanie. Niedługo później na ziemię spadł deszcz, dzięki któremu drzewa się zazieleniły i ponownie zaczęły rosnąć. Wiatr był w końcu szczęśliwy i radośnie szumiał w łodygach wysokich traw. Od tamtej pory Wiatr i Burza ściśle współpracują ze sobą i razem troszczą się o ziemię. - zaśmiała się cicho - Kiedyś będę mieć psa i tak dostanie na imię. Burza… lub Wiatr, zależy od płci.

- Rzeczywiście taka indiańska ta historyjka. To stary Simons takie rzeczy opowiadał? - kowboj trochę się chyba zdziwił. Albo historyjką albo tym od kogo blondynka ją usłyszała. Zaśmiał się cicho. - I chciałabyś mieć psa? Jakiegoś konkretnie? - zagaił wbijając na widelec kolejny kawałek owocu jaki u nich uchodził za egzotyczny a tutaj był niczym jabłka czy gruszki u nich.

- Jeśli się go ładnie poprosiło to opowiadał. Czasem nawet nie trzeba mu było stawiać piwa, ale zwykle lepiej mu się gadało po poczęstunku - Quirke przytaknęła energicznie i przeturlała się na plecy zaraz obok kowboja opierając się o niego bokiem. Do kompletu przerzuciła jedno ramię pod głowę, a drugą ręką podrapała ciemne włosy chłopaka.
- Psy są świetne, zawsze chciałam jednego mieć, ale wuj miał alergię, a potem - na moment straciła pogodę ducha, patrząc w sufit aż po pół minuty prychnęła i potrząsnęła głową.
- Żadnego konkretnego - przyznała i znów się uśmiechnęła - Chociaż marzy mi się taki duży i kudłaty który będzie się pchał między nas w łóżku i któreś spychał na ziemię… albo zajmował cały fotel… i oczywiście nie ma karmienia zwierząt przy stole, ale spojrzałby na nas takimi wielkimi, smutnymi oczyma i zrobił minę która łamie każde serce… i tak byśmy go dokarmiali, przed sobą udając że wcale nie. Łapałby pchły, wszędzie zostawiał sierść i przychodził się kłaść obok, albo siadał i kładł łapę na kolanie jak masz kiepski humor.

- Hmm… I to mienie psa jest takie fajne? - Danny zmrużył brwi jakby coś mu się tu nie zgadzało w tej opowieści. Zastanawiał się nad tym chwilę próbując rozgryźć tą sprawę i w końcu chyba dał sobie spokój i spojrzał na leżącą obok blondynkę. - Czyli żaden konkretnie? Tylko, że duży i kudłaty? - upewnił się, że rozmawiają o tym samym.

- Psu jest wszystko jedno, czy jesteś biedny, czy bogaty, wykształcony czy analfabeta, mądry czy głupi. Daj mu serce, a on odda ci swoje. - lekarka zapatrzyła się w sufit - Nigdy cię nie okłamie, nie oszuka i nie zdradzi. Nie na darmo mówi się, że jest najlepszym przyjacielem człowieka… nie gadaj, że chłopak z farmy nigdy nie miał psa - przetoczyła się znowu, tym razem na rangera, kładąc mu się frontem na plecach i zwiesiła głowę przy jego prawym ramieniu - Kiedyś widziałam zdjęcia bernardyna z wielką beczką na szyi. Co prawda to mit, że nosiły tam gorzałę dla ludzi których przysypały lawiny, jednak i tak podoba mi się wizja mobilnego wsparcia w postaci przyniesienia pod nos kieliszeczka czegoś na wzmocnienie. Szczególnie po takiej nocy rodeo jak dziś, gdy ledwo mam siłę wstać - pocałowała go w policzek - Sama noszę taki krzyżyk jak one na beczkach. Pasowalibyśmy do siebie… ale tak naprawdę rasa jest nieważna. Każdy pies jest kochany i będzie kochać, o ile człowiek go nie skrzywdzi.

