Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2020, 22:19   #38
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 06 - 2051.03.03; pt; południe

Czas: 2051.03.03; pt; południe
Miejsce: Miami; Downtown; recepcja wieżowca Cantano
Warunki: wnętrze recepcji, jasno, cicho, ciepło, bryza na zewnątrz jasno, pogodnie, powiew, ciepło




Koniec końców do wieżowca jednego z ważniaków w tym mieście nie było aż tak trudno trafić. Samo Downtown dało się namierzyć z daleka po strzelistych wieżowcach. Z bliska już nie wydawały się takie białe, jasne i błyszczące jak z daleka. Widać było bród, wpływ czasu, huraganów, pogody i dżungli. Zielsko, pnącza, kępy traw, liany porastały w tym mieście wszystko gdzie mieszkańcy dawali im chociaż trochę spokoju. Albo zwyczajnie nie przeszkadzało im czy nie dało się tak łatwo sięgnąć. Więc z bliska ten dawny miejski klejnot głębokiego południa mocno tracił na swojej piękności. Ale tak było chyba z każdym współczesnym okruchem cywilizacji od Nowego Jorku, przez Detroit, St.Louis i Vegas. Wszędzie tam chwałę dawnych dni i świata który odszedł przykrywała rdza i patyna współczesności. A jednak w centrum Miami było całkiem nieźle z tym porządkiem. Nawet w porównaniu do przedmieść czy choćby rejonów Liberty City gdzie się zatrzymali na pierwszą noc w mieście. Tutaj wszystko wydawało się jakieś nieco czystsze i bardziej zadbane, żebraków i meneli jakby mniej a patroli z blachami Miami Vice więcej. Ostatecznie właśnie jakiś patrol Miami Vice pokierował zbłąkanego Jeepa pod właściwy wieżowiec.

Co prawda na wieżowcu nigdzie nie było napisane, do kogo należy. Żadnych napisów czy oznaczeń nie było. Ale i tak dało się poznać, że gość wchodzi do Kogoś. Nie do kogoś. Tylko do Kogoś. Do kogoś to można było po prostu wejść z ulicy. Tak się wchodziło do barów, fryzjerów i kościołów. No ale nie na spotkanie z jakimś ważniakiem. Ten schemat sprawdzał się tak w detroidzkiej Lidze, nowojorskim ratuszu, u federackich margrabiów czy teksańskich ranczerów zarządzających całymi latyfundiami. Czyli po to mieli te swoje włości i zastępy podwładnych by bez potrzeby byle kto ich z ulicy nie kłopotał. I widocznie tak smao było i tutaj. Chociaż pierwszy rzut oka robił całkiem ładne wrażenie. Głównie z powodu odnowionego wnętrza zadbanego i przyjemnego dla oka jak recepcjonistka która tam zarządzała.





Ale chociaż dziewczyna zza kontuaru w pierwszej chwili przywitała grupkę gości swoim uroczym i gościnnym uśmiechem to drugi rzut oka na pstrokatą grupkę sprawił, że ten sympatyczny uśmiech zszedł z jej twarzy. Chociaż nadal była uprzejma. Ale ludzie na tym świecie zazwyczaj odpalali żółte lub nawet czerwone światełko gdy odwiedzali ich zakrwawieni, brudni i uzbrojeni nieznajomi. Pewnie dlatego w pobliżu recepcji stało dwóch silnorękich na wypadek gdyby sympatyczna recepcjonistka miała za słabe argumenty. Obaj zrobili się czujni gdy do recepcji weszła bladolica czarnula z przypiętym mieczem, gringo z shotgunem, kowboj z rewolwerem w kaburze albo półnagi mięśniak obwieszony narzędziami mordu. Ochroniarze nie byli tak dyskretni i finezyjny jak ich sympatyczna koleżanka z recepcji więc wcale nie ukrywali swojej podejrzliwości dla obcych. I mieli miny jakby zastanawiali się czy już ich wyrzucić czy jeszcze trochę poczekać. Ale na razie dali działać swojej koleżance.


---



A pstrokata, brudna, ubłocona i zakrwawiona grupka z założonymi świeżymi opatrunkami jeszcze w południe prezentowała się znacznie bardziej wyjściowo. Wtedy bardziej pasowali do składania wizyty tutejszym ważniakom. Zwłaszcza zabiegi łagodnej blondynki by zrobić się na wyjściowo przyniosły efekt. Co dało się dostrzec choćby barze u Baylei’a jak przyciągała zaciekawione spojrzenia. Ale też po tej krótkotrwałej i chaotycznej strzelaninie w bezimienny zaułku ta praca włożona w swój wygląd dzisiejszego poranka tym bardziej wydawała się zmarnowana.

Walka była krótka i chaotyczna. Skończyła się zanim się na poważnie zaczęła. Napastnicy chyba nie spodziewali się tak skutecznego oporu bo gdy tylko ponieśli pierwsze straty dali sobie spokój i zwiali. Niestety dla napadniętych nawet po walce nie było jasne kim byli i co ich motywowało do tej napaści. Czy był to przypadkowy czy celowy napad. I jaka była w tym rola Alonso. Wszyscy bowiem albo uciekli albo zginęli. W tym sam Alonso. Przy jego ciele jak i pozostałych dwóch nie znaleźli niczego co by mogło pomóc jakoś ich zidentyfikować. Jakieś ręcznie skręcane szlugi, zapalniczki, medaliki z krzyżami czy świętymi raczej tanie i pospolite. Najcenniejsza wydawała się broń. Chociaż nawet na nie świadczyła o zasobności napastników.

Przy zastrzelonym przez kowboja napastniku jego maczeta wydawała się jedyną wartą zabrania rzeczą. Nie miał nawet broni palnej. Pewnie dlatego atakował tą maczetą. Przy tym zasztyletowanym przez Melody podobnie. Ale miał wyższy status bo oprócz sprężynowca znalazłą przy nim Colta 1911. Z pustym magiem. Widocznie ten pusty, suchy dźwięk co słyszała to była jego spluwa. W kieszeni znalazła jeden zapasowy i pełny magazynek i kilka nabojów luzem. Co świadczyło, że raczej nie był przygotowany do dłuższej wymiany ognia. Sam pistolet chociaż jako model bardzo solidny i niezawodny nosił ślady długotrwałego użytkowania i wydawał się być w nie najlepszym stanie. Chociaż czy się to przekładało na wymianę ognia to musiałby sprawdzić strzelając na próbę. A naboi było dość mało. Dopiero Alonso wydawał się przy nich krezusem. Miał ładny, solidny nóż jakiego nie powstydziłby się sam Rambo. I całkiem solidnego Sig Sauera z prawie pełnym magazynkiem. W końcu zdążył strzelić tylko kilka razy nim dobiła go breneka James’a. I miał przy pasku dwa zapasowe magazynki do niego.

Ledwo ucichły strzały jednej walki a zaczęła się kolejna. Tym razem wyścig z czasem jaki prowadziła drobna blondynka z upływającą krwią i czasem. Zaczęła od Rity która z rannych była najbliżej. Danny pomógł się dostać jednej do drugiej gdy już upewnił się, że Tamiel jest cała. Zaabsorbowany walką dopiero jak ta się skończyła zorientował się, że blondyna oberwała. Schylił się by zajrzeć przez okna do parteru gdzie przed chwilą jeszcze byli ci dwaj do jakich strzelała Rita. Ale ci właśnie się zmyli. Więc podbiegł do lekarki która właśnie podciągała sukienkę zasłaniając krew i świeże bandaże jakimi musiała obwiązać sobie cały brzuch. A potem przyszła kolej na Ritę.

Złodziejka oberwała w brzuch tak samo jak Tamiel. Ale miała szczęście w nieszczęściu. Pocisk jaki lekarka wydłubała szczypczykami do wyciągania kul okazał się dość słaby. W każdym razie wszedł dość płytko. Kierowane wprawnym dłońmi szczypce zagłębiły się w ranie powodując nieznośny ból i gwałtowną reakcję Rity. Łatwiej to się robiło na stole operacyjnym, w zaciszu zabiegowego, z jasnym oświetleniem i podanym znieczulaczem. I najlepiej jeszcze z kimś do pomocy. Tutaj brakowało tego wszystkiego. Ale przy tylu ranach Tamiel nie miała wyboru. Musiała sztukować z tego co było. Obnażyć brzuch Rity by dojść do rany, wyjąć kulę, przemyć ranę i zająć opatrunki. Potem mogła jeszcze zszyć ranę ale potem. Teraz nie miała na to czasu. Tak samo by wyjąć sobie kulę jaka tkwiła w jej ranie. Grzebanie w swojej własnej ranie było znacznie trudniejsze niż w cudzej. Dobrze, że nie dostała w plecy czy gdzieś gdzie mogła sama się sobą zająć. Łatwiej by było gdyby ktoś wyjął z niej tą kulę.

Po Ricie przyszła kolej na Melody. Bladolica Federatka sama do podeszła do lekarki widząc, że schodzi jej na opatrywaniu Rity. Zdążyła już jakoś obwiązać sobie nogę chustą, zdekapitować swoją ofiarę. A potem triumfalnie wyrzucić ją na zewnątrz. Głowa uderzyła o pokrywę śmietnika jaka posłużyła jej za półpiętro w drodze na okno. To usłyszał już trochę przymroczony James który wciąż siedział oparty o śmietnik mocując się ze zdjęciem własnej koszuli by jakoś nią zatamować co się dało. Podniósł głowę do góry akurat by zobaczyć jak po chwili turlania się czegoś zza krawędzi spadła świeżo obcięta głowa. Spadła może o krok od niego, potoczyła się i znieruchomiała. Z obciętej szyi wciąż obficie krwawiły wszelkie żyły i co to tam jeszcze było.

A Federatka zeskoczyła na pokrywę śmietnika w ślad za swoim trofeum. I to był błąd. Zabolało! Poczuła jakby prąd ją kopnął od tego świeżo przestrzelonej nogi. Musiała ją teraz oszczędzać. Na szczęście ze śmietnika na ziemię było bliżej. Przeszła ten kawałek co przed chwilą przebiegła akurat na końcówkę opatrywania Rity. W porównaniu do Rity to rana Melody wydawała się lekarce lżejsza. W końcu to co obrywało się w korpus gdzie były te wszystkie niezbędne, witalne organy które wręcz uwielbiały łamać w pół z bólu i wykrwawiać na śmierć to rany kończyn na ogół były mniej groźne. Chociaż akurat rana nogi mogła ograniczać mobilność. Ale była dość czysta, kula przeszła na wylot więc nie trzeba było babrać się z jej wydłubywaniem. Zostało przeczyścić ranę i zabandażować. Potem pod nogawką spodni Melody została tylko przestrzelina i zakrwawiony ślad a przez dziurę widać było biel bandaża.

No i został ostatni pacjent. James wciąż siedzący pod śmietnikiem. Oberwał w nogę i na koniec w klatę. Czuł to. Naprawdę to czuł. Teraz gdy adrenalina zaczynała schodzić zaczynały się problemy. Każdy oddech bolał. Nie miał pojęcia ile by tak wytrzymał na tej zawiązanej koszuli bez prawdziwej pomocy. Gdy się nachyliła nad nim blondynka z szwajcarskim krzyżem na piersi i torbą medyka w dłoni to naprawdę to mogło dodać otuchy. Z bliska lekarka zaś widziała, że stan ich kierowcy jest poważny. Oberwał dwa postrzały w nogę. Ale poza tym, że dwa to wydawały się równie poważne jak te u Melody. Ale ten postrzał w pierś to już była grubsza sprawa. Poprosiła Dwighta i Danny’ego by go przenieśli do kamienicy. I tam na jakimś zdezelowanym stole kuchennym miała i tak lepsze warunki niż w zabłoconej i zacienionej alejce.

Szczypce do wyciągania kul znów poszły w ruch. James zareagował równie gwałtownie jak Rita. Nie było dziwne. Każdy tak reagował gdy kawałek nierdzewnej, chirurgicznej stali grzebał mu na żywca w otwartej ranie. Ale po paru stresujących chwilach tej walki kawałek zdeformowanego ołowiu był już na zewnątrz. Teraz sprawne palce blondynki obleczone w lateksowe rękawiczki mogły zająć się bandażowaniem rany. Poszła na to cała rolka bandaża. Potem jeszcze dwie gazy na każdą z nożnych przestrzelin. I już. Udało się. Dobrze, że James zatkał się tą koszulą bo inaczej mógłby stracić więcej krwi a tak to jakoś się w ostatniej chwili udało założyć jej porządne opatrunki.

---


Gorączka adrenalinowa zaczęła opadać. Pojawiły się pierwsze symptomy. Wydawało się, że z każdym krokiem i chwilą te przestrzeliny bolą coraz mocniej. Ale sytuacja się poprawiła gdy zaczęły działać painkillery jakie po wszystkim dała im medyczka. Pomogły opanować sytuację przynajmniej na jakiś czas. Póki zdecydowali się być na chodzie. Podała im też po tabletce antybiotyku co miał pomóc zwalczyć ewentualne zakażenia jakie mogły się wdać w świeżo zadane rany w ciągu kilku czy kilkunastu godzin. Zwłaszcza w tym tropikalnym klimacie.

Po chwili dyskusji, obszukaniu trupów zdecydowali się zawrócić do pozostawionego przed barem Bailey’a Wranglera. W końcu bez Alonso nie mieli pojęcia gdzie jest ten wieżowiec jego szefa. Te wieżowce były już całkiem blisko ale który z nich należał do Cantano? Więc jak nie wiedzieli który to łatwiej było chyba jeździć i szukać niż chodzić. Zwłaszcza jak tylko dwoje z nich wyszło z tej krótkotrwałej i chaotycznej potyczki bez szwanku.

Więc wrócili do Jeepa, pojechali w wieżowce, popytali i w końcu po tym ostatnim spotkaniem z tutejszymi siłami porządkowymi trafili we właściwe miejsce. Do tej recepcji. Całkiem ładnej i ładnie utrzymanej. I z wentylacją! Zarówno na kontuarze recepcji jak i pod sufitem kręciły się wentylatory tworząc przyjemną bryzę w przyjemnie zacienionym miejscu. I tak, pierwsze i drugie wrażenie mówiło, że są w siedzibie kogoś znacznego. Ale ten ktoś jest dopiero za etapem recepcji. No a właśnie przez tą walkę w zaułku nie prezentowali się najlepiej. Brud, pot, błoto, krew, bandaże. I widoczne uzbrojenie chyba nie wzbudzali zaufania wśród drużyny gospodarzy. A ich od pierwszego kontaktu reprezentowała ta miła dla oka brunetka. Jakby miała plakietkę z imieniem to byłaby jak żywcem wyjęta z jakiejś przedwojennej recepcji.

Było też jeszcze coś co mogło deprymować drużynę gości. Podczas walki trochę popękała paczka. Na tyle, że odłupało się na tyle, że wysypały się trociny i w środku pokazał się fragment czegoś. Dzbana? Figurki? Coś chyba z jakiejś gliny czy fajansu. Do tego to też było rozbite. A z wnętrza wypadło kilka cukierków. Takie kolorowe, w papierkach. Trudno więc było uznać, że paczka pozostała nienaruszona.

- W czym mogę wam pomóc? - zapytała recepcjonistka miłym tonem jakby nie dowidziała tych wszystkich bandaży, krwi i błota w pół tuzinie gości. Dwaj ochroniarze stali w milczeniu kilka kroków obok z podejrzliwymi minami też czekając na odpowiedź gości.

_______________________

[size="1"]Mecha 06

Opatrywanie ran po walce

Tamiel > Rita; wyjmowanie kuli (SPR + Chirurgia): Kostnica 14>17 suk = 3 tury (T 08 - T 10)

Tamiel > Rita: opatrywanie ran (SPR + P.Pomoc): Kostnica 9>6 suk = 2 tury (T 11 - T 12)

Tamiel > Melody: opatrywanie ran (SPR + P.Pomoc): Kostnica 8 suk = 2 tury (T 13 - T 14)

Tamiel > James: wyjmowanie kuli (SPR + Chirurgia): Kostnica 4 suk = 3 tury (T 15 - 17)

Tamiel > James: opatrywanie ran (SPR + P.Pomoc): Kostnica 14 suk = 3 tury (T 18 - 20)


---


żar tropików; Rita: Kostnica 6 > nic
żar tropików; Melody: Kostnica 9 > nic
żar tropików; Tamiel: Kostnica 20 > -1
żar tropików; James: Kostnica 16 > nic
żar tropików; Dwight: Kostnica 18 > nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline