Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2020, 22:18   #66
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Wydarzenia toczyły się szybko. Nieco za szybko dla tej komórki akolitów, która została zaskoczona atakiem tych nieznanych najmitów w czerwonym camo i zdradą części ludzi Dareka, jak sam grubas i jego kontrahent Cai E.

Kiedy, już długie godziny po tej akcji, starali się przypomnieć sobie jej chwile, mieli trudności. Wszystko było rozmyte w mgle adrenaliny, oparach kordytu i zapachu ozonu.

Pamiętali, że Scipio zaatakował jednego z drabów od Dareka tuż po tym, jak on i kolega zdmuchnęli czarnokartelowca z lasgunem (który natomiast ułamki sekund przedtem strzelał do Lamara) - zatłukł go, zarąbał, korzystając z zamieszania, z zaskoczenia. Darekowcy (pomijając tamtego nadgorliwca z rewolwerem) nie spodziewali się zdrady nawet ze strony swoich klientów. Kolega zabitego ryknął z wściekłości i rozpaczy, cisnął w Faustusa ciężkim, pustym śrutowcem. Uderzenie w biceps na sekundę sparaliżowało rękę kaznodziei. Ledwo co oparł się ciosom rozkładanej pałki. Zaraz potem przyszło wybawienie: pełna seria z autopistoletu, znacząca plecy draba postrzelinami. Prychnął krwią, padł. Za nim z dymiącą lufą był... księgowy.

- Nie strzelajcie! Jestem z- - nigdy nie dane mu było dokończyć tej wypowiedzi, gdyż kawał jego głowy odparował od trafienia silnym laserem. Stiefmayer. Musiał widzieć, jak zdradził Dareka.

Natomiast sam grubas spieprzał wespół z Bosese. Obydwaj kryli się ogniem z handkanon. Wtórował im pistolet kierowcy oraz broń tych Darekowców, którzy byli obok. Ale daleko nie zaszedł. Najpierw Vir Magnus odstrzelił łeb kierowcy. Kiedy para gangsterów dopadła do limuzyny, Loeb Darek pakował się już do środka, Bosese wywalał trupa by zająć jego miejsce, inni pierzchali, ginęli, walczyli, osłaniali. Po pojeździe brzęczały serie, strzelając snopami iskier. Zaraz potem Darek oberwał tox-nabojem prosto w twarz, masakrując ją jak rzut zgniłym owocem o podłogę. Nie miał szans - nawet jeśli przeżyłby taką ranę, to toksyna już była w jego krwiobiegu, rdzeniu kręgowym i masie mózgowej. Widząc los swojego szefa, Bosese zachował zimną krew. Trzymając głowę nisko, wywalił ostatnie pestki z lufy ciężkiego rewolweru, odpalił silnik i wcisnął gaz do dechy. Zwiał w samą porę, już ku niemu sypały się granaty Caiowców i tych najmitów, eliminując ostatnich lojalnych (i bardzo głupich) ludzi nieżyjącego już kingpina.

Pamiętali, że Stiefmayer oberwał dwoma kulami - najpierw w nogę w okolicy biodra, potem gdzieś we flaki. Nie zdołał wyczaić swojego rywala. Odległość oraz użycie tłumiku dźwięku i płomienia uniemożliwiło jego wykrycie. Druga kula i jej toksyna już były wyrokiem śmierci, ale dobił go upadek z wysokości prosto na beton łbem i karkiem. I tyle po groźnym snajperze.

Widząc śmierć swojego bossa i jego "orszaku", Darekowcy przestali istnieć - poszli w rozsypkę. W większości spieprzali, niektórzy walczyli do końca przyszpileni w beznadziejnych pozycjach bądź jak ostatni idioci próbowali w takich warunkach kraść czy szabrować. Darekowi zdrajcy i najemnicy wykorzystywali to z morderczym skutkiem, a gwałtowne sflaczenie trzeciego balonika sprawiło, że drugi - Caiowcy - też wyglądał nieciekawie.