- Aha, taki bernardyn? Z beczką? - pokiwał głową nieco ją unosząc ku sufitowi jakby miało pomóc w wizualizacji. Zastanawiał się tak chwilę póki nie dostał całusa i wtedy odwrócił się ku partnerce.

- Tak? Podobało ci się takie rodeo? - zaśmiał się zadowolony, że nie tylko on miło wspomina wydarzenia z ostatniej nocy. Też ją w podziękowaniu za to ucałował. No i wrócił do tego o czym rozmawiali. O psach.

- A w ogóle to pewnie, że miałem psy. Pełno. No ale takie do bydła, na farmę, na spęd. Taki pies to jak złoto. No ale nie w domu. W domu to nigdy nie trzymaliśmy psów. - wyjaśnił jej jak to w jego rodzinie było z tym trzymaniem psów w domu. Z tymże nie do końca tak dosłownie w domu.

W Teksasie mało kto trzymał psiaki w czterech ścianach. Pełniły rolę użytkową, jak konie czy bydło. Miały przydzieloną rolę i obowiązki, za które dostawały michę. Chyba, że ktoś dla kaprysu hodował salonowe psie miniaturki wielkości puszki fasoli. Ale to i tak rzadko.
- No wiem… miejsce psa winno być w obejściu, a nie w domu - blondynka przewróciła oczami i stoczyła się z powrotem na materac, układając na boku żeby móc skubać śniadanie jednocześnie obserwując kowboja. Bez skrępowania czy zażenowania przyglądała się jego tatuażom na ramionach.
- Wie pan, panie Toth - jej uśmiech zaczął się poszerzać - Tradycja ważna sprawa i w pełni rozumiem potrzebę, a nawet obowiązek jej kultywowania… jednak czas idzie do przodu, świat się zmienia, zaś niekiedy sztywne, archaiczne normy powoli kruszeją, by na ich fundamentach wyrosnąć mogły ich młodsze wersje dostosowane do współczesnych warunków, choć niepozbawione naleciałości minionych epok oraz poszanowania tego co było kiedyś. Mówił pan o przyszłej farmie, którą zamierza pan wybudować, oczywiście u nas. Sam pan powiedział, że psy są obowiązkowe. Może pan rozważyć na plus opcję, że wchodzą do domu, albo chociaż jeden czy trzy - ściągnęła trochę usta żeby opanować chęć roześmiania na głos - Taki drobny ukłon ku modernizmowi jaki sam pan kultywuje, skoro zanim stanęła choć jedna belka pod pierwszą ścianę rozpoczął pan etap zapełniania farmy nowym pokoleniem - pacnęła go dłonią w biceps - A przynajmniej uczciwie i w pocie czoła pan próbuje dopiąć celu.

- Wchodzą do domu? Jeden czy trzy? Modernizm? Nowe pokolenie? - kowboj leżący na brzuchu darował sobie czytanie tego komiksu jakiś czas temu. A teraz odsunął go całkiem na bok, przekręcił się tak, że też położył się na plecach i objął leżącą obok Tamiel przyciągając do siebie. Pokręcił głową w jedną stronę. I w drugą. Trochę jakby próbując ocenić to wszystko. Albo malowanie sufitu.

- Myślę, że brzmi nieźle. Ale nie do łóżka. Nie w sypialni. W kuchni. Na parterze. Ale nie na górze, nie na piętrze. I nie chce słyszeć, że pies naniósł błota do domu. Psy biegają na zewnątrz to się brudzą. Tak mają. - po przemyśleniu tej psiej sprawy w końcu zgodził się ale z pewnymi zastrzeżeniami na tego psa pod własnym dachem.

