Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2020, 20:27   #87
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Baron korzystał z dobrodziejstw leniwego poranka. Zakopany pod kocem, w piżamowych pasiastych spodniach o luźnych nogawkach kończących się lekko pod kolanem i górze z długim rękawem zapinanej na guziki, obecnie tylko częściowo, a i to co udało się trafić było przesunięte co najmniej dwa oczka. Wzrok chronił przed światłem piętrzący się nad całą kompozycją postawiony pionowo na twarzy cylinder. Mężczyzna miał już wstawać, co powtarzał sobie przez ostatnie pół godziny, ale teraz to już musiał na poważnie bo pęcherz cisnął niemiłosiernie. Wtem wpadł harmider, nie mający litości dla skacowanej głowy. Coś pokrzyczał, coś poprzewracał i wybiegł, nie dając pewności, czy aby nie przyśnił się porannym majakiem.

Boszzzz – Caleb przesunął kapelusz na bok, próbując zorientować się w otoczeniu. Chyba był w kwaterach Coltów i chyba Jej Wściekłość Macicy zesłała swoich proroków, by zrobili trojaczkom przemeblowanie. Dobrze, że grzeczni żołnierze tak skrupulatnie wypełniali rozkazy, a pinda zapomniała dodać „Plus Truposz i Rita”. Głupia sucz. Willburn zwlekł się i poszedł szukać skarpet, gdy z ubrania przewieszonego przez oparcie krzesła dobiegł radiowy sygnał.

Tak, tak – odpowiedział, gdy wygrzebał już krótkofalówkę ze sterty. – Wiesz, że to pewnie jest na nasłuchu – rzucił zaspanym, przepitym głosem, gdyby chłopakowi zamarzyło się zdradzać swoją lokalizację. – Nie podobało im się położenie waszego stołu w salonie… czy ktoś mógłby wyłączyć to wyjące gówno?

Ubierał się, trzymając gadające pudełko ściśnięte między barkiem, a uchem.

...Słuchaj Truposzu. Proszę weź ze sobą moje bambetle. Przydadzą się w oczyszczaniu AdA z gówna, w które nas ktoś wrobił....

Rozbudzając się i kończąc przywdziewanie klasycznej elegancji, Samedi dochodził do coraz to nowych pomysłów, w jaki sposób żołnierze mogli próbować wyciągnąć od niego informacje o Coltach, albo zmusić do wsadzenia ich w lewe spotkanie.

Nie wiem za co was ścigają, ale musi być grubo skoro syreny wyją na całej stacji – Baron postanowił się zmyć zanim betonowe wojsko nawiąże połączenie między swoimi całymi dwoma komórkami wewnątrz czaszki i wróci naprostować błędy. – Chwalcie Pana Jezusa Chrystusa, niech ma was w swojej opiece.

Tylko tyle i aż tyle, może się domyślą, w końcu Baron nigdy tak się nie wyrażał, zawsze kładł nacisk na imiona innych, groźniejszych bytów. Kościoły upadłej religii wszędzie miały swoje placówki i były idealnym miejscem, wokół których mogli kręcić się żebracy i bezdomni. Tacy bardzo marni, góry bandaży, kocy i brudnego materiału z wózkami śmieci będącymi całym dobytkiem. Truposz właśnie postanowił zostać jednym z nich. Zaczął dopełniać aktu dewastacji mieszkania weteranów Alternatywy w poszukiwaniu potrzebnego kamuflażu, przy okazji gromadząc rzeczy, które miał na myśli Bożydar. Gdyby tutaj nie znalazł, zawsze zostawała mu opcja odkupienia oryginalnego stroju od wieloletniego posiadacza, gdy już przemknie uliczkami i wtopi się w koloryt rynku, choć stanowczo wolałby uniknąć noszenia cudzego smrodu.

[MEDIA]https://media.moddb.com/cache/images/games/1/72/71878/thumb_620x2000/noemi-varnai-jg.jpg[/MEDIA]

Znalazł wszystko czego potrzeba, łącznie z przebraniem i gratami Colta. Syrena nie przestawała wyć, w korytarzu słyszał krzyki, gdzieś dalej rozległ się wystrzał.

Zawsze w miejscu gdzie się pojawiał, zaczynali umierać ludzie. Klątwa czy zwyczajny pech? W każdym razie w DiscCity następował krwawy przewrót. Prawdopodobnie Ruch Oporu walczył w wojskiem Alternatywy. Tak Truposz podejrzewał. Tylko kto miał w tym interes? Z mieszkańców miasta nikt, więc albo ktoś pracował dla wrogich zewnętrznych sił, świadomie lub mniej, albo zwyczajnie chaos wymknął się spod kontroli. Chaos w postaci Denvers.

Samedi wychylił się ostrożnie za krawędź drzwi wejściowych. Liczył, że nikt nie będzie marnował amunicji na żałosnego żebraka. Przygarbiony wysunął na zewnątrz i podbiegając przy ścianie jak przestraszony zdziadziały kaleka, zaczął zmierzać w stronę szerszej przestrzeni. Drogą, którą poznał chodząc po mieście z Darem. Oczy pilnie lustrowały przestrzeń spomiędzy zwojów bandaża szczelnie owijającego twarz. Rękę schowaną pod warstwami szmat trzymał przy granacie. Ten był silnym narzędziem nacisku w podbramkowych sytuacjach. Rzeczy żołnierza częściowo porozmieszczał na sobie, częściowo upchał w rozklekotanym wózku, pośród maskujących śmieci, złomu i umazanej alko–gównem ściery, która siejąc zapachy miała zapobiec zaglądaniu do środka przez wścibskich. Pchał dwukółkę przed sobą jak wyższa klasa menela. Bożydar Colt tyle tego nakupił u handlarza, że Caleb inaczej nie dałby rady się zabrać. Przyciszoną krótkofalówkę zamontował przy ramieniu. Nakryty płachto–płaszczem z głębokim kapturem, starając się omijać ludzi i nie rzucać w oczy, przemykał do zamierzonego celu.

Żaden z żołnierzy nie zwrócił uwagi na pchającego wózek żebraka. Wywlekali ludzi z mieszkań, bili, popychali. W pewnym momencie Samedi minął trupa w mundurze Oddziałów Ochrony AdA, leżącego w kałuży krwi. Został nafaszerowany kulami, zdenerwowani żołnierze stojący nad trupem pokrzykiwali na siebie.

Był rozkaz brać ich żywcem! Denvers nas zajebie.

Wyciągnął nóż! Skąd wiesz, że to nie jeden z nich!? Miałem dać się zabić!?

Wojskowi dalej się kłócili a Truposz ich spokojnie minął przez nikogo nie zatrzymywany. W końcu po paru minutach udało mu się dotrzeć do kościoła.

Znajdował się wciąż w części mieszkalnej statku i nie była to najlepsza wiadomość. Kręcili się tu członkowie Ruchu Oporu w zbyt dużej ilości. Samedi nie znał na tyle dobrze miasta, by wiedzieć czy są inne większe placówki, bardziej na uboczu. Może gdzieś poza statkiem, w kraterze. Brał co się trafiło. Ostrożnie zajrzał do wnętrza przez rozsunięte na boki drzwi. Jak ktoś kto jest w potrzebie ale nie chce się narzucać. Dzieliły na dwie części narysowany na nich symbol czarnego, symetrycznego krzyża wpisanego w okrąg. Parafraza znaku dawnych chrystusowców. Ukrzyżowany człowiek obecnie kojarzył się jedynie z nieprzyjemnymi frakcjami. Syndykat, Kartel, Klan Orląt, to była ich metoda. Choć ci ostatni wprawdzie woleli palić stosy wzorem ruchu założycielskiego, dawnego Ku Klux Klanu. Mieszkańcy pustkowi naoglądali się zbyt wiele na żywo w zniszczonych osadach, by drażnić ich jeszcze krwawymi malunkami wewnątrz miast. Baron wkroczył do środka, zaparkował wózek przy ostatniej ławie i sam w niej przycupnął. Siedząc bokiem miał chwilę spokoju by się zastanowić nad obecną sytuacją. Od ołtarza złożonego z ustawionej na środku mównicy i widniejącego za nim ziejącego czernią telebimu oddzielało go jeszcze z osiem rzędów siedzisk. Kościół był pusty poza stojącą w głębi ubraną w szary habit z kapturem kobietą z wygolonym bokiem głowy. Łajała umorusanego, rozczochranego dzieciaka, a z rozmowy wynikało, że znów były skargi. Młody nakradł. Z wyrzutem, że nie taka była umowa i nie może go już dłużej bronić. Smutna groźba braku wstępu na statek i wylądowania na bruku.


[MEDIA]https://cdn.vox-cdn.com/thumbor/pvpr81z2LNBMqFflg5snoTm-cGk=/85x0:1014x619/1220x813/filters:focal(85x0:1014x619):format(webp)/cdn.vox-cdn.com/uploads/chorus_image/image/27026281/republique_update.0.jpg[/MEDIA]

Szukali nie tylko Coltów, ale i innych członków Oddziałów Ochrony. Nie wszystkich – „jednych z nich”. Wewnętrzny krąg, spiskowcy, puczyści? W każdym razie Ruch wolał zabić więcej osób niż zaryzykować, że któryś z „nich” się wymknie. Typowy objaw paranoi Denvers. W zaistniałych okolicznościach fakt, że Truposz był czysty wiele nie znaczył. Postanowił poczekać chwilę, może Dar zrozumiał przesłanie, ale nawet gdyby... Jeśli znajdował się obecnie poza statkiem, powrót do części mieszkalnej nie był najlepszym pomysłem. Nie istniał też dobry sposób, żeby się bezpiecznie skomunikować. Caleb mógł co prawda spróbować wykorzystać dzieciaka. Gangi młodocianych sierot znały przejścia o których istnieniu nikt inny nie wiedział, często za małych by dorosły się nimi przecisnął. Odpowiednio zmotywowani potrafili być świetnymi posłańcami i przewodnikami. Zawsze coś. Zastanawiało go również, czy kobieta posiadała prawdziwy wgląd w świat duchowy, jak na wielebną, którą się mieniła przystało? Wątpił, ale nie zaszkodziło sprawdzić.

Rozmyślania przerwał odgłos ciężkich kroków. Po chwili do świątyni wbiegło dwóch mężczyzn. Jeden miał na sobie zielony kombinezon roboczy i torbę przewieszona przez ramię, drugi wojskową kurtkę z naszywką Alternatywy dla Ameryki. Wyglądał jak niższa, mniej przystojna wersja Bożydara Colta, jego oczy jednak były czujne i zimne. Samedi widywał już takich ludzi w Las Vegas i raczej nie miał dobrych wspomnień z nimi związanych. Intruzi ledwo spojrzeli na żebraka i kobietę w habicie. Podeszli do jednej z ław, żołnierz złapał za oparcie, napiął mięśnie, podniósł ławę do góry. Pod spodem znajdowała się skrytka. Magazynier bez słowa zaczął ładować do torby pliki papierów, które wyglądały jak kartki towarowe wystawiane przez Unię Handlową. Współczesna namiastka dawnej waluty zwanej dolarami. Draby w niecałą minutę opróżnili całą skrytkę. Dopiero teraz zwrócili uwagę na żebraka i zakonnicę.

Żadnych świadków – powiedział magazynier a żołnierz tylko przytaknął. Zza kurtki wyciągnął pistolet z tłumikiem. Pierwszy strzał oddał do kobiety w habicie, krew i kawałki mózgu rozprysły się na ołtarzu.

Źle ją ocenił, posiadała wgląd w świat duchowy lepszy niż jego własny, teraz na pewno. Ułamek sekundy na decyzje. Ocena skuteczności podjęcia próby negocjacji zerowa. Truposz zanurkował, wyszarpując spod tony materiałów dyszę miotacza. Zadarł nią swoją kiecę i halki do góry. Próbował tak się ustawić by stożkiem objąć obu drabów jednocześnie z żalem wieszcząc papierowej walucie spopielenie. Nikt nie był dziś tym na kogo wyglądał. Po mieście biegały hordy fałszywych obrońców ludzkości, żebraków, naukowców i magazynierów. Szpiedzy wszelkiej maści i frakcji. Cóż zrobić, jego broń również była cicha. Nacisnął spust ognistego wyrzutnika, skazując grzeszników na piekło za przelanie niewinnej krwi w domu bożym.

Kiedy wystrzelił płomień z dyszy, magazynier wrzasnął przerażony. Pomarańczowe jęzory przypaliły obu mężczyzn, ten z bronią wściekle zaklął. Odskoczył i wystrzelił w kierunku Truposza, jednak chybił, pocisk odbił się od wózka, który przebieraniec przytaszczył do świątyni, w powietrze poleciały drzazgi. Drab w roboczym kombinezonie wyjąc z bólu rzucił się do ucieczki, wybiegł z kościoła, zabójca jednak zamierzał walczyć do końca. Zaczął wycofywać się poza zasięg miotacza.

Mam pół wtryskary Medex’u… Ty? Wystarczająco dużo naboi? – Truposz zaśmiał się wrednie, wskazując typowi jego żałosne położenie. – Chodź, pokaże ci radość z oparzeń trzeciego stopnia. Moją radość.

Wyprostował się lekceważąco, podpierając groźbę nieugiętą postawą, jakby gardził wszelkimi obrażeniami, które mógłby zadać mu fałszywy żołnierz AdA. Prawdopodobnie był jednym z ludzi poszukiwanych z zaangażowaniem przez Ruch Oporu, albo zwykłym oprychem, co pożyczył kurtkę od trupa walającego się po chodniku.... Nie, Caleb odrzucił myśl. Tłumik i pieniądze, wodniste oczy rekina, zabójca na kontrakcie. Dmuchnął ogniem, chcąc wypalić kontur sylwetki na ścianie kościoła.
Co za dobry człowiek, caaały łup dzielony na wafla – szydził, wdychając z uwielbieniem zapach wylatującej z maszyny mieszanki.

Napastnik zawył gdy kolejny jęzor ognia liznął go po skórze. Tym razem jednak pozostał w miejscu by utrzymać dobrą pozycję do strzału. Ignorując ból i obrzydliwy zapach spalonego mięsa, skupił się i znów nacisnął na spust a tłumik wypluł z siebie pocisk. Caleb poczuł ostry, przeszywający ból w prawym boku i tylko adrenalina utrzymała go na nogach. Ubranie zaczęło nasiąkać ciepłą, parującą krwią strzykawy.

Oooo taak, kochanie, daj mi więcej – Willburn ugiął się na nogach, wyjąc perwersyjnie z bólu. Wytrzymał. Postąpił kilka kroków na przód, skracając dystans, stąpając po cienkiej linii między życiem a śmiercią. Zamrugał, przy każdym kolejnym otwarciu powiek, widząc coraz wyraźniej kobietę w habicie unoszącą się nad własnym ciałem. Buty rozmazywały czerwone krople kapiące na podłogę w rozciągniętych śladach podeszw. Ponownie zionął ogniem. Tym właśnie byli, potworami, które przywdziały ludzkie skóry. Czerpiącyni nieadekwatną satysfakcję z zadawania bólu, z zabijania. Kształtowanymi od dziecka w okrutnych rękach zniszczonego świata. Wojna na wyniszczenie trwała.

Ubranie zabójcy zajęło się ogniem. Teraz przed Samedim stała żywa pochodnia. Drab wyjąc z bólu raz jeszcze zdążył oddać strzał. Mimo, że ręka drżała, udało mu się trafić Caleba, który poczuł jak pocisk rozrywa mu mięsień uda. Morderca płonąc padł na kolana, wciąż jednak trzymał rękojeść pistoletu w ręku. Nie zamierzał umierać sam.

[MEDIA]https://www.fightingforfilm.com/wp-content/uploads/2017/07/SF_burn5.jpg[/MEDIA]

Kula szarpnęła nogę Willburna, sprawiając, że musiał oprzeć się ścianę by zachować równowagę. Zacisnął zęby chcąc wytrzymać jak najdłużej. Wyraźnie widział drugą stronę. Mniszka stała przed nim niemal namacalna. Habit miała jednak bielszy. Otoczona lekką poświatą, patrzyła na swoje przezroczyste dłonie i własne zwłoki leżące pod stopami. Uśmiechnęła się nieznacznie i powiedziała tylko „Wybaczam mu”, zanim zaczęła rozpływać w powietrzu. Truposz odwzajemnił uśmiech. Naprawdę jej nie docenił. Medex wprowadzony w żyły za pomocą wtryskary wyrwał go ze stanu zawieszenia. Przyciągnął do rzeczywistości. O nie mój drogi… żywy, bądź ledwo żywy przydasz mi się bardziej, pomyślał. Zerwał z siebie płaszczo–płachtę i zbliżając się w biegu do oprycha spróbował zarzucić mu ją na łeb. Pozbawić widoczności, ugasić i przy okazji obić jak pinatę, gdyby jeszcze za bardzo wierzgał, taki miał cel. Świetna karta przetargowa w kontaktach z Ruchem Oporu nie mogła mu się wymknąć do krainy zmarłych.

Już tylko determinacja trzymała zabójcę przy życiu. Skóra skwierczała, włosy i ubranie się paliły a mimo to wciąż trzymał w ręce broń. Zdołał oddać jeszcze jeden strzał, który rykoszetem odbił się od ściany. Po chwili Samedi znalazł się przy napastniku. Nie miał żadnych problemów, żeby zrealizować swój szalony pomysł. Udało mu się ugasić płomienie, klatka piersiowa draba unosiła się nieznacznie. Żył. Chwilę później drzwi kościoła się otworzyły a do świątyni wbiegli zwabieni hałasem żołnierze Ruchu Oporu. Jeden, drugi, trzeci…Przy piątym Truposz przestał liczyć. Komandosi popatrzyli na dymiące truchło i pochylonego nad nim żebraka.

Na ziemię kurwa! Gleba! – ryknął jeden ze starszych stopniem wojskowych, Samedi zobaczył kilkanaście luf wycelowanych w jego kierunku – Co tu się dzieje? Kim jesteś!? Ty go tak załatwiłeś!?

To przecież ten cywil od Coltów! – zauważył młody żołnierz, który kilkanaście minut wcześniej przeszukiwał i demolował kwaterę rodzeństwa.

Truposz mało gwałtownym ruchem mościł się na podłodze. Choć gdyby dostrzegł dyskretną możliwość, spróbowałby uruchomić krótkofalówkę schowaną pod łachami. Na nadawanie, by rozmowa dotarła do Coltów. Jeśli ryzyko oceni na zbyt duże nie podejmie go.

Złapałem wam zabójcę. Ostrożnie z nim, bo żyje, ale ledwo. Jego przypieczony wspólnik w zielonym stroju magazyniera i z torbą pełną papierowej waluty, niedawno stąd wybiegł. Może go jeszcze dorwiecie – wzruszył ramionami, jakby mijał mu kolejny zwyczajny dzień z życia, gdzie strój żebraka, wózek pełen broni i trupy w okolicy są czymś najbardziej naturalnym.

Gdzieś tu leży jego pistolet z tłumikiem – skinął nieznacznie brodą w stronę ciała. – Mogę dostać celę z ładnym widokiem?


 

Ostatnio edytowane przez Cai : 12-11-2020 o 20:45.
Cai jest offline