Ludzie Cai E byli profesjonalistami. Czarny Kartel dla swoich ważniaków angażował doświadczonych najemników, ex-gwardzistów, byłych żołnierzy, gangersów z podkopców i gliniarzy. Kupował im solidny sprzęt i trzymał jako taki poziom dyscypliny oraz wyszkolenia. Zaowocowało to tym, że walczyli jak równy z równym z tymi najemnikami, kosili debili od Dareka i dawali odpór lekkozbrojnej drużynie akolitów. Byli przy tym tak zdeterminowani, że powstrzymali ich na dłuższą chwilę przed deptaniem Cai E i renegatce po piętach - tym bardziej, że obydwoje szwarc-charakterów zostawiło za sobą granaty oślepiające: połączenie gęstego siwego dymu z chmurkami "brokatu" (a przynajmniej wyglądało to jak brokat, bo w rzeczywistości były to dipole zakłócające pracę optoelektroniki i skanerów na tej osi). Nie można ich było namierzyć. Tylko astropatka ich "widziała", ale nie mogła skutecznie tego przekazać w trwającej walce, dzieląc uwagę między odpieraniem ataków, podtrzymywaniem "łączności", trzymaniem "tarczy" i okazyjnymi kontratakami mieczem na zbyt blisko położone cele.

Jednak Caiowcy kupili tylko czas - co ciekawe, nie tylko swojemu szefowi i obliźnionej koleżance, ale także swoim inkwizycyjnym oponentom. Ich fighting withdrawal skupiło na sobie uwagę najemników, którzy już posyłali pierwsze pociski i fotony w stronę akolitów. I coś do nich mieli, ewidentnie. Gdzieś w alei rozbrzmiała silna eksplozja - to ich bus/furgon został zniszczony materiałami wybuchowymi tych mercenari. Zaraz potem Magnus walczył o życie, wykurzony ze swej pozycji ogniem automatycznym i granatami.

Snajper z Mechanicus i jego akoliccy przyjaciele zostali na krótkie chwile z powrotem "wmuszeni" do magazynu przez krzyżowy ogień obydwu istniejących jeszcze rywali. Dali im odpór dopiero kiedy zajęli dogodną pozycję naprzeciw drzwi i dozbroili się w granaty (które od razu zużyli) i garść broni oraz fantów z poległych. Sprawdzili też Romulusa Lamara. Niestety, medicae nie mógł przetrwać tak krytycznych ran. Nie było też czasu i miejsca by go zabrać ze sobą - wzięli tylko jego podręczny dobytek i poprzysięgli zemstę.

"Bitwa o Magazyn C-418" była już wygrana - zwyciężyły typy w 'bloodshotach' i szpicle u Dareka. Caiowcy sypali się z paru sekund na parę sekund. Jedynie akolici wydostali się z matni... ledwo. Bardzo ledwo. Każde z nich odniosło po kilka "draśnięć" - najemnicy wyraźnie się na nich uwzięli. Zaporowy ogień mający ich przyszpilić. Zasłony dymne powodujące zamęt (tutaj Yoshiko ratowała sytuację swoim nadnaturalnym zmysłem "wzroku", a tam gdzie nie było dipoli wspomagał ją Magnus swoimi augerami). Cylindry z gęstym, błękitnym gazem duszącym powszechnym u Arbites i gliniarzy. Elektryczne wyładowania z karabinów i pistoletów typu sting-blunt, pociski z sieciarzy i chwytaczy, wreszcie błysko-huki granatów ogłuszających. Pod koniec nawet paru typów w tym dymie rzuciło się na nich z pałami i szokerami. Akolici uszli z tego, ale nieźle obici i zawiani.

W obliczu rozbicia ludzi Czarnego Kartelu i zamieszania, Akolici podjęli pościg za Cai E - niestety, wiedząc, że Zimny Handlarz miał przewagę. Sami też byli dalej ścigani przez uparte psy wojny.

