Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2020, 18:23   #37
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Czas: 2051.03.03; pt; poranek
Miejsce: Miami; ulica za barem

Prowadzeni przez niezbyt sympatycznego przewodnika szli ulicami obcego sobie miasta. Ulice były jakby nieco mnie zaśmiecone i czasem przchodzili przez prawie bezludne rejony a czasem musieli przeciskać się przez tłum jak na targowisku. Tylko te wieżowce były coraz bliższe i wyższe. Alonso wprowadził swoich gości w kolejną ulicę, tym razem jedną z tych mniej ludnych. Głosy i pstrokate postacie zostały gdzieś za plecami i pogodne niebo nad głowami i towarzysząca lekka bryza zostały takie samo.
Tamiel szła dalej zamyślona nad tym co ich czeka u pana Cantano czy nad tym co kto powiedział w barze czy po wyjściu z niego. Nie bardzo zwracała uwagę na okolicę jaką mijali zostawiając to innym. James i Rita dostrzegli jednak gdzieś w przydrożnym zaułku jaki mijali jakiegoś typka co spojrzał krzywo w ich stronę gdy mijali ten zaułek ale rzucił peta i wszedł gdzieś do środka budynku. Właściwie nic specjalnego. Co chwila kogoś mijali. Dwight też spojrzał w tamtą stronę i na chwilę widział jak przez rozwalone okno tamten wyciąga spluwę zza paska. Jakoś tak jeszcze był kawałek od ulicy jaką szli.

- Widzieliście tamtych dwóch? - zapytał cicho kowboj też patrząc w tamtym kierunku. Dźwigał tą paczkę ale widocznie spojrzał w odpowiednim momencie. Dwóch? Ani lekarka, ani złodziejka, kierowca ani gladiator nie widzieli dwóch. Jednego i to przez chwilę. Co innego Federatka. Też widziała tamtych dwóch co szykowali spluwy. I jeszcze dwóch na piętrze kawałek przed nimi. Patrzyli w dół ulicy jak sępy nad świeżą padliną.

- Dwóch na poziomie gruntu. Zajmijcie się nimi - Lane za to patrzyła trochę dalej i wyżej, czując jak krew zaczyna jej żywiej krążyć żyłami - Na górze jest dwóch kolejnych. Pierwsze piętro, drugie okno od tej wielkiej plamy. Ich zajmę ja - naciągając kaptur na głowę przyspieszyła kroku.

James szedł spokojnie dalej, zerkając na boki. Jedyne, co zrobił to położył strzelbę na ramieniu, trzymając jednak palec w pobliżu kabłąka. Kliknięcie oznajmiło, że odbezpieczył broń. Nie zamierzał jednak robić żadnych agresywnych ruchów względem pojawiających się tu i ówdzie zbirów. Takie spotkania miały swoje prawa

- Wydaje mi się, że będziesz potrzebował… obu rąk - Quirke westchnęła, patrząc w napięciu na rangera i wyciągnęła własne dłonie po paczkę - Tylko, jeśli mogę mieć prośbę… nie zostawiaj mnie samej. O ile… - sapnęła zrezygnowana. - Będzie to możliwe.

Niewiarygodne, ludzie Cantano, albo jego konkurencja coś kombinowali. Dokładnie jak zakładała złodziejka. Sama chciała poprowadzić rozmowę Alonsem i nie wychylać się z posiadaniem paczki, dopóki nie zobaczyliby gambli. Ale mleko się rozlało, musiała teraz pomóc posprzątać bajzel, którego nie spowodowała. W każdym razie teraz nie było czasu na gdybologię, a działanie. Dlatego też dobyła dyskretnie pistoletu. Jednak nie wyciągnęła go na wierzch, a jedynie trzymała skryty za połą kurtki. W pełni gotowy do strzału. Mogło to być tylko prężenie muskułów, ale wypadało zachować pełną gotowość na każdy obrót sytuacji. Jeśli padnie pierwszy strzał, postanowiła że się ukryje i zaczai na któregoś z napastników.

Gladiator rzucił okiem na szykującą się rozróbę ściągając odruchowo tarczę na ramię, w prawą dłoń łapiąc pałkę.

- No to zaczynamy. - warknął pod nosem spoglądając na przeciwników pewnym wzrokiem pełnym mordu.

