Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2020, 21:34   #41
Witch Slap
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
Czas: 2051.03.03; pt; przedpołudnie
Miejsce: Miami; Alejka za barem Baileya

Mądrzy ludzie zawsze Lane męczyli i wyczerpywali. W ich towarzystwie czuła się jak przed uprzedzoną do niej komisją egzaminacyjną. Wiecznie musiała uważać, ponieważ nie spuszczali jej z oka, obserwując spod ściągniętych brwi, jak myśliwy zwierzynę, czy właściwie reaguje na ich mądre uwagi, czy jest dostatecznie mądra, by oni, ludzie mądrzy, odzywali się do niej. Niestety, mądrzy ludzie zawsze Federatkę męczyli i nigdy niczego się od nich nie dowiedziała, niczego istotnego. Najczęściej wyjaśniali, dlaczego coś nie jest dobre: życie, dzieło jakiegoś człowieka, wiosna albo jesień. Lecz nigdy nie powiedzieli, że życie jest również dobre, śmierć - czymś naturalnym, a człowiek nie tak całkiem beznadziejny; na to byli zbyt mądrzy. Kompletnie inaczej za to sprawa wyglądała przy blondłwłosej lekarce z Teksasu - choć zdawała się znać odpowiedzi na większość pytań nigdy się nie wywyższała, patrzyła na świat jak na coś pozytywnego, w ludziach zaś zawsze szukała dobra. Nawet wtedy, gdy oni go już nie dostrzegali, bądź zapomnieli o jego istnieniu. Więc gdy Qurike do niej podeszła, bladolica przestała się krzywić i również się zbliżyła, aby tamta nie musiała za daleko łazić.
- Źle wyglądasz - zaczęła, zanim medyczka zdążyła odpowiedzieć. - Nic mi nie jest, powinnaś zająć się sobą.

- Wiem… rozmazałam się -
Tamiel parsknęła, powoli opadając na kolana i kiwnięciem głowy podziękowała Grimowi który postawił tuż obok ciężką lekarską torbę - Proszę Melody, daj na siebie spojrzeć. Przecież widzę, że coś jest nie tak - wymownym gestem wskazała obwiązaną burą szmatą łydkę Federatki.

Lane zmrużyła oczy, a jej czoło zrobiło się pochmurne.
- Nic mi nie jest, nie obawiaj się - powtórzyła, wzdychając lekko - To były tylko karaluchy. Karaluchy nie gryzą na tyle mocno, aby skrzywić kruka.

- Melody proszę -
teraz to Quirke westchnęła i wykonała zapraszający ruch ręką - Naprawdę będę spokojniejsza wiedząc, że nie wykrwawisz się, ani nie złapiesz zakażenia. W tutejszym klimacie ryzyko infekcji jest o niebo wyższe niż na północy. Lepiej zapobiegać, niż leczyć… zrób to dla mnie, dobrze? Daj się obejrzeć.

- Głupie pomysły zawsze się mszczą.
- czarnowłosa rzuciła burkliwie, kręcąc głową. Podeszła jednak do blondynki i schyliła się żeby rozplątać prowizoryczny opatrunek.
- Widzisz? Mówiłam, to tylko szczypnięcie karalucha - podwinęła nogawkę, ukazując przestrzeloną łydkę, choć patrzyła na lekarkę. Poważnym, jak na nią zatroskanym wzrokiem - Powinnaś wpierw zająć się sobą.

- Zajęłam, naprawdę… nie musisz się martwić. Tylko trochę boli, ale przestanie
- medyczka nie czekając aż pacjentka się rozmyśli, przystąpiła do działania. Rany były niewielkie, czyste i z w miarę gładkimi krawędziami. Wystarczyło założyć parę szwów, a potem odkazić i zabandażować.
- Lubisz kruki - bardziej stwierdziła niż spytała, a kiedy Zjawa przytaknęła milcząco, podjęła - Wiesz, że niemal każde indiańskie plemię ma swój własny mit stworzenia świata? Takie historie wyjaśniające jakim cudem z niczego mogło powstać coś równie złożonego jak nasza planeta. Oczywiście wyjaśniali to na swój własny sposób. Mitologia jest pełna kruków. W mitach plemion zamieszkujących wybrzeża Kolumbii Brytyjskiej główną rolę w opowieściach o początku świata odgrywa Kruk. Jedni go uważają za symbol aktu stworzenia, inni widzą w nim uosobienie jakiegoś pradawnego bóstwa. Tę historię opowiedział mi kiedyś przyjaciel… spodoba ci się - łypnęła do góry na twarz Federatki, a widząc że ma cień jej zainteresowania zaczęła działać.
- Dawno, dawno temu, przed stworzeniem świata, Sza-lana panował w swoim królestwie na szarych chmurach. W dole pod chmurami rozpościerał się niezmierzony obszar wody. Kruk był najważniejszym sługą Sza-lany. Pewnego dnia wzbudził gniew pana, który go wygnał z krainy szarych chmur. Kruk latał w kółko nad ogromnym morzem i wreszcie bardzo się zmęczył. Ale nie było niczego, na czym by mógł usiąść i odpocząć. Ze złości zaczął bić skrzydłami wodę tak gwałtownie, że po obu stronach jego ciała trysnęła w górę aż pod niebo i opadła potem przemieniona w skałę. Kruk na niej usiadł. Skała rosła i rosła we wszystkie strony i rozszerzyła się od Wyspy Północnej aż po Przylądek Św. Jakuba. Później skała rozsypała się w piasek. Po kilku zmianach księżyca z piasku wykiełkowały i wyrosły drzewa. Minęło kilka następnych zmian księżyca, a piasek i drzewa stały się ogromną gromadą pięknych wysp, które dzisiaj się nazywają Wyspami Królowej Charlotty. Kruk przez jakiś czas cieszył się swoim królestwem, później zaczęła mu dokuczać samotność.” Przydałby mi się ktoś do pomocy w pracy”, mówił sobie. Pewnego dnia usypał na plaży duże stosy z muszli mięczaków i przemienił je w dwie ludzkie istoty, obie płci żeńskiej. Ale te istoty były nieszczęśliwe i robiły swemu stwórcy wymówki:” Źle postąpiłeś, że nas obie zrobiłeś kobietami.” - Quirke odłożyła nici i igłę, a zamiast nich wzięła spirytus i gazę.

- Kruk w pierwszej chwili się rozgniewał, ale po namyśle zrozumiał, czego im brakuje do szczęścia. - podjęła opowieść, dzieląc uwagę między kłapanie dziobem, pracę i obserwowanie pacjentki - Obrzucił jedną z istot muszlami skałoczepa i przemienił ją w mężczyznę. Odtąd jego stworzenia były szczęśliwe. Ta para dała początek całemu ludowi Haida. Patrząc na tych dwoje Kruk czuł się bardzo osamotniony. Postanowił więc wybrać się do dawnej ojczyzny, Krainy Chmur, i postarać się o żonę spośród córek królewskich dostojników. Pewnego słonecznego ranka wyruszył w daleką drogę, wzbił się nad wielkie morze tak wysoko, że stworzony przez niego ląd zdawał mu się maleńki jak komar. Wreszcie doleciał do wału otaczającego królestwo Sza-lany. Czekał w ukryciu do wieczora, potem przedzierzgnął się w niedźwiedzia, wykopał dziurę pod wałem i wszedł przez nią do Krainy Chmur. Zobaczył tam wielkie zmiany. Dowiedział się, że teraz każdy w królestwie Sza-lany jest wodzem, ale podlega Panu Światła, który zachował władzę najwyższą. On też podzielił swoje państwo na wsie i miasta, lądy i morza. Stworzył księżyc i gwiazdy, a również wielkie słońce rządzące innymi postaciami światła. Kruk przyglądał się bardzo uważnie wszystkiemu, aby u siebie na ziemi urządzić podobne królestwo. Wreszcie zaprowadzono go, wciąż jeszcze w skórze niedźwiedziej, przed oblicze władcy. Wyglądał na pięknego i oswojonego niedźwiedzia, więc najwyższy wódz zatrzymał go i darował swojemu małemu synowi do zabawy. Przez trzy lata Kruk żył w pięknym szałasie rodziny władcy. Wiele rzeczy, które tam widział, zamierzał wziąć ze sobą, gdy będzie wracał do własnego kraju. W Królestwie Chmur dzieci miały zwyczaj przemieniać się dla zabawy w niedźwiedzie, foki albo ptaki. Pewnego wieczora Kruk, wciąż w niedźwiedziej postaci, przechadzał się po plaży zbierając małże na kolację. Zobaczył zbliżającą się trójkę niedźwiadków i zgadł, że to są przebrane dzieci wodza.”Pora wracać na ziemię", pomyślał…. I już - uśmiechnęła się, odkładając pustą szprycę. - Resztę opowiem ci wieczorem przy drinku na plaży, co ty na to?

Federatka drgnęła. Sama nie wiedziała kiedy z dwóch krwawych dziur w nodze zrobił się pełnoprawny opatrunek przebijający bielą tam, gdzie ślad po kuli wyrywał materiał spodni. Potrząsnęła głową.
- Będę ukontentowana - odpowiedziała spokojnie, poprawiając spodnie i wygładzając pedantycznie nogawkę przy bucie. Patrzyła przy tym Tamiel w oczy - Ile ci jestem winna za pomoc i opowieść?

- Daj spokój, to drobiazg
- Quirke pokręciła przecząco głową, szukając czegoś w torbie - Przecież byłaś ranna, należało cię opatrzeć.

- Nalegam -
tym razem Lane odpowiedziała chłodno, a jej oczy się zwięzły. Nienawidziła mieć długów. Jakichkolwiek.

- Melody… bywa się kowalem, bywa się piekarzem, bywa się ranczerem, ale zawsze się jest lekarzem i księdzem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. - lekarka westchnęła i uśmiechnęła się do pacjentki, ściskając przez moment jej dłoń - Nie mogłabym przyjąć od nikogo zapłaty za to, co jest moim obowiązkiem, ale jeśli… mogę cię prosić. Jeżeli odczuwasz dyskomfort po prostu uważaj na siebie, dobrze? - podniosła zmęczony wzrok na blada twarz - A jeśli to za mało zawsze jest ktoś, kto potrzebuje aby mu pomóc… w każdym większym mieście jest sierociniec, w tych mniejszych ochronka przy kościele. Jeśli znajdziesz gdzieś książki, albo ubrania to im kiedyś zanieś. Albo jedzenie… sama widzisz jaka tu... - zawahała się - Ludzie tutaj nie mają dużych majątków. Mnie nic nie potrzeba. Po prostu postaw obiad komuś, kogo na to nie stać, a jest głodny.

Zapanowała cisza, trochę ciężka, trochę niezręczna, gdy Federatka mrugała nie dowierzając w to co słyszy. Na usta cisnęły się jej przeróżne komentarze.
- Jesteś… - zaczęła, ale Quirke jej przerwała.

- … frajerką, już to słyszałam - parsknęła, przykładając rękę do zranionego boku - nie przejmuj się, to standardowa reakcja. Ludzie często pukają się w głowę.

Teraz to Federatka jej przerwała, unosząc dłoń i dając znać aby zamilkła.
- Jeżeli bym zajmowała się tym, co myślą głupcy, nie miałabym czasu słuchać tego, co mówią ludzie inteligentni. - skłoniła głowę, nisko jak na nią - Wszystko wiecznie się powtarza, dzień i noc, lato i zima, świat jest pusty i bez sensu. Wszystko kręci się w kółko. Co powstaje, musi przeminąć, co rodzi się, musi umrzeć. Wszystko się znosi, dobro i zło, głupota i mądrość, piękno i brzydota. Wszytko jest puste. Nic nie jest realne. Nic nie jest ważne… naiwne wymówki miernot - uśmiechnęła się pełnoprawnie - Nadzieja jest zawsze i ma białe skrzydła. Leć na nich do Westa - wyprostowała się, machnięciem głowy wskazując śmietnik gdzie ostatnio widziała detroiczyka - Może jeszcze się nie wykrwawił… i Quirke? - zatrzymała, obracając przez ramię żeby rzucić blondynce szybkie spojrzenie. - Tamiel. Dziękuję.


Dzięki opatrunkowi Lane mogła prawie bez krzywienia stanąć na zranionej nodze, a w perspektywie najbliższych minut ból miał całkiem zniknąć dzięki otrzymanym od blondynki lekom. Patrząc jak Grim prowadzi ranną dziewczynę do opartego o ścianę Westa, Federatka zmrużyła oczy i długo przypatrywała się plecom w pokrwawionej białej sukience. Raz jeszcze rozejrzała się po alejce, lecz żadne nowe zagrożenie nie wychylało mord zza winkla lub cienia, choć gdzieś z tyłu czarnowłosej głowy kołatało, że powinni się spieszyć. Jak najszybciej odejść, póki przeciwnik nie wróci z posiłkami. Z odciętą, ludzką głową przytroczoną do pasa za przydługie włosy, bladolica ruszyła za Teksańczykami, a gdy ranger posadził swoją pannę obok kierowcy i cofnął się do tyłu, czarnowłosy cień przemknął mu za plecami.
- Na słowo - zakomunikowała mijając go i odchodząc w głąb uliczki.

Kowboj spojrzał jeszcze na blondynkę klęczącą przy opartym o śmietnik kierowcy ale wydawali się nie potrzebować niczyjej pomocy z tymi opatrunkami. Więc odwrócił się i ruszył za bladolicą Federatką. Zatrzymał się przy nim gdzie zaczekała na niego i spojrzał na nią pytająco chyba nie bardzo wiedząc co się kroi.

Federatka odwróciła się frontem do niego, z grobową miną podchodząc do przodu aż zetknęli się czubkami butów, a im bliżej podchodziła, tym wyżej zadzierała głowę aby wbijać zimne spojrzenie prosto w oczy kowboja.
- Daj rękę - brzmiało oschle i na pewno nie jak prośba.

- Po co? - zapytał wyraźnie skonsternowany jej zachowaniem. Ale chociaż z wahaniem to wyciągnął swoją prawicę przed siebie.

Najpierw oczy Lane się zwięzły przy rzuconym pytaniu i nawet zwolniła zaciśnięte szczęki żeby odpowiedzieć nie do końca tak, jak na damę wypadało, lecz mężczyzna sam się zmitygował bez potrzeby otrzymania słownej reprymendy, że gdy kobieta prosi prawdziwy gentleman nie odmawia, a z pewnością nie wchodzi w zbędne dyskusje. Podniosła za to własną, obleczoną w czarną rękawiczkę dłoń i upuściła podłużny kawałek metalu na rękę pod spodem.
- Kup jej za to sukienkę - oznajmiła, cofając swoją rękę i zaraz skrzyżowała ramiona na piersi. - I nie chcę więcej słyszeć o sierotach, albo jedzeniu dla biednych. Sukienka, najlepiej w jasnych kolorach. Dobrze w nich wygląda.

Ranger spojrzał na magazynek od pistoletu jaki wylądował w jego dłoni. Zważył go i tak jak właścicielka musiał wyczuć, że nie jest pusty. A i w szczelinie widać było nabojowe złoto. Potem podniósł znów twarz na Melody. W bok na Tamiel jaka wciąż zajmowała się opatrywaniem James’a.
- Dzięki Melody. Ale nie mogę tego przyjąć. - odpowiedział po chwili milczenia. Podrzucił magazynek, złapał i wyciągnął dłoń z powrotem ku niej. - Chcesz to sama coś za to jej kup. Na pewno się ucieszy. - powiedział uśmiechając się do niej lekko.

- Możesz i to zrobisz - Federatka stwierdziła po prostu nie zmieniając pozycji choćby o milimetr - Następnie wybierzesz coś w czym chcesz ją zobaczyć, a najlepiej żeby się z tego dobrze rozbierało. Wtedy oboje będziecie mieli z owego prezentu radość. Przyjemne z pożytecznym - wzruszyła nieznacznie ramionami i sapnęła krótko - Powiedziała że nic nie chce za usługę, a jeśli już… - skrzywiła się -... koniecznie chcę zadośćuczynić za pomoc przy opatrzeniu rany mam… - skrzywienie pogłębiło się -... kupić książki albo ubrania biednym dzieciom, albo strawę dla kogoś, kto tego potrzebuje. I jeszcze najlepiej znaleźć sierociniec - przymknęła powieki żeby ukryć irytację i wzięła głęboki wdech, a potem otworzyła już spokojne oczy - Więc przyjmij ten oto suwenir i zrób mi przysługę. Nienawidzę… mieć długów, zobowiązań. Więc jak coś zostanie postaw sobie z tego piwo. Coś powtórzyć?

- Tak powiedziała?
- Danny zdziwił się i jeszcze raz spojrzał na medyka polowego o jasnych włosach. Jakby od patrzenia na nią dało się sprawdzić co komu powiedziała. Zawahał się znów ważąc w dłoni pełny magazynek.
- Też nie lubię mieć długów. - powiedział trochę jakby chciał zyskać na czasie z podjęciem decyzji. Przesunął kciukiem po trzymanym magazynku.
- No ale daj spokój. To przecież jesteśmy kolegami nie? To tak po koleżeńsku. James nas wozi, Tami opatruje i każdy daje co może. No nie? Zresztą ona jest Aniołem to nie robi tego dla zarobku. Tylko z powołania. - powiedział wciąż chyba mając wątpliwości czy powinien przyjąć taką zapłatę za coś co widocznie w jego odczuciu tego nie wymagało.
- To może… - po chwili wydawało się, że chyba wpadł jednak na jakiś pomysł. Przerwał zastanawiając się jeszcze chwilę. - Ty mówiłaś, że masz kogoś kto wie gdzie jest plaża? No to może się jakoś umówimy razem? Tami strasznie chciała zobaczyć tą plażę i ocean. Załatwicie nam tą wizytę na plaży no to jakoś to wszystko się chyba wyrówna. Może być? - zapytał sprawdzając czy takie polubowne rozwiązanie pasuje bladolicej Federatce.

- Człowiek bez honoru to gorsze niż śmierć. - Lane popatrzyła gdzieś do góry, na piekielnie błękitne niebo - Sprawę plaży mamy już ustaloną, dałam wam słowo, że tam pójdziemy. Więc pójdziemy, to nie ulega żadnej dyskusji. Natomiast aktualna kwestia - opuściła wzrok, wieszając go na magazynku - Będę niezmiernie ukontentowana, jeśli przychylisz się do mojej prośby, Rangerze. Tak ponoć robią ludzie, którzy darzą się pewną estymą, nieprawdaż?

Brunet zmieszał się nieco. Zmrużył oczy przy tej “estymie” jakby nie do końca był pewien o co chodzi. Pomachał trochę tym magazynkiem zastanawiając się co teraz powinien zrobić.
- Okey. - westchnął w końcu jakby miał wyrzuty sumienia, że się zgodził.
- Dobra to na tej plaży postawimy wam kolejkę. Czy coś. - powiedział jakby chciał mieć chociaż jakąś furtkę na rewanż za ten magazynek.

Federatka za to zrobiła minę jakby była bardzo zadowoloną wroną. Kiwnęła powoli głową na znak zgody i prawie się uśmiechnęła.
- Oczywiście, nigdy nie odmawiam poczęstunku od ludzi, których szanuję. I nie chodzi tu o kwestię braku arszeniku w winie, albo cyjanku w strawie - zmrużyła oczy w wesołym jak na nią grymasie - A skoro już ustaliliśmy, że między nami panuje mir, pozwolisz że dam ci dobrą radę.

Teraz i Teksańczykowi chyba ulżyło gdy wyszli na wspólną prostą w tym porozumieniu. Już kiwał głową, uśmiechał się ale końcówka wypowiedzi go zastanowiła.
- Jaką? - zapytał zaciekawiony znów chyba nie wiedząc czego się spodziewać po czarnowłosej Federatce.

Ta o dziwo nie rzuciła się na niego aby wgryźć się w szyję i wypić krew, lub oderwać którąś z kończyn. Na moment wymownie obróciła twarz ku klęczącej blondynce i wróciła do obserwacji kowboja.
- Załatw jej kamizelkę. Żadnego Dragonskina, któryś z lżejszych, kevlarowych modeli. - stwierdziła cicho. - Aby byle podrzędny karaluch nie zrobił jej ponownie krzywdy. Tak się nie godzi.

- Jakiś kevlar? Dla niej? -
zastanowił się znów spoglądając na zajętą blondynkę. Pokiwał głową i wcześniej ta myśl chyba nie przyszła mu do głowy. Ale teraz to chyba nie wydał mu się to zły pomysł.
- Tak, można tak zrobić… To duże miasto… Coś chyba powinni mieć w tym rodzaju. - powoli pokiwał głową gdy tak myślał o tej sugestii od bladolicej koleżanki. Odwrócił się znów do niej.
- Dzięki Melody. - pokiwał głową wyciągając do niej dłoń na zgodę i podziękowanie.

Zadowolona wrona na bladej twarzy pogłębiła się, a zwykle ponure usta ozdobił delikatny uśmiech.
- Naprawdę przydatna część garderoby - Szlachcianka puknęła w swoją pierś kostkami lewej dłoni. Mimo materiałowej okrywy dało się wychwycić dźwięk metalu pod spodem. Za to na widok wyciągniętej ręki mięśnie jej twarzy drgnęły, a rysy złagodniały. Wyciągnęła własną dłoń, oczywiście na sposób federacki.

Danny znów dał się zaskoczyć zachowaniem Federatki. Tym razem tą wyciągniętą dłonią w kierunku jego twarzy. Ale czy to tradycja dżentelmena z południa czy gdzieś się nauczył o co chodzi grunt, że zachował się właściwie. Ujął dłoń i pocałował ją po czym grzecznie skinął głową.

- A teraz pani wybaczy. Wydaje mi się, że moja dama mnie potrzebuje. - spojrzał lekko w kierunku drugiej pary i tam już Tamiel chyba skończyła albo zaczynała kończyć swoją robotę.

- Oczywiście. Grim - Lane kiwnęła mu głową prawie się uśmiechając gdy go mijała wracając do alejki pilnować.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'

Ostatnio edytowane przez Witch Slap : 13-11-2020 o 00:03.
Witch Slap jest offline