Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2020, 23:45   #47
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 07 - 2051.03.03; pt; zmierzch

Czas: 2051.03.03; pt; zmierzch
Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, cicho, ciepło na zewnątrz jasno, deszcz, łag.wiatr, chłodno





Senior Cantano okazał się słownym człowiekiem. Jak obiecał, że za dostarczenie paczki zapłaci pół kafla to tyle zapłacił. Nawet jeśli bez ostrzeżenia zamiast jednego Murzyna z bielmem na oku pojawiło się pół tuzina dostawców tej paczki. A jak obiecał, że jeden z nich otrzyma połowę zapłaty jako pokrycie strat jakie wywołała śmierć Alonso to i tak się właśnie stało. Cała piątka dostała po całej torbie wypłaty a torba zabójcy Alonso była wyraźnie mniejsza i lżejsza.

Sam boss żyjący w wieżowcu pod samymi niebiosami oczywiście nie parał się czymś tak przyziemnym jak wypłacanie gambli zleceniobiorcom. Do biura wypłat zabrał ich Black Jack. Wyglądało jak okienko do wydawania kasy czy cennych fantów właśnie. Kraty, jakaś porysowana szyba, sądząc po grubości może nawet pancerna. A po drugiej stronie jakiś starszy, chuderlawy typek. Pierwszy do niego podszedł porucznik szefa i pogadał chwilę wskazując na grupkę jaką przyprowadził. No i trochę to trwało wydawanie tych fantów na wymianę.

Tak jak im przekazał razem z paczką stary Haynes połowa zapłaty była w żywności. Głównie suszone owoce, konserwy w słoikach, suszone mięso i ryby. Coś co nawet w takim klimacie można było zabrać na drogę i się nie przejmować, że dziś czy jutro się zepsuje. A druga połowa zapłaty była w czym innym. W tym wypadku w ołowiowym złocie. Więc była to tyleż cenna, uniwersalna co ciężka dola do dźwigania. Ale wybór mieli tu całkiem spory więc każdy mógł dobrać sobie takie ammo jakiego używał albo po prostu na wymianę. Dominowała amunicja do broni krótkiej, cywilnej i myśliwskiej. Właściwie przy wypłacie okazało się, że jak nie omieszkał wspomnieć Black Jack el jefe był z nich zadowolony więc kazał wypłacić bonus.

Potem była droga na dół. Znów schodami. I jakoś nie bardzo się sprawdzało, że niby łatwiej się schodzi niż wchodzi. Dla postrzelanych ciał to był jednak zauważalny wysiłek tyle pięter po tych schodach. Dobrze, że te painkillery od Tamiel jeszcze działały. Na dół dotarli już nieco zasapani ale cali. W recepcji powitało ich to samo towarzystwo. Czyli miła i przyjemnie uśmiechnięta Cindy i jej dwóch ponurych kolegów.

- Proszę, nic mu się nie stało. - powiedziała uprzejmie brunetka oddając samurajski miecz bladolicej Federatce z niemniejszą starannością niż ją od niej dostała. Pozostałym też wyłożyła na kontuar pozostawiony ekwipunek.

- To jedźcie za mną. - korzystając z okazji gdy goście pana Cantano zbierali swoje fanty Black Jack gdzieś poszedł i wrócił przez frontowe wejście. Okazało się, że służba u senior Cantano sprzyja motoryzacji na tyle, że przed frontem zatrzymał się jakiś pickup. Bynajmniej ani ładny, ani nowy, ani czysty. Raczej typowo użytkowy pojazd. Taki któremu nie straszny ani ubłocony asfalt ani polna droga przez dżunglę. Ale działał. Odpalił po chwili zmagania się kierowcy z silnikiem i jak już odpalił to ruszył całkiem sprawnie. Pomimo brudu i wgnieceń na zewnątrz James na słuch rozpoznał, że pod spodem ta druga maszyna jest całkiem niczego sobie. Black Jack też prowadził z werwą i bynajmniej nie kwalifikował się do miana niedzielnego kierowcy. Do jego terenówki wsiadł też Tybald i tak przejechali kawałek przez miasto pod chmurzącym się niebem popołudnia.

---


Dom gościnny okazał się kamienicą. Taką na kilka pięter jakie można było znaleźć wszędzie gdzie ośrodek miejski był na tyle duży by sobie pozwolić na kamienice. Takie były i Detroit, i w Nowym Jorku, St.Louis czy Vegas. No i widocznie w Miami też były. Ta na pierwszy rzut oka nie bardzo się różniła od innych zamieszkanych budynków. Może poza tym, że chyba miała wszystkie szyby w oknach co we współczesnym świecie wcale nie było tak oczywiste jak dawniej. No i w drzwiach i oknach były te charakterystyczne dla południa siatki chroniące przed wpadaniem owadów i innego syfu do środka.

Czarnoskóry mięśniak od Cantano nadal robił za przewodnika. Zaraz za drzwiami klatki schodowej była niewielkie okienko za jakim urzędowała jakaś starsza Azjatka. Pani Chang jak przedstawił ją ich przewodnik. A drogę w głąb budynku blokowała całkiem solidna krata jaką właśnie odblokowywało się kluczem albo zza tego okienka. System był prosty i całkiem niezły zapewniający sporą dozę bezpieczeństwa i prywatności lokatorom budynku.

- Dobra to macie te trzy mieszkania. To już się jakoś rozgośćcie. Możecie tu zostać przez parę dni. - obwieścił im Black Jack idąc korytarzem na drugim piętrze i po kolei otwierając trzy sąsiednie drzwi. W każdym zostawił klucz w drzwiach by goście mogli się zarządzić po swojemu. A na sześć osób, trzy mieszkania to było aż nadto miejsca. Widocznie to były typowe, kamieniczne mieszkania rodzinne więc w każdym było po dwie sypialnie, pokój dzienny, kuchnia, łazienka i tak dalej. Co prawda nie w takim standardzie w jakim widać było w apartamencie miejscowego ważniaka ale też i nie tak ascetycznie jak w 2018.

- Pani Chang zna się nieco na ranach. Jakby ktoś z was potrzebował. Za jakąś godzinę będzie obiad. - czarnoskóry mięśniak chociaż sprawiał wrażenie jakby całe życie tylko łamał podkowy gołymi rękami albo co najwyżej pokazywał gościom szefa gdzie jest wyjście okazał się jednak całkiem dobrym zarządcą i organizatorem. Albo to ten system tutaj po prostu tak sprawnie działał. Bo gdy mieli już nico czasu dla siebie, aby zająć sobie mieszkania, pokoje, łóżka, pooglądać kąty czy pogadać ze sobą bez ludzi nowego szefa usłyszeli pukanie. To była panna Chang. Młodsza i przyjemniejsza dla oka wersja pani Chang. Zapraszała na obiad jaki był na stołówce na parterze.

Obiad okazał się smaczny. Można było też skorzystać z okazji i porozmawiać na różne tematy we wspólnym gronie. Jak choćby podpytać Tybalda o tą jego sektę i całą resztę. Otóż niejako wracając do pytania Melody okazało się, że Eliasz, prorok Zaginionego Miasta nie ma żadnych preferencji i raczej go nie spotkają. Dlaczego? Bo już nie żyje. Albo odszedł. Czy zniknął. Tego nie był do końca pewny bo to działo się już po jego odejściu z sekty. Ale spotkał kiedyś jednego z kolegów i właśnie dowiedział się, że są w żałobie bo ich mistrz odszedł.

Tybald streścił też z nieukrywanym cynizmem na czym polega doktryna sekty obwieszczoną przez mistrza. Otóż dawno temu, znaczy pewnie przed wojną, była sobie rasa nadludzi. Piękni, silni, młodzi, inteligentni, długowieczni i nie nękały ich choroby. Ale poza tym wyglądali jak zwykli ludzie i ukrywali się wśród nich. Ci dobrzy nadludzie chcieli podzielić się z ludźmi swoją wiedzą i możliwościami. Przygotowali więc Rebis. No ale wybuchła wojna wywołana przez zawistnych i maluczkich. Wojna pokrzyżowała nadludziom te wspaniałe plany. Więc ukryli ten Rebis. Właśnie w Zaginionym Mieście. Tego Rebisu i Zaginionego miasta właśnie szuka Cantano. Podobno ma być gdzieś tutaj. W okolicach Miami albo chociaż na Florydzie. I tu zaczynają się schody. Bo nikt nie wie dokładnie gdzie. Jedyną poszlaką są mapy sprokurowane przez Eliasza i jego uczniów. Niestety celowo czy nie to fałszywki lub bardzo nieudolne kopie. Ale w swoich skarbach po proroku sekciarze mają oryginalną, pierwszą mapę jaką Eliasz sporządził zaraz po przybyciu z Zaginionego Miasta. Właśnie tej mapy szuka Cantano. Już jedną czy dwie fałszywki zdobył a ta co była w papierkach po cukierkach była kolejną fałszywką. Ale potrzeba oryginalnej. A do tego potrzeba kogoś kto ją zdobędzie. A by to zrobić trzeba odnaleźć siedzibę właściwej sekty. Bo sekt w Miami jest sporo co nie ułatwia poszukiwań.

- I w tą niedziele jest okazja. To będzie Dzień Pamiątek. Czyli oglądanie gratów jakie zostały po Eliaszu. Będzie uroczystość, zamieszanie to będzie najłatwiej coś załatwić. Wam proponuję udać neofitów. Podszkolę was byście mówili co trzeba. Będziecie mogli powiedzieć, że przekonał was jeden z ich pielgrzymów i skorzystaliście z okazji by dotrzeć do źródła tej wiary. To wyjaśni dlaczego jesteście tacy zieloni w sprawach ich wiary i powinni was wpuścić do siebie. Będziecie też mogli wziąć udział w celebracji Dnia Pamiątek no i się tam pokręcić za tą mapą. - tak jakoś Tybald przedstawił pomysł aby nowi w mieście mogli dostać się do siedziby sekty i wykonać swoje zadanie. I chociaż mniej więcej o co chodzi z tym Rebisem, Zaginionym Miastem, mapami i całą resztą. Mówił całkiem przekonywująco i jak były pytania to starał się wyjaśnić wątpliwości. Chociaż gdy demonstrował Dobrą Mowę sekciarzy czyli ich slang jakiego nauczył ich mistrz to brzmiało jak sekciarski bełkot. Coś o wciórności, cknieniu za grzechy i Sodomii. Z Sodomią była przynajmniej prosta sprawa bo tak Eliasz i jego uczniowie nazywali Miami. A ich mieszkańców sodomitami. Black Jack dodał, że jego ludzie wciąż szukają siedziby sekty no i ma nadzieję, że znajdą. Czasu było mało jak się piątek zbliżał do wieczora a w niedziele wypadało się pojawić w tej siedzibie. Na razie jednak zabierał się stąd ale miał wrócić gdzieś za dwie godziny by zabrać panny na kolację do “Metropolis”. W międzyczasie się rozpadało i deszcz tłukł o szyby.



_______________________


Mecha 07

żar tropików; Rita: Kostnica 6 > nic
żar tropików; Melody: Kostnica 9 > nic
żar tropików; Tamiel: Kostnica 1 > nic
żar tropików; James: Kostnica 13 > nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline