Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2020, 12:55   #112
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Przedpołudnie; Marktag; Kamienica Versany; Targ miejski

Jeżeli chciałeś coś kupić bądź sprzedać to Marktag był idealnym dniem by wybrać się na miejski rynek. Wtedy to właśnie wszyscy lokalni kupcy wystawiali na swoich straganach najlepsze z posiadanych towarów. Zaś mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek przybywali tu by nabyć w często atrakcyjnej cenie niezbędne im towary. Od solonego mięsa po wyprawione skóry i to właśnie sprzedawca tego ostatniego interesował dziś Versane najbardziej. Zmyła więc z siebie brudny wczorajszej nocy. Zjadła szybkie aczkolwiek pożywne śniadanie i w towarzystwie swojego ochroniarza ruszyła na "zakupy"

- Świeże powietrze dobrze ci zrobi. - rzekła do ochroniarza gdy zbierali się już do wyjścia.

Na zewnątrz nie było tak przyjemnie jak w znajomym i ogrzewanym mieszkaniu. Nad miastem wisiały chmury jakby nie mogły się zdecydować czy sypnąć czymś czy jeszcze trochę poczekać. Pod butami skrzypiał brudny, zdeptany śnieg wymieszany z popiołem co miało zabezpieczać przed ślizganiem się. I tam gdzie szara, ciemna popiołowa masa zdobywała przewagę rzeczywiście tak się zwykle działo. Ale nie wszędzie tak było. I było bardzo mroźno. Chociaż nie aż tak jak wczoraj gdy buszowała wieczorem po mieście. Albo jak wracała do domu.

A na placu targowym jak co tydzień rozpanoszyły się budy, stragany i wozy. Niektórzy sprzedawali co mieli na wymianę prosto z wozów. Pogoda zdawała się nie mieć na ten pstrokaty gwar wpływu. Wdowa bez trudu odnalazła fasadę sklepu Grubsona. Wiedziała gdzie ma ten sklep jak i magazyn. Ot wcześniej jakoś ich drogi się nie skrzyżowały by poznać się lepiej. Wysłała więc swojego ochroniarza do środka by się czegoś dowiedział. Obserwując go jak idzie i znika za zamykającymi się drzwiami widziała, że już prawie wrócił do zdrowia. W ruchach już nie było widać tej koślawości wywołanej bólem jaką zdradzał przez ostatnie dni.

Czekając aż Kornas wróci ze swoimi wieściami rozglądała się dookoła. Dostrzegła jak pomiędzy budami i straganami przejeżdża powóz. Nie wóz, nie dorożka tylko powóz. Zaprzężony w dwa, mocne konie. Ale woźnica musiał zwolnić w tym tłumie więc pojazd jechał niewiele szybciej niż idący pieszy. I jeśli jej wzrok nie mylił do na drzwiach dojrzała herb van Hansenów. Albo podobny. Nawet jak to nie ktoś od nich to musiał to być ktoś znaczniejszy skoro jeździł takim powozem.

Versana stała więc patrząc to na wóz to na Kornasa. Ciekawiło ją dokąd może ów pojazd zmierzać oraz kto mógł siedzieć w środku. Ruszyła więc w jego kierunku. Tłok był duży więc i dotarcie nie powinno zająć jej wiele czasu. W głowie pojawiła się zaś pewna myśl.

- A gdyby tak ktoś całkiem przypadkiem wpadł pod koła tej ślicznej karety. - było to nikczemne ale i trochę w stylu Versany. Ciut brudu narobionego wokół rodziny Froyi poprawiłoby jej humor na resztę dnia. Wpierw jednak chciała się dowiedzieć kogo wiózł ten furgon.

Musiała zostawić sklep Grubsona i Kornasa jaki wszedł do środka. Ale dzięki temu mogła się zbliżyć do powozu. Widziała jak jechał przez nieregularną uliczkę tworzoną pomiędzy straganami. Przechodnie odsuwali się aby zrobić mu przejście, niektórzy nawet zdejmowali czapki by wyrazić swój szacunek. Ale większość chociaż przerwała na chwilę swoje zajęcia by rzucić okiem na ten okruch luksusu jaki obok nich przejeżdżał. Co prawda jak się mieszkało dłużej w tym mieście to prędzej czy później można było spotkać chyba większość znanych osobistości tego miasta i okolicy. No ale jednak o tym, że van Hansenowie przejeżdżali przez targ to jednak można było wspomnieć potem w domu czy przy wieczornym kufelku. Ale zasłonięte firanki i półmrok panujący wewnątrz powozu nie pozwalał dojrzeć kto był w środku.

Ver bacznie obserwowała zarówno wóz, kierunek, w którym zmierzał jak i otaczającą go gawiedź.

- Może jakiś pijaczek albo kuternoga albo chociaż dziecko wbiegające wprost pod powóz. - rozglądała się w kierunku potencjalnej ofiary. Wzbudziłoby to zapewne niezły raban i znając życie wywabiło ptaszki z ich dziupli. Przy okazji może i sam sprzedawca ze sklepu Grubsona wyszedłby na zewnątrz rzucić okiem co to się stało. Póki co jednak tylko się przyglądała.

Po namyśle doszła do wniosku, że szanse na taki wypadek są dość marne. Głównie z powodu niewielkiej prędkości powozu wywołanej właśnie tym gęstym tłumem na targu i obawą, że ktoś właśnie może wyskoczyć w ostatniej chwili pod koła czy kopyta. Kogoś by trzeba wręcz wepchnąć pod ten powóz by tak się stało. A sam konny pojazd zaczął się powoli oddalać. Jeszcze Versana widziała jego tył jak wyjeżdża z placu kierując się ku ulicy Bakaliowej. Pasowała do tego powozu. Tam były sklepy uznawane za najdroższe i najmodniejsze w mieście. Tu ubierali się bogaci, kupowali biżuterie, suknie, stroje, mężczyźni zamawiali broń i pancerze na swoją miarę i potrzeby. I właśnie gdzieś tam zatrzymał się się ten powóz. Chociaż przez stragany i ponad głowami na targu widziała już tylko jego dach i górę. Ale widziała też, że drzwi się otworzyły i wysiadła z nich jedna i druga kobieta. Bo w eleganckich czapkach z futra. Ale z tej odległości nie mogła dostrzec detali, zresztą jak tylko zeszły na ziemię zniknęły jej z oczu. Pewnie weszły do jednego z tych luksusowych sklepów.

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jej dusza była już jednak spaczona. Nie przejmowała się więc tym. Z resztą lubiła ją zaspokajać. Z resztą nie tylko ją. Ruszyła więc w kierunku tego sklepu. Nie miała zamiaru tam ani wchodzic ani wystawać. Chciała jedynie dowiedzieć w jakiej branży działał tamtejszy kupiec oraz kim były ów panienki. Zwykłe przejście obok powinno wystarczyć. Nie było co się rzucać w oczy. Szczególnie tej małej bździągwy i jej koleżaneczki.

Zwykłe przejście ulicą pomiędzy czekającym powozem a frontem sklepu pozwoliło zidentyfikować sklep odzieżowy. Jeden z tych gdzie ludzie z wyższych sfer mogli się zaopatrzyć w coś godnego swojej funkcji i pozycji. Za równie godną opłatą. Przechodząc obok okna frontowego dostrzegła w głębi trzy sylwetki. Jedna należała do jakiegoś żwawego i pulchnego mężczyzny. Pewnie sprzedawca albo nawet i właściciel. Widać było, że stara się swoim klientom nieba przychylić. Ale klientki stały tyłem do wejścia więc nie widziała ich twarzy. Jednak zdjęły te eleganckie czapki więc jedna była blondynką a druga brunetką. Ta blondynka to mogła być Froya no ale bez widzenia jej twarz nie była pewna. Podobnie jak nie miała pojęcia kim jest brunetka. Ale za to miała pojęcia co one robią. Oglądają jakąś suknię którą tak żwawo im prezentował sprzedawca. A potem wszystko zniknęło gdy wyszła poza zasięg widzenia mijając ten sklep. Z góry obserwował ją woźnica van Hansenów ale chyba raczej jak kolejnego przechodnia jaki przechodził obok.

Versana postanowiła zwiedzić dzielnice przyglądając się wystawą okolicznych sklepów. Wyjątkow zaciekawiła ją witryna tego z orężem i pancerzami. Gdy tak przyglądała się stojącemu tam asortymentowi do jej głowy wpadła nagle pewna myśl.

- Zbroja w jej pokoju. - uznała iż takie "przypadkowe" spotkanie mogłoby jej wyjść na dobre rozwiązując tajemnicze pochodzenie zagadkowego elementu wystroju pokoju Froyi ze snu, o którym wspominała Łasica.

- Och jak miło cię spotkać. Jak mija ci dzień? Co cię tu sprowadza? - miała tej całej etykiety po dziurki w nosie ale jeżeli obracasz się wśród wron to musisz krakać jak one. Z resztą w tym akurat przypadku powinno to zadziałać na jej korzyść. W końcu w złym guście by było gdyby córka właściciela większości okolicznych lasów spławiła ją niczym domokrążce. Stała więc obserwowała i czekała.

Wydawało się, że czeka i czeka. Jakby tam wewnątrz sklepu dwie młode i bogate damulki zabrały się za przymierzanie. Kornasa też nie widziała ani sklepu Grubsona do jakiego poszedł. Ale też mógł już skończyć swoje wypytwanie. Albo z jego intelektem to może i to jego ktoś o coś wypytał. Ale w końcu się doczekał. Widziała jak drzwi do sklepu sukienniczego otwarły się i wyszły z nich dwie młode i eleganckie damy. Pierwsza wyszła blondynka. Froya van Hansen. A druga była Madeline von Richter. Jedna z jej najlepszych koleżanek. Podobna wiekiem i pozycją a nawet urodą do blondynki czy córki kapitana portu no ale w przeciwieństwie do nich była mężatką. Obie wyszły zadowolone i dyskutując o czymś zawzięcie trochę machinalnie wracając do czekającego powozu. Woźnica zeskoczył z kozła i otworzył przed nimi drzwi by nie musiały tego robić osobiście.

Ver więc ruszyła z powrotem i gdy była już na wysokości obu arystokratek rzuciła w kierunku tej z blond czupryną.

- Witaj Froyo. Witaj Madeline. - skinęła głową w kierunku jednej z najlepszych partii w mieście - Ależ zbieg okoliczności. Co was tu sprowadza? - niby mogła od razu spytać o powód zakupu sukni. Byłoby to jednak nieuprzejme.

- Oh, Versana. Witaj. - Froya przywitała się grzecznie tak jak wymagała tego ektykieta. Obie szybko obrzuciły spojrzenie młodej wdowy ale przedstawiać się sobie nie musiały. Madelyne była choćby na tym elfim koncercie u van Hansenów chociaż wtedy raczej z van Drasen nie zamieniły ze sobą zbyt wiele słów.

- Tak, chciałam sprawdzić nową suknie. Miałam przyjechać aby przymierzyć i mogli wprowadzić poprawki. A ciebie co tutaj sprowadza? - blondynka odpowiedziała swobodnie i beztrosko machnęła w stronę frontu budynku z jakiego pewnie wyrzucono by większość miejskiej populacji zaraz po przekroczeniu progu.

- Dziękuję, że pytasz. - na to właśnie wesoła wdówka liczyła - Postanowiłam się jakoś odwdzięczyć porucznikowi Finkowi za zaproszenie mnie na zorganizowany przez ciebie parę dni temu koncert. Pomyślałam więc o czymś drobnym co mógłby nosić przy sobie i co mogłoby mu o mnie przypominać. No sama nie wiem. Hmmm… - zadumała chwilkę - Może sztylet. Niezbyt przesadny wyrażający jednak to co chcę przekazać. To w końcu mężczyzna. Mundurowy. Oni lubią takie drobiazgi. Może uczynił byś mi tą przyjemność i wspomogła mnie radą? - spytała licząc na zainteresowanie tematem swą oponentkę - Tak się składa, że kilka kroków stąd jest sklep braci Smith. Oni zaś są mistrzami w swojej dziedzinie.

- Kobieta ma mężczyźnie kupować upominek? - Madelein nie ukrywała zaskoczenia taką zamianą ról w tej sprawie. Ale udało jej się powiedzieć to neutralnym tonem wyrażającym zdziwienie. Ale zwykle działo się na odwrót i to mężczyźni starali się upominkami zdobyć sobie względy u wybranki. Panna van Hansen spojrzała we wskazanym kierunku na sklep z bronią.

- Nie znam się na sztyletach. Wolę miecze i rapiery. - powiedziała jakby mimochodem niezbyt przejawiając zainteresowanie oglądaniem jakichś noży i sztyletów dla mężczyzny który nie dorównywał jej rangą ani pozycją oraz nie należał do kręgu jej bliskich znajomych.

- Cenię sobie swoją niezależność i chcę aby Markus o tym pamiętał. - odparła równie grzecznie co jej przedmówczyni - A jak twojemu ojcu i mężowi idzie w interesie Madeleine? - była uszczypliwa trzymała się jednak ram dobrego smaku. Nie mogła niestety pozwolić sobie na bardziej bezpośrednia zagrywkę. Mimo wszystko ta dawała jej dość sporo satysfakcji. Gdy sprawę mężatki miała już za sobą. Na spokojnie mogła wrócić do kontynuowania rozmowy z młodą blondynką.

- Ooo… - zgrywała zaskoczoną - Skąd takie zainteresowania u tak młodej i subtelnej panienki? Czy pozostałymi elementami żołnierskiego rynsztunku też się interesujesz? - działała z premedytacją nie zdejmując jednak maski zdumionej - No nie wiem? Zbroje? Tarcze? A może coś bardziej pierwotnego i nieokrzesanego jak walka na pięści lub zapasy? - przyglądała się uważnie van Hansenównie chcąc wyłapać choćby najmniejszy wzdryg czy grymas zdradzający jej poruszenie wstąpieniem na intymny dla niej temat, który dla świata zewnętrznego miał pozostać w strefie tabu.

- Każdy wysoko urodzony powinien umieć władać mieczem. - odparła blondynka bez chwili wahania. - Albo rapierem. Noże są dla plebsu i skrytobójców. - pogląd jaki reprezentowała szlachetnie urodzona nie był odosobniony w jej warstwie społecznej. Miecze i rapiery, a na wschodzie szable wydawały się synonimem wojownika i osób z wyższych warstw. Inna broń jak miecze i topory nawet jeśli skuteczne i też używane w bitwach i wojnach nie cieszyły się już taką estymą. Zdawały się być domeną plebejskiej piechoty. A sztylety jako broń główna wydawały się właśnie podejrzane dla podejrzanych typów.

- Ale niekoniecznie kobieta Froy’o. - Madelein popatrzyła na koleżankę jakby to nie był pierwszy raz gdy o tym dyskutują. Rzeczywiście chociaż prawo nie zabraniało kobietom różnego stanu służyć w armii czy marynarce to jednak były one zdominowane przez mężczyzn. Zwłaszcza w tych pierwszoliniowych formacjach i kobiety jeśli gdzieś służyły to w formacjach pomocniczych. Widok kobiety w zbroi, z mieczem w dłoni chociaż może nie wzbudzał sensacji to jednak był wart odnotowania.

- Każdy szlachetnie urodzony. To nasz przywilej i obowiązek. Wobec tego leniwego plebsu. - Froya dobitnie powtórzyła swoją rację i z nieukrywaną pogardą spojrzała w stronę ludnego placu widocznie uważając się za ponad tą sól tej ziemi widoczną na tym placu. - Oficerowi radzę ci kupić rapier albo miecz. Jak już ci tak na nim zależy. Ostatecznie jakiś zgrabny kordzik. Ale nie nóż czy sztylet. - poradziła blondynka i ruszyła w stronę swojego powozu.

- Widzę więc iż obie dość wyraźnie wyłamujemy się z ogólnie przyjętego schematu. - brunetka podzieliła się swoją uwagą z szerokim uśmiechem na twarzy - Dziękuję ci w każdym razie za tą cenną uwagę. Niezwykle wiele dla mnie znaczy i ustrzeża mnie przed ewentualnym faux pas. - zrobiła niewielki ukłon swoją ciemnowłosą czuprynką - Skoro zaś tak miłujesz się w sztuce władania orężem. Co byś powiedziała na próbę naszych umiejętności bądź w przypadku gdybym okazała się być tą słabszą stroną tego pojedynku podstawowe przeszkolenie w tej dziedzinie? - skoro już wiedziała co jest "konikiem" jej rywalki w tych staraniach o tytuł tej "naj". Postanowiła drążyć jednak temat dalej, pociągając za odpowiednie szunreczki.

- Ale szlachetnie urodzonym wypada skrzyżować miecze tylko z kimś równym rangą. - zauważyła szlachetnie urodzona brunetka. I miała rację. Szlachcicowi czy rycerzowi nie wypadało przyjmować wyzwania od pierwszego z brzegu. Samo przyjęcie wyzwania już niejako honorowało kogoś jako równego sobie.

- Interesujesz się szermierką? - Froya co już wyglądała jakby powiedziała co miała powiedzieć i chciała stąd odjechać jednak wydawała się zaciekawiona słowami wdowy po kupcu. - Coś trenujesz? - zapytała dodatkowo.

- Wpierw jednak tym mieczem trzeba umieć władać. - nie mogła oprzeć się kolejnej uszczypliwości pod adresem zmanierowanej Madeleine - Mężczyźni bardzo lubią tworzyć ramy, których potem kobiet muszą się trzymać. Chciałabym jednak zauważyć, że to właśnie my, płeć piękna, rodzimy a następnie wychowujemy autorów tych właśnie konwenansów. - Versana była niemalże pewna na jaki grunt trafią jej słowa jeżeli chodzi o młodą van Hanseńowne. Stąd też pozwoliła sobie na tak odważną tezę ignorując po części opinie przyjaciółeczki blond arystokratki. Zastanawiało i martwiło ją jednak jedno. Mianowicie. Czy córka właściciela największych połaci leśnych w mieście wraz ze swym zamiłowaniem do broni i szermierki nie będzie zbyt bardzo skłaniać się ku tej stronie, którą swą postawą i wiarą reprezentował Silny. Na szczęście jej jak i Łasicy wykazywała ona również słabość względem kobiecych wdzięków. To zaś była sztuka, w której obie ciemnowłose kultystki orientowały się doskonale.

- Interesuje się wieloma dziedzinami życia Froy'o. - odparła nieco zagadkowo - Widocznie równie wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - dodała w tym samym tonie - Intuicja mi jednak podpowiada iż mamy więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać. Mogłabym także postawić wagon najlepszego estalijskiego wina za to iż zdarza ci się po zmierzchu szukać koguciego piania na okolicznych plażach. O ile rzecz jasna hazard przystoił by ludziom spoza marginesu społecznego. - brunetka naturalnie nawiązywała do motywu ptasich pojedynków, które to odbywały się w trakcie organizowanych przez Theo walk - To cytat z książki autorstwa pewnego arabskiego pisarza; Suhela Al-Huriego - uściśliła uśmiechając się czarujaco. Było to rzecz jasna bujdą. Przekaz ten miał być po prostu dobrze zaszyfrowany jednak dość czytelny by Froya mogła go wyłapać.

- Jeśli kogoś czy czegoś gdzieś szukam to jest to moja sprawa. I niczyja inna. - blond szlachcianka odpowiedziała bez wahania dając znać, że nie życzy sobie by obcy lub prawie obcy wtrącali się w jej prywatność.

- Przyślę po ciebie powóz. W południe w Konigtag. Wtedy mam lekcje szermierki. Do widzenia Versano. - Froya rzuciła na odchodne żegnając się jak na wielką panią przystało gdy rozmawiała z kimś nie dorównującym jej pozycją. Madeleine spojrzała jeszcze na wdowę i też się pożegnała. Po czym obie wsiadły do powozu a milczący dotąd woźnica zamknął za nimi drzwi i wsiadł na kozła.

- To dla mnie zaszczyt będę więc oczekiwać. Żegnaj Froyo. - odparła grzecznie kłaniając się w pas tak jak etykieta nakazywała kiedy to niżej urodzona kobieta żegnała arystokratkę z wyższych sfer. Następnie odprowadziła wzrokiem odjeżdżającą wzdłuż ulicy parę damulek a sama zaś ruszyła w kierunku targu i sklepu do którego wchodził jej ochroniarz nim ta zdecydowała się śledzić karetę van Hansenów.
 
Pieczar jest offline