Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2020, 22:16   #45
Umai
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Doręczyciele i donosiciele - scena wspólna cz.2

- Zaczekajcie tutaj. - powiedział ten główniejszy ochroniarz każąc pstrokatej grupce poczekać przed wejściem na taras. Sam odsunął drzwi na ten taras i wyszedł na zewnątrz. Tam zaś teraz był całkiem spory. Stały stoły z parasolami jak w jakiejś restauracje, leżaki na jakich leżały dwie ślicznotki, na podorędziu był przenośny barek no ale i tak najbardziej rzucał się w oczy on. I jego psy.


Mężczyzna był w kwiecie wieku. Zadbany i świetnie ubrany. Pasował do tego apartamentu. Pasowałby do każdego apartamentu nawet przed wojną. Teraz zaś bawił się swoimi psami. Dwa potężne dobermany co strach było zostać z takim sam na sam. Teraz zaś mężczyzna brał zamach i rzucał coś im gdzieś dalej. A one zrywały się do biegu i znikały z pola widzenia grupki stojącej w apartamencie. Do niego właśnie podszedł ten co ich przyprowadził i z wyraźnym szacunkiem coś zaczął do niego mówić. Pewnie o gościach bo gospodarz spojrzał w ich stronę obrzucając krótkim spojrzeniem. I coś powiedział krótko ale schylił się by odebrać psom piłeczkę jaką właśnie im rzucił. Jego pracownik wrócił więc do grupki, odsunął drzwi i skinął na nich by poszli za nim.

- Chodźcie. Szef was przyjmie. - powiedział krótko znów na chwilę przyjmując rolę przewodnika chociaż do celu mieli już tylko kilka ostatnich kroków. Gdy się zatrzymał i stanął nieco z boku jak i dwaj ochroniarze jacy towarzyszyli im od parteru. I na tarasie było jeszcze dwóch co musieli być tutaj wcześniej. Cantano zaś zrobił wymach by rzucić piłeczkę kolejny raz i zaśmiał się gdy dobermany warcząc rzuciły się bez wahania w ślad za nią bawiąc go bo roześmiał się tylko. Wydawał się być w dobrym humorze.

- Słyszałem, że coś dla mnie macie. - odezwał się do gości.

- Mamy dla pana przesyłkę. Cukierki - James spokojnie zlustrował otoczenie, podziwiając miejscówkę Cantano. Niewątpliwie był człowiekiem jeśli nie na szczycie “drabiny pokarmowej” tego miasta, to najpewniej bardzo blisko szczytu

Mężczyzna w garniturze spojrzał na mężczyznę w skórzanej kurtce. Po czym zrobił zachęcający ruch dłonią na wolny stolik na znak, że czeka na tą przesyłkę.

James spojrzał na Dany`ego, który taszczył wspomnianą paczkę, i spokojnie czekał, aż ranger ogarnie temat paczki.

Pierwsze chwile po przestąpieniu progu pomieszczenia minęły Quirke na podziwianiu wystroju, a szczególnie tego jednego elementu w samym centrum. Element ten odruchowo przykuwał uwagę nie tylko ze względu na nienaganny ubiór, do tej pory zwykle widywany przez lekarkę na pożółkłych stronach przedwojennych modowych magazynów.
- Och… - wyrwało się jej i musiała potrząsnąć głową, aby doprowadzić się do porządku, bo nie wypadało gapić się na gospodarza jak ciele na malowanego wrota. Chrząknęła cicho, uwalniając rangera od bycia żywą podporą, a potem krótko dygnęła jak nakazywało dobre wychowanie.
- Dziękujemy, że zgodził się nas pan przyjąć mimo braku wcześniejszej zapowiedzi i.. - zrobiła krótka przerwę, a przez jej twarz przeszedł bolesny grymas. Szybko zamaskowała go uśmiechem, choć krwi na ubraniu nie dała rady ukryć - Prosimy wybaczyć, niestety przed samym przyjściem paczka uległa… drobnej dewastacji ze względu na… - znów zrobiła przerwę, na moment przymykając oczy. Dłoń odruchowo przycisnęła do zabandażowanego boku - Wystąpiły drobne komplikacje, ale zawartość pozostała nienaruszona.