Następne minuty były zapamiętane jako zamazane pasmo strzelanin, ucieczek, pościgów, przeczekiwania, zasadzek, zmyłek i ciągłego, wyczerpującego ruchu po nieznanych, zagraconych alejkach między budynkami, placach fabrycznych usłanych skrzyniami, kontenerami, maszynami i prefabrykatami, parterach magazynów, hal fabrycznych i budynków biurowych, przestrzeniach załadunkowych pełnych ciężarówek, dźwigów i towarów. Zamieszanie było wzmagane gdzieniegdzie przez zdziwionych (a potem przerażonych) robotników i cieci na nocnej zmianie. Do tego zaangażowanie się w cały raban strażników i patroli z tutejszej milicji. Potem przyjazd krakexowych gliniarzy. Potem przyjazd krakexowych... też gliniarzy, ale jednostki specjalnej. Plus był taki, że ci akurat stanowili przeszkodę nie do pokonania dla najemników i wymusili na bloodshotowcach nich odwrót. Agenci Inkwizycji wymknęli się pogoni. Odnotowali też, że z Czarnego Kartelu nie został nikt, kto byłby z Cai E - ścigali więc tylko dwie osoby.

W całym tym pierdolniku Akolici skumali wreszcie, gdzie spieprzał Cai E i jego piękna. I było to bardzo nieprzyjemne spostrzeżenie - Zimni Handlarze czmychali wprost do pobliskiego zejścia do podkopca.

Kiedy Akolici tam dotarli, przywitał ich huraganowy ogień z ciężkich stubberów, działek śrutowych i broni osobistej. Straże do nich waliły. Wiedzieli, do kogo walić. Musieli zostać przekupieni. Akolici ostrzelali się i odbili, nie mogąc szturmować takiej zapory. Obeszli ją kawałek dalej, wybijając ostatnimi zdobycznymi granatami wyrwę w murku. Zanim przybiegli ciecie, oni już parli wgłąb zakazanej strefy.

I, pomimo wszelkich przeciwności losu, o mało skurwiela nie dorwali.

To było w jakimś korytarzu. Ledwo oświetlonym poobijanymi lampami dającymi "światło" obarczone brown-out. Kiedyś może były tutaj jakieś sprzęty, kable i inne rzeczy. Teraz był goły, stary, charakterystycznie cuchnący wilgocią i zastałym powietrzem beton. Ale były też szyby wind. Nieużywane, bez kabin i drzwi, nieoświetlone.

Widzieli Cai E i ją. Już strzelali, starając się trafić po nogach. Ich kule zostały... wstrzymane, spowolnione w powietrzu. Cholerna telekineza. W odpowiedzi błysnęły lufy xeno-pistoletów, szarpiąc w nich brzytewkami (które miały lekko gwiazdkowaty kształt, sądząc po tych wbitych w ścianę) i okruchami fioletowego kryształu. Postawiły zaporowy ogień. Ale i tak kryminaliści nie mieli szans. Nie mieli granatów, było ich tylko dwoje. Nie daliby rady wszystkim. Oni doskonale to wiedzieli. Dlatego... skoczyli w przepaść.

Akolici zaraz dopadli do szybu. Wariaci dosłownie rzucili się w jego głąb ot tak sobie. Nawet nie krzyczeli. Samobójcy? Nie. Cwane skurwiele. Dobrze przygotowane cwane skurwiele. Kiedy byli już daleko, błysnęły błękitne światła, które zaraz potem zgasły.

Chcąc nie chcąc, zleźli na dół. Nie mogli zgubić tropu. Nie mogli też łatwo i szybko wydostać się z lowhive - za duży burdel, a wrak ich samochodu właśnie robił za cel treningowy dla straży pożarnej. Zleźli więc w dół szybu korzystając z drabiny. Na dnie zobaczyli resztki po dwóch jednorazowych, wypalonych mini-zestawach grawochronowych. Czarnokartelowcy mieli wszystko obcykane. To była ich szybka droga ucieczki. Prosto w trzewia Podkopca.

Ale nawet jeśli mieli ten rewir obcykany, to Podkopiec wciąż rządził się swoimi prawami. Nagłe zawalenia i skażenia. Wojny gangów i zdradliwość tychże degeneratów. Ataki mutantów i bestii. Takie środowisko wszysktich traktowało na równi - czyli równie chujowo.

Trzeba było tych pajaców namierzyć, wyśledzić, wytropić, dorwać... wreszcie przesłuchać i odstrzelić. Po to przylecieli na Hulee V. Rabanem na górze zajmą się potem. Musieli dorwać tych heretyków. Jak głosiła bowiem jedna z imperialnych maksym:

Zwycięstwo nie wymaga tłumaczenia. Porażka na nie nie pozwala.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline