Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2020, 19:17   #86
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Starsza Kapral poczuła jak coś rozrywa jej klatkę piersiową, rozwiera żebra i ściska żelazną obejmą płuca niemogące złapać kolejnego oddechu. Widziała już wiele śmierci, setki ran, hektolitry krwi. Znała ból porażki i gorzki smak przegranej. Z tego powodu nigdy nie planowała niczego dalej niż taktyczne działania operacyjne na polu walki. Jednak od sześciu godzin czuła na sobie dotyk ust technika i w głowie ćwiczyła, pierwszy raz od trzydziestu lat, głośną wymowę jakiegokolwiek słowa. Miała świadomość, że nie może zostać w DiscCity. Była pewna, że ruszy za pierwszym wydanym jej rozkazem. Nie chciała jednak przerwać tego, co tworzyło się od nocy w Obserwatorium, między nią a Rogerem. Byli jak mama i tata. Ona operatorem pancerza, on doktorem nauk technicznych. Myślała, że mieli taką samą szansę jak Oni. Chciała mu powiedzieć - “wrócę” - dzieląc się przez to, właśnie z nim, największą ze swoich tajemnic...

Już nie powie.

Żal pętający jej ciało nagle ustał zastąpiony złością wymieszaną ze strachem, który podsycił toporny głos w jej głowie.

PROSZĘ ZNALEŹĆ BRATA I STĄD UCIEKAĆ.

Tylko oni jej zostali - Bożydar i Boguchwał. Spięła wszystkie mięśnie i złamała swój ból podnosząc broń, która zabiła nadzieję na jej normalność. Przejrzała pistolet i magazynek. Nawet jeśli komory były puste to było jedyne uzbrojenie jakie mogło przynieść jej braciom ochronę na pustych rubieżach poza miastem. W pośpiechu przekopała wszystkie rzeczy w kantynie technika poszukując czegokolwiek -nie znalazła jednak niczego, co zwróciło by jej uwagę. W magazynku broni, z której zginął Roger znajdowało się dziewięć pocisków. Gdy z powrotem spojrzała na drzwi, szarak zniknął. W korytarzu usłyszała nerwowe pokrzykiwania i komendy, stukot ciężkich wojskowych butów stawał się coraz głośniejszy i zlewał z wyjącą bez przerwy syreną alarmową.

“Kurwa” - przeleciało jej przez myśl, gdy dostrzegła zniknięcie kosmity. Jedyna szansa na inną drogę ewakuacji niż standardowa, właśnie poszła się wyjebać z piętra. Ze złością raz jeszcze omiotła pomieszczenie spojrzeniem, boleśnie uświadamiając sobie, że technologia obcych była na tyle rozwinięta, że nie pozostawiała najmniejszego pola manewru dla alternatywnych rozwiązań. Żadnych kanałów wentylacyjnych, szybów kablowych, czy innych standardowych dla ludzkiej inżynierii awaryjnych rozstrzygnięć przestrzennych.

Zostało jedynie liczyć na łut szczęścia i swoje umiejętności. Żyleta potrzebowała teraz swojego sprzętu oraz wrócić do normalności. Do standardowych działań operacyjnych odcinających ją od szarpiących się wewnątrz uczuć. Odbezpieczyła broń i zarzuciła na plecy zapasowy, biały laboratoryjny kitel leżący na oparciu sofy. Rękawy były za krótkie, w klatce piersiowej się nie dopinał, ale zwracał na siebie mniejszą uwagę niż kurtka mundurowa z emblematami jednostki i naszytym na froncie nazwiskiem.

Ktoś przebiegł korytarzem po żołniersku wykrzykując przekleństwa. Kroki po chwili ucichły, choć syrena alarmowa nie przestawała wyć. Żyleta wychyliła głowę przez drzwi i rozejrzała po korytarzu. Miała zamiar pochylona ruszyć po ścianie korytarza w kierunku kwatery mieszkalnej trojaczków. Przynajmniej z jednej strony byłaby osłonięta. Korytarz, który otoczony czerwoną poświatą świateł był na razie pusty. Na prawo znajdowały się laboratoria, więc ruszyła w przeciwnym kierunku. Przez nikogo niezatrzymywana zbliżyła się do włazu, który oddzielał część laboratoryjną statku od kwater mieszkalnych zajmowanych przez członków Alternatywy i Ruch Oporu. Zobaczyła, że przy włazie stoi uzbrojony żołnierz Ruchu, który próbuje coś tłumaczyć jednemu z techników gestykulującemu nerwowo rękami. Żołnierz spojrzał na Miłą, lecz widząc laboratoryjny fartuch nie zwrócił na nią większej uwagi. Dalej słuchał skarg i żalów zdenerwowanego naukowca. Mogła próbować się przemknąć obok nich licząc, że zajęci rozmową jej nie zatrzymują lub poczekać aż wojskowy zakończy konwersację i odejdzie od włazu. Wybrała drugą opcję i przeczekała rozmowę próbując połapać się w jej treści. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak duża była szansa, że nie rzuca się w oczy. Świeżo po kąpieli, bez makijażu, z zaczesanymi na gładko, związanymi luźno na karku włosami. Ubrana w zwykłe spodnie, przykrywające cholewy butów, szary, gładki podkoszulek i laboratoryjny fartuch. Wychodząc ze swojej kwatery szykowała się na spotkanie z Rogerem, miała zamiar pokazać mu kim jest bez, tych wszystkich, dodatków budujących stereotyp bezwzględnej maszyny do zabijania...

Już nie pokaże.

- Protestuję, przeciw waszym bandyckim metodom! To jest skandal, zgłoszę to Radzie – grzmiał technik.

- Rada już została poinformowana, powtarzam, niech Pan wraca do kwatery - tłumaczył wojskowy nie zwracając uwagi na Miłą. Naukowiec jednak nie odpuszczał, więc poirytowany młodzian znienacka przyłożył mu kolbą karabinu w brzuch. Jajogłowy padł na kolana, próbując złapać oddech.

- Ile razy mam powtarzać!? Do kwatery!

- To skandal…


Żołnierz odbezpieczył broń i wycelował w draba.

- Wracasz do kwatery czy idziesz ze mną do karceru?

Wojskowy spojrzał na Miłą.

- A ty na co się kurwa gapisz!?

Dopiero teraz znajdujący się w pozycji klęczącej technik zauważył Starszą Kapral. Za pewne znał wszystkich naukowców Alternatywy, więc na widok Żylety w laboratoryjnym fartuchu uniósł pytająco brwi. Po chwili wystękał.

- To moja asystentka! Nie rób jej krzywdy!

- Zabierajcie się stąd!


Kobieta szybko podniosła draba z kolan i przyciskając go do siebie ramieniem postarała się ugładzić jego zranioną dumę lekkim głaskaniem go po ręce. Ze współczuciem dla naukowca i udawanym strachem przed wojakiem skinęła żołnierzowi energicznie głową. Następnie wyprowadziła naukowca w kierunku włazu do kwater mieszkalnych. O tak doskonałym alibi nie mogła nawet marzyć, ale miała zamiar skorzystać z niego w całości.

Ruszyli labiryntem korytarzy, gdy oddalili się od włazu technik zatrzymał się. Przeczytała na identyfikatorze jego nazwisko, nazywał się John Locke. Niski, drobny mężczyzna z postępującą łysiną sprawiał niegroźne wrażenie, jednak po chwili Miła zdała sobie sprawę, że nie tylko ona umiejętnie potrafi udawać strach.

- Ty też służysz naszej sprawie? – zapytał po czym podwinął rękaw i pokazał wewnętrzną część nadgarstka, na którym znajdował się mały tatuaż przedstawiający trupią czaszkę.

- Ave Calvaria, morituri te salutant – pozdrowił Bogumiłę w jakimś starym, wymarłym języku.

Zza zakrętu wyszło trzech żołnierzy Ruchu Oporu. Ciągnęli po ziemi zakrwawione ciało draba. Mężczyzna został dotkliwie pobity, miał zmasakrowaną twarz, jęczał z bólu, Miła z trudem rozpoznała w nim jednego z kadetów, z którym trenowała rankiem.

- Rozejść się do kwater!
– ryknął dowódca oddziału. John Locke przytaknął posłusznie, skinął do Bogumiły na pożegnanie i ruszył korytarzem, w którym nagle zaroiło się od żołnierzy Ruchu Oporu. Wojskowi przeczesywali kwatery, wyciągając z mieszkań członków Oddziałów Ochrony.

Bogumiła nie miała zamiaru iść na śmierć, dopóki jeszcze oddychała chociaż jedna bliska dla niej osoba. Zamiast ruszyć do swojego lokum, ze schyloną głową szybkim truchtem i wyrazem dziecięcego załamania nerwowego na twarzy, poszła w kierunku mieszkania Lennego.
Cała ta akcja z czaszkami była jakaś pojebana. Coraz mocniej zaczęła w niej kiełkować idea dobrowolnego poddanie się żołnierzom Ruchu Oporu, którzy widać, mieli dobry powód żeby czesać jednostkę w poszukiwaniu zdrajców. Wybierała drogę pomiędzy wyglądającymi najmłodziej i najmniej doświadczenie wojakami. Między takimi, którzy nie mieli szans poznać jej bez pancerza. Pokonując kolejne metry ze wszystkich sił starała się przypomnieć sobie ręce Philipsa błądzące po jej ciele, zaciskające się na jej ramionach... Delikatnie muskające skórę dekoltu i czule układające jej włosy. To nie sam dotyk był teraz ważny, choć wspomnienie dreszczy przeszywających jej organizm przyćmiewało obrazy zagubionych w półcieniu Obserwatorium szczegółów sylwetek niedoszłych kochanków. "Czy on miał coś na skórze nadgarstka?" - pytał siebie, coraz dotkliwiej czując nawracający ból. Miał gładkie dłonie, ciepłe, pełne troski. Nie mogły być poznaczone bliznami, ani żadnymi innymi rodzajami skaz przeżartego podłością upadającego świata. Nie były i...

Już nie będą.

Miła minęła grupę młodych żołnierzy Ruchu Oporu, którzy wywlekli z mieszkania jednego z jej kumpli z jednostki. Facet miał na sobie jedynie bokserki, jego kobieta darła się i płakała, wyzywając agresorów od najgorszych, ci jednak byli nieprzejednani. Jeden z nich odepchnął ją brutalnie a potem pogroził bronią. Podobne sceny rozgrywały się praktycznie na całym korytarzu. Panował chaos, wyły syreny, koszmar. Skromne przebranie jakim był laboratoryjny fartuch wystarczyło, żeby pokonać krótki dystans. Gdy znalazła się w zakręcie korytarza usłyszała za plecami twardy męski głos.

- Stój! – Wojskowy podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Miła przewyższała większość ludzi wzrostem, lecz ten facet był prawdziwym olbrzymem wyhodowanym na sterydach, wydawało się, że szwy jego mundury za chwilę puszczą. W ręku trzymał karabin maszynowy, na razie wycelowany w podłogę. Po chwili dołączyło do niego dwóch kolejnych drabów.

- Musisz się jeszcze nauczyć chodzić jak te pokraki żołnierzu – powiedział wskazując na fartuch – Pokaż dokumenty.

Niedoszła Pani Asystent Naukowa zatrzymała się wpół kroku i mocno zacisnęła zęby. Z wolna, ciągle w tym samym miejscu, obróciła się na pięcie w kierunku, z którego doszedł ją rozkaz. Musiała dobrze widzieć przeciwnika i zmusić go do skupienia na sobie całej jego uwagi. Uśmiechnęła się hardo poświęcając ułamek sekundy przyjrzeniu się nadgarstkom wielkoludów z Ruchu Oporu. Robiła to mimo, że sama nie była pewna, po której stronie powinna się opowiedzieć. Może poza tą jedną - własną i swoich ludzi. Nim agresorzy zbliżyli się do niej, powolnym ruchem dłoni wyjęła z kieszeni broń, jakby szukała identyfikatora i rzuciła ją na ziemię, jednocześnie popychając pistolet po podłodze w kierunku leżącego opodal draba w bieliźnie. Wyszkolona i wychowana w elitarnej jednostce wojskowej ciągle wierzyła, że chociaż tego jednego na świecie mogła być pewna - towarzyszy broni. Po tym uniosła dłonie, mając nadzieję, że na bardzo krótko.

Rozebrany do bokserek i powalony na ziemię młodszy kapral Christopher Anderson niewiele myśląc chwycił za broń i od razu wymierzył w żołnierzy Ruchu Oporu. Komandosi zareagowali błyskawicznie zwracając lufy karabinów w jego stronę.

- Rzuć broń żołnierzu, nie pogarszaj swojej sytuacji! – warknął olbrzym.

- Najpierw wyjaśnijcie co tu się kurwa dzieje!? Dlaczego atakujecie ludzi Alternatywy!? Jesteśmy przecież po tej samej stronie!

Bogumiła mogła walczyć, poddać się i wysłuchać co do powiedzenia ma napakowany drab lub skorzystać z zamieszania i próbować uciec. Wojskowe kurtki zakrywały nadgarstki agresorów, nie odkryła więc czy znajdowały się tam jakieś tatuaże.

Anderson był mądrym facetem i wiedział, że agresorzy mieli w zasięgu swojej broni jego przerażoną żonę. Miła nie wierzyła żeby dał się łatwo sprowokować do oddania strzału. Tak samo nie wierzyła w to, że żołnierze Ruchu posiadali nadmiar prawdziwych danych na temat powierzonego im zadania, którym mogliby i chcieli się podzielić. Korzystając z zamieszania ostrożnie zeszła z linii strzału, ale po niecałej sekundzie usłyszała za plecami polecenie zatrzymania się. Mimo to spróbowała pobiec w kierunku domostwa Paslacka, mając zamiar zatrzymać się lub zwolnić tylko w wypadku napotkania zakrętu lub kolejnej uzbrojonej grupy. Lenny musiał, kurwa, wiedzieć co się dzieje i miał moralny obowiązek jej to wszystko wytłumaczyć.

- A ty gdzie!? – usłyszała za plecami krzyk – Denvers miała rację, to jebani zdrajcy!

Żołnierze najwyraźniej odpuścili młodszemu kapralowi i natychmiast rzucili w pościg za Bogumiłą. Mogli bez problemu posłać w jej w plecy grad kul, jednak najwyraźniej woleli złapał ją żywcem. Po chwili poczuła uderzenie, komandos potężnym kopniakiem podciął jej nogi, poleciała jak długa na zimny metal. Olbrzym stanął nad nią z karabinem, po chwili zbiegli się kolejne draby i żylety w mundurach Ruchu Oporu.

- To jedna z nich! Suka próbowała uciec w przebraniu!
– zawyrokował mężczyzna, który teraz trzymał ją na muszce.

- Znam ją! To jedna z Coltów! Ona jest w porządku! – zaprotestowała jakaś Żyleta.

- Tak jak ten, który zajebał Vanhoose’a. Jebane harcerzyki!

Olbrzym zacisnął w nerwach zęby, a potem kolbą wymierzył cios, prosto w czoło Żylety. Straciła przytomność.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 11-11-2020 o 14:23.
rudaad jest offline