No to zaczęli. Nawet nie bardzo było wiadomo kto właściwie zaczął. Po prostu się zaczęło. Melody czując, że walka i tak się zaraz zacznie wyrwała do przodu sięgając przy tym po jeden ze swoich noży. Rita szybko sięgnęła po swojego USP próbując jednocześnie znaleźć jakąkolwiek zasłonę. Teksańczycy na szybko zaczęli przekazywać sobie paczkę a gladiator gramolić tarcze z pleców. To i pewnie tamci co się na nich zasadzali zorientowali się, że ci na jakich zamierzali się zasadzić zorientowali się co jest grane. Więc musieli zacząć swoją akcję nieco wcześniej niż planowali. Ale jak już zaczęli zaraz zrobiło się głośno i gorąco.

Bladolica Federatka wyrwała do przodu. Biegła w pełnym pędzie zostawiając za plecami resztę swojej grupki, okrzyki zamieszania, pogróżki i huk wystrzałów. Nie wiedziała już co się tam działo i nie miała czasu się oglądać za siebie. Słyszała jak nad głową też huczą strzały. Ci dwaj z piętra jacy obrali ich za cel. Szybko strzelali z jakichś klamek. Ich właśnie obrała za cel. Prawie dobiegła do pudła śmietnika na jaki zamierzała wskoczyć by następnie wskoczyć na piętro do tych dwóch co strzelali prawie tuż nad jej głową. Przy okazji chyba powinna być poza ich zasięgiem i widokiem o ile się nie wychylą z okna. Ale jak to zrobią to mogłaby się znaleźć w opałach.

Pozostała piątka miała nieco inną perspektywę. Tamci z piętra co przed chwilą wskazała im Melody nie zwlekali tylko zalali ulicę gęstym ołowiem. Kule rykoszetowały i gwizdały po tej ulicy. Widocznie napastnicy stawiali na ilość ołowiu licząc, że któryś pocisk kogoś trafi. Nie mylili się. James poczuł jak gorący ołów raz i drugi wbija mu się w nogę. Bolało! Ale jeszcze dał radę ustać na nogach i odpowiedzieć ogniem. A było do kogo! Do tych dwóch z piętra dołączyło dwóch z parteru naprzeciwko. Ci też strzelali chociaż uważniej. Właściwie to jeden. Drugiemu sądząc po zdziwieniu i przekleństwach chyba zacięła się pukawka. A jakby było mało z tego zaułka który właśnie minęli wybiegło jeszcze dwóch z jakimiś pałami czy maczetami. Byli już tylko parę kroków od nich! A Dwight dopiero ściągnął tarczę z pleców i nie zdążył jej jeszcze nałożyć ani sięgnąć po broń. Rita i Danny mieli już swoje pukawki w dłoniach a Tamiel próbowała chociaż kucnąć czy co z tą paczką. Była w niebezpieczeństwie! Drewno z paczki łupnęło głucho gdy trafił w nią jakichś pocisk!

Blondynka jęknęła głośno. Choć na usta cisnęła się jej zgoła inna reakcja, nie przeklęła mimo nerwowej sytuacji. Próbując przycisnąć do siebie i osłonić resztki przesyłki, skulona przypadła na kolano, by choć odrobinę zmniejszyć pole w jakie mógł trafić pocisk.

James ruszył w głąb błotnistej uliczki zaraz za Melody. Ale kolejne dwa postrzały w nodze zauważalnie go spowalniały. Krwawił. Na nogawce spodni pojawiły się ciemne, czerwone zacieki dobitnie zdradzające, że oberwał. Każdy krok na zranionej nodze dawał mu to dobitnie odczuć. Więc niezbyt zgrabnie wyszedł mu ten bieg ale jeszcze dał radę biec. Dobiegł do kontenera na śmieci gdy bladolica Federatka już ładowała się na niego. Gdy wreszcie mógł zalec przy kontenerze, pierwszą rzeczą jaką dawała przyzwoitą osłonę ona już wybijała się do skoku ku oknu z jakiego do nich wcześniej strzelano. Teraz nadal strzelali na dwie lufy ale z dołu ich nie widział. Tylko same gnaty. Jak huczały ogniem i posyłały ołów w głąb uliczki, tam gdzie została większość grupki. Widział profil Rity jak celuje i strzela w głąb budynku. Pewnie do tych dwóch na parterze. I plecy Dwighta i Danny’ego. Obaj zwarli się z tymi co lecieli z pałami i maczetami.

Melody wyczuła, że ktoś za nią ruszył. Kątem oka rozpoznała Jamesa. Ale coś jakby okulał i wyraźnie z każdym krokiem zostawał bardziej z tyłu. Biegła po błotnistej alejce rozbryzgując błoto i kałuże jakie nie zdążyły odparować po porannej burzy. Wydawało się to szaleństwem tak biec na gołą klatę pod strzelające lufy. Ale niekoniecznie. Dość szybko tamci na górze zniknęli jej z oczu gdy znalazła się zbyt blisko okien z jakich strzelali. Więc i nie mogli do niej strzelać. Ani do Jamesa. Ale dalej strzelali do pozostałych. Nie miała czasu by się nad tym zastanawiać czy ją olali czy uznali, że uciekają. Musiała się wybić. Zdezelowane blachy ugięły się gdy z wyskoku naparła na nie dłońmi i całym ciężarem ciała. Ugięły się gdy weszła na nie resztą ciała. Zaraz wstała, odbiła się i skoczyła wzwyż, do parapetu okna. Tym razem było wyżej niż z ziemi na śmietnik. Ale dała radę! Poczuła parapet pod swoimi bladymi dłońmi. No i teraz był ten moment najbardziej ryzykowny jakiego nie dało się obejść. Musiała przejść przez ten parapet a nie było mowy by zrobiła to błyskawicznie albo dwóch strzelców stojących tuż przy oknie mogło ją przegapić. No i stało się.

- Oh Dios mio! - krzyknął zaskoczony jeden z nich gdy ujrzał bladą głowę okoloną czarnymi włosami wyłaniającą się zza parapetu. Odruchowo rozpoznała, ze trzyma amerykańskiego klasyka. A ten drugi w pewnym sensie też. Potrzebowała tylko chwili lub dwóch. Ale oni też nie wahali się ani sekundy i zrobili jedyną oczywistą rzecz w tej sytuacji. Skierowali lufy na niespodziewaną napastniczkę i otworzyli ogień. To było bardzo stresujące. Tak z dwóch kroków być pod ogniem z dwóch luf. Obie strzelały raz za razem chyba licząc, że z bliska zmiotą ją z tego parapetu potokiem ołowiu. Miało to sens. Ale wykonanie raczej nie do końca im wyszło. Większość pocisków przeszła gdzieś nad nią, rozerwała framugę, parapet przy jej dłoni ale nie wszystkie poszły w ścianę domu naprzeciwko. Jeden trafił ją w bark. Poczuła uderzenie ale kevlar pod ubraniem spełnił swoje zadanie i nie dopuścił do penetracji. Ale kolejny kawałek ołowiu ugodził ją w nogę jak już zaskakiwała na dywan. Usłyszała też znajomy suchy trzask. Jednemu z nich musiała się skończyć amunicja.

Rita widziała kąta oka jak Melody i zaraz za nią James odbiegają dalej w głąb alejki. Nie bardzo miała czas i okazję by ich obserwować. Miała znacznie bliższe zagrożenie. Ci dwaj z pałami i maczetami! I jeszcze ci dwaj w budynku naprzeciwko co strzelali do nich z parteru. I tamci nieco dalej z piętra. Wycelowała swój USP w jednego z tych dwóch na parterze. Próbowała się skupić i nie zważać na to, że skulona pod ścianą Tamiel krzyknęła w pewnym momencie jakby oberwała. Albo, że Dwight i Danny, chyba całkiem niechcący, przyjęli na siebie impet uderzenia tych dwóch co wyleciało z zaułka. Teraz mogła się skupić na tym swoim. Widzieli się. Patrzyli prosto na siebie. Jak dwaj rewolwerowcy. Przez pryzmat wycelowanej klamki. I strzelali do siebie. Ale z takim samym mizernym skutkiem. Oboje strzelali dość ostrożnie by nie trafić swoich i lepiej wycelować. Ale na razie bez skutku. Ale ten drugi z parteru chyba odblokował swoją broń bo znów wycelował i strzelał. Nie miała pojęcia czy do niej, kogoś z chłopaków czy do blondynki chroniącej paczkę. Słyszała jakiś jęk po prawej. Chyba któryś z obcych oberwał ale nie miała czasu tam patrzeć.