- Ludzie też biegają po błocie i się brudzą. Dlatego mamy balie, mydła i ręczniki, a sprzątanie będzie na mojej głowie. Tak jak naprawy i cała drobnica techniczna - lekarka przekręciła się tak, aby oprzeć brodę o pierś Grima i móc patrzeć mu w twarz - Dobrze, będą mieć swój kąt gdzieś w sieni, ale leżenie na kanapie jest akceptowalne - zaśmiała się cicho, a jej uśmiech zmienił się na filuterny - Czyli mówisz, że w łóżku nie chcesz się dzielić z nikim moją uwagą, tak?

Uniósł głowę by spojrzeć w swój dół i na jej twarz. Ale, że pewnie było mu tak nieco niewygodnie to sięgnął po poduszkę, podłożył ją sobie pod głowę i nieco się przesunął by wygodniej mu się leżało.

- W łóżku to nie. Wolałbym cię mieć dla siebie. Bo jak sprowadzasz do łóżka jakieś gołe kelnerki to właściwie i tak mi nic po tym. - odpowiedział najpierw na to drugie pytanie i chyba nadal mu nieco szkoda było tej po prostu przespanej nocy w “Tom&Jerry”. Ale by się w to nie zagłębiać to wrócił do psiego tematu.
- No a psy, no na parterze, na kanapie mogą być. Dobrze grzeją. Jak jesteś na spędzie albo nocujesz gdzieś pod chmurką i taki futrzak się przytuli do ciebie do grzeje jak żywy grzejnik. - roześmiał się wesoło do własnych wspomnień. Pogłaskał przy tym ramie leżącej przy nim blondynki.
- Właściwie to nawet dobry pomysł. Będzie pilnował domu. Albo ciebie. Jak mnie nie będzie. Albo gdzieś cię wezwą możesz pójść z psem. Tylko, żeby jakiś głupi nie był, bo narobi kłopotu. Trzeba by go układać od małego, można psa wiele nauczyć. Mam kolegę, on ma rękę do psów. Jak wrócimy to może go podpytam o te psy. - właściwie to chyba nawet w końcu spodobał mu się ten pomysł by mieć jakiegoś psa. I poza tymi paroma łóżkowymi zastrzeżeniami to nawet dostrzegał w tym więcej zalet niż wad.

- Naprawdę? Dziękuję ci serdecznie - Quirke wyraźnie się ucieszyła i z tej radości wychyliła do przodu aby pocałować mężczyznę czule najpierw w policzek, a potem przeciągnęła pieszczotę niżej, na usta. Trwali tak przez dłuższy moment, nim blondynka nie cofnęła głowy, wracając do zamyślonego tonu.
- Tylko… odnośnie tej tresury - westchnęła - Wystarczy że powiesz aby w naszym łóżku nie znajdowały się nadprogramowe kelnerki, uszanuję to. Nie musisz szkolić psa w tym celu.

- No są chyba ciekawsze sztuczki dla psa niż aportowanie jakichś kelnerek. - powiedział obejmując ją i przytulając do siebie.

- Chyba radzę sobie z tym całkiem nieźle i bez tresury… albo psa. - Lekarka zaśmiała się, całując go w czubek nosa, po czym oddała uścisk i zaczęła wyplątywanie z męskich kończyn. Wreszcie stanęła na własnych nogach, z rozczuleniem patrząc na zajęta łóżko, a z jej twarzy nie schodził uśmiech. Do wieczora wszystko mogło się zdarzyć, chciała zapamiętać tę chwilę. Na potem, może i na długie lata. Pocztówkę oddającą obraz idealnego poranka.
- Dokończ śniadanie, ja zacznę się ogarniać. Ty wystarczy że się ubierzesz w cokolwiek i wyglądasz świetnie. Niestety… dziewczyny to tacy trochę Indianie. Potrzebują barw wojennych przed wyprawą poza wigwam - powiedziała, siadając na krześle przy oknie. Z torby wyjęła potrzebne drobiazgi, na sam przód stawiając na parapecie lusterko.

Nagle zachichotała, rzucając szybkie spojrzenie na swojego chłopaka.
- Odnośnie Indian przypomniała mi się jeszcze jedna barowa historyjka pana Simonsa. W wiosce żył stary ród ochraniający mieszkańców przed zwierzętami, które stanowiły zagrożenie dla tych co nie potrafili się obronić lub uciec. Zabijali te zwierzęta, które miały pokaźne rozmiary i wpadły do wioski, jak i te które świetnie nadawały się do straszenia dzieci. Łupem padały wielkie jelenie, łosie, watahy wilków, kojoty, pumy i niedźwiedzie. Te ostatnie zawsze zabijano. Skóry potem suszono w słońcu, po odpowiedniej obróbce. - wróciła do patrzenia w lusterko, zaczynając manewrować w okolicach oka szczoteczką czarną od tuszu.
- By dołączyć do grona najmłodszych obrońców plemienia, młody myśliwy dał radę już przy pierwszej próbie zranić i dobić zwierzę, a reszta wioski widząc jego starania znów wiedziała, że może sobie pozwolić na pozostanie w leniwej egzystencji. Wioska miała kilku partnerów handlowych z okolicznych wiosek. Szybko okazało się, że trzeba utrzymać kontakt handlowy z najbogatszą z nich. Niestety kontakt się zerwał, a nowych kupców osada do nich nie wyprawiała. Stary wojownik więc zdecydował, że pośle do nich swojego syna w celu wyśnienia tej ciszy, a może nawet w razie potrzeby eskorty przez tereny leśne. To co zastał młody wojownik, nie do końca z początku było jasne. W wiosce często widywał całe rodziny przygnębione swoją sytuacją, proszącą swojego szamana o pomoc. Gdy zmarło się bezdzietnemu wodzowi, nikt nie czuł się dość godny by prowadzić całą wioskę w środku dziczy. Było to odpowiedzialne i niebezpieczne zadanie. Chwilowo szaman uważany za takiego w rzeczywistości był znakomitym zielarzem, znającym sekrety matki ziemi. - na chwilę zapanowała cisza, gdy Quirke musiała się skupić na równym pomalowaniu kresek na górnych powiekach, a ledwo zadanie wykonała, zabrała się za pudrowanie policzków. Druga przerwa nastąpiła przy konturowaniu ust, ale na szczęście nie zajęło to długo.
- Jak się okazało jego największą wadą było, że na każdy, nawet największy problem stosował tę samą metodę, która była uniwersalna i miała rozwiązywać wszelkie problemy dla których nie znał innego dobrego rozwiązania. - podjęła opowieść już z grzebieniem w dłoni. Siedziała naga przy oknie, patrząc na zalaną deszczem ulicę i mówiła, mechanicznie rozczesując długie, złote loki - Gdy ludzi w wiosce ubywało, zaczęło przybywać zwierząt o białych plamach. Od razu wiedziano, które plamy były nienaturalne. Równie dziwne było też, że każde takie zwierze wydawało się mieć bardziej ludzkie wystraszone spojrzenie i gdy nastawał wieczór każde wędrowało do określanych chat i zostawało przyjęte. Gdy chłopak zaczął się już domyślać, przyszła do niego wdowa potwierdzając jego najgorszy scenariusz. Po tej wiadomości przyszło mu się bić z myślami. Rozwiązanie problemu wydawało się niemożliwe. Znikający ludzie zabierali ze sobą problemy, które stwarzali a mieszkańcom łatwiej żyło się z ich zwierzęcym odpowiednikiem. Ludzkie „zwierzęta” miały zawsze gdzieś na ciele białą plamę i gdy wracali do swoich domów, zostawali przyjmowani jak ludzie. Jakby nic się nie stało. Chłopak miał za zadanie jedynie chronić handlarza przez całą drogę do jego domu, a tymczasem gdy mu go przedstawiono, patrzyła na niego tępym wzrokiem świnia z białą