Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2020, 07:52   #33
Witch Slap
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TLoPjOHe2yI[/MEDIA]
Przedpołudnie; Bar Diego

Jeśli z początku rzęsista ulewa przetykana błyskami i hukiem gromów podobała się pannie Lane, to im więcej czasu od burzy minęło, tym nieznośniejsza duchota panowała w tych przeklętych tropikach. Zupełnie jakby niewidzialna siła postanowiła z premedytacją podkręcić efekt mokrej szmaty wciskanej w usta. Wilgoć parująca z ziemi wpychała się przez nos i usta prosto do wnętrza Federatki sprawiając że śnieżnobiała skóra lśniła od wszechobecnej wilgoci wymieszanej z własnym potem… idealny początek dnia, bez dwóch zdań. Jednym z niewielu ścieżek ratunku wydawało się wypicie czegoś zimnego i posiedzenie tam, gdzie choć teoretycznie duchota miała ograniczony dostęp. Padło na bar po drugiej stronie hotelu, mimo że jeszcze nie przyszła pora na zbiórkę. Wygrała wizja zimnego drinka, albo najlepiej czegoś bez alkoholu, kwaśnego i nie za słodkiego. Melody nie miała głowy do wódki, choć paradoksalnie bardzo chciała się napić. Wychylić kufel czystej i po paru minutach paść pod stół, żeby nie musieć myśleć. Przynajmniej przez parę godzin się nie umartwiać. Od pożegnania z Williamem czuła się chora wewnętrznie, mimo nieśmiertelnej, pośmiertnej maski założonej na bladą twarz. Spacer na miejsce ostatniego pobytu widma jej siostry nie przyniósł żadnych głębszych i poważniejszych tropów. Dziwnie było iść środkiem zalewanej burzowym deszczem ulicy wiedząc, że raptem tydzień temu tę samą trasę pokonywała druga Kruczyca. Może dlatego, w chwili słabości czy niepoczytalności, zgodziła się spotkać z wnukiem Anglika jeszcze tego samego dnia, wieczorem pod barem Diego. Chłopak wyglądał na ucieszonego, pożegnał ją czule co wyglądało trochę jakby całował marmurową rzeźbę, choć od tego pocałunku kamień odrobinę popękał, odsłaniając cień uśmiechu na bladych wargach.

W samym barze czekała jednak na Upiorzycę niespodzianka, taka podwójna. Nie spodziewała się nikogo z ekipy, przynajmniej nie tak wcześnie. Ritę zostawiła w spokoju w pokoju, o jasnowłosą medyczkę nie musiała się martwić dopóki w jej tyłek wgapiał się Texas Ranger, a raczej nie zanosiło się, by w najbliższym czasie przestał. Inni zaś nie stanowili na tyle istotnego elementu, by przejmować się chwilowo ich losem… i właśnie parkę z Południa zastała przy jednym ze stolików. Na ich widok czarna brew uniosła się krytycznie na kamiennej twarzy. Rzut oka później obie ciemne kreski wystrzeliły do góry czoła. Niby przez tyle czasu podróży szło się przyzwyczaić do widoku blond lekarki, ale zwykle chodziła w podróżnych ubraniach, nieumalowana i w wersji surowej, co nie znaczy że i do takiej oczy same nie uciekały. Melody, jak każdy prawdziwy Federata, była wrażliwa na piękno. Lubiła towarzystwo ładnych rzeczy. Albo ludzi. Przecież o wiele przyjemniej siedziało się w gustownie urządzonym salonie z meblami obitymi ciemną skórą, niż w zapleśniałej norze, gdzie gruz, brud i robactwo mieszało się z odpadkami ludzkimi.
- Witajcie. Gdybym wiedziała że idziemy na magnacki dwór, sama odpowiednio bym się przygotowała. - przywitała się gdy przełamała stupor, podchodząc i kiwając Teksańczykom sztywno głową. W tym samym uniformie co zwykle, wyglądała powszednie. Jak na stan pośredni między czarnym ptaszydłem, a bladym straszydłem - Pozwolicie że się dosiądę? Na miejscu Grima bym uważała - łypnęła z powagą na blondynkę, a widząc zgodę i zachęcający gest, usiadła na wolnym krześle - Niejeden się znajdzie chętny, aby tego kanarka zamknąć we własnej klatce.

- Dzień dobry Melody, siadaj proszę - lekarka uśmiechnęła się wesoło na widok czarnowłosej, choć był to trochę zażenowany uśmiech. Poruszyła się na krześle, poprawiając ramiączko białej, krótkiej sukienki. Trochę nerwowym gestem odgarnęła pojedynczy włos z twarzy i wzruszyła ramionami. Dawno się nie nakładała makijażu, ani nie układała włosów, a dziś sporo czasu zajęło jej doprowadzenie do stanu, który w lustrze mogła uznać na akceptowalny. Siedziała więc teraz z rozczesanymi, jasnymi falami opadającymi po ramionach aż do połowy pleców. Podmalowała powieki na szarość i bladą zieleń, wytuszowała starannie rzęsy. Użyła nawet kredki i resztek pudru. Jedynie pomalowanie ust zostawiła na etap po śniadaniu. Nie tak łatwo było znaleźć dobrą szminkę, żeby marnować ją bezproduktywnie.
- Pomyślałam, że skoro mamy dziś rozmawiać z panem Cantano… ekhm - odkaszlnęła, patrząc na Zjawę zakłopotana - Skoro mamy z nim dziś rozmawiać lepiej nie wyglądać jak żebrak. Przyda się każda przewaga, szczególnie że mam do niego sprawę, łatwiej zniesie moje gadanie jeśli przynajmniej… nie zakurzę mu dywanu… i daj spokój, po prostu się ogarnęłam. Okropna duchota, źle spałam. - dokończyła, pod stołem ściskając dłoń Danny’ego.

Lane ze spokojem kamiennego posągu przyjęła tłumaczenia blondynki, pomijając cisnący się na usta komentarz. Jasne, chodziło o jegomościa trzęsącego Liberty City, ich pracodawcę i adresata przesyłki; o to żeby wywrzeć na nim odpowiednie wrażenie, może wytrącić z równowagi i rozproszyć podczas negocjacji. Siedzący obok kowboj nie miał ze zmianą wizerunku Anioła absolutnie nic wspólnego.
- Oczywiście moja droga - odparła spokojnym tonem, z cieniem melancholii gdzieś między dźwiękami - Dobrze w takim razie, że zrezygnowałam ze spania w hotelu, skoro łóżka tam tak niewygodne - na koniec popatrzyła bez cienia złośliwości na rangera - Chociaż sprawiają wręcz odwrotne wrażenie.

- Mnie tam się dobrze spało. Nie narzekam. - ranger wzruszył ramionami i pozwolił sobie na nonszalancki uśmieszek posyłając go bladolicej koleżance, a potem obejmując i przytulając do siebie swoją blondynkę, na koniec dając jej buziaka w policzek. Sprawiał wrażenie kogoś kto nie ma najmniejszych zastrzeżeń do łóżek i w ogóle ostatniej nocy. - A jak z twoją nocą? - niejako zrewanżował się Melody o jej wrażenia z ostatniej nocy.

Federatka przekrzywiła głowę, składając łokcie na stole, a na splecionych dłoniach ułożyła brodę.
- Jedna wielka smażalnia mentalna. Zgroza w hawajskich szortach i sitodrukach. Jądro ciemności dla mizantropa… tak przynajmniej powinnam odpowiedzieć, aby zachować tendencję bycia niewzruszoną skałą - odpowiedziała robiąc zamyśloną minę, a wzrok jej uciekł za okno i westchnęła - Odpowiem, że za krótka. Zdecydowanie zbyt krótka. Chociaż… - zawahała się przez chwilę, ale dokończyła myśl -... byłam na plaży, widziałam morze. Przypomniało taflę bezkresnego, pofałdowanego szkła. Noc okazała się ciepła i duszna, lecz nad wodą unosiła się chłodna bryza. Stałam tam i nie potrafiłam… - znów westchnęła przyciężko - Zastanawiam się jak taki spokój może istnieć w targanym wojną świecie.

- Widziałaś ocean? - teraz to Quirke westchnęła rozmarzona, a wzrok się jej zamglił. Do tej pory słyszała o nim jedynie z opowieści, albo widziała zdjęcia w starych książkach. Teraz znajdowała się raptem parę mil od brzegu…
- Chciałam iść wieczorem zobaczyć zachód słońca - przyznała, spuszczając wzrok na szklankę z kawą. Zamrugała i podniosła oczy na Melody - Umiałabyś nas tam zaprowadzić?Jakoś wieczorem, kiedy już wrócimy od pana Cantano.

“Jeśli wrócimy” - tę myśl Lane zachowała dla siebie. Widok poranka wciąż odbijał się po wewnętrznej stronie jej powiek, wywołując nieznaną do tej pory tęsknotę. Jakby ciągle słyszała w uszach monotonny szum fal, wzywający do siebie.
- Wschody też są niczego sobie - mruknęła neutralnie - Siedzisz w ustępującej ciemności i obserwujesz jak nad ciemnostalową nieskończonością, pełną oślepiających blasków, wstaje dzień. Niebo jest białe od mgły i gorąca, blaskiem martwym, lecz niemożliwym do wytrzymania, jakby słońce roztopiło się i rozlało pośród gęstych chmur… i nagle nadchodzi Toccata, w chwili gdy ognista kula znika całkowicie za chmurami, zgromadzonymi na samej linii horyzontu. W operze niebios… ogromne czerwone smugi, czarny plusz. Delikatne budowle, które sprawiają wrażenie, jakby były utkane z drutu żelaznego i puchu, przygotowują się w szerokim układzie, czerwonym, zielonym i czarnym... pokrywając cały nieboskłon. Ewoluując w nieustannie zmieniającym się oświetleniu, według najbardziej majestatycznej z choreografii. Toccata, na uśpionym morzu, pod festynem królewskiego nieba... chwila jest niezapomniana. - przymknęła oczy, aby raz jeszcze móc przywołać te wspomnienie i dorzuciła cicho - Mam przewodnika, będzie wieczorem. Zaprowadzi i was, o ile takie jest wasze życzenie.

Quirke siedziała zasłuchana, jakoś tak odruchowo obejmując rangera coraz mocniej i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, oczarowana opowieścią.
- Byłoby cudownie - przyznała, uśmiechając się z wdzięcznością i drgnęła - Wybacz, gdzie ja mam głowę. Jesteś głodna? My już jedliśmy, ale jeśli masz ochotę coś ci zamówimy… i co za przewodnik, jeśli mogę spytać?

- Nie trzeba, jadłam już. Dziękuję za troskę, jeszcze mnie stać na pajdę chleba i miskę ryżu… czy makaronu z banana - Federatka pokręciła przecząco głową, krzywiąc usta w cieniu uśmiechu. Jeszcze tego brakowało, aby ktoś jej stawiał żarcie. Komuś z dobrego domu w górskich Appalachach. Zmieniła więc temat - Miejscowy, jeden z tych wczorajszych tancerzy. - tym razem uśmiechnęła się pełnoprawnie na całe pół sekundy - Podzielę się jeśli nadal nie będziesz mnie irytować, jest czym. Zdolny, zręczny i trochę nawet mówi po angielsku. Chcesz to Grimowi znajdziemy zajęcie, albo go zwiążemy aby nie przeszkadzał. chyba, że lubi patrzeć - wzruszyła ramionami - Nie osądzam.

- Chyba nie jestem pewny o czym mówisz. - Teksańczyk przyznał po chwili mrużenia oczu gdy próbował rozgryźć co oznaczają słowa bladolicej koleżanki z tym wiązaniem i resztą. - I Toccata? - zapytał o coś co widocznie w ogóle było dla niego nieznane.

- Myślę, że nie trzeba Danny’emu organizować czasu wolnego - Quirke zdusiła nerwowe parsknięcie, wychylając głowę do góry i cmoknęła rangera w policzek - Nie wiem czy znalazłybyśmy dość liny, aby go unieruchomić, nie widzę też takiej potrzeby. O wiele zabawniej jest, gdy da mu się pełnię swobody. Niemniej dziękuję Melody. Też cię lubię i uważam za sympatyczną osobę, z którą dobrze spędza się czas oraz prowadzi konwersację - dorzuciła ignorując poczerwieniałe policzki i zagryzła wargę, przez chwilę się nad czymś zastanawiając.
- Toccata to wstęp do fugi - zaczęła powoli i ostrożnie, w temacie nie czując się zbyt pewnie - Taka muzyczna forma na instrumenty klawiszowe. Fortepian, organy, czy na przykład klawesyn. Szczególnie popularna w Baroku… bardzo, bardzo dawno temu. Tak z pięćset lat temu.

- Dawno temu i nieprawda - Lane wzruszyła jednym ramieniem, odchylając plecy do tyłu aż łopatki oparły się o drewno. Gapiła się na blondynkę nie mrugając, aż do momentu gdy sapnęła krótko - Wierzę na słowo, ale wezmę linę na wszelki wypadek.

- Aha. - kowboj miał minę jakby dalej nie był pewny o czym toczy się rozmowa. Czy na poważnie czy na żarty. Przyjął całusa od blondynki, wyjaśnienie gatunku muzycznego co wyglądał na wymarły wieki temu i patrzył na nie obie z dość skonsternowaną miną. - To my się na coś umawiamy? - zapytał w końcu.

- Podobno chcecie iść na plażę wieczorem - Federatka zmrużyła oczy, krzyżując ramiona na piersi - Tak się składa że mam przewodnika i w ramach wzajemnej pomocy międzyludzkiej mogę się nim podzielić - prawie się uśmiechnęła. Prawie - Sprawdzony, zna drogę i dogada się migowo-angielskim. Jak bardzo migowym zostawię w gestii Tamiel - skrzywiła lewy kącik ust ku górze - Dlatego jako zabezpieczenie weźmiemy linę, na wypadek… - zrobiła przerwę - ... niespodziewanych komplikacji. Miałam parę teksańskich koni u siebie. Doskonałe pod siodło, ale miewały swoje humory i ciężki charakter. Kwestia ułożenia, a na to potrzeba czasu, którego teraz nie ma. Nazwijmy to asekuracją.

- Moglibyśmy obejrzeć zachód słońca… i w ogóle zobaczyć ocean - lekarka uderzyła w proszący, łagodny ton, patrząc na rangera - I tak mieliśmy tam iść jakoś po wizycie u pana Cantano, a jeśli Melody ma kogoś zaprzyjaźnionego, na pewno obejdzie się bez… no wiesz - uśmiech się jej zważył - Sam mówiłeś, że lepiej nie pchać się nocą w obce miasto. Lepiej mieć zaufane towarzystwo. Nie daj się prosić, będzie miło. Zobaczysz.

- Aaa… - na twarzy i w głosie kowboja pojawiło się zrozumienie gdy wreszcie dyskusja wróciła na znajome tory i regiony. Uśmiechnął się i pokiwał głową na zgodę. - No tak, pewnie. Możemy skoczyć na tą plażę jak znasz drogę i masz przewodnika. Po tym spotkaniu w barze i w ogóle to chyba powinno dać radę. - dodał zerkając na blondynkę i czarnulkę.

- Zależy ile czasu zejdzie nam przy finalizacji doręczenia, jestem jednak dobrej myśli - Lane z trupim spokojem patrzyła na zmianę po gołąbkach. Z dnia na dzień spijanie z dzióbków intensyfikowało się, ciekawy obiekt obserwacji. Jak podziwianie kolejnych stadiów rozkładu dojrzałego owocu wystawionego na południowy upał.
- Prawdopodobnie do jutra nasze drogi się rozejdą, załatwimy co mamy wspólnego i każde pójdzie w swoją stronę - stwierdziła po prostu - Jeśli jednak będziecie potrzebować wsparcia, albo przysługi, lub po prostu pogadać, jeszcze trochę posiedzę w 2018, ale nie za długo. Nie przepadam za wystawianiem się na widok w tylko jednym miejscu - zrobiła pauzę, spoglądając za okno - To niezdrowe, mało rozsądne. Gdy zajdzie potrzeba pytajcie o mnie Williama, zostawię mu informacje gdzie aktualnie zamierzam się szwendać - wróciła wzrokiem do towarzystwa - Poznacie go dziś. Zróbmy wigilię wszystkich świętych - uśmiechnęła się samymi oczami.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'
Witch Slap jest offline