Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2020, 00:40   #46
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Doręczyciele i donosiciele - scena wspólna cz.3

Jest fałszywa — powiedział bez ogródek. Wyprostował się i podszedł do krawędzi tarasu wpatrując się gdzieś w miejską panoramę bliższych wieżowców, dalszych domków, nawet zgniłozielona masę dżungli napierającą na miasto od strony lądu i błękit oceanu było stąd widać. Murzyn co musiał być jakimś oficerem czy kimś takim spojrzał pytająco na szefa i na dostarczycieli paczki. Ale też widział tylko jego plecy i słyszał to milczące myślenie. Gdy widocznie nie wszystko poszło z jego planem.
Wszystko w porządku z przesyłką? Wydaje się pan być nieco... zajęty? — upewnił się James spokojnym wzrokiem patrząc na zachowanie gospodarza.
Mieliśmy pewne problemy, aby ją tu przywieźć, więc nie chcemy zajmować pana czasu dłużej, niż to konieczne — wyjaśnił kurier.
Bezcenne papierki… a Federatka myślała, że widziała już wszystko. Dopiła w ciszy drinka, pustą szklankę stawiając na niewielkim barku. Falsyfikat, oryginał… to już nie był ich problem.
Nasze srebrniki — odezwała się po raz pierwszy, spoglądając na Cantano przez obszerną salę — Długa droga za nami, a przed wami... macie dużo na głowie, sir. Sfinalizujmy umowę i zajmijmy swoimi sprawami.
Całe to przedstawienie było dla Rity wielce interesujące. Z początku myślała, że chodzi o jakiś kolekcjonerski badziew, potem strzelała, że pewnie w środku figurki jest coś cennego, albo też w cukierkach ukryto partię jakiegoś mocnego, ryjącego banię towaru, ale że na papierkach ktoś coś ważnego narysuje, tego by się nie spodziewała. Po słowach Melody skinęła zgodnie głową.
Racja, zresztą tego typu reklamacje to do nadawcy. Poza uszkodzonym rogiem paczka dotarła praktycznie nienaruszona — wytłumaczyła — My jesteśmy kurierami, mamy płatne od dostawy.
Quirke za to skorzystała z okazji, łypiąc ciekawie na poszatkowaną mapę i zmarszczyła brwi. Zerknęła na plecy Latynosa, potem na mapę i znów na Latynosa, przygryzając wargę.
Ktoś zadał sobie sporo trudu, aby przemycić… to mapa prawda?
Zwróciła twarz do tyłu gospodarza
A co, jeśli pocięcie i zawinięcie w cukierki to nie jedyna forma tuszowania oryginału? Zagadka w zagadce — przekrzywiła kark, a oczy jej uciekły do mapy — Jak matrioszka, incepcja… ekhm, przepraszam — chrząknęła — Jest pan pewny, że nie ma w tym kolejnego szyfru?
Ekhm — James chrząknął tak, aby zwrócić na siebie uwagę Tamiel, po czym przewrócił oczyma i machnął lekko głową, jakby chciał jej powiedzieć, aby dołączyła do Danny`ego. Miał jakieś dziwne przeczucie, że nie powinna stać tak blisko Cantano, ani jego psów i biurka.
Tak — szef tego wieżowca odwrócił się z powrotem frontem do reszty tarasu. Znów zaczął przyglądać się grupce gości. Ale jakoś tak inaczej niż wcześniej. Wcześniej wydawało się to naturalne jak zawsze przy pierwszym spotkaniu. Teraz zaś to było ewidentnie skanujące spojrzenie jakby czegoś w nich szukał.
To mapa. Miałem już taką. To fałszywka — zwrócił się do Tamiel która go o to pytała. Tym samym potwierdził jej domysły.
I tak, racja. Jest przesyłka jest i zapłata — pokiwał głową do dwóch innych kobiet, które się o to upomniały — Black Jack, zapłać im. Tak jak rozmawialiśmy — zwrócił się do tego przewodnika, który ich przywiódł aż na to piętro. Ten posłusznie skinął głową i odwrócił się do gości jakby chciał im dać znać, że czas wizyty dobiegł końca. Gdy niespodziewanie sam szef go zastopował.
Albo… — Cantano zmrużył oczy jakby coś sobie przypomniał. Albo wpadł na jakiś pomysł. Jedno słowo wystarczyło by Black Jack zatrzymał się i spojrzał na szefa czekając na dalsze polecenia. Przez chwilę wszyscy czekali, gdy ten jeszcze coś obmyślał. I niespodziewanie uśmiechnął się. Pierwszy raz, odkąd tu przyszli.
Pytałaś o tych lekarzy… — zwrócił się do Tamiel jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Podszedł do niej bliżej z tym całkiem miłym uśmiechem. Jak się uśmiechał to wyglądał jak jakiś amant południowego pochodzenia — Może coś będę wiedział wieczorem. Będę w “Metropolis”. Zapraszam na kolację — powiedział uprzejmym tonem.
Potem spojrzał na pozostałych. Znów z tym szacującym spojrzeniem.
Jesteście tu pierwszy raz? W mieście? — zapytał zerkając na nich po kolei.
Pierwszy — potwierdził James lekkim skinieniem głowy. Wciąż opierał się o gustownie wykonany, sądząc z wyglądu zabytkowy mebel. Zresztą wszystko zdaje się było tu zabytkowe. Na zaproszenie Cantano jedynie się uśmiechnął. Właściwie nie chciałby być ani w skórze Tamiel, ani Danny`ego w obecnej chwili.
Pierwszy, ale zastanawiam się, czy nie ostatni... — powiedziała Rita, pod koniec zawieszając sugestywnie głos. Miało to wyrazić coś w stylu „jeśli naprawdę masz coś do zaoferowania, to czekam, ale lepiej, żeby było to warte mojej uwagi”.
Na oko Lane wyglądało, że ich misja właśnie weszła na nowy etap i zaraz miejscowy włodarz objawi im swoją wolę, wrzucając garść marnych trybików w zupełnie nową maszynerię. Federatka liczyła tylko, że poprzedni etap zostanie wynagrodzony, bo jeśli mieli dalej prowadzić wspólne interesy należało zachować choć pozory szacunku, a nic tak szacunku u bladolicej nie wzbudzało jak odpowiednio materialne poszanowanie jej czasu.
Czarna brew uniosła się na chwilę, gdy ich połowa teksańskiego gołębnika została zaproszona na kolację. Texas Ranger z pewnością właśnie skakał z radości pod sam sufit. Zaśmiała się w duchu, patrząc z martwą miną na Cantano i w ramach odpowiedzi krótko kiwnęła mu głową.
Kolacja w “Metropolis”? — Quirke powtórzyła za gospodarzem i zaraz spaliła buraka, bo złapała się na tym, że sama odwzajemnia ciepły uśmiech. Spłoszona popatrzyła na Grima jakby szukając rady, ale nie było czasu na zastanowienie.
N… naprawdę, to wielce hojna propozycja, dziękuję panu — dygnęła znów dając się złapać w pułapkę spojrzenia Latynosa — Będę… naprawdę jestem niezmiernie zobowiązana, że mimo natłoku obowiązków znajdzie pan czas i na rozpatrzenie mojej prośby, jak i… spotkanie, aby powiedzieć… — zacięła się, nerwowym ruchem odgarniając jasny lok z policzka za ucho.
Proszę powiedzieć, gdzie jest “Metropolis” i o której mam się zjawić… jeszcze raz dziękuję — dokończyła ciszej, ze szczerą ulgą wyrysowaną na twarzy. Jakoś to Danny’emu wyjaśni, przecież chodziło o jej rodzinę i co mogło się stać? Chodziło tylko o kolację.


Ze swojego kąta pod barem Federatka skorzystała z dolewki, ale zanim podniosła świeżo napełnioną szklankę do ust zamarła w pół ruchu. Odstawiła szkło na stolik i powoli podeszła pod pozycję Cantano, flankując go z boku. W milczeniu obejrzała go sobie z bliska od góry do dołu i wróciła spojrzeniem do jego twarzy.
Trzepały się nad tym żywym trupem, wzlatywały, spadały i krążyły stada wron, całe gromady… zza światła szła noc, rozpacz i śmierć — wyszeptała, mrużąc czarne oczy — Wiesz i widzisz, masz swoje kruki. Szukam kogoś, jeśli naprawdę wszystko dochodzi do twoich uszu, może słyszałeś — wyprostowała dumnie brodę, ale i tak pozostawała niższa od Latynosa, chociaż nadrabiała miną i chłodem.
Kobieta, blada jak śmierć, czarnowłosa. Porusza się jak cień, sama jeden przypomina. Podobna do mnie, spytaj swoich kruków, sir… bo chcesz od nas czegoś. Wszystko ma swoją cenę, kwestia ustalenia.
Latynoski ważniak spojrzał z góry na bladolicą co podeszła do niego całkiem blisko. Obserwował ją z zaciekawieniem i podobnie jak słuchał to o czym mówiła. Albo jak. Gdy skończyła obrzucił szybkim spojrzeniem jej sylwetkę.
Przyślę samochód. Ty też przyjedź — pokiwał głową rozszerzając to zaproszenie na wieczorne spotkanie o bladolicą — Powiedzcie Black Jackowi, gdzie ma po was przyjechać.
Wskazał na swojego oficera i ten skinął głową by dać znać, że się tym zajmie. Po czym wrócił do reszty towarzystwa.
Właściwie to jestem z was zadowolony. Dostarczyliście co trzeba. Dostaniecie swoją zapłatę. Black Jack się tym zajmie — szef wrócił do omawiania interesów — Wyglądacie na ogarniętych ludzi. Nowych w tym mieście. Możemy sobie pomóc nawzajem — powiedział skupiając na sobie uwagę całej grupki.
Szukam takiej mapy. Mapy do skarbu. Ale oryginalnej, a nie takiej fałszywki. Chcę byście ją dla mnie znaleźli. Oczywiście nie za darmo — w największym skrócie przedstawił im ofertę na przedłużenie tej współpracy. I czekał teraz co powie drużyna gości na taką propozycję.
To zależy panie Cantano. Jeśli mam znów dla pana pracować, chciałbym wiedzieć, że pana ludzie nie okażą się znów... nierzetelni — ostatnie słowo James powiedział z lekkim naciskiem, aby je odpowiednio zaakcentować
Rzeczywiście, były pewne problemy z niejakim „Alonso”, ale ufam, że więcej się nie powtórzą… — Rita zawiesiła znacząco głos, zerkając przelotnie na opatrzoną przez Tamiel ranę postrzałową, po czym kontynuowała — Ale jeśli o mnie chodzi, to masz farta, señor Cantano. Jestem specjalistką od znajdowania i zdobywania rzadkich rzeczy. Zdecydowanie wolę taką robotę niż kurierstwo. Tylko będę potrzebowała jak najwięcej danych. W mojej robocie każdy skrawek informacji ma znaczenie.
Motel 2018 — po chwili milczenia Federatka obróciła głowę do majordomusa Cantano, zastanawiając się, czy robi słusznie. Z jednej strony paranoiczna część duszy podpowiadała, że to pułapka. Z drugiej byli potrzebni. Na ten moment. Inwestycjom nie podrzyna się gardeł, póki istnieje szansa, iż będą dobrze prosperować.
Federatka odetchnęła dyskretnie, znów gapiąc się na Latynosa jak kruk w krwisty ochłap znajdujący się tuż przy dziobie.
Prawda jest straszna, ale niewiedza bywa jeszcze gorsza — powiedziała cicho, przekrzywiając szyję po ptasiemu w bok — Nie wszystko powiesz, coś jednak musi wyjść na światło dzienne, byśmy nie błądzili za cieniem po całym wybrzeżu. Mówiłeś sir, że już kiedyś miałeś tę mapę. Co z nią uczyniono? Ktoś spreparował kopię? Punkt zaczepienia — wyprostowała szyję — Na początek.
Na sam koniec odezwała się skonfundowana blondynka, próbująca wyglądać na nieporuszoną, ale zarumienione policzki i tak ją zdradzały.
Oczywiście, że pomożemy — zapewniła szybko, robiąc po tym krótką przerwę i krzywiąc się, a rękę jakoś mocniej przycisnęła do boku — Proszę się nie krępować, to co pan powie zostanie i tak między nami, a jak już powiedziano… potrzebne nam dane. Jakiekolwiek i punkt zaczepienia na początek.


Po wysłuchaniu odpowiedz gości Cantano odezwał się ponownie.
Moi ludzie okazali się nierzetelni? — jedna z najważniejszych osób w tym mieście uniosła nieco brew chyba trochę zdziwiona sugestiami James’a i Rity — Właśnie. Gdzie jest Alonso?
Zapytał zerkając na nich i w końcu na swojego oficera.
Przyszli bez niego szefie. Mówią, że nie żyje. Napad mieli czy coś — Black Jack szybko wyjaśnił wskazując na całą grupkę i czekając na dalsze polecenia szefa.
Nie żyje? — Cantano zapytał jeszcze raz.
Black Jack pokiwał głową i wskazał na tych co mu przekazali takie wieści. To i szef spojrzał na nich.
No nie żyje, to nie żyje. Przesyłka jest. Ale co to ma wspólnego z naszą rzetelnością? — zapytał domagając się teraz wyjaśnienia tej kwestii, skoro była mowa o współpracy obu stron.
Bo to pana człowiek wprowadził nas w tą pułapkę. Zamiast zaprowadzić zgodnie z umową do pana, skierował nas prosto na kilku oprychów. Zabiłem go — wyjaśnił James wzruszając ramionami — Skoro nie wie pan o tym, znaczy, że pana zdradził. Albo działał na własną rękę i robił samowolkę. Ale jego ludzie trochę nas poturbowali, a cała sytuacja jakby... nie zachęca do interesów, dopóki nie wygładzimy tej sytuacji. Człowiek o pana reputacji raczej nie pozwoli, aby takie incydenty zdarzyły się w przyszłości, prawda? — James spokojnie patrzył w oczy Cantano.
Twarz Latynosa w gajerze wyrażała zastanowienie. Gdy tak słuchał co James ma mu do powiedzenia. I zastanawiał się jeszcze chwilę, gdy ten skończył.
Wyjaśnijmy coś sobie — zaczął drapiąc się w swój policzek. Spojrzał gdzieś w bok i wydawało się, że zaraz powie coś istotnego. A Tamiel to nawet odniosła wrażenie, że coś niekoniecznie miłego.
Nazywam się Miguel Cantano — powiedział opierając jedną dłoń na swoim biodrze a drugą wskazując na swoją pierś. Mówił jakby w tym mieście samo to nazwisko było marką samą w sobie i miało moc sprawczą.
Jak chcę kogoś załatwić. To wysyłam swoich ludzi. I oni załatwiają dla mnie tą sprawę — powiedział pewnym siebie tonem a Black Jack gorliwie pokiwał głową. Jakby właśnie on między innymi zajmował się “takimi sprawami”.
Pierwsze słyszę by ten Alonso miał jakiś swoich ludzi. Był moim kurierem. Od organizowania takich spotkań jak z wami. Miał przyprowadzić tego kto przyjdzie z odpowiednią paczką — powiedział tonem wyjaśnienia. Po czym zrobił krok w kierunku Dzikiego.
Czyli zabiłeś mojego człowieka — powiedział chłodno obserwując tego drugiego. Pokiwał głową a jego ochroniarze poruszyli się niespokojnie jakby czekali na rozkaz jaki powinien teraz paść.
Więc będziesz musiał mi zapłacić za poniesione straty. Dostaniesz połowę szmalu. Nie lubię, jak ktoś sprząta moich ludzi. Ja decyduję o ich życiu. I śmierci. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno? — popatrzył najpierw na James’a a potem na resztę grupki.
Jakichś ludzi jednak miał. Głowa jednego jest w bagażniku samochodu, który stoi przed pana wieżowcem. Może któryś z pana ochroniarzy go rozpozna? — James wspomniał o tym fakcie, zmartwiony rozwojem sytuacji.
Mogę z nią odjechać, i z połową gambli, a może jednak zrobimy ten interes jak należy? Co pan na to, senior Cantano? — zaproponował spokojnie.


Tak oto kończyła się bajka, gdy idioci zabierali głos wtedy, gdy nie powinni. Lane sapnęła głucho, marszcząc przy tym czoło w wyrazie pośrednim między zażenowaniem, a irytacją. Nabrała powietrza i wypuściła je bardzo powoli.
Kto świnią się urodził, kanarkiem nie umrze — zwróciła się do Latynosa z czymś na kształt przeprosin, a potem popatrzyła z niesmakiem na kierowcę — Trofeum jest moje, zdobyte w walce na ostrza, twarzą w twarz — skrzywiła się — Nie strzałem w plecy. Czego nie zrozumiałeś? Milord ma swoich ludzi, swoje narzędzia. Nie obchodzi go czy te narzędzia najmują własne narzędzia. Drwiną są płacze i lamenty o krew na piachu…
Pokręciła głową i ponownie utkwiła czarne oczy w Cantano.
Myślę, że nie warto teraz omawiać tej sprawy — zwróciła się do Miguela, po czym spojrzała karcąco w kierunku Jamesa i Melody — Ani marnować czasu na prywatne wymiany „uprzejmości” w obliczu przyszłego zleceniodawcy...
Po chwili klasnęła w dłonie, jakby chciała oczyścić atmosferę z negatywnej energii i przywrócić wszystkich zgromadzonych do rzeczywistości. Zaraz też z nowym zapałem kontynuowała mowę do bossa.
Señor Cantano, rozumiem waszą stratę i uszczerbek na autorytecie, my też nieco oberwaliśmy. Stąd nasze częściowe rozdrażnienie. Myślę jednak, że w obecnym momencie powinniśmy skupić się na kwestii kluczowej. Czyli poszukiwaniu tej mapy. Proponuję zawieszenie broni dla wyższego celu.
Proszę was… — lekarka jęknęła zrezygnowana i pokręciła głową. Czuła zażenowanie i zmęczenie, a także narastającą migrenę. Oraz niepokój, że w miarę załatwiona sprawa nagle stanie się ogniskiem zapalnym do całkowicie zbędnej spirali samonapędzających się nieprzyjemności.
Widzieliście jak biedni byli ci, którzy nas zaatakowali. Potrzebowali gambli, pan Alonso… pewnie skusił ich marnym procentem od całości jaką by dostał za doręczenie przesyłki. Dla nich to zapewne i tak była bajońska kwota… naprawdę bardzo nam przykro — zwróciła się do gospodarza.
Wszystko potoczyło się zbyt szybko, aby móc choć spróbować zareagować w sposób humanitarny. Nikt z nas nie jest z tego dumny ani tym bardziej w tej chwili nie ma na uwadze obrażania kogokolwiek, z panem na czele. Rita ma całkowitą rację… w chwili obecnej przyświeca nam ten sam cel, kooperujemy próbując osiągnąć konsensus. Pan sprawuje tu rolę zarówno sędziego jak i trybunału, a woli i wyroku wydanego przez pana nikt nie podważy. Niemniej, jeśli o mnie chodzi mogę panu poręczyć, że nigdy nie podniosę ręki na nikogo… — westchnęła.
Czy to od pana czy… — zamilkła na krótką chwilę — ... czy kogokolwiek.
Głowa człowieka Alonso świadczy, że Alonso przestał być człowiekiem pana Cantano. Rozumie to każdy, kto choć przez chwilę zajmował się... interesami — wyjaśnił James spokojnie, kierując na chwilę wzrok na Federatkę, aby ponownie spojrzeć na Cantano.
Panie Cantano, nie było moim zamiarem obrażanie pana ani pana reputacji. Chodzi o to, że Alonso zdradził, i chciał tą przesyłkę a zadanie, które chce nam pan powierzyć, wiąże się nią bezpośrednio. Uważam, że powinien pan wiedzieć, że nie tylko my szukamy tej mapy. Dla kogo mógł pracować, to najpewniej pan wie lub szybko się dowie. Wolę zaryzykować połowę gambli mówiąc panu prawdę, niż władować się w coś bez wiedzy i przygotowania — wytłumaczył spokojnie kurier.
Skoro mamy dla pana pracować, zaufanie to rzecz najważniejsza.
Alonso był moim wysłannikiem. Im płacę za ich robotę. Więc przyniesienie czegoś co mi się należy to ich praca. Nie płacę tyle szmalu komuś kto ma przywlec moją rzecz przez dwie przecznice jak komuś kto z nią jedzie przez całą Florydę — powiedział Miguel, trochę jakby taki pomysł go bawił albo irytował, że Alonso miałby dostać kasę z nagrody.
I racja. Nie wiem o co poszło z tym Alonso. Chcecie to się z nimi ganiajcie. Nie interesuje mnie to. To mnie interesuje — machnął ręką w stronę pokawałkowanej mapy z papierków co było dość wymownym sygnałem, że nie ma się ochoty zajmować detalami z dostarczeniem tej przesyłki.
Jesteście nowi w mieście. To dobrze. Wyglądacie na nowych. To dobrze — powiedział wracając do sprawy mapy i kolejnej roboty jaką miał dla nich w zanadrzu. I coś co wydawało się ich najsłabszą stroną – ich znajomość tego miasta. Teraz wydawała mu się atutem.
Poprzednią i tą mapę zrobił pewien typek. Kompletni świrus i sekciarz. Trudno było zrozumieć o co mu chodzi. Więc jak sporządził poprzednią mapę zapłaciłem mu i posłałem do diabła. Niestety dopiero potem okazało się, że ta mapa co zrobił to śmieć. Jest bezużyteczna. Tak samo jak ta tutaj — obdarzył cukierkowe papierki niechętnym spojrzeniem.
Więc chcę byście odszukali dla mnie oryginalną mapę. Albo tego bełkotliwego zasrańca i zmuście go by zrobił właściwą. Rozesłałem swoich ludzi, ale szmaciarz przepadł. Ale myślę, że nadal jest gdzieś w mieście. Niestety moi ludzie mają pewne problemy w złapaniu języka. Więc to zadanie w sam raz dla takich spryciarzy jak wy. Chcę byście się tym zajęli — biznesmen wrócił do biznesowego tonu i nakreślił na czym by miało polegać to zadanie z mapą.


Ritę zastanowiło, dlaczego w tak tajemniczy sposób musieli dowieźć osobliwie ukrytą mapę aż z północy Florydy do Miami, skoro jej autor siedział gdzieś w mieście. Ale nie było to istotne dla poszukiwań, więc nie zapytała o to Cantano. Za to wstała od stołu, puszczając osuszoną szklankę po whiskey sour, i podeszła do układanki z papierków po cukierkach.
Skoro mamy znaleźć oryginał — stwierdziła nachylając się do przodu i wnikliwie przyglądając graficznemu przedstawieniu — To wypadałoby wiedzieć jak odróżnić falsyfikat od oryginału. Abyśmy nie byli ponownie świadkami podobnej pomyłki.
Potem wykonała nagły zwrot i spojrzała w twarz przyszłemu zleceniodawcy.
To po pierwsze. Po drugie potrzebujemy przynajmniej rysopisu czubka, chociaż nie pogardziłabym dokładniejszymi informacjami, w tym rysem psychologicznym. Inaczej ciężko będzie nam go odnaleźć w tak dużym mieście. I na koniec, po trzecie. Czyli dobrze byłoby wiedzieć czy ktoś jeszcze nie ostrzy sobie zębów na ten kawałek kartograficznej roboty. W skrócie, kogo unikać, na co uważać, gdzie i przy kim trzymać gębę na kłódkę. James może mieć rację w tej materii. Wolę więc zachować ostrożność.
Każda mapa do czegoś prowadzi — Lane zmrużyła oczy, znów przekręcając kark. Tym razem w drugą stronę — Sekty to parszywy temat, fanatycy są najbardziej szalonymi z ocalałych ludzi. W co wierzą? Czym są? Gdzie ich zbór, kto mu przewodzi?
A masz rację. Słyszałem, że ktoś na mieście też szuka tej mapy. Obcy spoza miasta. Tak jak i wy. Ale jeszcze nie wiem co to za jedni — Cantano niespodziewanie przyznał rację Ricie co do jej przypuszczeń. Ale widocznie nie wiedział o tym zbyt wiele.
A ten świrus to nie zawracałem sobie głowy jego imieniem. Ale mam coś lepszego — uśmiechnął się krótko i spojrzał na jednego ze swoich ochroniarzy — Przyprowadź Tybalda. Rzekł do niego, na co tamten skinął głową i wyszedł z tarasu do apartamentu a potem gdzieś jeszcze dalej.


W tym czasie Rita miała okazję się przyjrzeć tej pokawałkowanej mapie. Na oko widać było, że to mapa. Albo szkic jakiegoś terenu. Ale te kółka, krzyżyki, trójkąty, linie i różne szlaczki oraz przypisy brzmiące jak jakieś wierszowane cytaty nie były takie oczywiste. Wyglądało to na jakiś kod czytelny dla kogoś kto go znał. Bez tego to były tylko jakieś przypadkowe kreski.
Z pozoru mapa wyglądała dla Rity jak zbitek bazgrołów i obłąkańczych cytatów. Jednak, skoro interesowała tak wpływowego człowieka, to musiała być w niej zawarta jakaś wielka i cenna tajemnica. Specyfika wykonania sugerowała żylecie, że będzie problem z odróżnieniem oryginału od falsyfikatu. O ile Cantano nie zdradzi im istotnego klucza do zrozumienia różnicy.
To i tak bardzo cenna informacja señor, bo jeśli szukają jej obcy, to możemy czuć się w miarę bezpiecznie przy lokalsach, za to musimy uważać na gringos.
Po tych słowach udała się do barku i zrobiła sobie drugą whiskey sour.
Póki jeszcze nie ma Tybalda — powiedziała popijając drinka — To chętnie dowiem, jak odróżnić oryginalną mapę od podróbki lub fałszywej wersji. Bez obaw, może być to taki detal, który wystarczy wyłącznie do weryfikacji. Nie musi nam pan zdradzać sposobu jej odczytania.
Lane wycofała się pod ścianę, stając do niej plecami, aby móc obserwować pomieszczenie. Oparła się o nią plecami, zarzuciła kaptur na głowę dając odpocząć oczom od południowego słońca. Zagadką pozostawało dla niej jak Cantano wytrzymuje w tym przeklętym, diabelskim garniaku i do jasnej cholery nie ma na czole ni kropli potu. Umilała sobie czas obserwacjami i słuchała. Teraz nadeszła działka innych, nie miała się co wtrącać. Każdy miał swoją rolę do odegrania.
Quirke za to znalazła sobie całkiem kreatywne zajęcie. Zgarnęła ze stołu parę cukierków i zaciskając zęby uklękła na podłodze, trzymając się za bok. Pobladła przy tej czynności, dysząc ciężko przez nos, ale uśmiechała się radośnie, wlepiając zielone oczy w dwa czarne brytany. Zacmokała cicho, a psy postawiły uszy i przyglądały się jej czujnie.
No cześć, nie bójcie się — lekarka powiedziała łagodnym tonem, turlając w ich stronę słodkie kulki. Te potoczyły się po podłodze i zaraz zostały zjedzone, znikając w zębatych paszczach. Blondynka podtoczyła dwie kolejne, wabiąc zwierzaki do siebie, aż znalazły się na tyle blisko, że ostatnie słodycze mogły zjeść z wyprostowanej wierzchem do dołu dłoni.
Dobre pieski… takie dobre pieski. Śliczne… i jakie mądre — przez cichy głos przebijał się czysty zachwyt. W końcu ostrożnie położyła dłonie na czarnych grzbietach i już po chwili głaskała je czule, mierzwiąc lśniące futro palcami.
Tybald to mało latynoskie imię — na sekundę oderwała rozanielone spojrzenie od zwierzaków na rzecz ich właściciela — Tych obcych widziano gdzieś konkretnie, czy tylko dotarły do pana plotki?
Tak, Tybald to dość rzadkie imię w tym mieście — Cantano przyglądał się przez chwilę co blondynka wyprawia z jego psami. Ale jakoś nie interweniował. A gdy skończyła i razem z Ritą przyjrzały się tym papierkom ustawionych w obrazek tych bazgrołów no nie było to łatwe. Obie doszły do wniosku, że ta jedna większa plama to chyba miasto. Miami. Ale jak tak to by znaczyło, że te inne kreski, kropki i falki to muszą być poza Miami. Brakowało jednak skali by złapać jakąś odległość. Nawet kierunki świata nie były pewne. Więc mogło chodzić równie dobrze o miejsca odległe o 5 kilometrów jak i 50. Te wierszowane frazesy dla Rity brzmiały jak bezsensowny religijny bełkot. Lekarka znalazła podobieństwa do starotestamentowych psalmów. Czy raczej nawiązań językowych. Ale były jakieś dziwne. Zupełnie jakby dla piszącego były czytelne i wiedział o jaką wskazówkę czy aluzję chodzi no, ale dla kogoś obcego z niczym sensownym się nie kojarzyły. Ot jakiś ozdobnik fabularny jak niegdyś na starych mapach rysowano różne potwory i inne takie.


Cantano podniósł głowę, bo w apartamencie zrobił się ruch. Wrócił ten ochroniarz jakiego posłał po Tybalda. I pewnie wrócił z nim właśnie. No a ten nowy to wyglądał kompletnie z innej bajki. Zwłaszcza jak już wyszedł na taras i mogli mu się bliżej przyjrzeć.
Piękny dzień na czynienie prawości bracia — rzekł ten nowy, tonem jakim zwykle przemawiali różni kapłani. Wyglądał całkiem inaczej niż wszyscy inni. Cantano mógłby śmiało zjawić się w dowolnym lokalu Teksasu, Vegas czy Federacji by zawrzeć tam biznes. I pewnie by go wpuszczono bez mrugnięcia okiem. Jego ochroniarzy już niekoniecznie. Ale pasowali właśnie na silnorękich jakiegoś szefa. A całościowo bez trudu wtopiliby się w koloryt ulicy jaki widzieli tutaj od wczoraj. Nawet te dwie ślicznotki na leżakach pasowały do wizerunku siedziby jakiegoś ważniaka. A tacy lubili mieć takie kociaki na zawołanie a i dla podkreślenia swojego statusu. No ale nie Tybald. Tybald wyglądał całkiem z innej bajki. Miał długie włosy jak jakiś hipis. Do tego przepaskę wokół głowy. Długa, luźna koszula sięgała mu prawie do połowy ud. Do tego krótkie szorty i sandały na stopach. Więc wyglądał jak skrzyżowanie przedwojennego turysty i hipisa na wakacjach.
Oto Tybald — szef przedstawił tego nowego pozostałym gościom. Objął go pod ramię jakby byli przyjaciółmi — Tybald znał tamtego… Jak mu było?
Boss zaczął, ale urwał spoglądając pytająco na podwładnego.
Eliasz, senor — odparł niezwłocznie ten nowy.
O właśnie. Eliasz. Pamiętałem, że to takie imię jak twoje — Cantano pokręcił głową dając znać, że niekoniecznie ma zrozumienie dla takich dziwactw. Ale nie to było teraz istotne.
Tybald był w tej ich sekciarskiej bandzie. I może zidentyfikować prawdziwą mapę. Właśnie, zobaczy tą tutaj — puścił ex sekciarza i wskazał mu stół z pociętą, cukierkową mapą. Ten podszedł do niej i zaczął się jej przyglądać.
Niestety Tybald opuścił swoich kolegów w niezbyt miłej atmosferze. I już jakiś czas temu. Więc niestety nie wie, gdzie oni teraz są. Trzeba ich odnaleźć. Powinni być gdzieś w mieście czy okolicy — Latynos wyjaśnił jaka jest rola tego długowłosego no i kto mu rozróżnia mapy fałszywe od prawdziwych.
Mamy go zabrać ze sobą, czy przynosić mu każdą potencjalną mapę, na jaką się natkniemy? — brunetka zapytała Cantano.
Przy okazji Ritę zastanowiło w jaki sposób Miguel rozpoznał mapę, skoro do tego celu miał Tybalda. Może tylko blefował, a może były sekciarz nauczył go jak rozpoznać oryginał? Była to jednak kolejna zagwozdka, której nie było sensu poruszać z kontrahentem.
Siema Tybald — rzuciła w kierunku osobliwego osobnika, który zbliżył się do niej i Tamiel — Możesz nam coś powiedzieć o Eliaszu? Jak wygląda i co lubi, jaki jest jego charakter?
Bóg z tobą, Tybaldzie. Jestem Tamiel, niezmiernie miło mi ciebie poznać — Quirke przywitała się pogodną miną ze starszym mężczyzną i zamyśliła się, spoglądając na mapę. Oparła się lewą dłonią o blat, prawą wciąż przyciskając do boku.
To ktoś ważny, prawda? Eliasz... bardzo symboliczne imię, starohebrajskie. Pójdzie przed Panem w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały.
Popatrzyła uważnie na rozmówcę i już miała się zamknąć, ale postanowiła zaryzykować.
"Bogiem jest Jah", "moim Bogiem jest Jahwe". Święty Kościoła katolickiego, prawosławnego, koptyjskiego, ormiańskiego i syryjskiego. Eliasz z Tiszbe, jeden z proroków Starego Testamentu żyjący w IX wieku przed Chrystusem w północnym państwie Izraela. Żaden z dawnych proroków nie jest tak często wspominany w Nowym Testamencie jak on. Wypełnienie oczekiwania eschatologicznego związanego z Eliaszem – wyrażonego w proroctwie Malachiasza 3,23-24 i tak obecnego w Izraelu czasów Jezusa. Pierwotny Kościół, w ślad za swym mistrzem związał z Janem Chrzcicielem... bądź i samą postacią Chrystusa Zbawiciela.
Lekarka westchnęła cicho.
Nie mógł przybrać tego imienia przypadkowo lub mu je nadano z jakiegoś powodu... proszę Tybaldzie, czy podzielisz się z nami swoją wiedzą na jego temat? Jak wygląda hierarchia w waszym kościele? Czym się zajmujecie i jakie dogmaty wyznajecie? Posiadając tę wiedzę... cóż. Najgorszym z możliwych nietaktów jest... pomstowanie na czyjąś wiarę, zaś ignorancja oraz niewiedza tego nie tłumaczą — uśmiechnęła się przepraszająco — Zwiększamy szansę, że nikogo niepotrzebnie nie obrazimy, ani nie urazimy tradycji oraz spuścizny wierzeniowej.
Co lubi, jakimi ludźmi zwykle się otacza? — spod ściany dobiegł cichy głos Federatki — Przyzwyczajenia, słabości? Preferencje? Alkohol, kobiety, chłopcy, dzieci? Czy asceza? Ulubione miejsca medytacji albo innej zadumy? Narkotyki? Najbliżsi zausznicy? Znaki charakterystyczne?
Nie, nie, nie, oni znają Tybalda więc jak was zobaczą razem to wszystko na nic. Musicie ich odnaleźć i dostać się tam i zdobyć mapę sami — Cantano zaczął od tego co wydało mu się najważniejsze. Czyli jak to widzi dalszy przebieg tej misji.
Z tego samego powodu nie pracujecie dla mnie. Dostarczyliście mi przesyłkę, zapłaciłem wam i na tym się skończyło. Nie będziecie tu więcej przychodzić. Black Jack będzie waszym kontaktem. Pokaże wam nasz domek dla gości. I z nim będziecie dogadywać szczegóły — latynoski biznesmen wskazał na swojego oficera i ten pokiwał głową, że się tym wszystkim zajmie.
I to nie ma wiele czasu. Pojutrze jest Dzień Pamiątek. Takie święto. Będzie zamieszanie, świętowanie no i to chyba najlepsza okazja by się tam dostać i coś zdziałać.
Tybald podniósł głowę włączając się do tej rozmowy.
A to fałszywka — wskazał na rozłożone na blacie papierki po cukierkach.
To już wy sobie pogadajcie na spokojnie. Black Jack was zabierze do tego domku dla gości. No i wypłaci wam za tą przesyłkę — szef widząc na co się zanosi chyba nie chciał ingerować w szczegóły jakie powinni już dogadać z ex-sekciarzem.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 17:58.
Alex Tyler jest offline