łatą na grzbiecie i ubrudzonym błotem ryjem. Towary leżały bezpiecznie w składzie, nawet juczne zwierzęta wydawały się być wypoczęte. Bijąc się z myślami w końcu zaryzykował, że wybierze się razem z kupcem i w jego rodzinnej wiosce poszuka się rozwiązania handlowego problemu. Załadowano wóz i zwierzęta ruszyły do oddalonej wioski, a gdy przybyli rozpakowano towary i wrzucono domyślne produkty o podobnej wartości na wymianę. Cały problem został przedstawiony najstarszej osobie w wiosce, a ona w kolejnym dniu miała ogłosić rozwiązanie problemu. Gdy wstał świt ogłosiła werdykt, że ludzi trzeba odczarować i przyprowadzić osobę do wioski, która zapanuje nad chaosem. Osoba ta powinna mieć korzenie z tej odległej wioski, by nie było różnic przy ewentualnej niezgodzie...podasz mi proszę sukienkę? - odwróciła głową aby razem z prośbą posłać rangerowi ciepły uśmiech.
Danny słuchał tej historii dalej leżąc na łóżku z głową podpartą o poduszkę. I tak sobie leżał, słuchał i spoglądał na blondynkę jaka szykowała się do wyjścia na świat zewnętrzny. A nawet na najważniejsze spotkanie jakie mieli w planie odkąd podjęli się dostarczenia przesyłki I minę miał skupioną jakby próbował rozgryźć jaki będzie finał tej opowiadanej historii. Więc spojrzał nieco z roztargnieniem w kierunku wskazanej sukienki. Ale wstał, podszedł do niej i podał tą sukienkę właścicielce.
- Dziękuję - dziewczyna przyjęła ciuch, wstając do kowboja i nawet mu dygnęła w podzięce. Szybko wciągnęła materiał na grzbiet, rozprostowując fałdy rękami i obciągając aby dobrze się ułożył. Aby nie kłopotać Danny’ego sama sięgnęła po bieliznę. Założyła brakujący element garderoby.
- Rozesłano posłańców, a ci po kilku dniach wrócili z wiosek przyprowadzając po kilka osób. Przepytano ich najdokładniej jak się dało, a nieodpowiednich kandydatów odesłano jeszcze tego samego dnia. Jedna para zgodziła się wrócić w rodzinne strony. Byli to ludzie spokrewnieni nie tyle ze starym wodzem, który zmarł, co z jego poprzednikiem. Uznano więc, że przynajmniej przedstawienie ich ludziom będzie zgodne z tradycją tamtejszej wioski. Wyruszono z towarami i parą, a na miejscu wioska uznała ich za swoich, niektóre rodziny pamiętały, a werdykt był taki, że na próbę mogą zająć najwyższe miejsce. Nakazano szamanowi zaprzestania praktyk i zwrócenia wolności zwierzętom o białych plamach. Codziennie para starała się przywrócić porządek i handel. Gdy się to udało pozostałe wioski odetchnęły z ulgą. - Skończyła razem z końcem poprawiania włosów, sukienki i sznurowania sandałów. Stanęła jakby niezdecydowana, pochylając głowę żeby patrzeć na złoty wisiorek z krzyżem, złożony na wyciągniętej dłoni. Wreszcie podjęła decyzję i już bez zwłoki założyła emblemat Aniołów tam, gdzie jego miejsce.
- I jak? - spytała kowboja, rozkładając odrobinę ręce i obracając dookoła w powolnym piruecie. - Ujdzie w tłoku?

- Ślicznie. - ocenił jak tak ją sobie obejrzał z tych kilku kroków. I uniósł kciuk do góry kiwając jeszcze z aprobatą głową. - To idziemy do Diego? - zapytał wskazując na okno i drugą stronę ulicy gdzie mniej lub bardziej mieli się w końcu zejść wszyscy przed wspólnym wyruszeniem do umówionego baru. Zebrali się do końca i nie tracąc czasu wyszli, zamykając za sobą pokój na klucz.
 

Ostatnio edytowane przez Umai : 05-11-2020 o 21:30.
Umai jest offline