06-11-2020, 22:55 | #61 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
|
09-11-2020, 12:04 | #62 |
Reputacja: 1 | Świat stanął na głowie. Pojawiła się grupa ludzi, których być tu nie powinno. A jednak byli. Cóż… czasowy dyferencja w kalkulacjach. Światłe tryby Omnisjasza naprostują to w mgnieniu oka. |
09-11-2020, 17:16 | #63 |
Reputacja: 1 | Gromy Pana uderzyły w budynek dając znak Scipio że czas sądu właśnie się rozpoczął. Błyskawicznie zanurkował za zasłonę unikając tym samym ekspozji która rozerwała stół na strzępy w ogłuszającym blasku. Ciągle w ruchu dobył podręczny miotacz ognia w jedną dłoń, a chainsword w drugą. Wstając wykonał zamaszysty ruch dosięgając jednego z ochroniarzy Loeba - w chaosie strzelaniny rozcinając zbroję, syntetyczną skórę, tkankę łączną i wnętrzności. Zwalisty członek świty gangstera stał się zaledwie ochłapem mięsa rozpołowionym nieustannie wirującym łańcuchem broni. Postronni mogli zobaczyć trupiobladą twarz kaznodziei w świetle halogenów rozstawionych w hali, po której krew spływała niczym barwy wojenne fanatyka pogrążonego w bitewnym szale. Takich postronnych jednak nie było. Wszyscy się poruszali. Cała scena wrzała, formy i kształty przelewały się i wirowały w nieustannym ruchu. Był to miraż złożony z rozbłysków energii, szczątków ciał i kłębów dymu. Nikt też nie dostrzegł jak mężczyzna zaczyna poruszać wargami a jego zachrypły ton formuje z wolna słowa przerywane salwami broni wokół i odgłosami płomieni wydobywających się z dyszy miotacza. -Trąba pierwsza. Ten szaleniec, degenerat i bluźnierca który wzniesie rękę na wysłanników Pana będzie mieć ją odciętą i przybitą do swego bezgłowego zezwłoka... Kazanie Świętego Piusa na górze Dalbe...- charczał Scipio a jego oczy zdawały się być dwiema rozszerzającymi się czarnymi dziurami. Gdy Astropatka zasłaniała ich grupę, a jego towarzysze padali na ziemię jak chirurgeon, pogrążył się w śmiercionośnym tańcu najpierw kładąc ogień zaporowy miotaczem w ciasnych przejściach po czym rozczłonkowując swe płonące wciąż ofiary. Smród palącej się skóry i włosów był nie do zniesienia dla nieprzyzwyczajonych do tego typu prowadzenia działań ofensywnych. -Trąba druga. Spojrzeli tedy oni w oczy Pana, a blask który z nich bił karmił miłych jego sercu. Krnąbrnych zaś palił i mierził, wiedzieli oni bowiem że On to widzi ich grzechy i przewiny...- głos Scipio narastał i każde słowo akcentowane było kolejnym cięciem i brakującym fragmentem ciała na jego wrogach. Wreszcie udało im się przebić dalej i dojrzeć ich szybko poruszające się cele. Zające próbowały się wybić przed szereg pędząc po zagonach pokrwawionego mięcha i zgiętej blachy jednak wataha wilków Imperatora deptała im już po piętach. Kaznodzieja dostrzegł Techkapłana który z wysokości ciskał śmiercionośnymi pociskami skutecznie przerzedzając zagony ich przeciwników. Spojrzał w stronę ostatniego celu snajpera i dojrzał Loeba próbującego wpakować swe śmierdzące, opływowe cielsko w ciasne drzwiczki limuzyny. Wiedział że zabójca zadba o to aby pole walki zamieniło się dla tej gnidy w kostnicę, a może i prosektorium jeśli będą mieć później okazję obszukać ciała. -Trąba trzecia, finalna.-grzmiał tubalnym głosem ponad świstem kul i hukiem sprzężonych laserów-Wąż próbował skryć się pod zasłoną nocy aby zatruć źródło mądrości płynące z domu Jedynego, jednakże tylko głupiec poważyłby się na taki czyn, toteż jak głupcowi jego plugawy łeb został mu odjęty, a ciało rozgrabione na cztery strony świata jako znak biady i przestrogę dla dzieci światła...-ogniki błyskały raz po raz w jego źrenicach, a oblicze promieniało uśmiechem będącym strasznym dysonansem pomiędzy rządzą mordu w świdrującym spojrzeniu bezlitosnych oczu. Wraz z resztą skupił się na deptaniu po piętach renegatce oraz Cai E. Starał się znaleźć takie miejsce ich trasy które dawałoby mu jak najcieńszy fragment bądź też załom aby zastawić pułapkę - gdy już takie wypatrzył skierował dyszę miotacza chcąc odciąć im drogę ucieczki i zmusić do poddania. Jeśli będzie trzeba to odetnie kończynę czy dwie i założy wybuchowe kołnierze. Byle zrezygnowali z dalszego oporu i byli zdatni do przesłuchania. Jednocześnie pilnował aby wszyscy byli zasłaniani jak tylko się dało przed xeno-bronią przestępców oraz atakami telekinezą. Te ptaszki zbyt ładnie ćwierkały aby pozwolić by ktoś ukręcił im karki zbyt wcześnie. Pater dokładał wszelkich starań aby zwierzyna którą ścigał wylądowała na jego stole bez szwanku.
__________________ All created forces will be concentrated in a new species. It will be infinitely superior to modern man. |
09-11-2020, 18:52 | #64 |
Reputacja: 1 | Jeszcze chwilę wcześniej prawdopodobnie największym zagrożeniem była renegacka psykera. Venris był wdzięczny Yoshiko za rozwianie wątpliwości dotyczących zdolności renegatki, nawet nie miał pomysłu jak mógłby obronić się przed mentalnym sondowaniem. Poczucie pewnej ulgi okazało się brzemienne w skutkach – wyrzutek uważał na zgromadzonych w pomieszczeniu i nie był przygotowany na atak z zewnątrz. Taki rozwój sytuacji udowadniał, że nawet mając najbardziej pesymistyczne podejście do rozwoju dalszych wydarzeń, wszystko i tak może potoczyć się jeszcze gorzej. Huk i błysk sprawiły, że pamięć mięśniowa byłego przestępcy przejęła kontrolę nie czekając aż umysł nadąży za wydarzeniami. Venris natychmiast rzucił się za najbliższy załom szukając osłony. Wyćwiczonym ruchem wyciągnął z kabury swój last pistol i posłał kilka wystrzałów w największe zgrupowanie przeciwników. Nie zależało mu nawet na trafieniach – wykorzystał okazję by ustalić położenie swoich towarzyszy oraz dostrzegł uciekających Dareka oraz E. Niestety nie był dostatecznie szybki – jeden z napastników niemal go dosięgnął. Dzięki osłonie zapewnianej przez ich własną psykerkę Desperado mógł puścić się w pościg wraz z resztą akolitów. Wcześniejsze zbadanie terenu okazało się zbawienne. Venris spodziewał się, że E wraz ze swoją obstawą będzie szukać schronienia w głębinach Underhive. Były ganger wysforował się przed pozostałych towarzyszy. W pościgu pomagała mu wrodzona szybkość oraz talent do akrobatyki. Bez widocznego wysiłku mógł przeskakiwać przeszkody i skracać sobie drogę w dogodnych miejscach. Cały czas nie mógł znaleźć dobrej okazji do strzału. Nie spodziewał się by jego pistolet mógł w tej sytuacji wiele zdziałać, ale bycie w biegu i strzelanie z tej odległości do poruszającego się celu nie ułatwiało sytuacji. W pełni skoncentrował się zatem na zmniejszaniu dystansu – jeżeli E ucieknie, będzie to właściwie koniec ich śledztwa. Na szczęście niewiele było osób, które byłyby w stanie prześcignąć zdeterminowanego Venrisa.
__________________ Victory or Death |
09-11-2020, 20:27 | #65 |
Reputacja: 1 | Kiedy zaczęła się strzelanina Jayden schował się za prowizoryczną tarczą, jaka zrobiła Yoshiko, dobył autoguna, wychylił się na moment zza osłony, aby błyskawicznie ocenić sytuację. Podjął decyzję niemal natychmiast. Priorytet – Cai E. Zdjąć jego ochronę. Pozbyć się renegatki. Dostarczyć go na przesłuchanie w jednym kawałku. Albo chociaż w trzech. Były szpieg wyskoczył zza osłony i klucząc pobiegł za stojące nieopodal skrzynki. Wycelował broń w ochroniarza E i puścił krótką serię. Następnie ponownie się przemieścił, poruszając się tak, żeby mieć osłonę, ale wystarczająco szybko, aby nie stracić z oczu celu. Kolejne skrzynie, błyskawiczne wychylenie się i seria w renegatkę. Schować się. Przemieścić. Nie odpuszczać. |
09-11-2020, 22:18 | #66 |
Reputacja: 1 | Wydarzenia toczyły się szybko. Nieco za szybko dla tej komórki akolitów, która została zaskoczona atakiem tych nieznanych najmitów w czerwonym camo i zdradą części ludzi Dareka, jak sam grubas i jego kontrahent Cai E. Kiedy, już długie godziny po tej akcji, starali się przypomnieć sobie jej chwile, mieli trudności. Wszystko było rozmyte w mgle adrenaliny, oparach kordytu i zapachu ozonu. Pamiętali, że Scipio zaatakował jednego z drabów od Dareka tuż po tym, jak on i kolega zdmuchnęli czarnokartelowca z lasgunem (który natomiast ułamki sekund przedtem strzelał do Lamara) - zatłukł go, zarąbał, korzystając z zamieszania, z zaskoczenia. Darekowcy (pomijając tamtego nadgorliwca z rewolwerem) nie spodziewali się zdrady nawet ze strony swoich klientów. Kolega zabitego ryknął z wściekłości i rozpaczy, cisnął w Faustusa ciężkim, pustym śrutowcem. Uderzenie w biceps na sekundę sparaliżowało rękę kaznodziei. Ledwo co oparł się ciosom rozkładanej pałki. Zaraz potem przyszło wybawienie: pełna seria z autopistoletu, znacząca plecy draba postrzelinami. Prychnął krwią, padł. Za nim z dymiącą lufą był... księgowy. - Nie strzelajcie! Jestem z- - nigdy nie dane mu było dokończyć tej wypowiedzi, gdyż kawał jego głowy odparował od trafienia silnym laserem. Stiefmayer. Musiał widzieć, jak zdradził Dareka. Natomiast sam grubas spieprzał wespół z Bosese. Obydwaj kryli się ogniem z handkanon. Wtórował im pistolet kierowcy oraz broń tych Darekowców, którzy byli obok. Ale daleko nie zaszedł. Najpierw Vir Magnus odstrzelił łeb kierowcy. Kiedy para gangsterów dopadła do limuzyny, Loeb Darek pakował się już do środka, Bosese wywalał trupa by zająć jego miejsce, inni pierzchali, ginęli, walczyli, osłaniali. Po pojeździe brzęczały serie, strzelając snopami iskier. Zaraz potem Darek oberwał tox-nabojem prosto w twarz, masakrując ją jak rzut zgniłym owocem o podłogę. Nie miał szans - nawet jeśli przeżyłby taką ranę, to toksyna już była w jego krwiobiegu, rdzeniu kręgowym i masie mózgowej. Widząc los swojego szefa, Bosese zachował zimną krew. Trzymając głowę nisko, wywalił ostatnie pestki z lufy ciężkiego rewolweru, odpalił silnik i wcisnął gaz do dechy. Zwiał w samą porę, już ku niemu sypały się granaty Caiowców i tych najmitów, eliminując ostatnich lojalnych (i bardzo głupich) ludzi nieżyjącego już kingpina. Pamiętali, że Stiefmayer oberwał dwoma kulami - najpierw w nogę w okolicy biodra, potem gdzieś we flaki. Nie zdołał wyczaić swojego rywala. Odległość oraz użycie tłumiku dźwięku i płomienia uniemożliwiło jego wykrycie. Druga kula i jej toksyna już były wyrokiem śmierci, ale dobił go upadek z wysokości prosto na beton łbem i karkiem. I tyle po groźnym snajperze. Widząc śmierć swojego bossa i jego "orszaku", Darekowcy przestali istnieć - poszli w rozsypkę. W większości spieprzali, niektórzy walczyli do końca przyszpileni w beznadziejnych pozycjach bądź jak ostatni idioci próbowali w takich warunkach kraść czy szabrować. Darekowi zdrajcy i najemnicy wykorzystywali to z morderczym skutkiem, a gwałtowne sflaczenie trzeciego balonika sprawiło, że drugi - Caiowcy - też wyglądał nieciekawie. Ludzie Cai E byli profesjonalistami. Czarny Kartel dla swoich ważniaków angażował doświadczonych najemników, ex-gwardzistów, byłych żołnierzy, gangersów z podkopców i gliniarzy. Kupował im solidny sprzęt i trzymał jako taki poziom dyscypliny oraz wyszkolenia. Zaowocowało to tym, że walczyli jak równy z równym z tymi najemnikami, kosili debili od Dareka i dawali odpór lekkozbrojnej drużynie akolitów. Byli przy tym tak zdeterminowani, że powstrzymali ich na dłuższą chwilę przed deptaniem Cai E i renegatce po piętach - tym bardziej, że obydwoje szwarc-charakterów zostawiło za sobą granaty oślepiające: połączenie gęstego siwego dymu z chmurkami "brokatu" (a przynajmniej wyglądało to jak brokat, bo w rzeczywistości były to dipole zakłócające pracę optoelektroniki i skanerów na tej osi). Nie można ich było namierzyć. Tylko astropatka ich "widziała", ale nie mogła skutecznie tego przekazać w trwającej walce, dzieląc uwagę między odpieraniem ataków, podtrzymywaniem "łączności", trzymaniem "tarczy" i okazyjnymi kontratakami mieczem na zbyt blisko położone cele. Jednak Caiowcy kupili tylko czas - co ciekawe, nie tylko swojemu szefowi i obliźnionej koleżance, ale także swoim inkwizycyjnym oponentom. Ich fighting withdrawal skupiło na sobie uwagę najemników, którzy już posyłali pierwsze pociski i fotony w stronę akolitów. I coś do nich mieli, ewidentnie. Gdzieś w alei rozbrzmiała silna eksplozja - to ich bus/furgon został zniszczony materiałami wybuchowymi tych mercenari. Zaraz potem Magnus walczył o życie, wykurzony ze swej pozycji ogniem automatycznym i granatami. Snajper z Mechanicus i jego akoliccy przyjaciele zostali na krótkie chwile z powrotem "wmuszeni" do magazynu przez krzyżowy ogień obydwu istniejących jeszcze rywali. Dali im odpór dopiero kiedy zajęli dogodną pozycję naprzeciw drzwi i dozbroili się w granaty (które od razu zużyli) i garść broni oraz fantów z poległych. Sprawdzili też Romulusa Lamara. Niestety, medicae nie mógł przetrwać tak krytycznych ran. Nie było też czasu i miejsca by go zabrać ze sobą - wzięli tylko jego podręczny dobytek i poprzysięgli zemstę. "Bitwa o Magazyn C-418" była już wygrana - zwyciężyły typy w 'bloodshotach' i szpicle u Dareka. Caiowcy sypali się z paru sekund na parę sekund. Jedynie akolici wydostali się z matni... ledwo. Bardzo ledwo. Każde z nich odniosło po kilka "draśnięć" - najemnicy wyraźnie się na nich uwzięli. Zaporowy ogień mający ich przyszpilić. Zasłony dymne powodujące zamęt (tutaj Yoshiko ratowała sytuację swoim nadnaturalnym zmysłem "wzroku", a tam gdzie nie było dipoli wspomagał ją Magnus swoimi augerami). Cylindry z gęstym, błękitnym gazem duszącym powszechnym u Arbites i gliniarzy. Elektryczne wyładowania z karabinów i pistoletów typu sting-blunt, pociski z sieciarzy i chwytaczy, wreszcie błysko-huki granatów ogłuszających. Pod koniec nawet paru typów w tym dymie rzuciło się na nich z pałami i szokerami. Akolici uszli z tego, ale nieźle obici i zawiani. W obliczu rozbicia ludzi Czarnego Kartelu i zamieszania, Akolici podjęli pościg za Cai E - niestety, wiedząc, że Zimny Handlarz miał przewagę. Sami też byli dalej ścigani przez uparte psy wojny. Następne minuty były zapamiętane jako zamazane pasmo strzelanin, ucieczek, pościgów, przeczekiwania, zasadzek, zmyłek i ciągłego, wyczerpującego ruchu po nieznanych, zagraconych alejkach między budynkami, placach fabrycznych usłanych skrzyniami, kontenerami, maszynami i prefabrykatami, parterach magazynów, hal fabrycznych i budynków biurowych, przestrzeniach załadunkowych pełnych ciężarówek, dźwigów i towarów. Zamieszanie było wzmagane gdzieniegdzie przez zdziwionych (a potem przerażonych) robotników i cieci na nocnej zmianie. Do tego zaangażowanie się w cały raban strażników i patroli z tutejszej milicji. Potem przyjazd krakexowych gliniarzy. Potem przyjazd krakexowych... też gliniarzy, ale jednostki specjalnej. Plus był taki, że ci akurat stanowili przeszkodę nie do pokonania dla najemników i wymusili na bloodshotowcach nich odwrót. Agenci Inkwizycji wymknęli się pogoni. Odnotowali też, że z Czarnego Kartelu nie został nikt, kto byłby z Cai E - ścigali więc tylko dwie osoby. W całym tym pierdolniku Akolici skumali wreszcie, gdzie spieprzał Cai E i jego piękna. I było to bardzo nieprzyjemne spostrzeżenie - Zimni Handlarze czmychali wprost do pobliskiego zejścia do podkopca. Kiedy Akolici tam dotarli, przywitał ich huraganowy ogień z ciężkich stubberów, działek śrutowych i broni osobistej. Straże do nich waliły. Wiedzieli, do kogo walić. Musieli zostać przekupieni. Akolici ostrzelali się i odbili, nie mogąc szturmować takiej zapory. Obeszli ją kawałek dalej, wybijając ostatnimi zdobycznymi granatami wyrwę w murku. Zanim przybiegli ciecie, oni już parli wgłąb zakazanej strefy. I, pomimo wszelkich przeciwności losu, o mało skurwiela nie dorwali. To było w jakimś korytarzu. Ledwo oświetlonym poobijanymi lampami dającymi "światło" obarczone brown-out. Kiedyś może były tutaj jakieś sprzęty, kable i inne rzeczy. Teraz był goły, stary, charakterystycznie cuchnący wilgocią i zastałym powietrzem beton. Ale były też szyby wind. Nieużywane, bez kabin i drzwi, nieoświetlone. Widzieli Cai E i ją. Już strzelali, starając się trafić po nogach. Ich kule zostały... wstrzymane, spowolnione w powietrzu. Cholerna telekineza. W odpowiedzi błysnęły lufy xeno-pistoletów, szarpiąc w nich brzytewkami (które miały lekko gwiazdkowaty kształt, sądząc po tych wbitych w ścianę) i okruchami fioletowego kryształu. Postawiły zaporowy ogień. Ale i tak kryminaliści nie mieli szans. Nie mieli granatów, było ich tylko dwoje. Nie daliby rady wszystkim. Oni doskonale to wiedzieli. Dlatego... skoczyli w przepaść. Akolici zaraz dopadli do szybu. Wariaci dosłownie rzucili się w jego głąb ot tak sobie. Nawet nie krzyczeli. Samobójcy? Nie. Cwane skurwiele. Dobrze przygotowane cwane skurwiele. Kiedy byli już daleko, błysnęły błękitne światła, które zaraz potem zgasły. Chcąc nie chcąc, zleźli na dół. Nie mogli zgubić tropu. Nie mogli też łatwo i szybko wydostać się z lowhive - za duży burdel, a wrak ich samochodu właśnie robił za cel treningowy dla straży pożarnej. Zleźli więc w dół szybu korzystając z drabiny. Na dnie zobaczyli resztki po dwóch jednorazowych, wypalonych mini-zestawach grawochronowych. Czarnokartelowcy mieli wszystko obcykane. To była ich szybka droga ucieczki. Prosto w trzewia Podkopca. Ale nawet jeśli mieli ten rewir obcykany, to Podkopiec wciąż rządził się swoimi prawami. Nagłe zawalenia i skażenia. Wojny gangów i zdradliwość tychże degeneratów. Ataki mutantów i bestii. Takie środowisko wszysktich traktowało na równi - czyli równie chujowo. Trzeba było tych pajaców namierzyć, wyśledzić, wytropić, dorwać... wreszcie przesłuchać i odstrzelić. Po to przylecieli na Hulee V. Rabanem na górze zajmą się potem. Musieli dorwać tych heretyków. Jak głosiła bowiem jedna z imperialnych maksym: Zwycięstwo nie wymaga tłumaczenia. Porażka na nie nie pozwala.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
12-11-2020, 16:39 | #67 |
Reputacja: 1 | Z kanału wpadli do szamba. I nadal w nim tkwili. Co najgorsze śmierdzący ślad ściganej przez nich zwierzyny łatwo mógł się wtopić w panujący wszędzie fetor. Scipio zlustrował okolicę wyszukując wzrokiem miejsca warte zapamiętania. Szukał konkretnego styku tuneli, resztek walących się podpór wielkich budynków które tworzyły podwaliny kopca na górze oraz wolnej przestrzeni między kałużami toksycznej brei która znaczyła grunt w tych okolicach. Po chwili znaleźli odpowiednie miejsce gdzie mógł się napatoczyć jakiś odurzony stymulantami tubylec, mutant, ganger bądź też wszystkie powyższe opcje razem wzięte i uosobione w jednej pokracznej kreaturze która zasługiwała jedynie na wymazanie ze świata rządzonego przez Pana. Kaznodzieja dał reszcie znak aby zaczekali i wydobył swoje zapasy Tranq. Podczepił pakunek do serwoczaszki i nakazał jej rozkaz poszybowania z nielegalną kontrabandą na plac nieopodal - ich tymczasowa kryjówka dawała im znakomite pole obserwacji owego miejsca. Po dotarciu do celu serwoczaszka wypuściła małą paczkę i wydała z siebie przeraźliwy jazgot przypominający eksplozję niewielkiego motoru aby przywabić potencjalny element zasiedlający te okolice, po czym zniknęła z pola widzenia. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Po kilku minutach z cieni wyłonił się powykręcany mutant. Ciężko było stwierdzić czy szereg deformacji znaczących jego cielsko było efektem przebywania w podkopcu bądź też taki już się urodził. Jedno było pewne, towarzyszka Cai E mogła przy nim uchodzić za wzór człowieczeństwa i proporcji. Mimo skaz na ciele wydawał się zachowywać i myśleć normalnie. Przynajmniej na tyle normalnie na ile pozwalało przebywanie latami w podkopcu. Ofiara zaaferowana oglądaniem szczęśliwego znaleziska opuściła gardę jaką zachowują w tych okolicach rozmaite stworzenia wyczulone na naturalne zagrożenie. Nieszczęśnik zapewne już przeliczał w głowie na ile działek starczy mu ilość Tranq którą właśnie znalazł. Przez ile dni będzie mógł dzięki narkotykowi zapomnieć o swojej beznadziejnej egzystencji. Na taką okazję czekali. Pater Scipio dopadł go pierwszy. Broń miał w pogotowiu, ale na razie jeszcze nie zamierzał ćwiartować kolejnego pionka który stanął mu na drodze. -Chwała niech będzie Jedynemu... Widzę że mam do czynienia z prawdziwym koneserem. To co masz w rękach może być Twoje o ile udzielisz mi pewnych informacji. Widzisz, mam dwójkę znajomych ostatnio widzianych w tych stronach, którzy spóźnili się na przyjęcie i byłby to nie lada grzech gdyby ominęła ich wspólna biesiada. Kobietę łatwo rozpoznać... cóż, jej aparycja wygląda na miejscową. Dodatkowo ma w ręku wielką spluwę obcego pochodzenia. Facet podobnego wzrostu i postury ale bardziej... pożółkły. Również jest w posiadaniu broni spoza planety. Obydwoje są mocno przejęci całą sytuacją...-nonszalancko się uśmiechnął pokazując równy rządek białych zębów po czym zaczął dodawać więcej szczegółów na temat poszukiwanych i słuchać co mówi tubylec na temat ich położenia.
__________________ All created forces will be concentrated in a new species. It will be infinitely superior to modern man. |
12-11-2020, 16:47 | #68 |
Reputacja: 1 |
|
12-11-2020, 18:10 | #69 |
Reputacja: 1 | - Rozdzielmy się, przeszukamy większy obszar. I w kontakcie – Jayden zaproponował ogólny plan działania. Sam puścił się biegiem w jedną stronę. Kopiec był jego domem rodzinnym przez wiele lat, więc ani nawigowanie wśród ulic ani przedzieranie się przez grupy ludzi nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Dzielnica w której się znajdował należała raczej do tych biednych i niebezpiecznych, ale w podkopcu raczej nie było innych. Tu spotykało się albo gangerów i kryminalistów albo ciężko pracującą biedotę. Były szpieg miał rozeznanie w pól świadku i bezbłędnie wyczuwał kto jest kim. Trzeba było nieco inaczej rozmawiać z patologią a inaczej z ludźmi, którym się w życiu nie ułożyło. - Ścigam jednego frajera, co sprzedał mojego brata na psach – zablefował. -Biegł może tędy? Była z nim raszpla z poszramioną facjatą – zapytał kilku rosłych typów z tatuażami na twarzach, dłoniach i pewnie innych częściach ciała, które były schowane pod ubraniem. Jayden rozglądał się po terenie, sprawdzał topografię. Napotkanych ludzi, którzy nie wyglądali na kryminał rozpytywał o charakterystyczne obiekty czy arterie komunikacyjne – opuszczone fabryki, rozległe pustostany, metro, tunele, osuszone kanały. Starał się oczywiście dowiedzieć, czy nikt nie widział dwójki biegnących, charakterystycznych osób. Obserwował teren pod kątem „Gdzie najlepiej się schować? W którą stronę najlepiej uciekać?” Przeczesywanie terenu musiało być dokładne ale też i szybkie, żeby cel nie miał czasu zatrzeć za sobą śladów. W końcu Cai i renegatka nie zniknęli. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 12-11-2020 o 18:54. |
12-11-2020, 20:40 | #70 |
Młot na erpegowców Reputacja: 1 |
|