Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2020, 18:27   #108
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - 2519.I.19; mkt (3/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Versana (12/12)



Dobrze, że właściciel faktorii handlowej ostatecznie sam sobie reguluje kiedy może zacząć swój dzień. W przeciwieństwie do swoich pracowników. Więc nie musi wstawać z samego rana. I dobrze, że wdowa po kupcu van Drasen nie musiała wstawać z rana ani nie była z nikim ani na nic umówiona. Bo chyba by zaspała. Ale harce z ostatniego wieczoru i późny powrót w okolicach północy w rudym przebraniu odbiły się na niej na tyle, że musiała to odespać. Ale za to miała ciekawe to śnienie.

Znów się spotkały razem, we czwórkę. Brena, Kamila, Rose no i ona sama. Znów były w pokoju gościnnym gdzie spędziły większą część popołudnia na słuchaniu barwnych opowieści zamorskiej pani kapitan. I sen wydawał się podobny. Jakby oddtwarzał to spotkanie. Ale jak to w snach, był nieco zdeformowany, niektóre detale obrazu wydawały sie zamzywać jakby ta śniąca Versana miała kłopoty z widzeniem. Głosy i dźwięki też wydawały się nieco rozmyte. I wygląd śnionych postaci był nieco inny niż w dzień. Dalej stały czy siedziały tak jak w dzień. Ale wszystkie wyglądały jakby dopiero co wstały z łóżka. Brena była w prostej, nocnej koszuli po same kolana. Takiej taniej na jaką było stać zwykłą pokojówkę. Kamila też chociaż jak na pannę z dobrego domu jej koszula była wyszywana w kolorowe kwiaty w taki wzór w jakim biedniejsze kobiety miały na swoich wyjściowych sukniach, takich do świątyni, urzędu czy procesję. Ale na tej w większości białej koszuli kontrast z ciemną karnacją egzotycznej piękności jeszcze bardziej bił po oczach. Jedynie Rose była w zwykłej koszuli jaką biedniejsi nosili na co dzień. A ona widocznie używała takiej do spania. Koszula była krótsza niż dedykowane wersje do spania więc kończyła się tak, że odsłaniała większość ud. W tym tatuaż jaki pani kapitan miała na udzie. Wszystkie trzy wydawały się być zdziwione tym spotkaniem i swoim strojem. Na dłuższe chwile zamierały w bezruchu jak zamrożone nie bardzo reagując na to co robią pozostałe albo reagując z wyraźnym opóźnieniem przez co rozmowa momentami przybierała bardzo groteskowe kształty.

No ale w końcu się obudziła. Było już rano. Pochmurno ale całkiem cicho. Przez co bez tej zadymki wywoływanej gdy wiatr wiał silniej zimowy dzień wydawał się jaśniejszy. Gdy zeszła na śniadanie spotkała swojego ochroniarza. Dalej tu i tam widać było siniaki i zaczerwienienia ale już mu schodziły i odzyskał dawną płynność ruchów. Jeszcze dzień, dwa czy trzy i to co jeszcze miał też mu chyba powinno zejść do reszty. Zresztą drugi weteran walk na arenie z jakim widziała się ostatnio, Bydlak, też był znacznie żywszy niż gdy go widziała pierwszy raz po walce. Trudno było powiedzieć by zyskała jego zaufanie. Ale te wizyty z ochłapami mięsa powoli przyzwyczajały go do niej. Już na nią nie warczał, stawiał uszy i patrzył czujnie ale nie warczał. Zaczynał dopiero gdy wsadzała palce między pręty. Ale i tak był postep bo jeszcze parę dni temu zaczynał gdy tylko zaczynałą zbliżać się do klatki. Więc powoli chyba oswajali się do siebie. Z trzech gladiatorów z jakimi miała kontakt po walce nie wiedziała co z Normą. Patrząc jak Kornas wraca do zdrowia ona chyba też powinna. Z drugiej strony po walkach była w gorszym stanie od niego to może i dłużej jej schodziło na powrót do zdrowia.

A póki miała okazję pomyśleć także o wczorajszym dniu. Czy raczej jego wieczornej końcówce. Hans chociaż ją wymęczył na tej twardej pryczy to jednak okazał się podatny na jej hipnotyczne sugestie. Zwłaszcza jak był tuż po tych harcach. Nie była pewna czy zioła jakie dosypała do butelki zadziałały bo przed i w trakcie nie pił zbyt wiele. Dopiero po sobie golnął. A już wtedy właśnie ogarniałą go błoga senność co ułatwiło nagiej partnerce wprowadzenie go w trans.

Pytanie o skrytkę było dość proste. Szef miał specjalny składzik do którego miał klucz on i kierownik magazynu. Nie zostawiali go w magazynie tylko zabierali ze sobą. Co tam właściwie było to Hans nie wiedział. Pracował na nocnej zmianie no a w nocy to i główna część magazynu była zamknięta.

Pytanie o pułapki i magię zaskoczyło go i nawet chyba przestraszyło. Trochę skołowany sam zaczął się dopytywać o co chodzi z tą plugawą magią wobec której widocznie żywił takie uprzedzenia i nieufnosć jak większa część populacji czy tego miasta czy nawet Marienburga. Ale pomimo zmieszania nic nie wspomniał o żadnych pułapkach.

Za to pytanie o szefa to aż mu się ulało. Wcale nie trzeba było go zachęcać by wylać ten potok niechęci jaką żywił wobec właściciela magazynu. Skąpiradło i wyzyskiwacz. Liczykrupa. Jak tylko mógł nie zapłacić, albo zapłacić potem to to robił. Ponoć nawet kelnerkom w karczmach nie zostawiał napiwków. Takie skąpiradło. A przecież biedny nie był. Mieszkał w ładnej kamienicy na Złotej. Z daleka było widać bo taka, ładna, biała, w słoneczne dni biła po oczach taka biel. Widać, że biedni tam nie mieszkają. Na Złotej zresztą nie mieszkali zadni biedni. A wypadało zostawić kelnerkom chociaż symbolicznego miedziaka takiej kelnerce. Ale nie ta “gruba świnia Grubson”. Jemu też dobrze nie płacił. Ot, aby został w tej robocie. Bo darmozjada szkoda trzymać. W końcu nic tu się nie działo, trudno było pomyśleć kto i po co miałby się włamywać do magazynu to raczej Grubson uważał, że to strata pieniędzy utrzymywać takiego nocnego nieba. Raczej był tu na wszelki wypadek, czasem pogonił jakichś włóczęgów czy spławił żebraków, pilnował by ogień się nie zaprószył i tyle. Nie bardzo było jak się włamać jak same ściany i dach. A drzwi i bramy mocne i zamknięte. Można było spokojnie spać całą noc. No a potem jak mu poleciła spać to pokiwał głową, położył ją na cienkiej poduszce i poszedł spać snem niewinnego. Czy coś będzie z tej nocnej wizyty pamiętał tego nie można było mieć nigdy pewności.

No a potem znalazła pęk kluczy i poszła sobie w świetle pożyczonej latarni pozwiedzać włości kolegi z branży. Znów jej się przydała znajomość własnego magazynu więc rozpoznawała chociaż układ pomieszczeń który był podobny albo taki sam. Znalazła drzwi do biura magazynu które było w tym samym miejscu co biuro w jej magazynie, na samym początku budynku, zaraz przy wejściu obok kanciapy strażników. Nie znalazła jednak żadnego klucza w pęku który by do niego pasował. Musiała więc poradzić sobie na własną rękę, przy pomocy kawałka drucika i gmerania przy zamku. Widocznie szef albo kierownik nie ufał aż tak cieciom i pracownikom by zostawić im klucz do swojego biura.

Za drzwiami w świetle latarni pojawiło się niewielkie biuro. Typowo użytkowe pomieszczenie, małe by nie kradło “przestrzeni ładunkowej” głównej części magazynu. Ta sama zasada obowiązywała zresztą na kogach i innych statkach handlowych. W biurze głównym meblem było biurko. Znów zamknięte na klucz i nie pasował żaden z posiadanego pęku. Więc znów musiała posłużyć się wytrychem. Dobrze, że nie musiała działać pod presją czasu bo wyszłoby kolejne opóźnienie. W jednej z szuflad znalazła rejestr. Wiedziała co to jest jak tylko do otworzyła. Zapisany starannym, prawie kaligraficznym pismem. Jak dziennik pokładowy na statku. Dzień po dniu co przyszło a co wyszło z magazynu. Z dziennika wynikało, że ruch w interesie jest niewielki. Zresztą w jej własnym magazynie i całej branży portowej to się odczuwało ten zimowy bezruch. Ale dzięki temu miała mniej zapisków do sprawdzenia. Wyglądało na to, że Grubson składuje i obraca głównie skórami, futrami i materiałami. Wszystkim co można użyć na szycie ubrań. Więc jakoś go to ratowało, że nie musiał być zależny tylko od ruchu w porcie. Zimą widocznie przychodzili do niego farmerzy czy myśliwi tacy jak Dana co przynosili futra i skóry do skupu. Znalazła nawet zapisek o jakim mówiła Dana. “I.05 - Dana z lasu, 6 futer lisich, 3 zajęczych, 1 niedźwiedzie, 1 z sobola.”. Mniej więcej zgadzało się z tym co mówiła spotkana w “Sierpie” tropicielka. Tylko, że w zapiskach wszystko się zgadzało. Wypłacono jej należność, taka jaka nie budziła zastrzeżeń a obok był jej ptaszek jakim często posługiwali się niepiśmienni gdy musieli się już pod czymś podpisać. Więc w rejestrze wszystko się zgadzało. Albo zapiski były sfałszowane albo Dana coś kręciła.

Przeszukanie reszty pokoju zdradziło klapę w podłodze za biurkiem. Zamknięta na klucz ale poradziła z nią sobie. Tyle, że pod spodem była kolejna, tym razem metalowa. Pewnie sejf. Ten stawił jej bierny opór na tyle, że musiała sobie darować jego otwieranie. Za to mogła zwiedzić resztę magazynu. Tym razem jeden z kluczy pasował. Widocznie w dozorcy mieli dostęp do tej głównej i publicznej części. Ale poruszanie się po trzewiach mrocznego magazynu było jak wędrówka po trzewiach lewiatana. Cienie tańczyły od trzymanej lampy, kolejne kufry, regały, wieszaki, sterty futer pojawiały się i znikały. Zrozumiała, że w tym chaosie bez przewodnika to nawet Dana by mogła mieć problem z odnalezieniem swoich futer. Nie wiedziała nawet od czego zacząć. Co najwyżej mogła wziąć na chybił trafił jakieś futra z leżących stert no ale to byłby niezły pakunek do dźwigania przez miasto. A miała jeszcze w planie wizytę w “Sierpie”. Miałaby tam pilnować tej kupy futer? A potem jeszcze raz dźwigać je do domu? Znalazła za to zamknięte drzwi chyba tego wewnętrznego składziku o jakim mówił Hans. Do nich też żaden klucz nie pasował a wytrych się pechowo złamał. Jak chciała mieć jeszcze czas by dotrzeć do “Sierpa” na tyle by kogoś zastać i coś załatwić to musiała sobie darować dłuższą wizytę. Nie znalazła jednak żadnego pudła z listami. Ani osobistego dziennika Grubsona. Jak nie trzymał tego w sejfie czy magazynku to mógł mieć jeszcze u siebie w domu na tej Złotej, w tej białej kamienicy co Hans mówił. Nawet ją kojarzyła. Rzeczywiście ładna, wpadała w oko. Dopiero przy opuszczaniu magazynu zorientowała się, że ślad nocnej wizyty zostawić musi. Nie dało się od zewnątrz zamknąć wewnętrznych zasuw. Mogła je zamknąć tylko na klamkę.

A potem była wizyta w “Sierpie”. Już było dość późno trochę czasu jednak zeszło z magazynem Grubsona, przed, w trakcie i po. Więc jak dotarła do karczmy to już było luźniej i bawili się głównie ci co nie musieli rano wstawać. Z połowa stołów była pusta a i z wolna kolejne pustoszały. Vladimir jednak pewnie licząc na swoją dolę przywitał się z Idą sympatycznie i dał jej namiar na jakiegoś mężczyznę. Z tych co byli teraz w karczmie to już tylko on został. Wcześniej było ich trochę więcej no ale już poszli. Teraz został tylko Herman.

Herman może nie grzeszył urodą no ale w porównaniu do Hansa to był jak młody bóg. Nie stronił też od kobiecych wdzięków. Zwłaszcza jak same się dopraszały jego uwagi. To skorzystał. Chociaż nie był tak hojny jak jego koledzy poprzedniego wieczora. A na pięterku podobnie jak Hans rozochocony zalotami rudowłosej ślicznotki chciał skorzystać z jej talentów jak najprędzej. I chociaż jak już było po wszystkim Versanie udało się wprowadzić go w trans to bardzo płytki. Albo już była zmęczona albo on taki odporny. Ostatnie polecenie wzmacniające przeżycia łóżkowe chyba odniosło skutek bo jak schodzili znów na dół był cały w skowronkach i chyba nie pamiętał, że o czymś rozmawiali “tuż po”. Jeszcze rozliczyć się z Vladimirem no i mogła wreszcie wracać do siebie. Po raz kolejny tego wieczoru musiała stąpać przez ciemność, mróz i zdeptany śniego. Dobrze, że nie wiało za bardzo to nie było tej śnieżnej kurzawy.

Idąc ten kawał miasta do własnej kamienicy albo siedząc przy śniadaniu kolejnego poranka. Czy raczej wczesnego popołudnia, mogła wspomnieć co Herman mówił “pod wpływem”. Niewiele go zdążyła zapytać czując, że trans jest bardzo płytki i w każdej chwili może się wybudzić albo zasnąć na dobre. W tej chwili mieli w kazamatach dwie kobiety. Tylko dwie. Jedna to była niemota. Herman wyrażał się o niej z wyraźną pogardą i lekceważąco. I wręcz chełpił się jak się z nią zabawiali. W końcu dotarło do niej, że jak chce jeść to najpierw musi rozkładać nogi i zabawić swoich strażników. Wyglądało tak jakby te wymyślone dla siostry miłosierdzia bajeczki okazały się prawdziwe. No i właśnie Herman miał żal, że się te zabawy z tą niedojdą skończyły. Bo przyleciał Buldog bo siostry “wyraziły zaniepokojenie” więc mieli “trzymać chuje na wodzy” póki się nie uspokoi. A jak ktoś nie da rady to tego chuja straci. Buldog nie zamierzał mieć kurwa problemów przez jakieś chutliwe chujki. I to właśnie Hermana i kolegów smuciło. Miał nadzieję, że znów przyjdzie z wizytą ta panienka to chociaż z nią się zabawią. Ostatnio była mogłaby znów przyjść. Miła była i zabawna, nie robiła problemów…

Co innego “ta druga”. Ta druga była całkiem inna. W wewnętrznej części lochów. Herman miał tam czasem dyżur to nosił jej jedzenie. I dało się wyczuć, że nawet pod hipnozą, że wolałby tego uniknąć. Jakby się tego obawiał i wolał tego nie robić. Co wydawało się dziwne u więziennego strażnika co widocznie miał wprawę z wykorzystywaniem uwięzionych kobiet bez żadnych skrupułów. No ale na więcej pytań i rozmowy nie starczyło już czasu. Musiała mu szybko sprzedać sugestię o upojnej zabawie no a potem udawać, że nic się specjalnego nie działo gdy wstawali i się ubierali. No ale to było wczoraj, już blisko północy. Wróciła do domu znów chyba po. No a teraz miała okazję to wszystko odespać i przy śniadaniu zastanowić się nad realizacją planów na kolejny dzień.

---

Mecha 30

Hipnotyzowanie Hermana; SW 55+10=65 vs SW 35-10=25; Kostnica 92 > remis = 2 pytania


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kwiatowa; kryjówka Sebastiana
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Sebastian (12/12)



Wstał kolejnego dnia. Ten też był ponury co widział przez zaśnieżone okna. Ale przynajmniej nie padało. Wczoraj wrócił wieczorem z “Piwnicznej”. Nieco wcześniej wyszedł Florian a za nim Łasica. Jak wyszło koleżance ze zboru to śledzenie to nie miał pojęcia. Jak nie miała głowy czy okazji zostawić wiadomości wczoraj w nocy to pewnie zostawiłaby dzisiaj po końcu swojej roboty. O ile by dotrzymała słowa i pamięci. Na razie będąc u siebie rano nie miał jak tego sprawdzić.

Wczoraj nim wyszedł z karczmy podeszła do niego Hanna. Czekała na swoją dolę za zorganizowanie spotkania z Florianem. W końcu dotrzymała swojej części umowy i umówiła ich na dzisiejszy wieczór. Więc grzecznie i z miłym uśmiechem ale jednak czekała na swoje obiecane karliki. Nie musiał jej płacić. Ale gdyby nie zapłacił pewnie nie miałby co liczyć na kolejną pomoc z jej strony.

Musiał zabrać się za doglądanie swojej aparatury do przygotowywania śmiertelnego zacieru. Właściwie wystarczał rzut oka. I w nozdrza już był nieprzyjemny zapaszek psującego się mięsa. Ale do pełnej dojrzałości rozkładu jeszcze sporo brakowało. Musiał jeszcze z parę dni, może tydzień dojrzewać. Albo nie. Ale im dać mu dłużej czasu tym większej mocy powinien nabrać.

Jednak istotnym elementem planu było podrzucenie tego specyfiku gdzie trzeba. Tutaj oczekiwał pomocy od kolegi ze zboru, tym razem tego z garbem. Ale nie widział go od zboru jak przesiedział i nawet przespał sporą część zboru i wyglądał na wykończonego. Nie wiedział co się z nim teraz dzieje. No ale mógł go znów odwiedzić u niego tam gdzie już byli w zeszłym tygodniu z Versaną. Albo zostawić wiadomość w jednej ze skrzynek kontaktowych na mieście.

Zorientował się jednak, że do takich planów lepiej pasowałby letni dzień. Ciepły aby się te drobiny życia na mięsie mogły rozwijać swobodnie. Zima im nie sprzyjała. Zima sprzyjała konserwacji i zamarzaniu. Zimno mniej sprzyjało takim planom. Z drugiej strony w domach zazwyczaj było ciepło bo przecież kto mógł to palił w piecu i kominku.

Rozmyślania o planach przerwało mu pukanie do drzwi. Okazało się, że to Klaudia. Prosiła aby przyszedł. Była bardzo zdenerwowana. Ktoś pociął jedną z dziewczyn. Dużo krwi. Zabrali ją do pokoju i przyszła tutaj tak prędko jak tylko mogła.



Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; okolice rzeki Salz; leśne pustkowie
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Strupas (16/17)



Obudził się rano. Był ładny ranek. Cichy i słoneczny. Słońce ładnie prześwitywało pomiędzy drzewami barwiąc śnieg na złoto. Ale mroźny. Bardzo mroźny. A w nocy było jeszcze mroźniej. Kiepska pogoda na nocowanie pod gołym niebem. I czuł w zmarzniętych członkach, że musiał za to zapłacić. Ale przetrwał. Chociaż zdawał sobie sprawę, że pozostawanie na zewnątrz mu nie sprzyja. Zima będzie stopniowo wysysać z niego siły aż zamarznie na kamień.

Ładnie się jechało wczoraj. Na pewno łatwiej niż gdy brnęło się przez zaspy po kolana czy pas. Siedząc na koźle ciągniętym przez kuca było o wiele lżej. Koce i derki jakie kazał zostawić Karlik przydały się. Mógł je narzucić na siebie podczas jazdy by chroniły przed sypiącym śniegiem albo pod siebie gdy zasypiał w nocy. Podobnie przydało się przygotowana torba z jedzeniem. Było zimne ale na ognisku udało mu się ogrzać. Sypało wczoraj sporo. Dobrze, że wiatru nie było bo by się zadymka zrobiła. To chociaż to go ominęło. Ale i tak długo padał śnieg i był siarczysty mróz. Kuc radził sobie dzielnie. Ale też co jakiś czas wpadał w zaspy albo mocował się z saniami by je wyciągnąć z zaspy. Ale jakoś dawał radę.

Może by i zdążyli przed zmierzchem do osady Kopfa no ale ten nieznajomy. A raczej objazd na jaki się Strupas zdecydował po spotkaniu. Przez ten objazd nie zdążyli a o zmierzchu to i tak kuc musiał już odpocząć po całym dniu wysiłku jak i niebezpiecznie było jechać po ciemku. Zjeżdżając od sprawdzonej trasy wzdłuż Salz a potem wzdłuż strumienia miał tylko ogólną orientację gdzie się znajduje. Pewnie niedaleko jednego i drugiego i jakby jechać dalej to się w końcu dotrze do strumienia. Wtedy znów będzie można jechać wzdłuż niego aż do osady. No ale już się zrobiło zbyt ciemno by ciągnąć podróż dalej.

A kim był ten nieznajomy to i teraz rano nie miał pojęcia. Zatukana w futra na zimową modłę postać wyglądała na jakiegoś myśliwego, trapra czy kogoś takiego. Widział łuk i kołczan na plecach, toporek przy pasie i włócznie w dłoni. Włócznia przydawała się jako kostur przy podróży przez te zaspy. Nieznajomy nie zdradzał agresywnych zamiarów wobec woźnicy. Stał chwilę spokojnie jakby czekał na reakcję Strupasa. Albo aż podjedzie. Tego pierwszego się nie doczekał to i sam milczał tylko obserwując nieznajomego. Gdy Strupas w końcu pogonił kuca tamten cofnął się nieco aby mu dać przejechać. A może myślał, że podjedzie bliżej i się zatrzyma. Ale zdradzał taką samą nieufność do obcych jak ulicznik na koźle. Cofnął się o dwa czy trzy kroki od mijanego wozu skutecznie wychodząc spoza zasięgu ewentualnego ataku. Chyba, że miałoby się jakiś łuk czy coś do rzucania. A Strupas nie miał. Czy tamten się zdziwił, że się do niego nie odezwał ani nie zatrzymał to nie miał pojęcia. Jak go mijał widział, że pod kapturem ma szal czy chustę założoną na pół twarzy, ze właściwie było widać tylko kawałek czoła i czujne, bystre oczy. Minęli się nie odzywając się do siebie ani słowem. Garbus jak się odwrócił widział jeszcze jakiś czas malejącą wraz z odległoscią sylwetkę. A i kurtyna padajacego śniegu stopniowo ich rozdzielała. Co się z nim stało, czy gdzieś poszedł, czy szedł śladami sań czy został tam gdzie był czy jeszcze coś innego to nie miał pojęcia. Nie spotkali się więcej ani wieczorem, ani w nocy, ani kolejnego dnia.

No ale za to kolejnego dnia spotkał coś innego. Jechał sobie przez zasypany śniegiem las. Ładna pogoda się skończyła i spochmurniało. Ale jeszcze nic nie sypało. Dotarł do zamarzniętego strumienia co było dobrym znakiem. Czyli dobrze jechał. A i do jaskini już nie było tak daleko. Może zdąży na jakieś późne śniadanie czy co. Jechał sobie spokojnie gdy kuc znów zastrzygł uszami i zaczął nerwowo parskać. Gdy woźnica zaczął szukać co tak zdenerwowało czworonoga dostrzegł ich. Trzy wilki. Duże. Większe od zwykłych wilków. A na grzbiecie każdego gobliński jeździec. Jechali wzdłuż wozu tylko z pół setki kroków dalej, pomiędzy zaśnieżonymi drzewami. Wilki truchtały tym swoim niezmordowanym, wilczym truchtem i śnieg im tak nie wadził jak kucowi ciągnącemu sanie. Konik parsknął i zarżał cicho zdradzając strach przed drapieżnikami. To jakby sprowokowało te drapieżniki do ataku. A może gobliny zorientowały się, że zostały dostrzeżone. Cała trójka zaskrzeczała ze złośliwej uciechy i ruszyła po skosie w kierunku pojazdu Strupasa.


---


Mecha 30

Odporność na mróz; Strupas ODP 70+10-35=45; Kostnica 59 > ma.por = -2 ŻYW
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 08-11-2020 o 19:25.
Pipboy79 jest offline