Lane za to miała gorącą ochotę zakląć i to tak siarczyście. Pomijając wspinaczkę po piętrach przez którą czuła jakby przestrzeloną nogę ktoś jej wsadził w beczkę wrzącego oleju, to jeszcze sam ich najemnca nie okazał się starym pierdzielem, którego dałoby się przejrzeć od razu, bo wychowane przed wojną dziady zwykle działały wedle tego samego schematu. Niestety przed nimi nie stał bezzębny emeryt, a młode, energiczne zagrożenie. Do tego takie z gatunku rozpraszających uwagę. Przeklęte Miami.
Zabieranie głosu na razie Federatka sobie darowała, ograniczając się do skrzyżowania ramion na piersi i przeniesienia ciężaru ciała na niezranioną nogę. Kiwnęła Cantano głową, wlepiając w niego oczy równie pełne życia co zawartość butelki ze spirytusem do odkażania.

Zdaniem Rity z Cantano był całkiem niezły towar, przy okazji miała nadzieję, że podobnie prezentowały się fanty, które powinien mieć już dla nich uszykowane. Bo to najbardziej ją w tym momencie interesowało. Zresztą, doświadczenie nauczyło ją, że prezencja to nie wszystko. Na pewno gość był zaradny, bo całkiem nieźle się ustawił. Ale warto byłoby również dowiedzieć się, czy to prawdziwy człowiek interesu i wypłacalny pracodawca, czy też zwykły gnój, cwaniak i dorobkiewicz. Jeśliby dobrze rokował na przyszłość, mogłaby się wokół niego przez jakiś czas zakręcić. Z racji samej pozycji na pewno miał jakieś ciekawe zlecenia z wyższej półki, lepsze niż to całe wiezienie zasranej paczki przez pół dawnego stanu. Siadając do wskazanego przez bossa stolika dziewczyna uchyliła nieco swe przeciwsłoneczne okulary i przyjrzała mu się z zainteresowaniem, tak by i on mógł dobrze zbadać każdy szczegóły jej twarzy, w tym ładne, szafirowe oczy. Ciekawa była jego reakcji na jej urok. Poza tym, to jak na razie nic nie dodawała do toczącej się dyskusji, wyrzekła tylko krótkie powitanie.

Wydawało się, że dopiero teraz Cantano przyjrzał się dokładniej tak pstrokatej i różnorodnej grupce jaka dostarczyła paczkę. I chyba żeńskiej części ich grupki poświęcił dłuższe spojrzenie niż męskiej. Zaczął od uprzejmej blondynki co odezwała się jako druga, potem z ciekawością przyjrzał się czarnowłosej bladolicej i na koniec równie ciekawie przesunął się po sylwetce szafirookiej. Panowie niejako o sobie przypomnieli gdy kowboj położył skrzynkę na wskazanym stole.

Gladiator tylko przyglądał się całej sytuacji. Cantano zdawał się być tu panem i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zwłaszcza w stosunku do posiadanych psów. Bardziej jednak go interesowała reakcja na zawartość skrzynki, która nie była niestety w najlepszym stanie. To mogło zaważyć na wielkości nagrody za dostarczenie przesyłki.

- Napijecie się czegoś? - zaproponował wskazując na sąsiedni stolik na jakim był ten mini barek. Sam jednak nie był nim zainteresowany. Interesowała go paczka. Bezzwłocznie podszedł do niej i zaczął oglądać. Obejrzał tą rozłupaną część i podniósł pytający wzrok na tego przewodnika.

- Taką przynieśli szefie. - Murzyn co miał posturę jakby dla zabawy łamał podkowy czy wyrywał komuś kręgosłupy szybko powiedział przepraszającym tonem. Szef patrzył na niego przez moment po czym wrócił do oglądania paczki. Wyjął jeden z cukierków i obejrzał do dokładnie. Wydawał się nim strasznie zainteresowany. Rozwinął go z papierka i gwizdnął krótko. Dwa dobermany natychmiast podbiegły do jego nóg a on rzucił im tego cukierka. I zaczął oglądać sam papierek.