Dwight zorientował się, że ma za mało czasu na wykonanie swoich planów. Tak samo jak na arenie przeciwnik nie miał zamiaru dać mu okazję do wykorzystania w pełni swoich możliwości. Zdążył zdjąć tarczę z pleców i właśnie miał ją założyć na jedno ramię a potem dobyć broni i ruszyć na przeciwnika. Nic z tego! Przeciwnik prawie wpadł w niego gdy trzymał w dłoniach swoją tarczę. Walił swoją pałką całkiem nieźle. Zmusił go do obrony i przez chwilę walka była wyrównana. Kątem oka widział jak kowboj który stał się celem ataku tego drugiego też nie zdążył nic zrobić. Ale chyba trafił napastnika bo tamtego trochę zastopowało. Ale i gladiator w końcu zablokował cios spadającej na tarczę pałki i zaraz potem trzasnął nią w ramię swojego przeciwnika aż nim zatrzęsło.

Tamiel zdążyła odebrać skrzynkę od Danny’ego gdy już wokół rykoszetował ołów. Odbiegła kawałek i skuliła się na ziemi zasłaniając sobą paczkę. Widziała jak Melody i James odbiegają gdzieś dalej i jak Danny wyjmuje rewolwer z kabury. I zaraz potem wpadli na nich ci dwaj z maczetami! Teksańczyk zdążył się tylko odwrócić w ich stronę i zastąpił im drogę. Gladiator też. Chociaż trochę niechcący bo zdążył tylko zdjąć tarczę z pleców gdy już musiał walczyć ze swoim przeciwnikiem. Tą tarczą. Widziała jak jej Texas Ranger schylił się przed ciosem maczety i przy okazji zdzielił tamtego rewolwerem w kolano. Krzyknęła boleśnie gdy poczuła jak jakaś gorąca osa nicuje jej wnętrzności. Odruchowo sięgnęła dłonią do boku i dojrzała krew pomiędzy palcami. Dostała! I to mocno. Poczuła jak oblewa ją fala gorąca. Zamrugała oczami. Akurat Danny zdzielił rewolwerem tamtego w twarz. Aż nim zachwiało. Ponad jej głową gdzieś Rita strzelała się z tamtymi dwoma wewnątrz budynku. Ale bolało. Musiała się opatrzyć. Zatamować krwawienie. Jęknęła by poprawić pozycję na mniej bolesną. Czuła zapach wilgotnego błota jakie zalegało na dnie alejki. I kolorowe drobiny jakie się razem z trocinami wysypały z paczki na te błoto. Cukierki?

Rita strzelała się z tymi dwoma na parterze. Strzały z lewej, od tych z piętra umilkły chociaż nie miała czasu sprawdzać co tam się stało. Kątem oka widziała jak po prawej Dwight i Danny zdobyli przewagę bo napastnicy zaczęli uciekać jeden ubiegł tylko kilka kroków gdy powaliły go strzały z rewolweru kowboja. Ona sama wciąż jednak wymieniała ołów z tymi dwoma. Teraz już ewidentnie obaj strzelali do niej skoro tylko ona była dla nich jedynym zagrożeniem. Przy tym zagęszczeniu ognia i małych odległościach któryś pocisk musiał ją trafić. I trafił. Poczuła uderzenie w brzuch jakby ktoś ją tam trafił pięścią. Stęknęła z bólu i czuła jak po brzuchu ścieka jej coś ciepłego.

Melody zeskoczyła do wnętrza pokoju. Miała przed sobą dwóch oprychów. Ten od Colta dobył skądś sprężynowca i rzucił się na nią z własnym nożem. Ona odpowiedziała tym samym. Dwa kawałki stali pruły powietrze kierowane ramionami właścicieli. Napastnikowi prawie się udało. Jego nóż śmignął tuż przy bladej i zasapanej twarzy nożowniczki. To bieganie i skoki w tym ciepłym dniu i kevlarze pod długim rękawem to jednak wywoływały rumieńce niegodne dobrze wychowanej damy. Ale jej nóż śmignął tuż ponad ramieniem przeciwnika. Centymetr był za wolny, ona zbyt szybka, centymetr wcześniej i zablokowałby jej nadgarstek. A tak dłoń dzierżąca nóż śmignęła tuż ponad jego ramieniem i ostrze wbiło się w szyję. Tamten zacharczał. Oczy mu się rozszerzyły. Wiedział co teraz będzie. Oboje wiedzieli. Zwłaszcza jak przekręciła ostrze poszerzając ranę po czym ją wyszarpnęła. Z rozerwanej aorty chlusnęła krew jak z kranu. Mężczyzna zachwiał się, upuścił nóż i złapał się za rozerwane gardło. Próbował coś powiedzieć czy uciec. Jak tonący spojrzał błagalnie na kolegę z Berettą. A ten czy miał tam naboje czy nie to chyba było dla niego zbyt wiele. Odwrócił się i wybiegł z pokoju. Melody słyszała jego odbiegające korytarzem kroki. Wiał jakby go sama śmierć goniła.

Trafiona przed chwilą lekarka widziała, że Dwight i Danny dali odpór przeciwnikom i zmusili ich do ucieczki. Kątem oka widziała i słyszała, że chyba trafili Ritę. A Teksańczyk skorzystał teraz z rewolweru tak jak pewnie pierwotnie zamierzał. Skoro zbir z maczetą miał dość, odwrócił się i uciekł nie zamierzał go gonić. Bez zastanowienia strzelił szybko do uciekającego. Tamten dostał ze dwa razy pod rząd w plecy. Ale decydujący był ostatni strzał który odstrzelił mu kawałek głowy. Coś z niej odpadło, rozbryzgało się i napastnik padł na zabłocony asfalt jak ścięte drzewo.

James widząc, że Alonso padł po pierwszym gorączkowym trafieniu z Mossberga widział, że jednak Latynos przeżył. Bo chociaż upadł gdy na plecach wykwitły mu krwawe plamki to jęczał i próbował się dalej odczołgać. Tym razem gdy kierowca przeładował swojego Mossberga miał więcej czasu na celowanie. Chociaż cel już zaczynał wychodzić z tych zasięgów gdzie gładkolufowy ołów był najefektywniejszy. I ruchomy, dość niski cel wcale nie był taki łatwy do trafienia. Ale mimo to gdy po przeładowaniu broń huknęła ogniem to część śrucin znów omiotła czołgającego się Alonso. Tamten zawył z bólu ale wciąż chyba jeszcze żył.

Dwight walczył ze swoim przeciwnikiem zasłaniając się trzymaną tarczą albo próbując nią zdzielić oponenta. Ale ten od kowboja miał chyba dość bo odwrócił się i zaczął uciekać. Przeciwnik gladiatora widząc to chyba nie miał ochoty stawiać im czoła samotnie więc zrejterował razem z kolegą. Chociaż kolegę zaraz dopadł ołów wystrzelony z rewolweru kowboja i ten padł jak długi.

Quirke sapnęła głucho, jej oczy zrobiły się wyjątkowo wielkie. Obce ciało zagłębiło się w miękką tkankę brzucha, na parę dobrych sekund oślepiając ostrym bólem promieniującym z prawego boku. Całym ciałem lekarki szarpnęło, płuca zastygły tak jak kończyny porażone jasnym wybuchem cierpienia. Dziewczyna przyłożyła dłoń do brzucha trzy centymetry ponad kością biodrową i mocno ścisnęła, łykając razem z rozrzedzonym powietrzem cisnące się pod powieki łzy. Pomiędzy palcami przepływały ciepłe strużki, barwiąc biały materiał kolorem czerwieni, wsiąkającym w bawełnę jakby była wodą dla konającego. Próbowała się skupić, przywołując w pamięci słowa pierwszego nauczyciela. Stary wuj lubił mawiać, że człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka. Wspomnienie siwego starucha pomogło się jej zebrać, musiała myśleć niezależnie od okoliczności, w końcu była lekarzem. Sycząc i przyciskając dłoń do boku, drugą zagłębiła w torbie, szukając bandaży. Pocisk musiał ominąć wątrobę, inaczej już by nie żyła. Teraz należało się zalepić, aby nadawać do pracy. Musiała być na chodzie, na wszelki wypadek… przecież nie mogła pozwolić, aby ktoś ucierpiał. Z Grimem na początku.
- Danny! - jęknęła przez zaciśnięte zęby, po omacku szukając znajomego kształtu rolki z opatrunkiem.

Szkarłat krwi towarzyszył również Federatce. Oblepiał dłonie i ostrze noża, skapując gęstymi kroplami na zakurzone deski podłogi, pozostawiając małe plamy które wchłaniała rozrastająca się spod zwłok kałuża. Lane spojrzała na nią z kamienną miną dopiero, gdy plecy drugiego napastnika zniknęły za załomem, a w eterze rozległo się echo szybko oddalających się kroków. Wtedy też Lane szarpnęła za okalającą szyję chustę. Nie wszystko zatrzymał kevlar a jej krew była zbyt cenna, aby zdobić plebejskie ruiny.

James początkowo myślał, biegnąc w stronę prostokątnego śmietnika, że zostali zaskoczeni. Ale nie, to nie było to. Po prostu musieli być zbyt wolni i kiedy oprychy Alonso zalali uliczkę deszczem ołowiu, James szykował się do biegu. Musiał oczywiście dostać i to w nogę, bo dlaczego nie? Prawo Murphy`ego działało. Jeśli chcesz biegać pod ogniem, zawsze dostaniesz w girę. “Święta racja” pomyślał. Alonso jednak stanowił zbyt fajny cel, by sobie go odpuszczać. Po za tym wpieprzył ich w całe to gówno, i zasługiwał na porządną kulkę. James przycisnął środkowym palcem niewielki przycisk blokujący spust, wycelował i strzelił, czując miłe kopnięcie w ramię. Ruch ręką, klekot łuski o spękany asfalt i znów kolejny strzał. Alonso padł, ale James miał dziś naprawdę zjebany humor. Może to te pierdolenie Melody o jakichś psychologiach, a może te szczebiotanie Tamiel, a może to był ten pierdolony upał, fakt, że posłał kolejną brenekę prosto w czołgającego się Alonso. O dziwo, skurwysyn wciąż się ruszał.
“Albo ma na pod kurtką szafę pancerną, albo to jakiś jebany mutas” pomyślał ściągając zespół przesuwny do tyłu, repetując broń z metalicznym szczękiem i tym razem, opierając lufę o zręb śmietnika, celując staranniej postanowił posłać mu jeszcze jeden prezent.

Każdy w tym bałaganie coś tam robił, ale to wyłącznie na Ritę spadło powstrzymanie dwóch chujków z parteru. Kolesie pruli w nią jak popieprzeni. Za to ona, jak na złość, miała problem z trafieniem któregokolwiek. Ich koślawe sylwetki w cieniu korytarza oraz nieforemne łby jakoś słabo synchronizowały się z jej symetryczną muszką i szczerbinką. Latynosi z pewnością mieli więcej szczęścia niż rozumu, bo żyleta oddawała spokojne mierzone strzały zaś te patałachy z trudem układały broń w ręku, a jednak dziabnęli ją którymś z kolei wystrzałem. Kula w bebechach nie była niczym przyjemnym, dlatego powstrzymując cisnące się do oczu łzy wydała z siebie głośne przekleństwo. Złość, która w niej zebrała spowodowała, że ponowiła zalewanie ołowiem dwóch nienawistnych idiotów. Postanowiła, że nie zejdzie z pola walki dopóki nie zdejmie przynajmniej jednego z napastników.

Walka w zwarciu, to było to co uwielbiał. Skoro nie miał czasu na wyciągnięcie pałki to zaczął używać tarczy. A ta wprawiona w ruch potrafiła nieźle namieszać. Dlatego też i teraz manewrował ją i raz po raz uderzał lub zasłaniał, nie dając przeciwnikowi wolnego miejsca na trafienie gladiatora czysto. Przynajmniej przez chwilę miał zabawę, bowiem tamci nagle uznali że nie warto walczyć z kimś znającym się na tym i zaczęli wiać...

Ucieczka dwóch napastników z jakimi walczyli Dwight i Dany wydawała się punktem kulminacyjnym tej walki. Zwłaszcza jak jeden z nich odbiegł ledwo kilka kroków nim go nie powaliły kule kowboja. Ich koledzy w budynku obok widocznie musieli się zorientować, że tamci zwiewają bo też rzucili się do ucieczki. Jednego z nich trafiła wystrzelona przez złodziejkę kula. Oberwał w ramię i nieco nim na chwilę zachwiało. Ale nie na tyle by zatrzymać go w biegu na korytarz w jakim zniknął. Gdy patrzyli w trójkę na siebie sprawdzając czy coś, ktoś, jeszcze czy nie Tamiel zdążyła wyjąć bandaż. I sprawnymi, wytrenowanymi ruchami zaczęła zakładać sobie opatrunek na zranione miejsce. Musiała się opasać tym bandażem.

Siłą rzeczy więc w oczy i uszy wpadał ostatni epizod tej walki. Tam trochę dalej widzieli plecy klęczącego Jamesa który strzelał do jakiegoś powalonego faceta. A tamten chociaż powalony odpowiadał mu dokładnie tym samym. Sam rajdowiec jako osobisty uczestnik tego fragmentu pola walki miał znacznie lepszą perspektywę. Od powalonego i zakrwawionego Latynosa dzieliło go może ze dwadzieścia kroków. Może trzydzieści. Jakoś tak. Trafił już go raz czy dwa. Tamten się zaczął czołgać. Więc mu poprawił. Tym razem jednak breneka trafiła gdzieś w asfalt kilka kroków dalej. A tymczasem Alonso chyba zorientował się, że jako ledwo ruchomy i powalony cel to ma kiepskie szanse wyjść z tego cało. I dobył swojej spluwy odpowiadając ogniem. Krzyczał coś czy przeklinał. I strzelał raz za razem licząc, pewnie, że odstraszy albo i trafi przeciwnika. James zdołał przeładować gdy ołów śmigał mu przy uchu dziurawiąc zdezelowany kontener przy którym klękał. I obaj trafili się prawie w tym samym momencie. Rajdowiec przeładował shotguna, wymierzył i strzelił. Widział jeszcze, że trafił a ręka tamtego wypuszcza spluwę z łapy. Ale sam poczuł potęzne uderzenie. Jakby trafiło go kopyto w pierś. Zderzył się plecami czy oparł się o ten kontener. I usiadł. Walka była skończona. Alonso nie zdradzał już żadnych oznak życia. Ale i nieźle mu się odgryzł na koniec tą ostatnią kulą.

Piętro wyżej, wewnątrz pokoju Melody słyszała tą strzelaninę z dołu. Jej napastnik w końcu upadł na łóżko. Kurczowo złapał się za materac i w końcu razem z nim przewalił się na podłogę. Dogrywał. Za parę chwil pewnie wyzionie ostatni dech. Ale i ona sama też nie wyszła z tego bez szwanku. Musiała chociaż prowizorycznie opatrzyć sobie rany. Nie miała w tym za bardzo wprawy. Właściwie żadnej. Ale jakoś to poszło. Zawiązała sobie opaskę na udzie licząc, że to pomoże. I jak skończyła to z ulicy dochodziła cisza. Widocznie walka się skończyła. Miała więc jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Wreszcie przydała się jej katana. Bo w takiej krótkiej i chaotycznej walce nie było do tej pory na nią ani czasu ani miejsca. Jedno świśnięcie samurajskiego miecza wystarczyło by zdekapitować zabitego napastnika i chwilę potem miała już swoje pierwsze trofeum w tym mieście. Zostawiła je, wpierw obszukując zwłoki,a gdy skończyła, uniosła czerep za włosy. Zaraz też wstała powoli i nigdzie się nie spiesząc ruszyła pod okno którym weszła, zostawiając za sobą ścieżkę z krwawych kropli. Stając na parapecie wyciągnęła ramię, przyglądała się w świetle dnia wciąż drgającym powiekom.

Tymczasem na poziomie ulicy Quirke ogarnęła się na tyle, by nie przypominać szlachtowanej świni. Choć słaba i roztrzęsiona, podniosła głowę, rozglądając się po ulicy. Zobaczywszy Ritę pomachała do niej przyzywająco, mimo że oczy i tak uciekały jej do rangera kilkanaście metrów obok.

 
Umai jest offline