- Rozwal to. Wysyp mi je wszystkie. - rzucił polecenie do czarnoskórego ochroniarza i ten posłusznie skinął głową, sięgnął po nóż i zaraz dały się słyszeć odgłosy pękających deszczułek. A gospodarz odszedł krok czy dwa znów obserwując jak dwa psy walczą o jednego cukierka warcząc i przepychając się między sobą albo co porabiają jego dostawcy.

James pokręcił głową słysząc propozycję pana Cantano. Po strzelaninie za knajpą chciało mu się pić, ale jednak niespecjalnie miał w tej chwili na to ochotę
- Ja dziękuję. Cukierki? Dla psów? Nie pochorują się panie Cantano? - zapytał z lekkim uśmiechem.

Whiskey sour — rzuciła łowczyni skarbów — Jak nie macie, to po prostu coś chłodnego i mocnego — dodała splatając ręce na stole przed nią. Jej wzrok cały czas spoczywał na Cantano. Był zarówno badawczy, jak i wyrażał ciekawość.

- Wody… jeśli to nie problem - Quirke posłała gospodarzowi blady uśmiech,próbując sprawić by był on miły i uprzejmy mimo rwącego bólu w boku. Zrobiła krok do przodu, potem jeszcze jeden i zatrzymała się w stosownej odległości od gospodarza - I… rozumiem, że jest pan bardzo zajętym człowiekiem, liczącym z czasem jako dobrem normatywnie zwiększającym dochody w miarę swojego upływu. - popatrzyła mężczyźnie w oczy - Niemniej jeśli mogłabym prosić… o chwilę rozmowy. Obiecuję nie marnować pańskiego czasu, tym bardziej w obliczu odzyskania długo wyczekiwanej przesyłki. Proszę, panie Cantano, tylko kilka minut.
James słysząc słowa dziewczyny z Teksasu uznał, że jednak się nieco rozgości. Za bardzo nie było gdzie usiąść, więc po prostu oparł się o najbliższy mebel i spokojnie patrzył, aż sytuacja się rozwinie
Federatka za to obejrzała dokładnie barek, potem równie dokładnie obejrzała sobie żmiję w garniturze i znów wróciła uwagą do barku. Z rękoma założonymi na piersi przeszła przez pokój prosto pod mebel i aż uniosła brwi w zdziwieniu. Już prawie zapomniała jak wyglądają prawdziwie czyste, kryształowoprzejrzyste kostki lodu. Nie marnując czasu sięgnęła po szklankę, potem szczypce którymi wsadziła cztery bryły w szkło, a całość zalała bourbonem aż do połowy naczynia.

Tamiel wyczuła, że prośba o rozmowę nie jest gospodarzowi na rękę. Drobne ściągniecie ust nadało mu nieco zacięty wyraz twarzy chociaż szybko to opanował.
- A o co chodzi? - zapytał starając się przybrać neutralny, może nawet przyjazny ton. Spojrzał na swojego człowieka który właściwie już rozwalił skrzynkę i wziął dziwną figurkę w ręce. Jednym, zamaszystym ruchem ręki zwalił drewniane resztki razem z trocinami na podłogę tarasu a sam przewrócił dziwną figurkę do góry nogami. Tam gdzie miała odłupany podczas walki kawałek. I na stół zaczął wysypywać te cukierki. Grzechotało to wszystko jak wielka grzechotka a cukierki przez niezbyt duży otwór po kolei wysypywały się z tej figurki. Sama figurka była dziwna. Ani to nie był człowiek, ani zwierzę, trochę jak jakiś indiański totem czy inna rzeźba. I widocznie była pusta w środku nie licząc tych cukierków co powoli z niej wypadały.


Melody zaś miała okazję zapoznać się z trunkiem. Wydawał się w sam raz na taką okazję i pogodę. Jedna z dziewczyn siedzących dotąd na leżaku w roli widza zeszła z tego leżaka, poczekała aż Federatka się sama obsłuży i zajęła jej miejsce. Po chwili podeszła z napełnionymi szklankami do Rity i Tamiel przynosząc im to co sobie zażyczyły. Czy zrobiła to sama z siebie, czy taki był tu zwyczaj, czy szef dał jej jakiś znak to nie było widać. Ale chłodny płyn przyjemny był dla zgrzanych i spoconych dłoni jakie objęły szklankę.

Cantano zadziwiająco spokojnie przyjął to, w jakim stanie była skrzynia i jej zawartość. Gladiatora mało szlag nie trafił widząc co z takim trudem wieźli… przynajmniej do chwili gdy wyłoniła się z tego chaosu śmieci figurka. No cóż, niektórzy podobno płacą grube gamble za takie duperele. Uznając że póki co mają spokój obsłużył się w barku, nalewając sobie tequilli.

Czas się kończył, a zostało go tyle, ile ochroniarzowi zajmie wydobycie wnętrzności z karykaturalnego posążka. Lekarka przepłukała gardło przyjemnie chłodną, czystą wodą. Od razu zrobiło się jej lepiej, choć odrobinę.
- Jest pan tu osobą którą wszyscy poważają i z którą się liczą. Słyszałam, że to miasto należy do pana i nic co się w nim dzieje, nie umyka pańskiej uwadze. Dlatego ośmielam się zajmować pańską uwagę i czas - zrobiła jeszcze drobny krok do przodu - Szukam doktora Howarda i jego dwóch protegowanych. Sandy Irick i Mildred Wolter. Rozłożyli się pod miastem jakiś czas temu, w liście doktor Howard prosił o pomoc, bo stosunek potrzebujących do ilości rąk zdolnych do pracy… wychodził przytłaczająco niekorzystnie. Niestety - przełknęła ślinę - Obóz został splądrowany, a doktora i dziewczyny gdzieś wywieziono. Proszę, jest pan jedyną osobą która może wiedzieć co się z nimi stało, bądź dowiedzieć się bez obaw o wplątanie w kłopoty i ściągniecie na swój kark nieprzyjemności. Naprawdę… dla pana to nic wielkiego, a dla mnie - na jej twarzy pojawił się smutek którego w żaden sposób nie kryła - To moja rodzina, muszę się dowiedzieć czy wciąż żyją i… jak mogę im pomóc.

- Ah to chodzi ci o tych lekarzy.
- Latynos w garniturze pokiwał głową chociaż albo dało się dostrzec zaskoczenie tak odmiennym tematem albo znów niechęć. Spojrzał na pierś blondynki na jakiej był charakterystyczny krzyż jakby dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Zastanowił się chwilę w końcu chyba coś zdecydował.

- Słyszałem o nich i o tym co się im stało. Przykra sprawa. Może popytam swoich ludzi. - powiedział trochę pośpiesznie na znak, że tak całkiem sprawa i ludzie w nią zamieszani widocznie nie jest mu całkiem obca. Ale przesyłka i cukierki znów zwróciły jego uwagę. Murzyn opróżnił wnętrze figurki z cukierków, postawił ją na stole a na blacie leżały kolorowe cukierki w kolorowych papierkach. Szef podszedł do nich bez wahania. I równie bezzwłocznie zaczął je rozwijać. Widać było, że cukierki kompletnie go nie interesują. Beztrosko rzucał je na podłogę gdzie z początku walczyły o nie dwa psy ale szybko przestały bo był nadmiar dobrobytu słodkości niż mogły od razu zjeść. Cantano za to interesowały papierki. Każdy starannie rozwijał, prostował i kładł na blacie. Powoli wyglądało tak jakby składał z nich jakąś układankę z puzzli. Obraz się zapełniał i zapełniał aż na blacie pojawił się trochę koślawy, trochę pogięty ale jakby obrazek. Tamiel co stała z całej grupki najbliżej stołu widziała tam jakieś linie. Coś jakby szkic albo mapa. Latynosa zdawała się absorbować całkowicie. Oparł się szeroko rozstawionymi ramionami o blat i studiował go uważnie. W końcu z niezadowoleniem zacisnął wargi i ze złością uderzył dłonią w stół.
 
Umai jest offline