Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2020, 12:52   #111
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Noc; Magazyn Grubsona

Życie to nie bajka. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Tak było i tym razem. Mimo początkowych sukcesów w końcu coś musiało się zesrać. Niby udało się jej dostać do środka i niby ułożyła do snu nowo poznanego kochanka zadając mu uprzednio kilka dość istotnych pytań. Na tym jednak fart Versany się skończył. Zamknięty na trzy dupy sejf, ułamany wytrych i brak jakichkolwiek wartościowych dokumentów. No może poza tym dziennikiem, który mimo wszystko nie wskazywał jednoznacznie na to czy Dana mówi prawdę czy raczej niekoniecznie. Jednym starczyłoby to jak swojego szefa opisał Hans: "Skąpiradło i wyzyskiwacz" by połączyć te przysłowiowe dwa punkty na mapie. Versana nie była jednak tymi "jednymi". Sprytna kultystka miała na szczęście pomysł jak to zweryfikować tak by przy okazji upiec dwie a może i trzy pieczenie na jednym ruszcie. Przewertowała więc księgę starając się wyłapać największych spośród wszystkich dostawców Huberta. Następnie zaś spisała sobie ich imiona i adresy. Zawsze mogła zwinąć księgę. Rodziło to jednak niebezpieczeństwo. Nie chciała wzbudzać podejrzeń. Zamykały by one możliwość powrotu tutaj w przyszłości. Wszak Hans zdawał się być zadowolony z tego co dostał więc głupio by było w związku z tym psuć to tak bardzo pozytywne pierwsze wrażenie jakie na nim wywarła Anna. Zatem po skończeniu notatek odłożyła rejestr kontrahentów na swoje miejsce. Nie połasiła się również na te kilka złotych monet. Nie były one warte zdradzenia jej prawdziwych zamiarów. Z resztą nie przymierała głodem i wolała odpuścić ten raczej marny łup by w przyszłości zgarnąć bardziej okazałą zdobycz. Przed wyjściem więc upewniła się dwa razy czy aby na pewno nic po sobie nie zostawiła i z gracją rasowej kochanki, opuściła ten przybytek.

Budynek magazyny Grubsona zniknął gdzieś za zakrętem. Ona zaś mijała kolejne kamienice niosąc w ręku wyrwaną pośpiesznie kartkę a na niej wypisanych kilku największych detalistów z jakimi to Huber prowadził wymianę.

- Edward z Kamiennej - piętnaście lisich skór, Felix z Browarnej - cztery skóry niedźwiedzie i dziesięć zajęczych, Henrich z Zachodniej - osiem skór z norek oraz siedem wilczych, Gabriel z Mostowej - dwadzieścia sarnich skór, Herman z Mokrej - trzy skóry z łosia i sześć z dzika - przeczytała w milczeniu nim starannie złożyła i schowała ten kawałek papieru w specjalnie przygotowaną na takie fanty kieszeń.

- Czeka mnie kolejny rajd po mieście. - zadumała układając w głowie plan działania na najbliższe dni - Chociaż… Zawsze można poprosić kogoś o pomoc. - wszak miała już odpowiedniego kandydata na myśli - Póki co muszę jeszcze parę rzeczy do załatwić. - podsumowała skręcając w uliczkę prowadzącą do "Sierpa i młota".



Noc; Sen


Specyficzny klimat sennych mar był Versanie już dość dobrze znany. Mimo wszystko postanowiła grać równie zmieszaną co jej znajome. Rozglądała się raczej po pozostałych zebranych kobietach. Jej wzrok przykuły w końcu uwidocznione tatuaże pani kapitan. Poświęciła więc dłuższa chwilę by je przeanalizowac.

Tatuaż pani kapitan wydawał się być idealnie dobrany do jej imienia. Przedstawiał dużą, wyrazistą, czerwoną różę. I świetnie wyglądał na tak gładkim i przyjemnym dla oka tle.



- Arcydzieło. - podsumowała widok podskórnego malunku - Czyżby wyszło spod igły Inka? - rzuciła pytające spojrzenie w kierunku właścicielki kwiatowego motywu na udzie.

- A jak tobie się podoba Kamilo? - wzrok powędrowała nagle na młoda van Zee'nówny.

Reakcje, nawet wizerunki czwórki kobiet wydawały się zamazane i nie do końca zgrane ze sobą. Nawet Versana nie była pewna czy przypadkiem nie pytała o to po raz kolejny czy tylko myślała by się o to zapytać. A jak inne jej odpowiedziały już na to to nie pamiętała tego.

- Jest bardzo malowniczy. - ciemnoskóra piękność też zwróciła uwagę na element anatomii bohaterskiej pani kapitan jaki nie był widoczny podczas spotkania. - Ale tu jest bardzo dziwnie. Co my tu robimy? - Kamila wydawała się skonsternowana mimo wszystko i ta niecodzienna sytuacja mocno ją frapowała. Zresztą nie tylko ją.

- Jesteś prawdziwa? - Rose trąciła dłonią ramię Kamili chcąc chyba sprawdzić czy jest z krwi i kości. Młoda szlachcianka spojrzała w dół na to dotknięte ramię a Versanie wydawało się jakby częściowo dłoń jednej zanurzyła się w ramieniu drugiej jakby jedna z nich albo obie były duchami.

Sceneria rzeczywiście była dość nietypowa. Momentami można by pomyśleć iż człowiek przechylił o kielich wina za dużo. Na szczęście Versana znała prawdziwy powód takowej sytuacji. Nie zamierzała jednak wdawać pozostałej trójki w szczegóły. Uznała za rozsądniejsze pozostanie w pewnym sensie cichym reżyserem tego wyjątkowego przedstawienia. Wszak wciąż miała w pamięci słowa Starszego, który mówił o możliwości kreowania tła i fabuły tych mar.

- Nie bijcie się, bo zrobicie sobie krzywdę. - mimo ciosu pani kapitan, kultystka zwróciła uwagę obu kobietom.

- Odważyłabyś się na taką ekstrawagancję? - zapytała Kamili ignorując to dochodzenie Rosy.

- Roso. Gdzie więc zrobiłaś sobie ten osobliwy malunek? - zdecydowała się ponowić pytanie.

Versana postanowiła zacząć tworzenie reali tego snu od jakiegoś drobnego szczegółu. Tak by sprawdzić czy i jak to wogóle działa.

- Niebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce. - powtarzała w myślach starając się urzeczywistnić ten motyw.

- Jest bardzo piękny. Pasuje do tak pięknej kobiety. - młoda szlachcianka jeszcze raz opuściła wzrok by spojrzeć na czerwony kwiat wytatuowany na udzie zamorskiej oficer. - Oh ja bym się chyba nie odważyła. Komuś z moją pozycją nie wypada. - westchnęła z żalem na te same zasady które stawiały ją na szczycie hierarchii społecznej miasta ale też i krępowały bardziej niż maluczkich. A ludzie morza zawsze stanowili dość żywiołowy element który nie poddawał się tak łatwo sztywnym zasadom jakie dominowały w głębi lądu.

- Zrobiłam sobie ten tatuaż jak zrobiłam swój patent oficerski. I nie tutaj. Tutaj pływam dopiero drugi czy trzeci sezon. - Rose widząc i słysząc, że o niej rozmawiają podeszła bliżej. Chociaż trochę jak we śnie to się zdarzało. Bez jakiegoś widocznego poruszania nogami. Ot jakby ktoś ją przesunął do pozostałych dwóch kobiet. Estalijka wydawała się jakaś rozkojarzona czy rozdrażniona. Spojrzała na Brenę która z kolei nie ruszała się od chwili. Ale to zdarzało się co chwila każdej z nich. Versana też czasem miała wrażenie, że chce się ruszyć, powiedzieć czy zrobić coś i jakoś nie może. Chociaż pozostałe śniące coś w tym czasie robiły. Tak jak teraz dostrzegła kwiat. Kwiaty. W wazonie. Były jednak smętne i uschnięte. Nie była pewna czy pojawiły się teraz czy dopiero teraz zwróciła na nie uwagę. A pociemniałe i suche płatki nie bardzo pozwalały określić jaką miały kiedyś barwę. I tam na stoliku pod ścianą było ciemniej niż na środku pokoju gdzie stały co dodatkowo utrudniało dostrzeżenie szczegółów.

- Coś mi tu nie gra. Dziwnie tu jakoś. - kapitan pokręciła swoją ciemną głową o ładnych, długich włosach rozglądając się po pomieszczeniu.

- No trochę tak. - zgodziła się Kamila też wodząc wzrokiem dookoła. Minę miała niepewną jakby nie wiedziała co sądzić o tak niecodziennej sytuacji.

Versana również czuła się zmieszana i pogubiona. Ją w zakłopotanie wprowadził jednak detal związany z kwiatami. Nie wiedziała co o nim myśleć. Nie była wszak pewna czy pojawiły się one tam bo ona sobie tego zażyczyła czy były raczej stałym elementem wystroju. W takich okolicznościach nietrudno było jednak o pomyłkę.

- Podkręćmy więc temperature. - pomyślała zarówno o tej dosłownej jak metaforycznej. - Niech stanie się gorąc, niech stanie się gorąc, niech stanie się gorąc.

- Pani kapitan. Jak to jest pracować wśród samych mężczyzn. Długie tygodnia a nawet zapewne miesiące. - pytała niewinne mimo raczej zbereźnych zamiarów - Tylko ty i oni. Mężczyźni mają wszak swoje potrzeby. Co wtedy?

- A kobiety nie mają swoich potrzeb? - uwaga wdowy rozbawiła kapitan bo sie zaśmiała serdecznie. A wraz z nią i Kamila. Nawet Brena się uśmiechnęła jakby to czasowe zamrożenie czy paraliż się skończyło.

- To chyba zmora każdej kobiety, zwłaszcza oficera na pokładzie. Wszystkie szczury lądowe to tylko myślą, że cały rejs to tylko orgie i swawole. - pokręciła głową jakby nie raz już słyszała podobne pytanie.

- Wtedy nic. Dalej jestem ich kapitanem. A oni moją załogą. Ja wydaję polecenia. A oni je wykonują. - Estalijka wzruszyła ramionami jakby to była cała filozofia z tym kapitanowaniem na pełnym morzu statkiem i załogą.

- A w załodze masz samych mężczyzn? Nie ma żadnej kobiety? - Kamila zapytała z zaciekawieniem o ten detal. Teraz i van Drasen nie była już pewna czy szlachcianka pytała o to w dzień. A jak tak to co kapitan jej odpowiedziała.

- A co? Chcesz się zaciągnąć do mojej załogi? Albo ty? - de la Vega zaśmiała się cicho i popatrzyła zadziornie na młodą szlachciankę aż ta się zarumieniła. A przynajmniej z zakłopotaniem opuściła oczy. A zaraz też kapitan spojrzała na Versanę. I ta poczuła jak się jej robi gorąco od tego spojrzenia.

- Zależy co miałoby leżeć w moich obowiązkach. - rzuciła dwuznacznie z szyderczym uśmieszkiem na twarzy - Jakoś nie mogę sobie wyobrazić kilkumiesięcznej posuchy w trakcie tych dalekomorskich wypraw. - dodała w podobnym tonie - Piękna i władcza. Dominujesz i rządzisz tylko na pokładzie?

- Oj tak. Jestem strasznym tyranem. Nikt nie może mnie znieść na dłuższą metę. - wyglądało jakby pani kapitan reakcja Versany bardziej przypadła do gustu niż Kamily. Bo odpowiedziała raczej do niej. Obrzuciła wzrokiem jej sylwetkę od czarnych słowów po koszulę nocną aż do odkrytych stóp i kostek.

- Myślę, że na pełnym morzu to byś musiała się stawiać w mojej kajucie. Zwłaszcza jeśli lubisz piękne i władcze kobiety. I lubisz im służyć. To może bym znalazła ci jakieś specjalne zadanie. Specjalną służbę. - de la Vega wydawała się mówić tym samym językiem co Versana. I nawet podobnym tonem. Zupełnie jakby się idealnie dopasowały w tym śnie. Stojąca obok ciemnoskóra szlachcianka zamarła z wyrazem ekscytacji na twarzy. Jakby była świadkiem niesamowicie pasjonującego spektaklu. Brena też znieruchomiała ponownie. Nawet ruch Rose zbliżającej się do stojącej wdowy wydawał się stopniowo zwalniać.

- Brzmi interesująco. - odpowiedziała wyraźnie zainteresowana słowami "tyranki" - Musiałabym zapewne przejść jakieś szkolenie. Nieprawdaż? - mimo iż rozmowa była dwuznaczna obie nie miały raczej wątpliwości w jakim kierunku ona zmierza.

- Szkolenie? Tak to dobry pomysł. Nowych załogantów trzeba przetestować. Może jutro? Chyba i tak jesteśmy umówione. A… I ma być ta twoja koleżanka. Ona też lubi służyć tak jak ty? - Rose niby się nie poruszyła. A nagle wydawało się, że stoi tuż przed Versaną. Prawie dosłownie pierś w pierś. I pozwoliła sobie przesunąć palcami po jej policzku.

- O tak, jest bardzo piękna. - Kamila ożywiła się nagle patrząc na miejsce gdzie przed chwilą stała Rose. Albo Brena. Jej słowa wydawały się na tyle nie na miejscu, że kapitan spojrzała na nią zdziwiona.

- Kto? - zapytała zaciekawiona Estalijka.

- Ta róża. - odparła Kamila co wywołało cichy, wesoły śmiech de la Vegi.

- To ja pójdę przygotować kąpiel. - niespodziewanie z drugiej strony odezwała się pokojówka Versany. Po czym dygnęła grzecznie i wyszła do łazienki. Przez ścianę. A ta jakby ją pochłonęła. A mimo to nikt się tym fenomenem nie przejął.

- Versana poprosiła mnie o portet. Tylko, że to miałby być akt. Nie wiem co robić. - Kamila powiedziała co jej leży na sercu. I mówiła jakby nie widziała Versany. Albo jakoś nie docierało do niej, że stoją we trzy tuż obok siebie.

- Co? - to wszystko wydawało się dezorientować ciemnowłosą Estalijkę jeszcze bardziej. Miała minę wskazującą, że gubi się w tym wszystkim.

- Po co więc czekać. Może ów praktyki zacznijmy tu i teraz. - wróciła do tematu starając się ponownie skupić na nim uwagę Rosy ale i po części samej arystokratki - Ty zaś Kamilo możesz się temu uważnie przyglądać albo… - spojrzała wymownie na koleżankę z wyższych sfer - …przyłączyć się. To bardzo ekscytujące. Zapewniam cię. - wróciła wzrokiem na wilczycę morską - Co pani kapitan na taki obrót spraw?

- Co ja na to? - estalijska kapitan wróciła spojrzeniem od Kamili do Versany. Znów bez skrępowania sobie zaczęła ją oglądać.

- Ale przyłączyć się? Obserwować? Co takiego? - van Zee zapytała nieco skołowanym wzrokiem. Trochę jakby podejrzewała o co może chodzić ale wstydziła się o to pytać albo brać w tym udział. A jednak była też tym całkiem mocno zainteresowana. Taka sprzeczność pomiędzy tym co by się chciało robić a tym co powinno i wypadało robić. Albo nie.

- Może i zaczniemy. - powiedziała Rose jakby nie słyszała albo nie zwracała uwagi na córkę kapitana portu. Podeszła bliżej do Versany chociaż wydawało się, że wcale nie odchodziła to znów znalazła się o krok przed nią. I wyciągnęła dłonie ku jej policzkom.

- Co zaczniemy? - szepnęła cichutko Kamila nie wiedząc czy powinna już wyjść czy zostać i obserwować dalej.

- Służbę. - odparła kapitan chyba ją jednak słysząc i widząc nawet jeśli kątem oka. Sama zaś wystawiła swoją dłoń przed usta Versany jak to zwykle czynili władcy i lordowie by oddać im hołd i szacunek.

- Właśnie. Służba. - rzuciła przypominając sobie o swojej młodziutkiej uczennicy, która kilka chwil a może klepsydr temu przefrunęła przez ścianę jej pokoju - Breno pozwól z nas. - poprosiła na głos rudzinkę. Następnie wróciła zaś do rozmowy ze swoimi gośćmi.

- Stań więc obok mnie i daj ponieść się emocjom. - poradziła młodszej przyjaciółce. W kolejnej chwili zaś chwyciła wystawioną dłoń kapitan i z gracją dżentelmena proszącego damę do tańca. Wyrzuciła w tył swoją lewą nogę, ukłoniła się nisko i złożyła na niej pocałunek.

- Czy wystarczająco nisko? - uniosła głowę nieco wyżej spoglądając prosto w oczy stojącej przed sobą Estalijki. - Cóż to? - nagle ponownie z całych sił skupiła swoje myśli na jednym małym za to bardzo istotnym szczególe - Czyżby pani kapitan nic nie nosiła pod tą śnieżnobiała koszulą? - robiło się coraz ciekawiej co dodatkowo nakręcało wesołą wdówkę. Chociaż w tym momencie bardziej pasowałby do niej przydomek "reżyser".

- Ale… a-ale… - panna van Zee wyglądała jakby bardzo chciała coś powiedzieć. Ale jakoś tej tak oczytanej i wykształconej młodej damie z najlepszych szkół i domów w mieście jakoś nie udało się sklecić porządnego zdania. Patrzyła na to co się dzieje tuż przed jej oczami i znów z jednej strony chciała odwrócić wzrok a może i wyjść a z drugiej strony chciała zostać i wszystko widzieć.

- Jeszcze niżej. Klęknij. - zamruczała z zadowoleniem pani kapitan widząc jak czarnowłosa kobieta w nocnej koszuli korzy się przed nią i oddaje jej hołd. - Niżej. Do samego dołu. To może pozwolę ci sprawdzić co mam pod koszulą. - władczo wskazała na podłogę przed sobą i lekko wysunęła jedną nogę do przodu. Co jakby wysmukliło jej slylwetkę.

- Ale… a-ale… to może ja wyjdę? Chyba powinnam wyjść… - wymamrotała van Zee nie wiedząc co zrobić, powiedzieć i gdzie oczy podziać.

- Pani wzywała? - Brena nachyliła się nad ramieniem Versany jakby nigdy stamtąd nie odchodziła i czekała tylko na wezwanie.

Brunetka zwróciła więc na moment głowę w kierunku swojej służki powoli gubiąc już rachubę tego co jest, było lub będzie.

- Zajmij się panienką Kamilą jak należałoby i nie chcą słyszeć żadnych zbędnych pytań. - niejako wydała polecenie służbowe swojej pracownicy - Jestem przekonana iż wiesz co robić. - starała się dodać choć trochę otuchy rudowłosej małolacie sama zaś zamieniła dłoń pani kapitan na zgrabna stopę jej wysuniętej w przód nogi.

- Kochanie a ty się odpręż. - spoufalała się. Czyniła to jednak celowo. Czuła i widziała iż młoda arystokratka prowadzi wewnętrzny bój między tym co wypada a tym na co ma się ochotę. Chciała więc dodać jej nieco odwagi i pchnąć w kierunku objęć Pana Rozkoszy. Zakazany owoc wszak smakuje najlepiej. Często uzależniając. Na tym zaś podstępnej kultystce zależało najbardziej.

- Co dzieje się w tutaj, pozostaje tutaj. - kusiła. Wystawiając silną wolę Kamili na próbę.

- Brena zadba o ciebie jak o największy skarb. - zapewniała ją - Ty zaś oddaj się tylko tej energii i uwolnij swoje prawdziwe "ja". Jesteś wszak w gronie przyjaciół.

Chwile poźniej usta Versany zaczęły całować wpierw wierzchnią stronę stopy kapitan. Następnie jej piszczel i łydkę. Później wyjątkowo jędrne i sprężyste udo. Zmierzając drobnymi muśnięciami warg w kierunku łona.

Kamila coś zaczęła mówić czy tłumaczyć. Versana już nie bardzo zrozumiała co to takiego.A może po prostu nie zapamiętała. Brena też jakby zrobiła się nagle naga. Tak sennie, bez rozbierania. Jak podeszła do młodej szlachcianki to jeszcze była w swojej nocnej koszuli a chwilę potem już bez niczego. A może to nie była taka chwila jak się wdowie wydawało. Może znów zaliczyła jakiś przeskok? Ale zapamiętała drogę swoich ust po tej zgrabnej, gładkiej nodze pani kapitan. Tak sprężystej, silnej a jednak kobiecej i przyjemnej w dotyku i smaku. Zapamiętała tą jej czerwoną różę na jej udzie. Wydawało się jej czy ten wytatuowany kwiat się poruszył gdy go pocałowała. To było tak niespodziewane, że zatrzymała się na chwilę by zogniskować wzrok. Ale się nie dało. Wszystko się rozmazało i gdy znów zamrugała oczami była w swoim łóżku. W swojej sypialni. Była sama. Przekręciła się by spojrzeć za okno ale panowała szarówka przedświtu. Znów zamknęła oczy i zasnęła. Ale tym razem nic już się jej nie śniło.
 
Pieczar jest offline  
Stary 14-11-2020, 12:55   #112
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Przedpołudnie; Marktag; Kamienica Versany; Targ miejski

Jeżeli chciałeś coś kupić bądź sprzedać to Marktag był idealnym dniem by wybrać się na miejski rynek. Wtedy to właśnie wszyscy lokalni kupcy wystawiali na swoich straganach najlepsze z posiadanych towarów. Zaś mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek przybywali tu by nabyć w często atrakcyjnej cenie niezbędne im towary. Od solonego mięsa po wyprawione skóry i to właśnie sprzedawca tego ostatniego interesował dziś Versane najbardziej. Zmyła więc z siebie brudny wczorajszej nocy. Zjadła szybkie aczkolwiek pożywne śniadanie i w towarzystwie swojego ochroniarza ruszyła na "zakupy"

- Świeże powietrze dobrze ci zrobi. - rzekła do ochroniarza gdy zbierali się już do wyjścia.

Na zewnątrz nie było tak przyjemnie jak w znajomym i ogrzewanym mieszkaniu. Nad miastem wisiały chmury jakby nie mogły się zdecydować czy sypnąć czymś czy jeszcze trochę poczekać. Pod butami skrzypiał brudny, zdeptany śnieg wymieszany z popiołem co miało zabezpieczać przed ślizganiem się. I tam gdzie szara, ciemna popiołowa masa zdobywała przewagę rzeczywiście tak się zwykle działo. Ale nie wszędzie tak było. I było bardzo mroźno. Chociaż nie aż tak jak wczoraj gdy buszowała wieczorem po mieście. Albo jak wracała do domu.

A na placu targowym jak co tydzień rozpanoszyły się budy, stragany i wozy. Niektórzy sprzedawali co mieli na wymianę prosto z wozów. Pogoda zdawała się nie mieć na ten pstrokaty gwar wpływu. Wdowa bez trudu odnalazła fasadę sklepu Grubsona. Wiedziała gdzie ma ten sklep jak i magazyn. Ot wcześniej jakoś ich drogi się nie skrzyżowały by poznać się lepiej. Wysłała więc swojego ochroniarza do środka by się czegoś dowiedział. Obserwując go jak idzie i znika za zamykającymi się drzwiami widziała, że już prawie wrócił do zdrowia. W ruchach już nie było widać tej koślawości wywołanej bólem jaką zdradzał przez ostatnie dni.

Czekając aż Kornas wróci ze swoimi wieściami rozglądała się dookoła. Dostrzegła jak pomiędzy budami i straganami przejeżdża powóz. Nie wóz, nie dorożka tylko powóz. Zaprzężony w dwa, mocne konie. Ale woźnica musiał zwolnić w tym tłumie więc pojazd jechał niewiele szybciej niż idący pieszy. I jeśli jej wzrok nie mylił do na drzwiach dojrzała herb van Hansenów. Albo podobny. Nawet jak to nie ktoś od nich to musiał to być ktoś znaczniejszy skoro jeździł takim powozem.

Versana stała więc patrząc to na wóz to na Kornasa. Ciekawiło ją dokąd może ów pojazd zmierzać oraz kto mógł siedzieć w środku. Ruszyła więc w jego kierunku. Tłok był duży więc i dotarcie nie powinno zająć jej wiele czasu. W głowie pojawiła się zaś pewna myśl.

- A gdyby tak ktoś całkiem przypadkiem wpadł pod koła tej ślicznej karety. - było to nikczemne ale i trochę w stylu Versany. Ciut brudu narobionego wokół rodziny Froyi poprawiłoby jej humor na resztę dnia. Wpierw jednak chciała się dowiedzieć kogo wiózł ten furgon.

Musiała zostawić sklep Grubsona i Kornasa jaki wszedł do środka. Ale dzięki temu mogła się zbliżyć do powozu. Widziała jak jechał przez nieregularną uliczkę tworzoną pomiędzy straganami. Przechodnie odsuwali się aby zrobić mu przejście, niektórzy nawet zdejmowali czapki by wyrazić swój szacunek. Ale większość chociaż przerwała na chwilę swoje zajęcia by rzucić okiem na ten okruch luksusu jaki obok nich przejeżdżał. Co prawda jak się mieszkało dłużej w tym mieście to prędzej czy później można było spotkać chyba większość znanych osobistości tego miasta i okolicy. No ale jednak o tym, że van Hansenowie przejeżdżali przez targ to jednak można było wspomnieć potem w domu czy przy wieczornym kufelku. Ale zasłonięte firanki i półmrok panujący wewnątrz powozu nie pozwalał dojrzeć kto był w środku.

Ver bacznie obserwowała zarówno wóz, kierunek, w którym zmierzał jak i otaczającą go gawiedź.

- Może jakiś pijaczek albo kuternoga albo chociaż dziecko wbiegające wprost pod powóz. - rozglądała się w kierunku potencjalnej ofiary. Wzbudziłoby to zapewne niezły raban i znając życie wywabiło ptaszki z ich dziupli. Przy okazji może i sam sprzedawca ze sklepu Grubsona wyszedłby na zewnątrz rzucić okiem co to się stało. Póki co jednak tylko się przyglądała.

Po namyśle doszła do wniosku, że szanse na taki wypadek są dość marne. Głównie z powodu niewielkiej prędkości powozu wywołanej właśnie tym gęstym tłumem na targu i obawą, że ktoś właśnie może wyskoczyć w ostatniej chwili pod koła czy kopyta. Kogoś by trzeba wręcz wepchnąć pod ten powóz by tak się stało. A sam konny pojazd zaczął się powoli oddalać. Jeszcze Versana widziała jego tył jak wyjeżdża z placu kierując się ku ulicy Bakaliowej. Pasowała do tego powozu. Tam były sklepy uznawane za najdroższe i najmodniejsze w mieście. Tu ubierali się bogaci, kupowali biżuterie, suknie, stroje, mężczyźni zamawiali broń i pancerze na swoją miarę i potrzeby. I właśnie gdzieś tam zatrzymał się się ten powóz. Chociaż przez stragany i ponad głowami na targu widziała już tylko jego dach i górę. Ale widziała też, że drzwi się otworzyły i wysiadła z nich jedna i druga kobieta. Bo w eleganckich czapkach z futra. Ale z tej odległości nie mogła dostrzec detali, zresztą jak tylko zeszły na ziemię zniknęły jej z oczu. Pewnie weszły do jednego z tych luksusowych sklepów.

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jej dusza była już jednak spaczona. Nie przejmowała się więc tym. Z resztą lubiła ją zaspokajać. Z resztą nie tylko ją. Ruszyła więc w kierunku tego sklepu. Nie miała zamiaru tam ani wchodzic ani wystawać. Chciała jedynie dowiedzieć w jakiej branży działał tamtejszy kupiec oraz kim były ów panienki. Zwykłe przejście obok powinno wystarczyć. Nie było co się rzucać w oczy. Szczególnie tej małej bździągwy i jej koleżaneczki.

Zwykłe przejście ulicą pomiędzy czekającym powozem a frontem sklepu pozwoliło zidentyfikować sklep odzieżowy. Jeden z tych gdzie ludzie z wyższych sfer mogli się zaopatrzyć w coś godnego swojej funkcji i pozycji. Za równie godną opłatą. Przechodząc obok okna frontowego dostrzegła w głębi trzy sylwetki. Jedna należała do jakiegoś żwawego i pulchnego mężczyzny. Pewnie sprzedawca albo nawet i właściciel. Widać było, że stara się swoim klientom nieba przychylić. Ale klientki stały tyłem do wejścia więc nie widziała ich twarzy. Jednak zdjęły te eleganckie czapki więc jedna była blondynką a druga brunetką. Ta blondynka to mogła być Froya no ale bez widzenia jej twarz nie była pewna. Podobnie jak nie miała pojęcia kim jest brunetka. Ale za to miała pojęcia co one robią. Oglądają jakąś suknię którą tak żwawo im prezentował sprzedawca. A potem wszystko zniknęło gdy wyszła poza zasięg widzenia mijając ten sklep. Z góry obserwował ją woźnica van Hansenów ale chyba raczej jak kolejnego przechodnia jaki przechodził obok.

Versana postanowiła zwiedzić dzielnice przyglądając się wystawą okolicznych sklepów. Wyjątkow zaciekawiła ją witryna tego z orężem i pancerzami. Gdy tak przyglądała się stojącemu tam asortymentowi do jej głowy wpadła nagle pewna myśl.

- Zbroja w jej pokoju. - uznała iż takie "przypadkowe" spotkanie mogłoby jej wyjść na dobre rozwiązując tajemnicze pochodzenie zagadkowego elementu wystroju pokoju Froyi ze snu, o którym wspominała Łasica.

- Och jak miło cię spotkać. Jak mija ci dzień? Co cię tu sprowadza? - miała tej całej etykiety po dziurki w nosie ale jeżeli obracasz się wśród wron to musisz krakać jak one. Z resztą w tym akurat przypadku powinno to zadziałać na jej korzyść. W końcu w złym guście by było gdyby córka właściciela większości okolicznych lasów spławiła ją niczym domokrążce. Stała więc obserwowała i czekała.

Wydawało się, że czeka i czeka. Jakby tam wewnątrz sklepu dwie młode i bogate damulki zabrały się za przymierzanie. Kornasa też nie widziała ani sklepu Grubsona do jakiego poszedł. Ale też mógł już skończyć swoje wypytwanie. Albo z jego intelektem to może i to jego ktoś o coś wypytał. Ale w końcu się doczekał. Widziała jak drzwi do sklepu sukienniczego otwarły się i wyszły z nich dwie młode i eleganckie damy. Pierwsza wyszła blondynka. Froya van Hansen. A druga była Madeline von Richter. Jedna z jej najlepszych koleżanek. Podobna wiekiem i pozycją a nawet urodą do blondynki czy córki kapitana portu no ale w przeciwieństwie do nich była mężatką. Obie wyszły zadowolone i dyskutując o czymś zawzięcie trochę machinalnie wracając do czekającego powozu. Woźnica zeskoczył z kozła i otworzył przed nimi drzwi by nie musiały tego robić osobiście.

Ver więc ruszyła z powrotem i gdy była już na wysokości obu arystokratek rzuciła w kierunku tej z blond czupryną.

- Witaj Froyo. Witaj Madeline. - skinęła głową w kierunku jednej z najlepszych partii w mieście - Ależ zbieg okoliczności. Co was tu sprowadza? - niby mogła od razu spytać o powód zakupu sukni. Byłoby to jednak nieuprzejme.

- Oh, Versana. Witaj. - Froya przywitała się grzecznie tak jak wymagała tego ektykieta. Obie szybko obrzuciły spojrzenie młodej wdowy ale przedstawiać się sobie nie musiały. Madelyne była choćby na tym elfim koncercie u van Hansenów chociaż wtedy raczej z van Drasen nie zamieniły ze sobą zbyt wiele słów.

- Tak, chciałam sprawdzić nową suknie. Miałam przyjechać aby przymierzyć i mogli wprowadzić poprawki. A ciebie co tutaj sprowadza? - blondynka odpowiedziała swobodnie i beztrosko machnęła w stronę frontu budynku z jakiego pewnie wyrzucono by większość miejskiej populacji zaraz po przekroczeniu progu.

- Dziękuję, że pytasz. - na to właśnie wesoła wdówka liczyła - Postanowiłam się jakoś odwdzięczyć porucznikowi Finkowi za zaproszenie mnie na zorganizowany przez ciebie parę dni temu koncert. Pomyślałam więc o czymś drobnym co mógłby nosić przy sobie i co mogłoby mu o mnie przypominać. No sama nie wiem. Hmmm… - zadumała chwilkę - Może sztylet. Niezbyt przesadny wyrażający jednak to co chcę przekazać. To w końcu mężczyzna. Mundurowy. Oni lubią takie drobiazgi. Może uczynił byś mi tą przyjemność i wspomogła mnie radą? - spytała licząc na zainteresowanie tematem swą oponentkę - Tak się składa, że kilka kroków stąd jest sklep braci Smith. Oni zaś są mistrzami w swojej dziedzinie.

- Kobieta ma mężczyźnie kupować upominek? - Madelein nie ukrywała zaskoczenia taką zamianą ról w tej sprawie. Ale udało jej się powiedzieć to neutralnym tonem wyrażającym zdziwienie. Ale zwykle działo się na odwrót i to mężczyźni starali się upominkami zdobyć sobie względy u wybranki. Panna van Hansen spojrzała we wskazanym kierunku na sklep z bronią.

- Nie znam się na sztyletach. Wolę miecze i rapiery. - powiedziała jakby mimochodem niezbyt przejawiając zainteresowanie oglądaniem jakichś noży i sztyletów dla mężczyzny który nie dorównywał jej rangą ani pozycją oraz nie należał do kręgu jej bliskich znajomych.

- Cenię sobie swoją niezależność i chcę aby Markus o tym pamiętał. - odparła równie grzecznie co jej przedmówczyni - A jak twojemu ojcu i mężowi idzie w interesie Madeleine? - była uszczypliwa trzymała się jednak ram dobrego smaku. Nie mogła niestety pozwolić sobie na bardziej bezpośrednia zagrywkę. Mimo wszystko ta dawała jej dość sporo satysfakcji. Gdy sprawę mężatki miała już za sobą. Na spokojnie mogła wrócić do kontynuowania rozmowy z młodą blondynką.

- Ooo… - zgrywała zaskoczoną - Skąd takie zainteresowania u tak młodej i subtelnej panienki? Czy pozostałymi elementami żołnierskiego rynsztunku też się interesujesz? - działała z premedytacją nie zdejmując jednak maski zdumionej - No nie wiem? Zbroje? Tarcze? A może coś bardziej pierwotnego i nieokrzesanego jak walka na pięści lub zapasy? - przyglądała się uważnie van Hansenównie chcąc wyłapać choćby najmniejszy wzdryg czy grymas zdradzający jej poruszenie wstąpieniem na intymny dla niej temat, który dla świata zewnętrznego miał pozostać w strefie tabu.

- Każdy wysoko urodzony powinien umieć władać mieczem. - odparła blondynka bez chwili wahania. - Albo rapierem. Noże są dla plebsu i skrytobójców. - pogląd jaki reprezentowała szlachetnie urodzona nie był odosobniony w jej warstwie społecznej. Miecze i rapiery, a na wschodzie szable wydawały się synonimem wojownika i osób z wyższych warstw. Inna broń jak miecze i topory nawet jeśli skuteczne i też używane w bitwach i wojnach nie cieszyły się już taką estymą. Zdawały się być domeną plebejskiej piechoty. A sztylety jako broń główna wydawały się właśnie podejrzane dla podejrzanych typów.

- Ale niekoniecznie kobieta Froy’o. - Madelein popatrzyła na koleżankę jakby to nie był pierwszy raz gdy o tym dyskutują. Rzeczywiście chociaż prawo nie zabraniało kobietom różnego stanu służyć w armii czy marynarce to jednak były one zdominowane przez mężczyzn. Zwłaszcza w tych pierwszoliniowych formacjach i kobiety jeśli gdzieś służyły to w formacjach pomocniczych. Widok kobiety w zbroi, z mieczem w dłoni chociaż może nie wzbudzał sensacji to jednak był wart odnotowania.

- Każdy szlachetnie urodzony. To nasz przywilej i obowiązek. Wobec tego leniwego plebsu. - Froya dobitnie powtórzyła swoją rację i z nieukrywaną pogardą spojrzała w stronę ludnego placu widocznie uważając się za ponad tą sól tej ziemi widoczną na tym placu. - Oficerowi radzę ci kupić rapier albo miecz. Jak już ci tak na nim zależy. Ostatecznie jakiś zgrabny kordzik. Ale nie nóż czy sztylet. - poradziła blondynka i ruszyła w stronę swojego powozu.

- Widzę więc iż obie dość wyraźnie wyłamujemy się z ogólnie przyjętego schematu. - brunetka podzieliła się swoją uwagą z szerokim uśmiechem na twarzy - Dziękuję ci w każdym razie za tą cenną uwagę. Niezwykle wiele dla mnie znaczy i ustrzeża mnie przed ewentualnym faux pas. - zrobiła niewielki ukłon swoją ciemnowłosą czuprynką - Skoro zaś tak miłujesz się w sztuce władania orężem. Co byś powiedziała na próbę naszych umiejętności bądź w przypadku gdybym okazała się być tą słabszą stroną tego pojedynku podstawowe przeszkolenie w tej dziedzinie? - skoro już wiedziała co jest "konikiem" jej rywalki w tych staraniach o tytuł tej "naj". Postanowiła drążyć jednak temat dalej, pociągając za odpowiednie szunreczki.

- Ale szlachetnie urodzonym wypada skrzyżować miecze tylko z kimś równym rangą. - zauważyła szlachetnie urodzona brunetka. I miała rację. Szlachcicowi czy rycerzowi nie wypadało przyjmować wyzwania od pierwszego z brzegu. Samo przyjęcie wyzwania już niejako honorowało kogoś jako równego sobie.

- Interesujesz się szermierką? - Froya co już wyglądała jakby powiedziała co miała powiedzieć i chciała stąd odjechać jednak wydawała się zaciekawiona słowami wdowy po kupcu. - Coś trenujesz? - zapytała dodatkowo.

- Wpierw jednak tym mieczem trzeba umieć władać. - nie mogła oprzeć się kolejnej uszczypliwości pod adresem zmanierowanej Madeleine - Mężczyźni bardzo lubią tworzyć ramy, których potem kobiet muszą się trzymać. Chciałabym jednak zauważyć, że to właśnie my, płeć piękna, rodzimy a następnie wychowujemy autorów tych właśnie konwenansów. - Versana była niemalże pewna na jaki grunt trafią jej słowa jeżeli chodzi o młodą van Hanseńowne. Stąd też pozwoliła sobie na tak odważną tezę ignorując po części opinie przyjaciółeczki blond arystokratki. Zastanawiało i martwiło ją jednak jedno. Mianowicie. Czy córka właściciela największych połaci leśnych w mieście wraz ze swym zamiłowaniem do broni i szermierki nie będzie zbyt bardzo skłaniać się ku tej stronie, którą swą postawą i wiarą reprezentował Silny. Na szczęście jej jak i Łasicy wykazywała ona również słabość względem kobiecych wdzięków. To zaś była sztuka, w której obie ciemnowłose kultystki orientowały się doskonale.

- Interesuje się wieloma dziedzinami życia Froy'o. - odparła nieco zagadkowo - Widocznie równie wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - dodała w tym samym tonie - Intuicja mi jednak podpowiada iż mamy więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać. Mogłabym także postawić wagon najlepszego estalijskiego wina za to iż zdarza ci się po zmierzchu szukać koguciego piania na okolicznych plażach. O ile rzecz jasna hazard przystoił by ludziom spoza marginesu społecznego. - brunetka naturalnie nawiązywała do motywu ptasich pojedynków, które to odbywały się w trakcie organizowanych przez Theo walk - To cytat z książki autorstwa pewnego arabskiego pisarza; Suhela Al-Huriego - uściśliła uśmiechając się czarujaco. Było to rzecz jasna bujdą. Przekaz ten miał być po prostu dobrze zaszyfrowany jednak dość czytelny by Froya mogła go wyłapać.

- Jeśli kogoś czy czegoś gdzieś szukam to jest to moja sprawa. I niczyja inna. - blond szlachcianka odpowiedziała bez wahania dając znać, że nie życzy sobie by obcy lub prawie obcy wtrącali się w jej prywatność.

- Przyślę po ciebie powóz. W południe w Konigtag. Wtedy mam lekcje szermierki. Do widzenia Versano. - Froya rzuciła na odchodne żegnając się jak na wielką panią przystało gdy rozmawiała z kimś nie dorównującym jej pozycją. Madeleine spojrzała jeszcze na wdowę i też się pożegnała. Po czym obie wsiadły do powozu a milczący dotąd woźnica zamknął za nimi drzwi i wsiadł na kozła.

- To dla mnie zaszczyt będę więc oczekiwać. Żegnaj Froyo. - odparła grzecznie kłaniając się w pas tak jak etykieta nakazywała kiedy to niżej urodzona kobieta żegnała arystokratkę z wyższych sfer. Następnie odprowadziła wzrokiem odjeżdżającą wzdłuż ulicy parę damulek a sama zaś ruszyła w kierunku targu i sklepu do którego wchodził jej ochroniarz nim ta zdecydowała się śledzić karetę van Hansenów.
 
Pieczar jest offline  
Stary 14-11-2020, 12:55   #113
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Południe; Marktag; Targ miejski; Dom Trójhaka

Ludzi jak mrówek. Tak tylko można było określić to skupisko. Każdy miał tu coś do załatwienia. Jeden zamierzał coś sprzedać, drugi kupić a trzeci zwędzić. Ci ostatni stanowili chyba właśnie niewidzialną rękę rynku. Niekoniecznie jednak tą o której uczyli wykładowcy na uniwersytetach czy wyższych szkołach kupieckich. Seksowna brunetka miała więc na uwadze zarówno swoją sakwę, którą zainteresowany mógłby być ktoś jeszcze poza nią jak i postać łysego ochroniarza.

Znalazła go już na ulicy. Właściwie na placu. Czekał na nią rozglądając się to tu to tam. Aż spotkali się wzrokiem a chwilę później twarzą w twarz. Widocznie spotkanie z młodą szlachcianką trwało na tyle długo, że Kornas zdołał załatwić swoją sprawę. A przynajmniej można było mieć taką nadzieję.

- Sprzedawca powiedział, że szefa nie ma. Rano był. Ale już poszedł. Jutro będzie. Rano. Chyba, że przyjdzie na koniec dnia na zamknięcie. Czasem przychodzi. Tak powiedział. - ochroniarz bez zbędnej finezji i w prostych słowach jak on sam streścił czego udało mu się dowiedzieć o Grubsonie podczas pogawędki z jego sprzedawcą.

- To wszystko co udało ci się dowiedzieć? - nie oczekiwała od swojego łysego pracownika zbyt wiele. Dowiedział się i tak dość dużo jak na niego. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt iż jeszcze całkowicie nie wydobrzał po ciężkim starciu z kobietą północy.

Rozmowę prowadzili idąc. Ver kierował ich kroki w kierunku karczmy w której to umówiła się z Aaronem. Eunuch zaś nie pytał o drogę a jedynie podążał jej śladem.

Łysy chyba jak najpoważniej potraktował pytanie szefowej po jak najpoważniej pokiwał głową z niemniej poważną miną. Potem zaś poszli do owej karczmy. Jako, ze była niedaleko placu a był sam środek dnia targowego to tłok był niesamowity. Znaleźli wolny kawałek stołu dzieląc go z jakimiś chłopami co chyba przywieźli swoje wyroby na targ z okolicznych wiosek. Tak można było sądzić z ich rozmów. Czekali tak standardowy kufelek nim Versana pomiędzy stołami nie złowiła wzrokiem ich rozczochrańca jaki nieco mętnym wzrokiem rozglądał się po tym krzykliwym i barwnym tłumie.

Machnęła więc mu ręką zapraszając go do stołu. Siedzący obok chłopi byli jednak nieporządanym elementem. Zbyt duża para uszy i oczu zwykle była kłopotliwa. Szczególnie gdy chciało się rozmawiać na raczej "delikatne" temat. Przesunęła więc po blacie złotą monetę w kierunku Kornasa i dyskretnym ruchem głowy dała mu znać by za jej pomocą pozbył się gapiów. Odsyłając ich na browar do szynkwasu czy cokolwiek innego. Było jej to w sumie obojętne. Obchodziło ją to by w trakcie jej rozmowy z Aaronem nikt im nie przeszkadzał.

Mimo sporego tłumu były magister magii dość szybko przetransportował się do jej stolika. Zasiadł wygodnie i oparł ręce o stół. Wonił alkoholem wzrok zaś miał mętny. Nie był jednak pijany a w każdym razie na takiego wyglądał. Ver obstawiała, że męczy go piekielny kac podsunęła więc mu pod nos kufel z zimnym piwem.

Dwa razy nie trzeba było go namawiać. Chwycił naczynie obiema dość mocno drżącymi rękoma a następnie w mgnieniu oka wypił całą jego zawartość kilkoma, bardzo łapczywymi haustami. Na jego twarzy było widać ulgę. Wstrząsające jego dłońmi drgawki ustały, oczy nabrały bystrego spojrzenia, język zaś rozplótł się mu jak zwykle kiedy to w głowie przyjemnie szumiał alkohol.

To był właśnie ten moment, którego wyczekiwała brunetka. Aaron był osobą, która zarówno trzeźwa jak i kompletnie pijana nie rejestrowała zbyt dużo. Paradoksalnie właśnie im więcej procent krążyło w jego żyłach tym więcej kumał Trzeba było go wyczuć w każdym razie, bo nić pomiędzy wykształciuchem a obrzygańcem była bardzo cienka. Mając to na uwadze gwizdnęła więc głośno tak jak robiła to Łasica zamawiając tym samym kolejkę i przeszła do konkretów.

Zaczęła więc od najważniejszego. Poprosiła go o ustalenie miejsc, w których najczęściej przebywają Buldog i Hetzwig. Za adresy zameldowań bądź inne pikantne szczegóła byłaby równie wdzięczna. Podkreśliła jednak, że o to zadba sama i chciałaby aby skupił się on na pierwszym.

Następna prośba dotyczyła jej prywatnego celu - Huberta. Podpytała czy nie rzuciło mu się w ucho co nieco apropos spasionego kupca. Wszak Aaron był częstym gościem różnych lokali i przy odrobinie łaski jego patrona mógł znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Zasugerowała też iż miło by było gdyby pomógł jej spić grubasa by ta mogła pod postacią Idy całkiem przypadkiem spotkać go na trasie do jego sklepu bądź posiadłości i przy tej też okazji pożyczyć od niego parę drobiazgów. W trakcie rozmowy zaświtał jej również jeszcze jeden pomysł dotyczący niewypłacalnego geszefciarza. Może jej kudłaty kolega wykorzystując swoje "sztuczki" byłby w stanie jej jakoś pomóc. Nie znała się jednak na magi. Postanowiła w takim przypadku przybliżyć swojemu kompanowi w wierze sedno sytuacji i poradzić? Kto wie? Kelnerka akurat doniosła coś na przepicie. Jego stan był odpowiedni. Może coś zatrybi w tej jego włochatej główce.

Miarowo piwo znikało z ich kufli. Smak nie powalał. Aaron zdawał się jednak nie narzekać. W dobrym towarzystwie czas szybko mija. Tak było i tym razem. Przyszło się im pożegnać. Ver więc na odchodne powiedziała mu jeszcze kiedy najbardziej odpowiadałoby jej spotkanie z Grubsonem. Poprosiła go o uprzednie poinformowanie ją o tym i zaproponowała wspólną przechadzkę do Trójhaka. Zaś gdy już mieli opuszczać lokal. Złapała się wzrokiem z kelnerką dając jej znak iż zapłatę dla niej kładzie na blacie. Naturalnie nie zapominając o napiwku dla tak uroczej osóbki.

W przeciwieństwie do Versany brodaty kolega wydawał się sceptycznie nastawiony do pomysłu upicia Grubsona. A raczej jak to lapidarnie określił - Tłuści kupcy i chudzi żebracy nie spotykają się przy jednym stole. - no i miał sporo racji. Statusem Grubson bardziej był równy kupieckiej wdowie niż bezdomnemu magistrowi. Więc jakby zorganizowała spotkanie i pijatykę to mógł jej pomóc. Stawić się i chlać ile wlezie. Ale czy by się pojawił w jego sklepie czy przed domem to pewnie wyrzuciliby go ledwo przekroczył próg. Więc nie bardzo rokował swoje szanse na sukces z tym pomysłem na spotkanie i upicie.

- Słyszałem, że coś znalazł… Coś ciekawego… Na tyle, że postanowił postawić się Czarnemu… Głupie jak dla mnie… Ale nie moja sprawa… Piłem z jednym z jego ludzi… Jakoś… Coś bełkotał… Albo mi się coś pomieszało… - Aaron z typową dla siebie pijacką niefrasobliwością mamrotał coś pod nosem. I biorąc pod uwagę, że rzadko kiedy był trzeźwy to mógł mieć kocioł w głowie z tymi wspomnieniami.

- Tego Buldoga nie znam. Ale Hetwzig? Ten ratuszowy łaps? No, no… To może być niebezpieczne… Słyszałem, że niejednego już złapał i wsadził. - Aaron na myśl o kręceniu się wokół głównego łowcy nagród na usługach ratusza jakby nawet trochę przetrzeźwiał. Widocznie dotarło do niego o kim mowa i o co go prosi koleżanka.

- I Trójhak? A co to za jeden? Kiedy chcesz do niego iść? I po co? - zmęczonym ruchem przetarł swoją zarośniętą i niezbyt świeżą twarz pytając o tego ostatniego z mężczyzn o jakim wspomniała koleżanka.

- Mam do niego pewien interes. Chodzi o zleconą nam wszystkim przez szefa robotę. W trasie mogę ci wyjaśnić o co chodzi. - odparła najjaśniej jak okoliczności pozwalały - Dogadamy też wcześniej poruszane kwestie. Pewno i tak nie masz co robić. Ze mną się przynajmniej nudzić nie będziesz a i może ci coś do gardziołka skapnie. - zaśmiała się lekko rozbawiona swoja propozycją.

Brodacz znów podrapał się po brodzie. Zastanawiał się chwilę. Po czym wzruszył ramionami jakby ta czy inna wersja nie bardzo robiły mu różnicę. - Dobra. Ale to kup coś na drogę. - zgodził się pod tym symbolicznym warunkiem. A po paru chwilach już we trójkę szli zaśnieżonymi ulicami. Znów zaczęło prószyć z tego ponurego nieba.

Szli więc sobie spokojnym krokiem mijając kolejne kamienice pokrytego śniegiem miasta. Ver prowadziła gdyż jako jedyna znała adres pod który zmierzali. Mężczyźni zaś szli grzecznie jej śladem z czego jeden od czasu do czasu popijał zakupiony w karczmie jabłecznik. Musieli przebyć parę przecznic. Wdowa miała więc czas by wprowadzić ich w meandry swojego planu. Na szczęście tego tłumaczenia nie było zbyt wiele gdyż póki co był to etap zbierania informacji. Uznała jednak iż warto by Aaron wiedział co jest na rzeczy, gdyż po pierwsze oddawał cześć temu samemu bóstwo co ona a po drugie czyniło to go wyczulonym na niektóre tematy.

Zaś gdy kwestie kanałów mieli już zarówno za jak i przed sobą. Ciemnowłosa kultystka postanowiła powrócić do rozmowy apropos Grubsona i dwóch stróżów prawa.

- Co więc byś proponował aby uczynić z tym pękatym draniem? - uwaga kudłacza co do kręgów w jakich obracał się kupiec była celna. Zbiła ją jednak z tropu.

- Jeżeli zaś chodzi o tych dwóch psiarzy. - nawiązała znów do klawisza i ratuszowego chłopca na posyłki - Proszę cię tylko o ustalenie miejsca ich pobytu. Mam tu na myśli to gdzie mieszkają i gdzie spędzają wolny czas. Z resztą zaś już sama sobie poradze. - starała się uspokoić kolegę pamiętając jakie emocje wzbudził w nim choćby sam Hetzwig.

- Mogę spróbować. Ale nie wiem co wyjdzie. I kiedy. - były magister bez żenady podrapał się po rozczochranej czuprynie nie przejmując się, że wygląda to ani apetycznie ani przyjemnie. Ale skoro nie było trzeba nic bezpośrednio z tymi stróżami prawa to chyba go uspokoiło. Chociaż nie sprawiał wrażenia wytrawnego szpiega i wywiadowcy. Raczej jakby ledwo co dotarło do niego o czym rozmawiali.

- Az Grubsonem to twoja branża. Umów się z nim. Na jakiś interes. Czy co. Po co tak kombinujesz jak pod górkę? - wzruszył ramionami na znak, że to chyba raczej ona miałaby jako wdowa po kupcu najłatwiej z ich trójki spotkać się z innym kupcem. Coś może w tym było bo Versana poczuła rumieniec na karku i policzkach.

- A z tymi kanałami. No można spróbować. - zgodził się równie obojętnie jakby przez ten na w pół przebudzony z zamroczenia umysł nie były w stanie się przebić jakieś głębsze emocje. A w międzyczasie doszli przez ten sypiący śnieg w ulicę gdzie miał mieszkać ten Trójhak.

Tak jak przypuszczała. Aaron balansując pomiędzy byciem na kacu a byciem workiem całkiem sprawnie kombinował robiąc dobry użytek ze swojej kudłatej makówki. Rada była cenna i trafna. Na tyle, że Ver zaczęła się zastanawiać po co jej były te kombinacje. Swoją droga udało mu sie to dzisiaj po raz drugi. W każdym razie. Brunetka znała adres, branże i to jakim człowiekiem jest Grubson. Musiała więc tylko go odwiedzić i porozmawiać o tym o czym zwykle rozmawiają kupcy. Czyli o interesach i pieniądzach. Choć o tej porze roku to raczej o zastoju i braku funduszy. Póki co jednak rozkminy na temat skąpego Huberta trzeba było odstawić na bok.

Szli wzdłuż ulicy aż dotarli pod odpowiedni adres. Dom - o ile tak można było nazwać tą budę - nie wyróżniał się niczym od szeregu pozostałych w tej okolicy. Dechy pozbijane tak by nie rozlecieć się przy silniejszym dmuchnięciu Ulryka. Komin gibiący się pijany Aaron nocą i drzwi których solidność była tak bardzo wątpliwa jak moralność Versany czy Łasicy. W każdym razie zapukała. Na początek jednak nie zbyt mocno. Nie mając pewności czy przy silniejszym uderzeniu nie wpadną one do środka.

Właściwie jak się tak z bliska Versana przyjrzała tym zawianym śniegiem drzwiom to mogły jednak stanowić większą trudność niż to z początku wyglądało. Śnieg padał, ta uliczka nie była tak ludna i głośna jak te przez jakie szli do tej pory od tłocznego placu targowego. To i ten padający delikatnie śnieg zdawał się stanowić kurtynę ciszy i spokoju odcinający od środka dnia jakim zajmowało się miasto. Ludzie, zwierzęta i wozy przechodzili i przejeżdżali ulicą jaką do tej pory szli ale mało kto podążał ich śladem więc stali we trójkę przed tymi drzwiami. Ale usłyszeli z zewnątrz nadchodzące kroki obwieszczające, że ktoś w środku jest i usłyszał to pukanie. Chwilę potem kroki ustały a klapka w drzwiach odsunęła się i pojawiło się w nich jakieś kaprawe oko.

- Czego chcecie? - zapytał ze środka podejrzliwy i niezbyt sympatyczny męski głos.

- Czyżby pan Trójhak? - zapytała nie będąc już do końca pewną czy aby na pewno trafiła pod dobry adres - Szukam kogos znajacego miejskie kanały jak własną kieszeń. Pan zaś ponoć jest specjalistą. Dobrze trafiłam? - z grubsza przedstawiła to co ją do niego sprowadza.

- Trójhak? A skąd. Taki tu nie mieszka. Kiedyś. Ale nie teraz. Co to też ludzie wygadują na mieście. Skąd pomysł, że tu takiego znaleźć? - mężczyzna po drugiej stronie drzwi nie otwierał ich i zaśmiał się cicho. Chociaż było to nieco nerwowy śmiech.

- Poleciła mi go Rosa de la Vega. - odparła nieco zaskoczona. Mimo wszystko wyczuwała blef.

- Widocznie się myliła. Będę ją musiała więc poinformować. Szkoda. Chciałam dać dobrze zarobic temu człowiekowi. - odparła odwracając się plecami do drzwi - Chodźcie chłopcy. Nic tu po nas. - wzruszyła obojętnie ramionami.

- Aaa! Pani kapitan! A to co innego! - zza zmarzniętych drzwi doszła zmiana głosu. Tym razem podejrzliwość została zastąpiona przez uczucie ulgi. Kornas i Aaron popatrzyli na siebie przez ten pruszący śnieg i znów na drzwi które chrobotały otwieraniem zamka czy zasuwy. Po chwili stanął w nich mężczyzna w średnim, może nawet więcej niż średnim wieku. Srebrzysta szczecina nadawała mu nieco zaniedbany wygląd. Sam wydawał się chudzielcem i miał bielmo na jednym oku. Oraz charakterystyczną protezę z trzema hakami w miejscu jednej z dłoni. Wyjrzał szybko na zewnątrz by sprawdzić kto jeszcze czai się na ulicy za tą zasłoną z padającego śniegu i chyba widok raczej pustej ulicy jakoś go uspokoił.

- No to trzeba było od razu mówić, że od pani kapitan. Wejdźcie. - zaprosił gości do środka nawet dla odmiany dość miłym tonem. Odsunął się aby mogli wejść do środka.

Weszli więc po kolei. Wpierw Versana, następnie łysy Kornas, peleton zaś zamykał będący kompletnym przeciwieństwem poprzednika Aaron. Z boku widok ten musiał nawet dość zabawnie wyglądać. Nie zjawili się tu jednak po to aby robić sobie żarty aby załatwić istotna dla zboru sprawę w szczegóły której żaden z kultystów nie miał zamiaru wprowadzać gospodarza.

- Pochwalony więc. - rzekła stojąc już wewnątrz domostwa. Było skromnie. Bardzo skromnie. Mimo to schludnie i co dziwne w przypadku kanalarzy czysto. Nie śmierdziało nawet.

- Versana van Darsen. Miło mi Trójhaku. - przywitała się mając za nic konwenanse wynikające z faktu iż zajmowali całkowicie różne pozycje na drabinie społecznej - Wybacz posługiwanie się pseudonimem. Nie znam jednak twojego prawdziwego imienia. To zaś moi pracownicy. Kornas i Hans. - uznała za stosowne nie podawanie prawdziwej tożsamości Aarona.

- Chodźcie do kuchni. - gospodarz przytaknął na te powitania i tłumaczenia gdy zamknął drzwi. Po czym skierował głosem i gestem właśnie do kuchni. Jak zwykle było to chyba najbardziej ogrzane pomieszczenie w mieszkaniu. Tam chwilę się goście usiedli przy stole. Ale, że stół stał przy ścianie to akurat były dwa proste ale solidne krzesła i jeden stołek.


- To właściwie o co was sprowadza? - gospodarz oparł się o piec, założył ramiona na piersi i czekał aż goście wyjawią cel swojej wizyty.

- Nie chciałabym abyś źle mnie zrozumiał - zaczęła nie chcąc jakimś niesfornym słowem skreślić przyszłości tej relacji - Słyszałam jednak iż kanały mogłyby być twoim drugim domem i że znasz je lepiej niż alkoholik okoliczne karczmy. Mi zaś ktoś taki potrzebny. - spojrzała pytająco na gospodarza - Czy to prawda, że nie kryją one dla ciebie tajemnic?

Trójhak wysłuchał w milczeniu, pokręcił głową dając znać, że może coś być na rzeczy ale zależy od detali. Więc o nie zapytał. - A o co chodzi z tymi kanałami? - spojrzał głównie na Versanę co wydawała się rzecznikiem całej trójki.

- Potrzebny mi… - rozejrzała się po kompanach - ...nam. Przewodnik. - odparła zgodnie z prawdą - Posiadasz może jakieś mapy a może sam byś potrafił nas… - wróciła wzrokiem na kolegów ze zboru - … ich przeprowadzić przez ten labirynt tuneli i korytarz. Oj przepraszam. - jakby ocknęła się z jakiegoś letarg - kilka dni temu moja ukochana sunia Melania uciekła mi w trakcie porannego spaceru. Wysłałam za nią swojego psiarczyka. Ten po całodniowym poszukiwaniu stwierdził iż idzie szukać jej w kanałach i … - zrobiła przerwę by zbudować napięcie całej tej już zmyślonej historii - … do tej pory nie wrócił. Ja zaś troszczę się o swój personel. - zgrywała przejęta wykreowaną przez siebie historią.

- Co? - Trójhak zapytał gdy wysłuchał opowieści zrozpaczonej kobiety która tak mocno wzruszyła się na wspomnienie o swoim psie i psiarczyku zaginonych w kanałach. Zwłaszcza, że dopiero co była całkiem pogodna. Sam gospodarz zamrugał oczami, przekrzywił głowę jakby poprzez bielmo chciał spojrzeć przez nie na głównego gościa i chyba kompletnie go nie ruszała ta historia. Albo nie mógł uwierzyć, że przychodzą do niego z czymś takim.

- Nie mam żadnej mapy. - powiedział po tej chwili konsternacji. - Mam szukać jakiegoś psa po kanałach? - zapytał z wyraźnym niedowierzaniem. Jakby podejrzewał, że chyba musi być coś jeszcze i z czymś takim nie zawracaliby mu głowy. - Kolegę mam. Może on się zgodzi poszukać wam tego psa. - wzruszył w końcu ramionami kręcąc wciąż z niedowierzania głową.

- No dobrze. Masz mnie. - stwierdziła iż bezręki kanalarz nie łyknął haczyka - Widzę że brakuje ci ręki ale nie rozumu. - w takich sytuacjach jak ta komplement zazwyczaj był dobrym wyjściem - Chodzi o przemyt. Tak lepiej? - uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny. Jakby się tak mocniej zastanowić nad tą cała sytuacja to rzeczywiście kultystom zależało na potajemnym przetransportowaniu tylko nie czegoś a kogoś.

- Aa. No. To teraz brzmi lepiej. - chyba zmiana taktyki podziałała bo tym razem gospodarz uśmiechnął się i pokiwał głową na znak, że teraz zaczynają mówić o konkretach. - To co, kiedy, skąd dokąd? - zadał serię pytań aby doprecyzować o czym mowa.

- Niebawem. Termin jeszcze nie jest jednak ściśle ustalony ze względu na problemy związane z transportem właśnie. - odpowiedziała na pierwsze spośród serii zadanych jej pytań. - Nie co a raczej kogo. - patrzyła mu prosto w oczy i mówiła jak rasowy kupiec ustalający warunki umowy handlowej - Skąd? Hmmm… To zależy czy prócz rozumu nie brakuje ci jaj. - starała się zagrać na ambicji Trójhaka - Z kazamat.

- Z kazamat? - brwi kanalarza powędrowały do góry i chwilę to trawił. A w kuchni jakby zrobiło się dziwnie cicho. Słychać było jak drewno strzela w piecu. Gospodarz poruszył machinalnie pogrzebaczem gdy coś trawił pod swoją krótko ostrzyżoną czupryną.

- Grubo. - powiedział w końcu po tej dłuższej chwili zastanowienia. Bawił się jeszcze trochę pogrzebaczem jakby chciał się czymś zająć albo zyskać na czasie.

- No to i będzie grubo kosztować. Ale ile to bym musiał wiedzieć dokładnie o co chodzi. I mówię z góry nie wszystko zależy ode mnie. I nie wszędzie da się przejść i wejść. - widocznie jednak dodał sobie jedno do drugiego i wyszło mu, że są podstawy do zrobienia interesu. Ale znów wiele zależało od detali tego interesu. W tym od tego ile miałby ryzykować, wkładać w to wysiłku no i ile by miał zarobić za to wszystko.

- Hmmm… dlatego warto by było opracować kilka tras transportowych. - wolała mieć w razie potrzeby przysłowiowy plan B - Hmmm… - zadumała ponownie. Sprawa była delikatna dla obu stron interesu. Obu jednak mocno się opłacała.

- Robiłbyś tylko albo aż za przewodnika. - wolała powoli odkrywać szczegóły planu badając to ma ile tych detali zaspokoi ciekawość przyszłego współpracownika - Ile zejść, czy tam wejść mieści się na terenie pierdla? - starała się nieco dostosować gwarę do tej która panowała na ulicach wśród szarych mieszkańców miasta - Plan zakłada transport jednej osoby. Z mojej strony prócz gaży zapewnioną masz ochronę i ewentualną pomoc w organizacji ucieczki z miasta. - spojrzała na kalekę jak najbardziej poważnie - To tak na wypadek gdyby zrobiło się zbyt gorąco. Gwarantuje również pełną anonimowość. Na to też liczę z twojej strony naturalnie. Wszak oboje po części prócz pracy nad naszą reputacją. Dbamy o reputację naszej wspólnej znajomej pani kapitan.

- Nie wiem ile wejść jest na tyle dużych aby dało się wejść do środka. Właściwie wczołgać. Dawno tam nie byłem. Musiałby sprawdzić jak to teraz wygląda. A u was lepiej byście nie brali nikogo ani nic wielkiego. Bo jak już to czeka was czołganie się przez wąską rurę. I to duże ryzyko. Będzie afera na całe miasto jak odkryją, że kogoś w kazamatach im brakuje. Będą szukać jak to się stało. I pewnie w końcu odkryją jak. To dla nas, kanalarzy, zacznie się gorący okres. - Trójhak wydawał się całkiem realnie patrzeć na świat. Nawet jak nie wiedział o jakiego więźnia chodzi to nie było dziwne jakby strażnicy połapali się rano, że jednego im brakuje. Zwłaszcza kogoś z wewnętrznego sektora lochów co chyba nie był za bardzo zaludniony. To zaczęliby szukać zbiega. Dlatego i suma jakiej za udział w tej akcji zarządał gospodarz nie była niska skoro się zanosiło, że może to być ostatnia jego robota w tym mieście.

Wdowa nie znała się na kanałach. W tej kwestii musiała więc całkowicie zaufać jednorękiemu rozmówcy. Na szczęście podszedł on do tematu profesjonalnie. Mówił jak fachowiec liczył sobie z resztą również. Cena jednak w tym przypadku nie miała znaczenia. Priorytetem było wydostanie osadzonej. Ver wątpiła aby kanały były dobrym sposobem na niepostrzeżone wejście do środka tego przeklętego przybytku. Zdawały się być one jednak póki co najlepszym sposobem na ucieczkę stamtad. Pozostało więc tylko dogadać parę szczegółów. Brunetka spytała więc mężczyznę kiedy mogliby spotkać się ponownie by ten już był w stanie przedstawić im pełen plan ewakuacji. Miała tu na myśli miejsca w kazamatach, które nadawałyby się do tego czmychnięcia, kilka potencjalnych tras oraz miejsc "zrzutu". Zaznaczyła również iż dobrze by było aby jedno prowadziło za miasto bądź jak najbliżej jego granic. Drugie do portu i tu opisała okolice w której cumowała krypa. Nie nawiązując rzecz jasna do niej. Trzecie zaś pozostawiła woli kanalarza. Spytała również Aarona, to znaczy Hansa czy ma jakieś pytania bądź wątpliwości licząc się z jego intelektem. Z grzeczności i szacunku jaki zdobył u niej eunuch po walce na arenie jemu również dała szansę się wypowiedzieć - w końcu byli drużyną. Mimo że Kornas był raczej zbrojnym ramieniem ich organizacji, zawsze mógł mieć jakieś uwagi i należało dać mu szansę ich wyperswadowania.

Rozmowa na temat kazamat zdawała się dobiec końca. Ver pozostając jednak w ramach kanałów dopytała Trójhaka o to czy zna szczegóły historii sióstr 3 G oraz czy byłby w stanie przygotować dla niej trasę przemytu towarów spoza miasta aż pod jej magazyn bądź kamienice.

Nim opuścili dom kalekiego mężczyzny poleconego im przez Rose. Ver wyciągnęła z sakwy kilka monet i położyła je na stole. Miały być one pewnego rodzaju zaliczką. Nie wiadomo zresztą czy przyszły przewodnik nie będzie potrzebować funduszy na przygotowanie tak eskapady. Następnie trójka kultystów pożegnała się grzecznie pokłaniając przy tym i wyszli.
 
Pieczar jest offline  
Stary 14-11-2020, 22:18   #114
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2519.I.19; mkt (3/8); zmierzch

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kwiatowa; kryjówka Sebastiana
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: jasno, cicho, zimno, na zewnątrz zmierzch, powiew, zachmurzenie, b.mroźno



Sebastian (12/12)


Wreszcie w domu. Nawet jeśli jak się zajmowało jakiś pustostan na własne potrzeby to po jakimś czasie robił się jakoś bardziej swojski. Tak było i w przypadku jednego z pustych domów jakie zajął Sebastian dla siebie. W tym mieście była nienaturalna sytuacja gdy wybudowano więcej domów niż było mieszkańców. Planowano chyba jakąś akcję zasiedleńczą czy co. W każdym razie mało który dom był zamieszkały, zwłaszcza w nowej, zachodniej części miasta. Wiele z nich stało puste od dekad dając schronienie ot, choćby takim wyrzutkom jak Sebastian czy Strupas. Teraz ten dom powitał swojego mieszkańca ciszą, spokojem ale i chłodem. Od rana gdy wyszedł razem z Klaudią to zdążyło się wychłodzić. Ale i tak było przyjemniej niż na zewnątrz. Zwłaszcza, że po południu zaczęło sypać śniegiem jeszcze bardziej niż w południe. Zrobiła się istna zasłona ze śniegu, ledwo coś było widać na dwa domy do przodu a coś wyraźniej może z połowę tego.

A właśnie w ten popołudniowy opad śniegu wyszło mu chodzić po mieście by popytać za podobnymi atakami jaki przytrafił się Rabi. Z Klaudią rozstał się zaraz po wyjściu z kamienicy w jakiej mieszkała. Ona poszła do Richtera a on w swoją stronę.

Johana spotkał u niego w domu. Tak jak to już wspominał nie miał zbyt wiele roboty podczas zimowego sezonu. Pracował w porcie, jak wielu a zimą port zamierał jak i całe roboty. Więc korzystał by porobić to czego w letnim sezonie nie miał okazji. Tym razem cyrulik zastał go jak heblował jakąś deskę na podwórzu. Na brudnym, zdeptanym śniegu widać było złote wióry jakie odpadły z większego kawałka drewna. Doker zamyślił się nad pytaniem o jakieś ataki.

- W porcie znaleźli kogoś. Pływał twarzą do dołu. Pocięty był. Mówili, że nożem. Ktoś kto nie spłacał długów czy coś takiego. Tak mówili. Na jesieni jakoś, jak jeszcze ruch w porcie był. - Jonas przypomniał sobie ofiarę krwawej napaści sprzed kilku miesięcy. Na oko z końcówki jesieni bo jeszcze wtedy miał pracę. No ale ostatnio to nie. Tak by z nożem ktoś na kogoś wyskoczył, czasem się ktoś z kimś pobił, w kłótni po pijaku jeden dźgnął drugiego nożem przy stole. To takie rzeczy owszem, zdarzały się co jakiś czas. Ale tak by dosłownie ktoś kogoś zaszlachtował no to nie bardzo. No ten w porcie z końca jesieni.

Lukas co prowadził swój lokal w pobliżu portu miał niby więcej możliwośc niż Jonas by usłyszeć jakieś plotki nie tylko z samego portu. Ale i on musiał chwilę się zastanowić nad pytaniem co już zwiastowało, że takie przypadki zbyt popularne nie są. A wieści o ataku na Rabi jeszcze się nie rozeszły po mieście.

- No był kiedyś taki jeden. Podobno 3 siostry zaciukał w kanałach. Bo to 3 panienki były. Jakaś sprawa zemsty za śmierć brata czy co. Nie pamiętam już bo to różnie ludzie gadali. To już ze 2 lata temu było. Albo 3. No to tak aby napaść na ladacznice no to chyba to by było. Szkoda dziewczyn. Pamiętam, że ładne były. Z biedy się puszczały. Kelnerkami były ale jak ktoś zapłacił to dupy też dawały. No a ten drań je zabił. Właściwie to nie wiadomo. Nie znaleziono ani ich ani jego. - powiedział wspominając sprawę sprzed dwóch czy trzech sezonów. Na te siostry mówili 3 G bo każda miała imię na G właśnie. Greta, Gudrun i Gisele.

I jeszcze przed nowym rokiem. Podobno jakiś klient pobił jedną z panienek u Leopolda. Albo pociął nożem. No w każdym razie nieźle ją urządził. Wyszedł z karczmy ale Leo czuł pismo nosem, że sam i tak szybko. Zwykle panienki po numerku schodziły razem z klientami. Posłał kogoś na górę i znaleźli tą dziewczynę. Wybiegli za nim ale go już nie znaleźli. Podobno jakiś marynarz. Co tam dokładnie się stało u Leo, czy ta dziewczyna przeżyła czy nie, czy tamtego co ją tak urządził znaleźli czy nie to już Lucas nie wiedział. Ot, taki tam temat dnia do pogadania na dziś i jutro sprzed paru tygodni to nie bardzo się przejmował skoro nie miało związku bezpośrednio z nim ani jego lokalem.

A na razie zmarznięty wrócił do swojego ale chłodnego domu. Teraz co prawda przestało już sypać ale miasto wciąż przykrywała świeża pierzyna białego puchu co dopiero co napadał. Dzień właściwie się kończył. Niebo było pochmurne ale jeszcze jak w dzień. Jednak pomiędzy ulicami już panowała szarówka zmierzchu. Czyli zbliżał się wieczór. Nie miał pojęcia czy Łasica dotrzyma słowa i zostawi jakąś wiadomość w “Mewie” z wczorajszego śledzenia Webera no ale jakby zostawiła to po swojej pracy czyli jakoś już może teraz. Ale to by znaczyło, że znów musiałby wyjść z domu na ten mróz, świeże śnieżne zaspy i nadciągającą noc.




Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jaskinia odmieńców; chata Opal
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: wnętrze chaty, półmrok, cisza, ciepło



Strupas (7/17)



W nozdrza łechtał przyjemny zapach gotującej się strawy. Jednooka gotowała coś nad paleniskiem. A Knut siedział obok powalonego kolegi. Garbus leżał na jakimś sienniku. Ale czuł się znacznie gorzej niż poprzednio. Wyglądał pewnie też gorzej. Tak można było sądzić po zatroskanej minie Knuta. Siedział na ławie pod ścianą jaka stała przy stole. Ale widocznie dojrzał, że kolega się ocucił.

- No, obudziłeś się. Dobrze. Zaraz kolacja będzie. - wskazał nożykiem na plecy uczennicy Opal jaka kręciła się po kącie chaty jaki przeznaczony był do gotowania. Nożykiem zaś skrobał kości formując je powoli w nowe groty do strzał. Tak garbus mógł sądzić w tym półmroku jaką dawała świeca stojąca na stole i po trójkątnym kształcie jaki łucznik obracał w palcach.

A wygląda miał rzeczywiście w opłakanym stanie. Dojrzał leżący obok kożuch w jakim przyjechał. Widział poszarpane kłami i ostrzami dziury tam gdzie sięgły go kły wilków albo ostrza ich jeźdźców. I krwawe zacieki przy nich. Na szczęście część tych ciosów była zbyt płytka by zrobić mu coś więcej niż płytkie zadrapanie. No ale nie wszystkie.

A kilka godzin temu, jeszcze jak było widno, zeskoczył z sań na śnieg. Zaraz potem dopadły go wilki. Szczęściem dla niego gdy z jednej strony blokował im dostęp sanie to na raz mógł w tym śniegu atakować tylko jeden wilk i jego pan. Pozostałe czekały na swoją kolej. Strach było pomyśleć co by było gdyby opadły go samego we trzy na raz. No ale dzięki tym saniom mógł z nim walczyć tylko jeden na raz.

Walka nie zaczęła się dla niego zbyt korzystnie. Już pierwszy wilczy atak bez trudu przebił się przez jego zasłonę z siekiery i rozerwał mu ramię na kożuchu i zaciął żywe mięso. Na szczęście niezbyt groźnie. Jeździec też go trafił ale z jeszcze słabszym skutkiem.

Potem się trochę wyrównało. W końcu jeździec trafił go ponownie, tym razem groźniej zadając mu płytką ranę. Ale i jemu udało się trafić i jego i wilka co zniechęciło ich do dalszej walki. Odstąpili. Ale na ich miejsce wskoczył kolejny. Tym razem bogowie sprzyjali garbusowi. Bo chociaż kolejny wilk po raz kolejny rozdarł mu kolejny kawałek kożucha to jego kły tylko rozerwały mu brudną skórę i niewiele więcej. Zaś jeździec za bardzo się odsłonił przy ciosie i zaliczył od strupasa potężne trafienie w pierś. Zawył z bólu i skierował wilka z powrotem na tyły. A może ten jego wrzask skonfundował wilka na tyle, że ten umknął.

Trzeci z goblińskich jeźdźców okazał się największym wyzwaniem. Walka z nim trwała chyba dłużej niż dwie poprzednie razem wzięte. Pojedynek wydawał się wyrównany. Najpierw zwierzęcy drapieżnik trafił znów garbusa ale na szczęście dla niego zbyt płytko by ten to odczuł. A garbus trafił siekierą jego pana. Ale tym razem ostrze siekiery ześliśgnęło się po skórach i płatkach blaszek jakich goblin używał jako pancerza nie czyniąc mu widocznej krzywdy. Potem walczyli dalej i to częściej napastnicy trafiali woźnicę niż on ich. Garbus słabł. Czuł jak kolejne trafienia go osłabiają. Słabł. A jego ciosy albo chybiały albo nie czyniły przeciwnikowi krzywdy. Znów raz trafił i siekiera ześlizgnęła się po pancerzu goblina. Ale i oni mieli trudność by zadać mu poważniejszą ranę. Ale przy kolejnych trafieniach po woli go osłabiali. Za ich plecami dwóch poprzednich przeciwników Strupasa skrzeczało cos bojowo a wilki warczały. Było pewne, że gdyby ich kompan powalił osamotnionego przeciwnika to rzucą się aby go dobić i podzielić się łupem. Ale póki stał na nogach i stawiał opór to trzymały się na dystans.

Strupas słabł. Czuł, że jego ruchy nie są już tak silne i pewne jak na początku starcia. Kolejne ciosy goblińskiej szabli i wilczych kłów osłabiały go jeszcze bardziej. Już się chwiał a przeciwnicy musieli to czuć i widzieć. W pewnym moemncie jednak siekiera trafiła goblina. Ten krzyknął zaskoczony jak i z bólu bo tym razem z rany trysnęła mu krew. Ale rana widocznie nie była tak groźna by zniechęcić go do walki. Naparł ponownie reważnujac się piechurowi kolejnym trafieniem. Ten znów go trafił i znów zeszło po jego bylejakim pancerzu. Aż niespodziewanie dla wszystkich gdy wilk nie zdążył jeszcze odskoczyć po kolejnym chapnięciu szczęk siekiera trafiła go w bark aż ten zawył boleśnie. Opóźnił nieco ten skok a zaskoczony jeździeć nie zdążył się zasłonić przed zdzieleniem go siekierą. Cios nie był jakoś specjalnie mocny ale gdy goblin znów poczuł upływ krwi miał widocznie dość. Skierował zranionego wilka na tyły i dołączył do kolegów. Poskrzeczeli jeszcze chwilę śląc garbusowi swoje goblińskie złośliwości ale widocznie uznali, że jest zbyt trudnym orzechem do zgryzienia. Więc zakrwawieni i złorzecząc mu zawrócili swoje wilki i we trzech odtruchtali wilczym chodem między śniegi i drzewa znikając mu w końcu z oczu.

A Strupas mógł wreszcie odsapnąć. Oberwał. Mocno. Żadna z kilku ran nie wydawała się szczególnie groźna. Ale razem osłabiały go i powodowały upływ krwi. Śnieg wokół sań był zdeptany i zakrwawiony śladami butów i wilczych łap. Ale jakoś dał radę się pozbierać. Jeszcze padać śniegiem zaczęło. Mocniej niż do tej pory. Coś było widać może na kilkanaście długości sań a co dokładniej to może na kilka. Łatwo było coś przegapić. Już teraz ledwo pamiętał jak dojechał jakoś do zamarzniętego strumienia, potem jechał nim aż… No potem to trochę już mu się mieszało. Ktoś mu chyba pomógł zejść z tych sani, jakieś sylwetki, twarze, głosy… Wszystko się zlewało dla wymęczonego i zmarzniętego umysłu. Dopiero teraz jak odpoczął, ogrzał się i podniósł głowę to jakoś zaczynał orientować się gdzie jest, z kim i w ogóle co się dzieje.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Targowa; sklep Grubsona
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmierzch, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Versana



Dzień się już kończył. Ale dla czarnowłosej wdowy po kupcu to dalej był środek dnia na załatwianie interesów. Dobrze, że przestało sypać. Bo po południu ten zwykły śnieg przeszedł w jakąś śnieżycę. Ale bez wiatru więc obyło się bez zamieci śnieżnej. A ona miała o tyle szczęścia, że tą porę doby w większości spędziła w swoim czystym i przyjemnie ogrzanym domu. Musiała się pozbierać po porannych sprawach i przygotować do tych na zbliżający się wieczór.

W trakcie tych południowych ablucji mogła sobie przymyśleć co jej powiedział Trójhak. Co do spotkania to proponował za tydzień. Też w Marktag. Coś powinien już wiedzieć. Z trasami pod ziemią widział to po swojemu. Czyli póki byłby z nimi to mógł ich poprowadzić gdzie trzeba i tak jak trzeba. Więc po prostu musiałby wiedzieć skąd od tych kazamat miałby wyprowadzić grupkę. No albo do portu albo gdzie indziej. Ale trasy poza miasto raczej odpadały bo kanały były pod ulicami i domami czyli pod miastem. Aaron i Kornas jakoś nie włączali się do dyskusji zostawiając to koleżance i szefowej. Magister wspomniał już po drodze, że chyba najlepiej jak już by mieli tą kobietę z kazamat to chyba dostać się do portu. A potem ją ukryć na krypie. Ale w najbliższy zbór można właściwie zapytać reszty, zwłaszcza szefa, jak się na to zapatruje. Bo właściwie do tej pory na zborach jakoś nie było nic mówione na ten temat.

Trójhak za to świetnie znał historię sióstr G jakie zaginęły w kanałach. Na same siostry ani tego ich porywacza czy mordercę nie trafił. Ale pamiętał, że jak kilka tygodni później natknął się na ślady krwi. Na ścianie. Za wysoko na szczury czy coś podobnego co mieszkało w kanałach. Wtedy rzuciło mu się to w oczy i wzbudziło czujność bo oznaczało obcą obecność w kanałach. Ale jakoś nic więcej się nie stało. Ani ciał, ani żywych, ani martwych nie spotkał. Dopiero jakiś czas potem skojarzył, że to mogło być coś od tej zaginionej czwórki. A Rolanda nawet trochę znał. Taki trochę “wczorajszy”. A to pracował jako zbieracz nawozy, a to jakieś popychadło, jakiś czas nawet jako kanalarz dlatego Trójhak właśnie go nieco kojarzył. Czy mógł zaciągnąć i zabić te trzy siostry?

- Nie wiem jak. Jedną to jeszcze mógłby oszukać czy nawet w łeb dać i zaciągnąć do kanałów czy gdzie. Ale trzy na raz albo pod rząd? - kanalarz pokręcił głową na znak, że jakoś ani wtedy ani teraz jakoś nie wydawało mu się to zbyt przekonujące. Chwilę gdybał nad tym. Może ktoś mu pomagał albo jakoś je nabrał. Faktycznie bardzo ubustwiał swojego brata i ten faktycznie umarł niedługo wcześniej niż cała historia z tymi trzema i Rolandem. Ale czy dlatego coś z tymi trzema panienkami zrobił czy chodziło o coś jeszcze to kanalarz nie wiedział. W końcu jak Roland jeszcze jakiś czas był kanalarzem to jakoś nie byli kumplami ani nic. Właściwie to wszyscy chyba Rolanda traktowali jako trochę przygłupa i naiwniaka, mało kto go traktował poważnie. Dlatego w kanałowej branży takie zdziwienie było, że mógłby jakoś zaciągnąć trójkę młodych kobiet do kanałów. No ale nawet Trójhak nie wiedział co się z nimi stało. Nie wykluczał, że gdzieś w podziemiach pod miastem mogą być cztery szkielety obgryzione przez szczury i robactwo no ale jakoś sam na nie nigdy nie trafił.

- A trasa przerzutowa możemy się dogadać. No ale to muszę wiedzieć więcej. Skąd, dokąd. Co ma być przenoszone. I to już osobna sprawa. - więc zostawił otwartą furtkę na ten szmugiel dla Versany no ale potrzebował znów więcej detali no i to była oddzielna robota i kasa za tą robotę.

Gdy się szykowała do spotkania z kolegą z branży mogła podszkolić swoich pracowników co mają mówić i robić. Kornas był niezawodny. Z poważną miną kiwał swoją łysą głową jak zwykle. Więc jak zwykle nie bardzo było wiadomo, czy załapał wszystko jak należy czy w ogóle. Mimika pokojówki była i ładniejsza i bogatsza. Wydawała się skonsternowana takimi poleceniami swojej pani. Miała watpliwości czy powinni grzebać komuś po mieszkaniu. I co będzie jak ich złapią. Poza tym nie umiała czytać. Kornas zresztą też nie. Więc dla niej list czy książka to list i książka. Nie wiedziała o jakie chodzi. Ale obietnica nagrody w postaci wizyty u panny van Zee chyba ją zmotywowała tak o te przysłowiowe ziarenko piasku co przeważa szalę.

- Oh, panienka van Zee? Ona jest taka mądra i piękna. - westchnęła nad ich wczorajszym gościem. I myśl, że miałaby odwiedzić ją w jej rezydencji i to podczas spotkania z innymi młodymi damami z wyższych sfer musiała jej się wydawać jak wizyta w krainie z innej bajki. Ale teraz gdy jechali we trójkę dorożką Malcolma znów wydawała się stremowana.

A dorożka jechała powoli i ciężko. Ten śnieżyca co prawda już się skończyła ale to co napadało tworzyło świeże, głębokie i jeszcze słabo rozjeżdżaone zaspy. Tam i tu ktoś już zdążył zrobić przekop czy przejazd ale nie wszędzie. Więc dorożka dość wolno przebijała się przez te zaspy zbliżając się do głównego placu miasta gdzie Grubson miał swój sklep.

Na placu było nieco jaśniej niż w wąwozie ulic pomiędzy domami. Ale i tak dzień się kończył i robiła się już wieczorna szarówka. W oknach więc paliły się ciepłe prostokąty świateł. I widać było, że i w sklepie sukienniczym też się jeszcze świeci. To była dobra pora na zamykanie tego rodzaju lokali. Dorożka zatrzymała się przed sklepem i trójka pasażerów wyszła na głęboki po kolana śnieg. Dobrze, że przed samym sklepem był wydeptane przejście. Potem znaleźli się w środku. W całkiem ładnym sklepie. Na regałach leżały bele materiału i futra jako półprodukty a na stojakach wisiały gotowe egzemplarze strojów. Jak oceniła Versana różne ale raczej zbyt proste i tanie dla elity tego miasta. Tutaj takie damy jak Froya czy Kamila pewnie by się nie zaopatrywały w ubrania. Ale już tacy jak ona sama czy porucznik Fenk mogli znaleźć coś dla siebie a ubodzy jak Brena i Greta mogły przyjść tutaj po jakieś odświętne ubranie.


- To z nim dzisiaj gadałem. - mruknął cicho ochroniarz wdowy na widok sprzedawcy w średnim wieku. Wyglądał na jakiegoś szefa lokalu i prawą rękę szefa. Pewnie ten co ma wszystko pod kontrolą gdy nie ma szefa. W drugim krańcu sklepu jeszcze jakaś młoda ekspedientka doradzała i pomagała przymierzać jakiejś parze jeden z surdutów. Pewnie ostatni klienci przed zamknięciem sklepu. Ale też i był sam szef. Jak go teraz Versana ujrzała przypomniała sobie, że już go kiedyś widziała. Ale jak jeszcze robił jakiś interes z jej mężem. Zresztą i bez tego barwne ubranie, złoty łańcuch na szyi i gruby brzuch dawały znać kto tu w tym sklepie jest najważniejszy. Zresztą Hubert też chyba ją mimo wszystko rozpoznał.

- O. Wdowa van Drasen. Dobry wieczór. Co cię sprowadza w moje skromne progi? - przywitał się z uśmiechem. Chociaż był to bardzo kupiecki uśmiech. Tak wymagała etykieta by się przywitać i zachować koleżeńską postawę dla kolegi czy koleżanki z branży. A w gruncie rzeczy on i świętej pamięci Morterz mieli podobną pozycję w mieście a wdowa po van Drasenie niejako odziedziczyła ją razem z kamienicą i magazynem. Ot Grubson i van Drasen działali w innych branżach więc ich drogi nie krzyżowały się zbyt często. Przypomniała sobie, że Grubson chyba należy do gildii sukienników co miała swoje chody w ratuszu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-11-2020, 14:18   #115
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację
2519.I.19; Marktag (3/8); zmierzch

Sterben rozpalił w kominku i dołożył drewna aby izba się rozgrzała. Niechętnie, ale ubrał się ponownie i poszedł do Mewy sprawdzić czy Łasica coś dla niego zostawiła. Tego dnia już pewnie nic z ewentualnymi informacjami nic nie zrobi, ale zawsze miałby więcej czasu aby coś zaplanować na kolejny dzień.

Idąc przez zapadający zmierzch i świeże zaspy jakie dopiero co nasypały się przez całe popołudnie dotarł do umówionej tawerny. Samej Łasicy nie spotkał. Ale jednak nie nawaliła i zostawiła u barmana dla niego wiadomość. Krótką. Nabrzeże Albatrosa, “Błękitny Łabędź”. Nazwa statku nic mu nie mówiła. Ale wiedział gdzie jest to nabrzeże. Uznał jednak, że wybierze się tam kolejnego dnia. Dzisiaj miał inna sprawę do załatwienia.

***

Wspominając swoją rozmowę ze znajomymi uznał, że tylko jeden trop jest pewny. Pozostałe wyglądały na przypadki. Swoje kroki następnie skierował do karczmy Leopolda. Wolał to załatwić dzisiaj bo tego typu lokale są otwarte do późna, a i otwierane później. Oszczędzał więc kilkanaście godzin.

Sebastian zaraz po wejściu podszedł do baru.
- Leopold? - zapytał w taki sposób, że mogło to oznaczać próbę identyfikacji rozmówcy lub zlokalizowanie interesującej go osoby. Mężczyzna za ladą zmierzył go spojrzeniem.
- Szef jest zajęty - odpowiedział w końcu.
- Służbowo jestem i nie zajmę mu dużo czasu - pracownik nie odezwał się, a wykonał ruch głową w kierunku stolika mieszczącego się zaraz obok wejścia do kuchni. Sebastian odkrył, że wzmianka o wizycie służbowej działała bardzo często. Pracownicy bardzo niechętnie wtykali nos w sprawy swojego szefa, a jednocześnie nie chcieli ponosić odpowiedzialności w razie odprawienia kogoś ważnego.

- Leopold? - zapytał cyrulik stojąc przy blacie. Stół stał nieco na uboczu i widać było, że jest do wyłącznego użytku właściciela. Poza talerzem z kolacją, na stole leżały jakieś świstki papieru i kaseta, której wieko szybko zostało zamknięte. Sterben zdążył jednak zauważyć błysk monet.
- Czego? - usłyszał w odpowiedzi.
- Dzisiaj przy wschodniej basztowej ktoś pociął młodą dziewczynę. Podobno coś podobnego zdarzyło się u ciebie. Możesz mi powiedzieć co wiesz o sprawcy? Wiem, że tego będzie niewiele, ale potrzebuję wszystkiego co uda mi się dowiedzieć.

- No pociął, pociął drań jeden. - burknął z niezadowoleniem karczmarz. Zaczął szybko zwijać manele ze stołu i mówić dalej. Chociaż wiele o samym sprawcy nie miał do powiedzenia. Nie był stałym klientem więc go nie znał. Nawet z nim nie gadał tamtego wieczora bo dziewczyny same się umawiają z klientami i przychodzą po klucz do pokojów na górze. A po wszystkim przychodzą odpalić mu dolę. Więc przed numerkiem nawet nie gadał z tym draniem. A po to widział go przez chwilę jak ten szedł przez izbę do wyjścia. Szybko. Taki w sile wieku. Ani młodzik ani stary. Brązowa kurta. Trudno coś powiedzieć więcej.

- Adele pewnie mogłaby powiedzieć coś więcej. To ją pociął. Ale kiepsko z nią. Nie wróciła jeszcze do pracy, w domu jest. - Leopold pokręcił głową na znak, że dziewczyna do tej pory nie wydobrzała po tamtej napaści.

- Powiedzmy, że mam pewne dojścia i taki napastnik źle wpływa na mój interes.

- No to mam nadzieję, że go dopadną. Dziewczyn szkoda. - karczmarz pokiwał swoją głową na znak, że nie ma współczucia dla takich drani i podoba mu się pomysł by taki zapłacił za takie niecne uczynki.

- Cyrulikiem jestem. Uratowałem właśnie jedna dziewczynę i mógłbym kolejną. Mogę też zaglądnąć do tej Adele i przy okazji popytać. Gdzie ona mieszka?

Leopold pokiwał ze zrozumieniem głową i nie widział chyba przeszkód by cyrulik odwiedził tą biedną dziewczynę co stała się ofiarą napaści. Niedługo potem Sebastian po raz kolejny znalazł się na zawalonych zaspami i mrokiem ulicach. Było już ciemno jak w nocy chociaż pora była wieczorowa. Przebrnął przez ten mróz i zaspy mijając wozy i pieszych też przebijających się przez ten biały puch aż dotarł do kamienicy i mieszkania o jakim mówił Leopold. Gdy zapukał i odczekał chwilę usłyszał kroki i zgrzyt otwieranego zamka. Zaraz potem w drzwiach stanęła jakaś starsza kobieta obdarzając nieznajomego nieufnym spojrzeniem i czekając aż ten powie po co przybył.

- Jestem cyrulikiem. Adres podał mi Leopold, właściciel karczmy. Przyszedłem zobaczyć w jakim stanie jest Adele - powiedział stojąc cały czas w progu.

- Dobrze. Wejdź. Dobrze, że Leopold się zmiłował. Nie mamy pieniędzy na cyrulika. Źle z nią. - starsza kobieta gdy usłyszała co młodszy o pokolenie człowiek ma do powiedzenia uśmiechnęła się z wdzięcznością i odsunęła się by mógł wejść do środka. Potem zamknęła drzwi i cały czas coś mówiła jak to matki miały w zwyczaju o swoich dzieciach jak niepokoiły się o ich los. Mieszanie było z tych tanich, ciemnych i małych. Chociaż było porządnie utrzymane. Kobieta zaprowadziła młodzieńca do mniejszej izby w jakim były dwa łóżka. Jedno przygotowane już do snu, ale jeszcze puste, a drugie zajęte przez młodszą kobietę. Bardziej w jego wieku niż matki.

Stan chorej był ciężki. To było widoczne nie tylko dla cyrulika. Miała poty i ciężki oddech. Gdy dotknął jej czoła okazało się, że było rozpalone. Dość szybko się zorientował, że na osłabiony atakiem nożownika organizm doszło do zakażenia krwi. I teraz było już prawie pozamiatane. Dziewczyna miała marne szanse wyjść z tak zaawansowanego stadium infekcji. A, że to było częste powikłania różnych krwawych obrażeń to pewnie i jej matka zdawała sobie z tego sprawę. Dlatego patrzyła na młodzieńca jak na ostatnią deskę ratunku.

- To bardzo ciężki stan. Może z tego nie wyjść. Jest młoda, ale bardzo słaba. Zrobię co będę mógł, ale pani to radziłbym się gorliwie modlić. I to raczej do Nurgla niż do kogoś innego. Potrzeba jej siła, bo organizm podjął walkę, może jej nie wystarczyć sił i czasu - powiedział grobowym tonem pozostawiając interpretację swoich słów matce. Sam jednak po cichu zaczął prosić w imieniu młodej dziewczyny o siłę i uśmierzenie bólu - dokładnie tak jak było napisane w notatkach jego nauczyciela.

Trzeba namoczyć szmaty i zrobić zimne kompresy na głowę. Gorączka oznacza walkę i to dobrze, ale jak jej się mózg zagotuje to będzie się ślinić do końca życia. Z torby wyciągnął nóż i ponacinał rany, które zaczęły się już zasklepiać. Były nabrzmiałe od infekcji i źródłem zakażenia organizmu.
- Trzeba je oczyścić upuszczając jej krwi - wyjaśnił przestraszonej kobiecie swoje działania.
- Muszę iść do siebie po wywar z piołunu. Trzeba ją poić wodą i wywarem, to powinno pomóc na zakażenie, a rany przemyć alkoholem - powiedział gdy skończył i podniósł się idąc do drzwi.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.
Raga jest offline  
Stary 21-11-2020, 09:06   #116
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Sklep Grubsona mimo iż jego docelową klientelą była raczej ta średnia warstw miasta wyróżniał się dopracowanym nawet w małych detalach wnętrzem. Atłasy, jedwabie, bawełny czy nawet, co dość mocno zaskoczyło Versane, kaszmiry. Wszystkie zaś w najróżniejszych, chociaż może nie tak pstrokatych i wymyślnych barwach co w butiku, pod którym to spotkała dzisiaj Froye. Po obu stronach izby porozstawiane za to w równych rzędach manekiny. Te po lewej przedstawiały modę damską w wśród niej beżowe czy szkarłatne kontusiki, wykańczane fantazyjnymi koronkami, suknie z wyhaftowanymi kontrastującymi nićmi wzorami bądź konfederatki przyozdobione piórami przeróżnych ptaków. Przy jednej z nich wesoła wdówka dopatrzyła się nawet pawiej sterówki, która swoim ubarwieniem mogłaby skusić niejedna z lepiej urodzonych od niej dam. Był to zapewne rarytas w kolekcji jaką prezentował tęgi niczym beczka piwa kupiec. Kultystka nie przybyła tu jednak by napawać się kunsztem wystroju wnętrza za którym stał pewnie jakiś wybitny artysta, któremu Hubert znajac zycie nie zapłacił. Tym co sprowadzało ciemnowłosą kobietę były szeroko rozumiane "interesy". Wokół nich więc postanowiła się skupić.

- Witaj Hubercie. - odwzajemniła przywitanie. Znali się i mieli mniej więcej tą samą rangę. Mogła więc darować sobie te ceregiele o których pamiętać musiała w przypadku rozmów z takimi jak van Hansen.

- Dawno się nie widzieliśmy. Czyżbyś schudł? A może to ten strój cię wyszczupla? - nie tylko maniery mieli różne ale i język jakim się posługiwali. Nie zważali aż tak na dobór słów. Były więc one prostsze i często bardziej wulgarne. Wszystko jednak nie wybiegało poza ramy dobrego gustu

- A ciebie? - Hubert nie był w ciemię bity i zaserwował gościowi szybką ripostę żarciku uśmiechając się przy tym z zadowoleniem.
- Wiesz jak to mówią. - odparła nie zastanawiając się zbyt długo - Pięknemu we wszystkim pięknie. - kipiało sarkazmem. Jednak jednej i drugiej stronie odpowiadał taki ton rozmowy. Było to niejako wpisane w charakterystykę typowego kupca. Trzeba było mieć cięty język i duży dystans. Inaczej branża zjadała cię w mgnieniu oka.

- Skoro zaś wymianę uprzejmości mamy za sobą.- wtrąciła niejako kończąc te przepychanki - Widzę, że interes się kręci. - spojrzała na klientów przy, których naskakiwali pracownicy grubasa - To doskonale. Nie policzysz mnie więc jak za zboże. - rzuciła w formie żartu - Sprawę z którą jednak do ciebie przychodzę wolałabym przedyskutować na uboczu. W jakimś bardziej kameralnym miejscu. Za ile zamykasz? Przybyła akurat powozem. Mogłabym więc cię podrzucić. - z miny Breny wyczytać można było niemalże zachwyt i fascynację. Patrzyła na te jak na jej gust i progi wymyślne stroje jak dziecko na czekoladę. Wszystkie te kreacje niestety po kilkakroć przewyższały jej miesięczny budżet. Pozostało jej więc podziwiać i napawać się ich widokiem.

- Oj tam kręci. Mógłby lepiej. No ale zima to wiadomo. - kupiec pozwolił sobie na dość powszechne w ich środowisku narzekanie, że mogłoby być lepiej. W końcu nigdy nie było tak dobrze w tych interesach by nie mogło być lepiej.

- Czekam aż skończą. I zamykam. - spojrzał na trzy osoby jakie stały przy jednym manekinie. Można było mieć nadzieję, że niedługo skończą i będzie można zwijać żagle na dzisiejszy dzień handlowy.

- Ale jak chcesz coś ze sklepu to wybierz sobie. - Grubson wskazał na bogate wnętrze swojego sklepu sądząc może, że czarnowłosa obawia się zacząć szukać czegoś na ostatnią chwilę. No to dawał jej zielone światło w tej materii.

- Wiesz przecież, że jak miałabym coś u ciebie zamawiać to tylko i wyłącznie szyte na miarę. - dała znać iż nie należy do pierwszej lepszej klientki - Póki więc się nie zbierasz może przedyskutujemy ta kwestie w biurze? - wskazała wzrokiem jedne z drzwi za plecami pulchnego właściciela sklepu - Nie będziemy chyba o sprawach zawodowych rozmawiać przy klientach.

- O sprawach zawodowych? - zapytał z zastanowieniem i oszacował niedoszłą klientkę jakby próbował zgadnąć co ją skłoniło do przybycia na sam koniec dnia roboczego. - No dobrze to zapraszam do biura. - powiedział wskazując na drzwi przez jakie niedawno wyszedł do sklepu. Otworzył je i stanął w przejściu by zgodnie z etykietą przepuścić kobietę i gościa przodem. Gdy przeszła zamknął te drzwi zostawiając jej pracowników w sklepie razem z resztą jego personelu a sam wyprzedził ją i otworzył kluczem kolejne drzwi. Te prowadziły do niewielkiego pomieszczenia oświetlonego tylko jedną lampą stojącą na biurku. Samo biuro okazało się urządzone oszczędnie i bez przepychu. Miało typowo użytkowy i minimalistyczny charakter. Właściwie tylko biurko musiało być warte większą sumę i samo w sobie ten solidny mebel stanowił ozdobę tego niewielkiego pomieszczenia. Gospodarz wskazał gościowi miejsce dla gości a sam zasiadł za tym swoim biurkiem.

- No to co masz za interes do zrobienia? - zapytał typowo kupieckim tonem. Jak była okazja na czymś zarobić to miał uszy szeroko otwarte.

Versana dyskretnie jednak dość uważnie przyjrzała się całemu pomieszczeniu. Szukała jakiegoś dziennika bądź skrzynki z listami ewentualnie dobrze zamaskowanej skrytki. Istniało prawdopodobieństwo iż przedmioty te znajdują się w kamienicy u Grubsona. Nie mogła jednak zrezygnować z przeszukania również tego miejsca. Jeżeli zaś Hubert miałby trzymać coś cennego w swoim sklepie to właśnie w biurze.

- Tak naprawde mam dwie a w sumie to sprawy. - skoro gospodarz przeszedł od razu do rzeczy to wdowa nie widziała powodu by też nie zacząć od konkretów - Jeżeli chodzi o dwie pierwsze to raczej nic ciężkiego dla ciebie. Chociaż nie ukrywam, że liczyć będę na indywidualną i wyjątkowa obsługę. Rozchodzi się mianowicie o strój dla mnie jak i mojej służki. - tu historia nie odbiegała nawet o pół stopy od prawdy. Kultystka rzeczywiście zamierzała zakupić nową garderobę zarówno dla siebie jak i dla młodziutkiej Breny. Kamila van Zee zaprosiła ją wszak do siebie. Ver postanowiła więc zjawić się tam w nowej kreacji tak by choć trochę dorównać szykiem i elegancją wyżej urodzonym gościom i pseudoprzyjaciółce. Z drugiej zaś strony majętność i status czy to kupca czy to arystokraty wnoszono również po tym jak ubrana była jego służba. Stąd też sprytna intrygantka uznała za stosowne sporządzenie nowego wdzianka swojej uczennicy widząc w tym dwojaką korzyść. Pierwsza, dość oczywista. Poprawa swojego wizerunku w oczach zaproszonych przez Kamilę szych. Druga, może nieco mniej rzucająca się w oczy. To swojego rodzaju zarazem nagrodzenie jak i zmotywowanie do działań i dalszej nauki piegowatej rudzinki.

- Wspomnę jednak iż zaproszona zostałam przez panienkę Kamilę na wieczorek poetycki do rezydencji jej rodziny. - nie mogła pominąć tego dość istotnego szczegółu - A tu już chyba sam się możesz domyślać na czym rzecz polega? Jakby to powiedzieć. Wraz z moja młodocianą służką byłybyśmy żywą reklamą twoich dóbr i usług. - była to jedna z tych cech, którą wyróżniała się większość handlarzyków i o których Ver wspominała Łasicy kiedy to we dwie wracały od Czarnego. Pazerność. Kupiec zawsze pozostanie kupcem. Zawsze kierować się więc będzie chęcią zysku i rozsławienia swojej marki.

- Zaznaczę jednak z góry iż nie pozwolę zdjąć z siebie miary tutaj. Potrzebuję bardziej kameralnej przestrzeni. - wspomniała o tym dość istotnym dla jej reputacji szczególe - Jeżeli zaś chodzi o moją pracownicę. To swoją droga przyjrzałeś się jej? Ile ja bym dała by mieć tyle lat co ona. Z resztą. Rzuć sobie na nią okiem. Śmiało. - dodała chcąc zagrać na jednym z najbardziej prymitywnych męskich instynktów. Liczyła na to iż Hubert nie odmówi sobie tej możliwości i ruszy swoje grube dupsko by przyjrzeć się zgrabnej pomocnicy swojej klientki. Ta zaś w tym czasie miała zamiar przeprowadzić dość szybki rekonesans po szafkach i szufladach jedynego w tej izbie mebla.

Grubas zmrużył oczy okazując nieco niedowierzania gdy padła wzmianka o poufałości z jedną z najznamienitszych szlachcianek w tym mieście. Chyba zrobiło to na nim wrażenie ale na razie coś nie drążył tematu. Za to pokiwał głową na znak, że wie o co chodzi wdowie po jego koledze z branży i nie widzi z tym większych problemów.

- No na pewno jesteś we właściwym miejscu i znajdziesz coś dla siebie i swojej służącej. A nasz Oksana pobierze z was miarę, ma w tym wprawę. Mam nadzieję, że zaraz skończy z tą dwójką i będzie mogła się wami zająć jak należy. - Hubert jeśli był zaskoczony to krótką chwilę i szybko rozmowa wróciła do biznesowych torów. Mówił przekonująco i zachęcająco jakby ta jego pracownica jaką przez chwilę Versana widziała na sklepie była wyszkolona w takim braniu miary.

- A na kiedy potrzebujecie te nowe kreacje? Bo jak szycie od nowa to jak wiesz jednak trwa. Jeszcze zależy ile pracy trzeba by włożyć w taką suknię. Ale to może tydzień potrwać. Jak coś bardziej zaawansowanego to nawet dłużej. Ale możesz obejrzeć to co mamy. Może coś dla siebie znajdziecie. Najwyżej się przerobi. Przerobienie gotowej sukni, dodanie czegoś, ujęcie to zwykle mniej pracy niż szycie całości od nowa. - Grubson wskazał swoją pulchną dłonią gdzieś za ścianę biura gdzie była główna część sklepu. Mówił całkiem do rzeczy. W końcu to była jego branża i mniej więcej tak to wyglądało. Albo ktoś robił coś pod zamówienie i trzeba było czekać aż skończy no albo kupić gotowy produkt i najwyżej go potem przerabiać.

- Wpierw wolę się naradzić z krawcową. - odparła nie chcąc decydować w ciemno.

- Jak uważasz. No i może rzeczywiście rzucę okiem. I przy okazji poproszę Oskanę by przyszła zająć się wami. - po chwili zastanowienia uśmiechnął się do swojego gościa, wstał, obszedł biurko i skierował się do wyjścia. - Zaraz wracam. - powiedział uśmiechając się do Versany nim wyszedł przez drzwi. Słyszała jego ciężkie, odchodzące kroki. Wydawał się istnym przeciwieństwem do zwinnej wdowy, trudno było nie usłyszeć jego kroków. Te na chwilę ucichły po przejściu tych dwóch czy trzech kroków do drzwi na sklep po czym usłyszała same drzwi.

Manewr Versany zdawał się działać zgodnie z jej zamiarem ale jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Usłyszała znów odgłos otwieranych drzwi i ciężkie kroki. Znacznie prędzej niż by sobie życzyła. Drzwi do biura się otworzyły i wszedł przez nie jowialny grubas.

- Postanowiłem obejrzeć ją sobie na spokojnie tutaj. Nie chciałem byś cierpiała w samotności. Jeszcze byś mi dupę potem obrobiła przed kolegami, że ze mnie pies na baby co zostawia swoich gości by za jakąś polecieć. - zaśmiał się może nie do końca tak na żarty. A okazało się, że wrócił z Breną. Ta nie bardzo wiedząc czego się spodziewać stanęła o pół kroku od siedzenia dla gości na jakim siedziała jej pani a gospodarz obszedł swoje biurko wracając na swoje miejsce.

- A Oksana zaraz przyjdzie. Chyba jednak niczego nie kupią. Ale wydawali się zadowoleni to może jutro wrócą z pieniędzmi. - powiedział wracając do tych kupieckich pogaduszek o pieniądzach i ich zarabianiu.

- Doskonale. Będziemy więc mieli to z głowy. - dało się wyczuć w jej głosie ulgę - Nie licz jednak na to iż rozbiorę się przy tobie. Będę zmuszona poprosić cię abyś opuścił swoje biuro gdy przyjdzie pora zebrania miar ze mnie. - uśmiechnęła się gdyż wiedziała, żę utarła mu tym zagraniem nosa.

- Jeżeli zaś chodzi o drugą sprawę z którą do ciebie przybyłam to jest ona dużo bardziej delikatna i nawet to pomieszczenie wydaje się zbyt mało odpowiednim. - wspomniała nieco tajemniczo - Z resztą z tego co pamiętam to gdy dobijałeś jakiegoś interesu z moim mężem nieboszczykiem to zazwyczaj zapraszałeś go do siebie. Po czym wracał do domu dość niepewnym krokiem tak nawiasem mówiąc. - wspomniała chcąc zaznaczyć, że to iż jest kobietą nie czyni jej wcale gorsza czy mniej rozgarniętą - Ja zaś ci gwarantują, że mam łeb na karku i wiem jak prowadzić spółkę nawet w tak ciężkim okresie jak ten. - nieco odkryła karty mając nadzieję iż tym jak i wcześniejszymi argumentami wystarczająco wyostrzyła apetyt obleśnego grubasa.

- Raz. Raz go gościełem u siebie. Bo raz mieliśmy wspólny interes do ubicia. - Huber zmarszczył brwi chyba tym razem nie bardzo wiedząc do czego koleżanka zmierza. A z jej mężem co prawda się znali ale trudno było powiedzieć, że byli stałymi partnerami handlowymi. Ot znali się z widzenia i spotykali się raczej sporadycznie. Zarówno jeden jak i drugi mieli na pewno wielu innych partnerów z kim częściej robili interesy.

- Więc co właściwie chcesz mi zaproponować? - zapytał patrząc na nią i czekając chyba na jakąś konkretną propozycję jeśli ją miała.

- Widzisz a mi za każdym razem kiedy wracał zawiany tłumaczył, że dogadywał z tobą jakiś kolejny lukratywny kontrakt. - zaśmiała się delikatnie - Tyle lat już go ze mną nie ma a wciąż wychodzą jego drobne kłamstewka, którymi mnie raczył. Wracając jednak do rozmowy to tak jak wspominałam. Wolałabym o niej porozmawiać z tobą w bardziej komfortowych warunkach... - znów zaczęła mówić na temat - ...a nie gdy wokół kręcą się twoi pracownicy.

- A twoi mogą się kręcić wokół? - roześmiał się cicho wskazując pulchną brodą na stojącą przy Versanie Brenę. Ta niepewnie opuściła głowę nie wiedząc co teraz powinna zrobić. - I zaczynam się poważnie zastanawiać. Co to masz do mnie za interes. Że chcesz zostać ze mną sam na sam. - powiedział nieco ironicznie też nie grając pierwszy raz w tą grę. Przerwało im pukanie do drzwi i gdy szef pozwolił do środka weszła młoda pracownica jaka do tej pory zajmowała się dwójką ostatnich klientów. Weszła spojrzała ciekawie na szefa, na dwójkę gości i znów na szefa.

- Oksano to jest Versana van Drasen. Wdowa po van Drasenie. Weźmiesz z niej miarę na nowe ubranie. I z jej służki też. Wiesz czym dysponujemy to zajmij się nimi. - szef wydał typowe polecenie swojej pracownicy a ta ze zrozumieniem kiwała głową widocznie mając wprawę w takich zadaniach.

- Dobrze proszę pana. - Oksana przyjęła zamówienie i wróciła do taksowania wzrokiem obu klientek szefa jakby już zaczynała brać tą miarę. A z bliska gdyby nie sugerować się kto jest czyim pracownikiem i szefem to trudno byłoby pewnie wybrać ładniejszą czy zgrabniejszą pracownicę między nią a Breną.

- No i nie wiem jak bardzo ci zależy na czasie moja droga. Jeśli nie chcesz czekać do jutra to Oksana zaprowadzi was do przymierzalni i tam weźmie z was miarę. Ja poczekam tutaj. - grubas uśmiechnął się by rozwiać obawy klientek, że musiałyby się obnażać przy nim. Nic takiego jego sklep miał odpowiednie pomieszczenie na takie sytuacje i wcale nie trzeba było tego robić w jego biurze. A jego pracownica też czekała jaka będzie wola ich klientek.

- Niech więc prowadzi. Wszak czas to pieniądz. - przystała na propozycję pulchnego kupca - Niebawem się więc widzimy. - spojrzała wpierw na właściciela sklepu a następnie na jego pracownicę dając jej znać iż jest już gotowa.

- To proszę za mną. - Oksana skinęła głową wskazując drzwi na korytarz i obdarzyła obie klientki ciepłym uśmiechem. Potem podjęła się rolę przewodniczki. Wróciły do sklepu gdzie ten starszy szarżą i wiekiem sprzedawca zamykał właśnie sklep. Okiennice już były zamknięte ale wewnątrz jeszcze paliły się lampy więc było widno jak wcześniej gdy tu przyszły. Teraz w prawie pustym sklepie wnętrze wydawało się dziwnie ciche i spokojne. Jak zawsze w sklepach tuż po zamknięciu lub tuż przed otwarciem.

- Proszę tutaj. - Oksana wydawała się naprawdę miłą dziewczyną. Zaprosiła obie klientki do mniejszego pomieszczenia, podobnego wielkością do biura szefa. Może nawet trochę większe. Było raczej puste ale pod ścianami stały ławy i krzesłą, jakieś manekiny i wieszaki gdzie można było powiesić swoje czy przymierzane ubrania.

- To właściwie czego panie oczekują? Co to ma być? Muszę wiedzieć jakie wziąć wymiary i co mamy przygotować. - pracownica sklepu wydawała się uprzejmą profesjonalistką i była gotowa przyjąć zamówienie od klientek nawet jak już właściwie było po zamknięciu sklepu.

- Coś wyjątkowego naturalnie. - to wydało się dla niej dość oczywiste - Sęk w tym, że termin jest dość kurczliwy. Mianowicie najbliższy Belzhtag. Panienka van Zee organizuje wieczorek poetycki. - zaczęła objaśniać w skrócie to co tłumaczyła kilka chwil wcześniej pracodawcy Oksany - Chciałabym więc przywdziać z tej okazji coś co by swoją formą i szykiem zapierało dech pozostałym z zaproszonych gości. Jeżeli zaś chodzi o Brenę. - zwróciła głowę w kierunku swojej służki - Hmmm… Coś bardziej stonowanego i schludnego nie odbiegającego jednak motywem przewodnim od mojego stroju. Tak byśmy w pewnym sensie stanowiły spójność kontrastując od siebie zarazem. - z grubsza przedstawiła co jej chodzi po głowie. Uznała taki konspekt za słuszny. Bała się jednak iż stojąca przed nią krawcowa może nie podołać.

- Wiem, że to raczej duże wymagania. Jestem jednak w stanie się tobie odwdzięczyć tak by twój szef o niczym się nie dowiedział. - zakołysała swoją sakwą dając jasny sygnał co ma na myśli.

- Rozumiem… Ale w ten Bezahltag? - wyzwanie musiało być ogromne bo szczupła brunetka nie odpowiedziała od razu. Chociaż kolor włosów miała nieco niecodzienny. Prawie na całej długości jej długich włosów dominował ciemny brąz, że można było je uznać prawie za czarne albo bardzo ciemne. Ale końcówki stopniowo jej się rozjaśniały przechodząc prawie w jasny blond. Oksana westchnęła cicho gdy okazało się, że to chodzi o ten Bezahltag. Co znaczyło, że na dzień roboczy to ma właściwie jutro i pojutrze.

- Nie uszyję wam nic nowego w tak krótkim czasie. - odparła po chwili przemyślenia tej sprawy i swoich możliwości. - Nawet jednej. Mogę wam uszyć co tylko chcecie i z czego chcecie. To tylko kwestia ceny. I czasu. Ale nie w dwa dni. - pokręciła głową jeszcze raz na znak, że nie jest to kwestia ceny czy materiału a czasu którego po prostu było zbyt mało.

- Zwykle suknię szyję z tydzień. Może połowę jeśli jest prosta. Tutaj jak ma oszałamiać to nie może być prosta. I to panienkę van Zee? No to nie. Nie może być zwykła ani prosta. Mogę wziąć wymiary i zrobić taką na zamówienie za tydzień. Ale nie na ten Bezahltag. - powiedziała ugodowym tonem nie chcąc całkiem sobie zamykać drogi do kieszeni klientek.

- Ale mogę coś przerobić. Tylko musiałybyście sobie coś wybrać ze sklepu. I powiedzieć jakie zmiany sobie życzycie. - sprzedawczyni wskazała na drzwi przez jakie dopiero co weszły i które prowadziły do głównej części sklepu.

- Ajajaj… tego się właśnie obawiałam. - odparła wyraźnie niezadowolona z uzyskanej odpowiedzi. Nie wszystko jednak było stracone. Wciąż posiadała w garderobie kilka kompletów, których młodziutka Kamila jeszcze nie widziała.

- No ale trudno. Nie wszystko da się jednak przeskoczyć. - stwierdziła zadając sobie finalnie sprawę, że prędzej czy później nowy komplet w końcu się im przyda - Zacznij więc proszę ode mnie.

- Dobrze. - Oksana znów się uśmiechnęła sympatycznym uśmiechem. Wyjęła z przyczepionej do paska kieszonki miarkę i podeszła do pierwszej klientki. - To chwilę potrwa. Właściwie to jaka to ma być suknia? Z czego? Co mamy uwzględnić? - zapytała stając za plecami Versany by zmierzyć jej wzrost. Potem trochę jak u cyrulika. Modelka musiała rozłożyć ramiona by krawcowa mogła zmierzyć jak długie mają być rękawy. W końcu zaczęła mierzyć obwód biustu i talii słuchając tego jak ma wyglądać ta zamawiana suknia. I można było się trochę poczuć jak u golibrody czy przy strojeniu przez kogoś. Jak człowiek musiał oddać się we władanie innym i pozwolić im działać. Tak i Oksana chodziła obok klientki mierząc ją z każdej strony i zapisując wyniki.

- Pozwolę sobie zauważyć, że masz bardzo dobre wymiary. Tylko pozazdrościć. - krawcowa dodała z uznaniem niejako z pewnym znawstwem potrafiącą ocenić to fachowym okiem gdy pobierała wymiary z pewnie mnóstwa innych klientów.

- I muszę jeszcze zmierzyć nogi. - powiedziała wskazując sznurową miarką na przód sukni klientki na znak, że powinna ją podwinąć.

- A co ty byś mi doradzila? Chciałaby by było to coś na specjalna okazję. - postanowiła wpierw zaczerpnąć zdania u krawcowej. Następnie zaś podwinęła suknie tak by umożliwić jej dalsze pomiary. Pilnowała jednak by nie ujawnić tatuażu który krył się na jej podbrzuszu. W prawdzie miała dziś na sobie bieliznę, która całkowicie zakrywała malunek. Wolała jednak pozostać ostrożna w tej kwestii.

- W sezonie to modny jest fiolet i róż. To proponowałabym coś w tych barwach. Tak się ubierają modne damy w tym sezonie. - brunetka kucnęła przed Versaną aby pobrać miary z jej nóg. Od stóp po biodra. Gdyby młoda wdowa była bez bielizny nie byłoby możliwości by przegapiła jej tatuaż. Ale widocznie przez ten kawałek osobistego materiału nic nie dostrzegła.

- Nóżki też bardzo ładne. - pochwaliła modelkę uśmiechając się do niej. A gdy skończyła brać miarę wstała ponownie.

- Do tego przydałby się jakiś motyw charakterystyczny. Kwiat albo zwierzę. Ci ze szlachetnych rodów zwykle biorą sobie coś wspólnego z herbem. A inni to co im się podoba, to co lubią. Taki motyw można udrapować przy sukni lub wyszyć. - tłumaczyła cierpliwie krawcowa powoli kończąc miarkowanie pierwszej klientki i mając zamiar zacząć drugą.

Wąż był pierwszym co przyszło wdowie do głowy. Nie mogła jednak epatować tym dość intymnym symbolem na lewo i prawo. Dzieło Inka musiało póki co wystarczyć.

- Hmmmm… - zastanawiała się chwilę nad radami udzielonymi jej przez klęczącą przed nią kobietę - Niech więc tak będzie. Fiolet i róż nieźle się komponują. Jeżeli zaś chodzi o symbol to może winorośl opleciona wokół złotego pucharu? Jak dla mnie tworzyłoby to dość spójną całość z kolorem przewodnim. - Ver uznała również iż w pewnym sensie ów motyw poniekąd nawiązywałby zarówno do jej tatuażu jak i narzędzia, którym tak często się posługiwała - alkoholu.

- Co możesz powiedzieć mi o Hubercie? - zmieniła nagle temat - Możesz być spokojna. Rozmowa zostanie tylko pomiędzy nami.

- Winorośl i puchar? Dobrze będzie winorośl i puchar. - brunetka pokiwała głową coś sobie karbując w pamięci. Gdy skończyła mierzyć pierwszą klientkę zabrała się za kolejną. Też zaczęła od tego, że zaszła Brenę od tyłu by zacząć od mierzenia wzrostu. Teraz niejako zamieniły się rolami i to szefowa mogła obserwować jak krawcowa bierze wymiary z jej pokojówki.

- O szefie? - Oksana spojrzała w bok na stojącą niedaleko Versana. Widocznie nie spodziewała się takiego pytania. Mierzyła teraz ramiona pokojówki więc ta stała z rozszerzonymi ramionami. - No szef to szef. - powiedziała neutralnie chyba nie czując się komfortowo rozmawiając z kimś obcym o swoim szefie. I to z kimś kto mimo, że był tu pierwszy raz widocznie był z nim w niezłej komitywie skoro tak zapraszał do biura i kazał obsługiwać po godzinach.

- Mówi to zarazem wszystko i nic. Na mieście jednak różne plotki krążą. - odpuściła - Wracam do biura. - dodała nie widząc potrzeby towarzyszenia dwóm pozostałym kobietom.

- Breno. Jak skończycie. Dołącz proszę do mnie. - rzuciła swojej służce nim opuściła przymierzalnie.

- Dobrze proszę pani. - odpowiedziała posłusznie pokojówka i obie pożegnały szefową i klientkę skinieniem głowy. Gdy Versana przechodziła przez sklep postęp w jego zamykaniu był już znaczny. Większość świateł była już wygaszona ale głównie te od zaszczelnionych okiennicami okien. Te przy ścianie zostawiono właśnie pewnie ze względu na place w przymierzalni. A i Hubertowi albo się nudziło to czekanie albo miał coś do załatwienia ze swoim subiektem bo rozmawiał z nim cicho za ladą. Ale podnieśli głowy gdy skrzypnęły drzwi przymierzalni i wyszła z nich czarnowłosa klientka.

- I jak moja droga? Dasz mi coś zarobić w tych ciężkich czasach? - zaśmiał się jowialnie jak dobry wujek zwracając się do nadchodzącej wdowy po swoim koledze z sąsiedniej branży.

- O ile suknia sprosta moim wygórowanym wymaganiom. - uśmiechnęła się szyderczo - Jeszcze tylko moja służka i będziemy mogli ruszać. - dodała.

- Na pewno dojdziemy do porozumienia. Oksana jest bardzo utalentowana i ma doświadczenie w różnych zamówieniach. - kupiec wydawał się być spokojny i pewny siebie z tym zamówieniem. I ucieszony przyszłym zyskiem przy finalizowaniu umowy.

- Oby. - rzuciła przekornie - To jak? Podrzucić cię? - zapytała licząc na zgodę gospodarza. Nim jednak doczekała się odpowiedzi dołączyły do nich Brena wraz z Oksana. Obie zdawały się być zadowolne. Obie jednak z zupełnie innych powodów.

Chwilę później wszyscy już byli na zewnątrz. Malcolm jak przystało na doświadczonego dorożkarza widząc tylko mijającą próg budynku pracodawczynie zeskoczył z kozła i otworzył przed nią drzwi powozu zapraszając do środka. Wtem seksowna brunetka spojrzała raz jeszcze w dość wymowny sposób na swojego kolegę z branży dając mu znak, że to propozycja nie do odrzucenia.

Kupiec zostawił zamknięcie swojego sklepu swoim pracownikom i wyszedł razem z ostatnimi klientami tego kończącego się dnia. Na zewnątrz było już ciemno. Chociaż właściwie był jeszcze wczesny wieczór to było już ciemno jak w środku nocy. Ot, ulice zdradzały jeszcze ruch jak za dnia gdy inni ludzie pracy także kończyli swój dzień roboczy. Sam dobrze odżywiony handlarz rozejrzał się po obu stronach uliczki, spojrzał na czekającą dorożkę Malcolma zapraszająco otwartą i zastanawiał się chwile. Z kłopotów wybawiła go nadjeżdżająca dorożka na widok której uśmiechnął się wesoło.

- A jest i mój transport. Spóźnia się nicpoń jeden. - powiedział gdy widocznie rozpoznał swoją dorożkę co miała po niego przyjechać i odwieźć do domu. Odwrócił się do swojej koleżanki z branży.

- Myślę, że Mildred nie pochwaliłaby gdybym wrócił do domu dorożką innej kobiety. Do tego tak młodej i pięknej. - powiedział tonem proszącym o wybaczenie. Ale rzeczywiście wśród konwenansów i zasad dobrego wychowania to mogłaby być dość kłopotliwa sytuacja.

- Ale zapraszam do siebie. Możemy jeszcze chwilę porozmawiać. Bez pracowników. Mogą pojechać za nami to nie będziesz miała kłopotów z powrotem do siebie. - powiedział gdy teraz on wskazał na otwarte wnętrze swojej dorożki jaką w pośpiechu otworzył spóźniony woźnica.

- Nie podlizuj się, nie podlizuj. - odparła na jego puste komplementy z szyderczym uśmieszkiem na ustach - Myślę, że byłaby równie niezadowolona gdyby to z twojego furgonu wysiadała samotna kobieta. Muszę cię jednak rozczarować. W moich oczach jesteś tylko i wyłącznie partnerem do interesów drogi Hubercie. - nie mogła sobie odmówić tej drobnej uszczypliwości. W każdym razie zrozumiała iż grubas nie ma zamiaru zapraszać jej do swojego domu.

- Ale jak uważasz. To nie ja będę musiała później spać na kozetce bądź w nogach. - zaśmiała się przyjmując ostatecznie zaproszenie konkurenta.

- Nie obawiaj się moja droga, ja również traktuję cię tylko jako partnera w interesach i nie nastaję na twoją cześć i dobre imię. - Grubson odpowiedział z taktem i pozwolił gościowi wejść pierwszej do swojej dorożki po czym sam wsiadł za nią wywołując solidne skrzypnięcia pojazdu o wiele bardziej niż gdy wsiadała jego koleżanka. Jeszcze chwila nim jedna dorożka ruszyła za drugą i już byli w drodze. Wewnątrz nieogrzewanych pojazdów było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Było też ciemno więc gospodarz zajął się rozpalaniem lampy. Co w jadącym pojeździe nie było tak proste jak wtedy gdy się to robiło w bardziej stacjonarnych okolicznościach.

- Więc? Czy coś poza potrzebą nowego stroju sprowadza cię do mnie? - zapytał majstrując przy tej lampie gdy już zostali sami w kabinie dorożki. Powinni dojechać w pół pacierza więc mieli te parę chwil na rozmowę w cztery oczy.

- Ptaszki ćwierkają, że wpakowałeś się w jakieś szambo. Czy to prawda? - walnęła prosto z mostu nie mówiąc jednak co konkretnie ma na myśli.

- Nie mam pojęcia co ptaszki ćwierkają. Nie znam się na ptakach innych niż te co mam na talerzu. - odparł bez skrępowania i wahania. Pojawił się mały płomyk jaki nieco oświetlił jego dłonie i nachyloną nad lampą twarz.

- Ich ćwierkanie zazwyczaj nie przynosi nic dobrego. - wzruszyła ramionami odpowiadając nieco obojętnie. Plan z grubsza zaczął układać się nie po jej myśli. Wpierw Grubson wrócił do swojego biura nim ta zdążyła przeszukać biurko. Teraz zaś zamierzał rozmawiać z nią w powozie zamiast u siebie w domu.

- Co byś więc powiedział na współpracę? Może nawet spółkę? - stwierdziła iż nie ma co owijać w bawełnę - Udział w części zysków za zadbanie o większy rynek zbytu. Arystokracja jest w stanie nieźle płacić w zamian za zadowalający ich wygórowane zachcianki towar.

- Współpracę? Spółkę? - ten wątek chyba zaciekawił pulchnego rozmówcę. Widziała, że spojrzał na nią z zaciekawieniem bo już udało mu się rozpalić lampę. Ale jeszcze uniósł ją aby zawiesić ją pod sufitem co znów w trakcie jazdy nie było takie proste jak gdy pojazd stał. Zwłaszcza, że sam haczyk dalej był skryty w cieniu.

- Ciekawe rzeczy opowiadasz moja droga. - powiedział mocując się z oporem tej haczykowatej materii. Trochę stękał i sapał próbując zamocować tą lampę. A może chciał się zastanowić nad tą ofertą.

- A jakby miała wyglądać taka spółka? Co kto daje? Jak wiesz ja się zajmuje sukiennictwem i ubraniami. - w końcu udało mu się zawiesić lampę więc ta chociaż się kołysała w takt jazdy to dawała ciepłe światło jakie oświetlało oboje rozmówców siedzących naprzeciwko siebie.

- Tak jak mówiłam. Na początek mogła bym zadbać o poszerzenie twojej. Tfu. Naszej klienteli. - nie miała zamiaru odkrywać wszystkich kart naraz - A i wynegocjowanie lepszych warunków dostaw nie stanowiłoby dla mnie problemu. - dodała obserwując na ile te dwa kąski zadowolą jej przyszłego partnera biznesowego.

- A jaka byłaby w tym moja rola? I co ty byś z tego chciała? - wydawało się, że rozmówca może być zainteresowany taką umową. Ale na razie jeszcze rozważał te wszystkie za i przeciw.

- Taka jak do tej pory. Szyć doskonały jakościowo produkt z najlepszych materiałów. - mówiła z lekką nonszalancją w głosie zaskoczona w pewnym sensie pytaniem Grubsona w tak oczywistej sprawie - A co dla mnie? Powiedzmy, że na początek nie policzysz mnie za dzisiejsze zamówienie, która potraktujemy jako swojego rodzaju reklamę twoich wyrobów a później pomyślimy. - powiedziała to w taki sposób jakby szła na rękę pękatemu kupcowi.

- Czyli jeśli dobrze rozumiem ja miałbym ci zrobić prezent za jakieś 100 karlików… Teraz i konkretnie z tym zamówieniem… A ty być może szepniesz coś swoim dobrze urodzonym znajomym o moim małym sklepiku a oni być może odwiedzą mój mały sklepik i coś w nim kupią… - grubas podsumował sobie na głos jak widział taką umowę proponowaną przez koleżankę z sąsiedniej branży. Zaśmiał się cicho i pokiwał głową jakby usłyszał dobry kawał.

- Ależ to świetny interes moja droga. Ale dla ciebie. Mnie coś się nie widzi. - pokręcił głową na znak, że nie dostrzega w takiej umowie zbyt wielu korzyści dla siebie. Zwłaszcza, że efektywność drugiej strony była trudna do rzeczywistego oszacowania.

- Kochajmy się jak bracia ale liczmy się jak krasnoludy. - rzucił popularnym przysłowiem. - Mam inną wizję tej umowy. To co z tymi dzisiejszymi sukniami zostaje bez zmian. Ja daję towar ty dajesz karliki. Uczciwy układ mi się wydaje. - rozłożył swoje pulchne palce i złożył zaraz z powrotem dając znać, że uważa to za porządny układ. - A jak do mnie przyjdzie ktoś i przyzna się, że z twojego polecenia to podzielę się z tobą prowizją. - zaproponował własną ofertę. Była o tyle wygodna, że nie ingerowała w działalność obu stron a jeśli Versana rzeczywiście skłoniłaby kogoś z wyższych sfer do zakupów w sklepie niezbyt popularnym w wyższych sferach no to właściciel tego sklepu mógł się podzielić z nią prowizją z takich zakupów. Ale widocznie nie chciał płacić w ciemno w coś tak mętnego jak proponowała to wdowa po jego koledze.

- Hmmm… - zadumała nad propozycją Huberta, która była dla niej zdecydowanie mniej korzystna - Nie dość, że liczysz mnie za dzisiejsze zamówienie jak za zboże to jeszcze dajesz jakieś marne czterdzieści procent z doliczonej prowizji. - spojrzała z lekka wzgardą w kierunku właściciela złotego łańcucha - Podzielmy się tym zyskiem na pół i jesteśmy dogadani. - nie mogła tak z miejsca zgodzić się z kontrofertą przyszłego wspólnika. W końcu byli kupcami i w dobrym tonie było się trochę potargować. Dodawało to z resztą wiarygodności jej propozycji przyszłej kooperacji.

- Pół na pół? No gardło sobie podrzynam takimi warunkami ale wobec urody tak pięknej partnerki nie sposób mi odmówić. Zgoda. - kupiec wrócił do jowialnego i zadowolonego z siebie tonu zgadzając się na takie warunki proponowane przez wdowę van Drasen. I wyciągnął dłoń na przybicie umowy. Przy okazji dało się poznać po widokach za oknem, że zaraz dorożki dojadą na miejsce.

Fasada domu Grubsona nawet przy migotliwym świetle lamp wyróżniała się znacznie spośród pozostałych budynków. Kupiec lubił się wyróżniać i okazywać swoją majętność. Versana jednak mimo złożonej mu oferty tak naprawde nie miała ochoty napędzać mu nowej klienteli. Liczyła po prostu na to że przyszły-niedoszły wspólnik zaprosi ją do siebie.

- Trudno. - pomyślała podając dłoń woźnicy, który pomagał jej wysiąść z powozu skąpego kupca - Jak nie drzwiami to oknem ale i tak tam wejdę. Póki co pora na mały rekonesans po jego sklepie podczas nieobecności właściciela. - na szczęście miała jakiś plan awaryjny w przypadku niepowodzenia jego pierwotnej wersji.

- Miejmy więc nadzieję, że nasza przyszła współpraca układać się będzie pomyślnie. - odparła gdy stali już we dwójkę na zewnątrz - Pomyśleć trzeba jednak będzie nad spisaniem tych warunków. Chyba sam rozumiesz Hubercie. Póki co żegnaj. - oboje kiwnęli sobie grzecznie głowami po czym każde poszło w swoją stronę.

Podziękowań i zachwytów ze strony Breny pod adresem Versany nie było końca. Młoda służka była pod ogromnym wrażeniem prezentu jaki zafundowała jej pracodawczyni. Jej samej wszak nie byłoby stać na zakup tej klasy garderoby a fakt iż będzie się ona komponowała ze strojem pani nadawał temu wyjątkowy klimat. Trasa w końcu jednak dobiegła końca i kultystka mogła chwile odpocząć w zaciszu wlasnego pokoju. Nie trwało to jednak długo. Chciała wszak tego wieczoru odwiedzić jeszcze parę miejsc. Nim jednak to nastąpi chwyciła pióro i kawałek papieru na którym napisała wiadomość do Karlika z prośba o spotkanie się nazajutrz w karczmie "Pod Wielorybem". Za kuriera tym razem miał jednak robić gołąb a nie Kornas jak to zwykle miało miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 21-11-2020 o 10:08.
Pieczar jest offline  
Stary 21-11-2020, 09:21   #117
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Wieczór; sklep Grubsona


Była zwarta i gotowa. Miała też niezbędne wyposażenie. Plan był pozornie prosty. Kornas miał stać na szpicy i w razie zbliżającego się patrolu bądź innych nieproszonych gości zaalarmować ją. Ona zaś chciała w tym czasie spróbować się włamać do środka. Wpierw jednak czekała ich obserwacja otoczenia. Co ile, o ile, przechadzali się tędy strażnicy bądź inne szumowiny. Czy w okiennicach pobliskich budynków aby na pewno nie świeci się żadna świeca i wiele innych czynników mających fundamentalne znaczenie w przypadku planowania takiej akcji. Versana a raczej Ida po prostu wolała działać przezornie niż obudzić się później z ręką w nocniku. Pamiętała również o tym aby zacierać za sobą jak i eunuchem ślady pozostawione między innymi na śniegu. W prawdzie dawno nie zdarzyło się jej nigdzie włamywać. Odpowiednie jednak w takich sytuacjach przyzwyczajenia pozostały. (...) Pora była dość późna więc ulice świeciły pustkami a z racji dzielnicy, w której znajdował się sklep okolica powinna być raczej niezamieszkała.

Ulice były już raczej puste. Późna pora sprawiała wrażenie ciszy i spokoju. Noc okazała się pogodna. Wbrew chmurom jakie zasnuwały niebo przez większość dnia teraz widać było gwiazdy i oba księżyce. Noc wydawała się jeszcze jaśniejsza przez poblask jaki dawało światło gwiazd i księżyców odbite od śniegu. Sam śnieg działał jednak dwojako. Skrzypiał przy każdym kroku. I tego nie dało się uniknąć. Co było dobre jeśli ktoś stał nieruchomo i nasłuchiwał. Wtedy trudno było przegapić skrzypienie śniegu pod czyimiś butami. Ale gorzej jak trzeba było samemu się ruszyć a zwłaszcza skrycie. Wówczas śnieg pod butami skrzypiał tak samo. Poza tym zostawiał ślady. Zwłaszcza taki świeży co napadał przez drugą połowę handlowego dnia. Pół biedy jak się szło tym rozjeżdżonym śniegiem na środku ulicy. Ale jak się schodziło w mniej uczęszczane odnogi no nie było rady, trzeba było przebić się przez ten śnieg co czasem sięgał kolan, czasem mniej lub więcej. Ale nie było sposobu by to ominąć.

Późny wieczór, już koło północy sprawiał, że ulice były już raczej puste. Czasem przeszła jakaś postać skrzypiąc śniegiem pod butami. Ale większość miasta już pewnie spała w swoich łóżkach. Co było dobrą stroną na różne skryte akcje. Gorszą było to, że sklep Grubsona był niedaleko największego placu w mieście. A ten i właśnie okolice tych najdroższych i najbardziej popularnych sklepów patrolowali strażnicy. Bez gorliwości i żarliwości w pełnieniu obowiązków. No ale byli. Trzeba się było z nimi liczyć. A jeśli kogoś by zauważyli kręcących się o tej późnej porze przy zamkniętym sklepie mogło w naturalny sposób wzbudzić to ich podejrzenia o niecne zamiary kogoś takiego.

No i to była dzielnica placów i sklepów, w samym centrum miasta a nie magazynów. Więc chociaż na parterze każdej kamienicy znajdował się jakiś sklep czy zakład to ponad nimi były mieszkania i ich mieszkańcy. Większość okien na ulicy była ciemna i ich lokatorzy pewnie już spali w najlepsze. Ale w nielicznych wciąż świeciło się światło.

Po wnikliwym zapoznaniu się z okolicą postanowili więc przystąpić do działania. Wyczekali moment, w którym patrol minął plac targowy po czym opuścili pustostan z którego obserwowali rejon i ruszyli w kierunku swojego celu. Idąc raczej skrajem ulicy tak aby zarazem nie przedzierać się przez zaspy i nie zwracać na siebie zbytnio uwagi przypadkowych gapiów raz jeszcze rozejrzeli się po okolicznych oknach czy aby na pewno nikt nie filuje z nich tak późną porą wprost czy to na sklep czy to na plac. Nie było co zwlekać i mimo dość napiętej sytuacji trzeba zachować duży spokój i opanowanie. Kornas stanął w cieniu w pobliżu miejsca, z którego najczęściej zbliżali się patrolujący ta część miasta strażnicy. Ida zaś pod osłoną nocy z zaciągniętym na głowę kapturem przystąpiła do działania. Wysoki śnieg pokrywający każdy centymetr miasta był problematyczny nie tylko dla niej ale i dla spacerujących tędy od czasu do czasu stróży prawa. Dawało jej to więc nieco więcej czasu na walkę z zamkiem. Nie miała go jednak w nieskończoność. Na szczęście gdyby już udało się jej dostać do środka pamiętała aby zamknąć za sobą drzwi tak aby nie wzbudzać podejrzeń niczego nieświadomych mundurowych.

Oboje przeszli wzdłuż bocznej, zawalonej śniegiem alejki ku tyłom sklepu. Tutaj śnieg był zdeptany znacznie mniej więc dorabiali swoje indywidualne ślady w skrzypiącym puchu. Doszli jednak nie niepokojeni na koniec alejki. Tak jak się można było spodziewać tył był ogrodzonym płotem podwórkiem. Ale ogrodzenie samo w sobie nie stanowiło realnej przeszkody dla kogoś tak zwinnego jak młoda wdowa. Przynajmniej jak się nie miało pościgu dyszącego w kark. Ale na razie tego nie było. Kornas był znacznie mniej zwinny więc została mu rola czujki gdy kobieta chwilę siłowała się z tym ogrodzeniem aby przez nie przejść.

Za ogrodzeniem było podwórko. Takie zwyczajne. Nie widziała zbyt dobrze tego co skryte było w mrocznych zakamarkach. Ale były jakieś szopy, składziki, graty, zapas drewna opałowego i tego typu rzeczy jakie zwykle ludzie trzymali na podwórkach za domem. Był też śnieg. I mało było śladów na tym śniegu a niewiele prowadziło do tylnej furtki. Widocznie domownicy korzystali raczej z frontowego wejścia. Ale jak się chciała dostać do sklepu od tyłu nie miała wyjścia. Musiała zeskoczyć na dół i dorobić własny zestaw śladów.

Przeszła szybko skrzypiąc śniegiem pod butami i modląc się by nikt nie wyjrzał akurat przez okno. Po ciemku jakby ktoś wstał z łóżka i akurat coś usłyszał czy chciał sobie popatrzeć na rozgwieżdżone niebo to raczej nie dałby rady przegapić kogoś na swoim podwórku. Na to też nie było innej rady trzeba było zaryzykować. Jakoś dotarła do tylnej ściany budynku bez zaalarmowanych wrzasków nad głową. Więc szczęście jej sprzyjało. Potem były tylne drzwi. Tutaj musiała działać prawie po omacku bo strach było palić jakieś światło. Ale wyjęła wytrychy jakie zabrała właśnie na tą okazję, kucnęła przy zamku i zaczęła próbować na czucie i słuch poruszyć zębatki w odpowiedni sposób by zrobić tą robotę jaką normalnie wykonywał klucz. Jednak nie wszyscy spali. Klęcząc w ciszy słyszała jakieś ciche odgłosy z góry. Gdzieś zza ścian i sufitów. Chyba jęki. Kobiece jęki. Jakby ktoś tam korzystał z małżeńskiego łoża czy coś podobnego. Więc pewnie nie spał. Ale też pewnie nie w głowie mu czy jej było gapić się przez okno. Zresztą póki była tuż przy ścianie musiałby chyba ktoś otworzyć okno i wyjrzeć by ją móc dojrzeć. Chociaż gdyby tak zrobił to byłoby z nią krucho.

Wytrych w końcu poradził sobie z zamkiem. Grubson widocznie dbał o bezpieczeństwo swojego sklepu i zamontował całkiem dobry zamek nawet w tylnych drzwiach. Ale jednak palce i wytrychy włamywaczki okazały swoją wyższość. I drzwi stanęły otworem. Z wnętrza buchnął mrok i powietrze cieplejsze niż ten mróz na zewnątrz.

Weszła więc i przymknęła za sobą drzwi tak aby nie wzbudzać podejrzeń zna wypadek gdyby lokatorów z pierwszego piętra naszła chęć rzucenia okiem na swoje podwórko. W środku czuła się jednak nieco swobodniej. Na szczęście znała rozkład sklepowych pomieszczeń niemal na pamięć. Mimo wszystko skradała się nie chcąc narobić zbyt dużego rumoru. Wysilając wszystkie swoje zmysły skierowała się do biura. Gdzie miała zamiar skupić swoją uwagę na tamtejszych biurku, szafkach i biblioteczce. Wiedziała czego szukała i wiedziała gdzie chce szukać by nie błąkać się jak we mgle.

- Tylko cicho i dyskretnie. - pomyślała zbliżając się do pierwszych wewnętrznych drzwi.

Wewnątrz pomieszczenia Versana mogła na własne oczy potwierdzić stare porzekadło, że w nocy bez światła jest ciemno. Zwłaszcza wewnątrz budynku. I to takiej części bez okien na zewnątrz. Przeszła dosłownie po omacku sunąc dłonią wzdłuż jednej ze ścian. Aż natknęła się na zagięcie jakie prowadziło do zamkniętych drzwi. Te były jednak zamknięte na klamkę. Musiał to być krótki korytarz od tylnych drzwi. Za nimi było tak samo ciemno jak przed nimi. Tu chyba powinien być ten korytarz co prowadził już do biura i sklepu. Tylko do sklepu szło się prosto a do biura w lewo. Znów musiała się posiłkować ostrożnym marszem przy ścianie. Było cicho. I ciemno. Chociaż z góry dochodziły odgłosy rytmicznego skrzypienia. Dotarła do jakichś drzwi po lewej. Zamkniętych. I samo ruszenie klamką ich nie ruszyło więc musiały być zamknięte na klucz. Po ciemku nie była pewna czy to drzwi do biura Grubsona czy jakieś inne. Chyba powinny być do biura.

Krążenie po omacku mijało się z celem. Skoro nie było okien. Nie było też ryzyka, że ktoś z zewnątrz zauważyłby dobiegające z środka budynku światło. Wróciła się więc po jakąś świecę.

Szukanie po omacku czegoś do rozświetlenia tych ciemności zajęło jej nieco czasu. Musiała po ciemku przeszukać ścianę, wrócić się do krótkiego korytarzyka i tam na jakiejś półce wymacała lampę i draski do zapalenia tej lampy. Po chwili pomieszczenie rozświetlił niewielki płomyk ale to wystarczyło by poczuć się dużo pewniej a te ciemności zrobiły się jakieś mniej obce i straszne. Światło lampy zdradziło jej właśne ślady butów na korytarzu. Widocznie przez zamknięciem podłoga została zmyta i teraz jej ślady wyraźnie odcinały się naniesionym śniegiem i wilgocią na suchych deskach podłogi. Co prawda do rana powinny wyschnąć ale nie była pewna czy zniknął całkowicie albo czy ktoś zwróci rano na nie uwagę. Po cichu przeszła do korytarza i teraz już mogła rozpoznać ten sam korytarz jaki odwiedzała o zmierzchu razem z gospodarzem. I te drzwi po lewej co prowadziły do jego biura.

Przy lampie jakoś raźniej się pracowało i wytrych znów poszedł w ruch. Dłubała parę chwil mocując się z opornymi zębatkami zamka. Tutaj też Grubson nie oszczędzał. Ale poradziła sobie z nim w znośnym czasie jak przy tylnych drzwiach. I znów znalazła się w biurze szefa tego przybytku. Powitało ją prawie nagie blat biurka. Te papiery i reszta bambetli jakie widziała tutaj wieczorem ktoś musiał w większości pochować. Zostały tylko przybory do pisania i niewiele więcej.

Zamek w biurku był też niczego sobie. Ale tu jakoś jej się pofarciło i wytrych dość szybko poradził sobie z zamknięciem więc mogła zajrzeć do szuflad. W świetle pożyczonej lampy znalazła i mogła zapoznać się z rejestrem przychodów sklepu. Ale był jeszcze mniej wylewny niż ten w magazynie bo koncentrował się na tym co sprzedano i za ile a nie komu. Więc w dzień handlowy ostatnią sprzedaną pozycją była “suknia, zielona, gruba” za kilka karlików więc musiała być jakaś średnia. Jakiś surdut, jakiś płaszcz, odebrano zamówiony komplet czapki i rękawic ze srebrnego lisa i tak dalej. Nawet znalazła swój wpis. “Suknia róż i fiolet z winoroślami i kielichem x1” i “Sukna róż i fiolet służki x1”. Wpisane na następny Marktag do odbioru i za cenę na jaką się umówili.

Przejrzała ten rejestr ale podobnie jak ten z magazynu wydawał się jak najbardziej w porządku. Typowa księga przychodów i rozchodów sklepu. Sama miała podobną w swoim sklepie. Co prawda nie była skrybą czy księgowym a do tego nie miała czasu czytać całej księgi by ją gruntownie zbadać. Ale nie wydawało się by było w niej coś zdrożnego. Jakieś szwindle czy coś obciążającego właściciela albo Czarnego Petera.

Znalazła też skrzyneczkę z listami. Wszystkie były otwarte i przeczytane. W większości z zeszłego roku ale biorąc pod uwagę, ze nowy rok zaczął się ze dwa tygodnie temu to nie było takie dziwne. I jak w przypadku rejestru sklepowego wydawały się to listy służbowe. Jakaś uwaga do różnicy w dostawie z początku Vorhexen z powodu jakichś kłopotów z dostawą po drodze. List z gildii sukienników o przyjęciu jego kandydatury na stanowisko w ich kapitule. Co znaczyło tyle, że przyjęli jego kandydaturę i będą teraz nad tym dyskutować ale i oznaczało ambicję Grubsona. Trochę zamówień na różne gotowe ubrania i półprodukty od różnych klientów. Raczej też to wszystko pasowało do typowej kupieckiej roboty. Versana wiedziała, że gdyby ktoś zajrzał do jej służbowego biura w jej sklepie czy magazynie znalazłby coś podobnego tylko z innej branży. Ale jakoś nie wyglądało to wszystko szczególnie kompromitująco czy choćby podejrzanie. Przynajmniej przy pobieżnym czytaniu.

W tym całym uporządkowanym i zorganizowanym biurku kupca znalazła tylko jedną rzecz która jakoś do tego nie pasowała. Mały, tomik poezji. Takie kieszonkowe wydanie. Tylko, że po bretońsku no ale bretoński nawet w Imperium czy Marienburgu był uważany za język idealny dla poezji i artystów. Rozpoznała tytuł na tyle by go odcyfrować “Historie 66 nocy”. Na pierwszej stronie była nawet dedykacja, tym razem w imperialnym “Mojemu ukochanemu na pamiątkę”. Nie było jednak podpisu jeśli nie liczyć odcisku czyichś ust.

Jej uwagę przykuła stojącą pod ścianą skrzynia. Skrzynie miały zaś to do siebie, że lubiły kryć w swoim wnętrzu jakieś bliskie dla właściciela przedmioty. Zabrała się więc i za nią. Zamek nie wyglądał na dużo bardziej skomplikowany niż te z którymi radziła sobie do tej pory więc rozbrojenie go nie powinno zająć jej zbyt dużo czasu. Przystąpiła do dzieła.

Kolejny zamek uległ sprytnym palcom i wytrychom włamywaczki. Skrzynia zdradziła różne woreczki, pudełeczka i puzderka. Jak po chwili myszkowania się zorientowała tu musiały być te drobiny używane do ozdabiania co lepszych i droższych strojów. Były na tyle warte, że szef widocznie nie zostawiał ich luzem do swobodnego korzystania dla pracowników.

Niestety to co dla jednych było drogocennymi przedmiotami dla innych nie przedstawiało sobą żadnej większej wartości i mimo, że przez chwilę w głowie Versany pojawił się pomysł iż w ich drużynie jest w końcu również Karlik, który z tak samo dużą łatwością potrafi zarówno sprowadzić jak i upłynnić różne towary. Oparła się pokusie kradzieży tych pierdół. W końcu to nie one były jej celem a pieniędzy póki co jej nie brakowało.

Nie oparła się jednak pokusie by nie zajrzeć do wnętrza kasetki skoro i tak już była pod ręką. W jej wnętrzu mogło się przecież kryć wszystko. Przystąpiła więc do dzieła. Nie chciała spędzić tu przecież całej nocy a było trzeba jeszcze po sobie posprzątać.

Kasetka stawiła większy opór niż skrzynia ale też ostatecznie uległa umiejętnościom włamywaczki. Po chwili stanęła otworem a w środku ukazały się karliki. Widocznie tutaj Grubson trzymał swój podręczny zapas kapitału.

Po raz kolejny skucha. Drobniaki nie były warte tego zachodu. Je również postanowiła zostawić na swoim miejscu. Wszak przy zamku widniały jakieś drobne zarysowania świadczące o próbie dostania się do środka pojemniczka przez nieproszonego gościa. Jednak gdy właściciel nie stwierdzi braków w zawartości szkatułki nie powinien na nie zwrócić uwagi. Przecież nie obserwuje się takich rzeczy z bliska przy każdorazowym otwieraniu ich.

- Szlag! - pomyślała widocznie rozczarowana brakiem poszlak w związku ze sprawą z jaką tu przybyła - Nic tu po mnie. Pora zniknąć. - jak pomyślała tak zrobiła.

Nie znajdując zadowalających ją fantów, zabrała się więc za zacieranie śladów swojego bytowania w sklepie sukiennika. Musiała pozamykać rozbrojone wcześniej zamki, zetrzeć ślady butów, odłożyć wszystko na miejsce a po opuszczeniu lokalu postarać się zamaskować pozostawione na śniegu odciski butów tak by osoba która dostrzeże ten raban obarczyła odpowiedzialnością za niego lokalne dachowce czy inne przybłędy. Wszystko rzecz jasna przy ówczesnym upewnieniu się czy akurat któregoś z okolicznych mieszkańców nie naszła ochota na puszczenie dymka przy otwartych okiennicach w tą mroźną noc.





---

Mecha 30

Otwieranie zamków; tylne drzwi sklepu (ZRĘ + Otwieranie); rzut: Kostnica 26 > ma.suk = otwarte bez rys, standardowa ilość czasu

Otwieranie zamków; drzwi biura (ZRĘ + Otwieranie); rzut: Kostnica 29 > ma.suk = otwarte bez rys, standardowa ilość czasu

Otwieranie zamków; biurko (ZRĘ + Otwieranie); rzut: Kostnica 01 > śr.suk = otwarte bez rys, czas o 25% szybciej

Otwieranie zamków; skrzynia (ZRĘ + Otwieranie); rzut: Kostnica 22 > ma.suk = otwarte bez rys, standardowa ilość czasu

Otwieranie zamków; kasetka (ZRĘ + Otwieranie); rzut: Kostnica 45 > remis = otwarte, rysy na zamku, standardowa ilość czasu
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 21-11-2020 o 10:17.
Pieczar jest offline  
Stary 21-11-2020, 19:24   #118
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Czas nieznany, Powiedźmie roku sigmaryckiego 2519
Osada Odmieńców, Chata Opal


Nie jęknął z bólu.
Ból towarzyszył mu od tak dawna, w w tak różnych postaciach, że zwykł traktować go jak coś powszedniego. Co innego jednak osłabienie. Czuł się przeraźliwie ciężki od utraty krwi, kręciło mu się w głowie.
- Daj pić - wychrypiał.
Po czym zakrztusił się zawartością kubka. Przez chwilę odpoczął od kaszlu i spróbował ponownie, delikatnie sącząc, pozwalając wilgoci rozlać się wewnątrz ust, ale na tyle niewiele by łykanie nie było potrzebne. Rozpoznał walerianę, chmiel, melisę i chyba zielony sporysz.
- Lepiej mi. Dzięki. Panu Plag dzięki że mnie ocalił. A wam za ratunek. Sanie znaleźliście? Żywność i listy wiozłem...
Nie pamiętał co odpowiedzieli. Zakręciło mu się w głowie ponowni i zapadł w sen.




Wokół był las, poznawał go. Jeżowy Zagajnik niedaleko miasta, miejsce gdzie można było znaleźć dzikie jabłka i orzechy, w sam raz dla głodnego żebraka. Ale ty razem był inny, obcy a jednocześnie znajomy. Pod nogami miał gnijące, opadłe owoce, wśród których pełzały gąsiennice i stonogi, drzewa miały pożółkłe, poskręcane liście i popękaną korę, niczym rany z których niczym krew sączyła się żywica.
I ten dźwięk, nieustanne bzyczenie w kilku różnych oktawach, przyprawiający o szaleństwo. Muchy, muchy wszędzie. W powietrzu, na drzewach posklejane żywicą, w ustach, w uszach.

- Cholera-Ospa-Kaszel-Struuupas-Słuchaaaaj!
- Kto, kto do mnie mówi?! O Wielki Władco Chorób, przemówiłeś do mnie!
Kształt pojawił się na krańcu Jeżowego zagajnika, jak człowiek o dłuższej głowie. Choć widać przez chmarę much było tylko jego kształty, głos nadnaturalnie przedzierał się przez bzyczenie jakby wręcz ono go niosło i potęgowało.


Strupas nie zauważył jak się poruszył, ale za chwilę był już koło niego sycząc mu wściekle prosto w twarz. Miał pokrytą wrzodami skórę, jedno oko i skórny fałd zamiast włosów, całość pokryta cuchnącym śluzem.
- Jak-śmiesz-robaku-Ropnie-Zaćma-Grypa-Nie-Jesteś-Godzien-Parchy-Tężec!
Twarz garbusa od krzyku pokryła się lepką śliną, w której coś się poruszało.
- Trąd-Syf-Wysypka-Pamiętaj-o-obietnicy-Grzybica-Tyfus!
Strupas upadł, a robactwo powoli zjadało jego ciało, ale nie czuł bólu, nie normalnego. Bardziej ekstazę, jakby każdy zjedzony kawałek stawał się częścią czegoś większego.




Marktag późnym wieczorem, 19 Powiedźmia roku sigmaryckiego 2519
Osada Odmieńców


Opatrzony i napojony wywarami Strupas nabrał sił na tyle, by wstać i przejść się trochę. Opal akurat nie było, Wiedźmiooka zaś była zawalona robotą. Kurt powoli snuł się z garbusem referując mu co się działo.
- Dzięki za zapasy, Strupas. Kurcze, naprawdę dzięki. Zaczynaliśmy tu już gotować zupy na rzemykach.
- Nam nadzieję że dzięki. Ciężkie cholerstwo było. Na długo to nie starczy, ale będzie więcej. Listy wiozłem, znaleźliście?
- Znaleźliśmy. Czytających za dużo u nas nie ma, zanieśliśmy szefowi.
- I tyle jeżeli chodzi o prywatność korespondencji psia mać. Ale i tak do niego były. A teraz opowiadaj, jak sprawy mają się tutaj, macie już naszykowaną kolejną pułapkę na rogatych? No i kogo zjedliście kiedy mnie nie było?


 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 22-11-2020 o 01:08.
TomaszJ jest offline  
Stary 22-11-2020, 12:06   #119
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2519.I.20; bkt (4/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kapitanatu; kapitanat portu
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, sypie gęsty śnieg, lodowato


Sebastian (12/12)



- Ale sypie. Niedługo w ogóle nas zasypie po same dachy. - mruknął skryba w biurze kapitanatu. Rzeczywiście od rana sypało nowym śniegiem. Jakby Pan Zimy uznał, że to co sypało wczoraj przed drugą połowę dnia to zbyt mało więc nowego dnia sypało prawie od rana. W nocy chyba też. Bo jak Sebastian dzisiaj wstał w swoim domu i wyjrzał za okno no to wszędzie była nowa pierzyna białego puchu. Chociaż jak szedł po śniadaniu do Adele no to jeszcze nie padało. Ale jak wychodził i szedł w stronę portu to już tak. Sypało i to gęsto. Było coś widać może na pół setki kroków dookoła. A co dalej to najwyżej majaczyły jakieś kształty w tej mglistej przesłonie z padającego śniegu. I widocznie nie tylko cyrulikom nie bardzo było na rękę te kolejne warstwy śniegu na mieście.

Jak wyszedł od Adele i jej matki i poszedł do portu a tam na Wybrzeże Albatrosów no to znalazł ten statek jaki ustami karczmarza z “Mewy” zostawiła mu Łasica. “Błękitny Łabędź” stał unieruchomiony przy nabrzeżu w szeregu innych podobnych mu jednostek. Ze zwiniętymi żaglami przedstawiał dość smętny widok. Jak każdy żaglowiec ze zwiniętymi żaglami. Gdyby nie dość dokładny namiar to szanse by go odnaleźć wśród mrowia innych zacumowanych statków były dość niewielkie. No ale był. Widział na własne oczy, że był. Podobny trochę do ich krypy na jakiej się spotykali co tydzień, też jednomasztowiec z nadbudówkami na dziobie i rufie. I z rzeźbą błękitnego łabędzia na dziobie. Zawalony świeżym śniegiem jak wszystko w tym porcie i mieście. No ale był. Więc teraz już mógł do niego trafić samodzielnie w razie potrzeby.

Sama zaatakowana przez nożownika Adele jaką, ku uldze jej matki, odwiedził dziś rano była nie lada wyzwaniem zawodowym dla każdego medyka. Same rany raczej nie były aż tak groźne by doprowadzić do śmierci. Nosiła ślady pobicia, otarcia i siniaki jakie pewnie już by się zagoiły po tak długim czasie ale w osłabionym organizmie wszystko się paskudziło. Przed wypadkiem to musiała być młoda i zgrabna dziewczyna. Teraz leżała złożona gorączką wywołaną nie ranami a zakażeniem jakie się przez nie wdarło i rozlało po całym ciele. Od rozgorączkowanego ciała biła aura tej gorączki i choroby. Szanse na to, że z tego wyjdzie były małe, gorączka miała zaawansowane stadium. Chociaż jeszcze nie umarła a jego zabiegi mogły mieć w tym swój udział. Oglądając jej rany zorientował się, że są jednak inne niż te u Rabi. U Adele rany były przypadkowe. Jakby napastnik ciął nożem po rękach którymi dziewczyna pewnie się próbowała zasłonić, kilka razy dźgnął ją w brzuch, zaciął w pierś no i pobił pewnie pięściami. A te rany co miała koleżanka Klaudii były inne. Głębsze i większe, grubsze jakby narzędzie jakie nimi zadano było grubsze niż zwykły nóż. No i Rabi miała je w większości parzyście, jedną krwawą pręgę obok drugiej. Na ramieniu, na boku, brzuchu, plecach. Więc chociaż obie kobiety zostały zaatakowane ostrym narzędziem to raczej nie takim samym.

- No to kolego cyruliku kapitanem na tym “Łabędziu” jest Urlich Vogel. Zostawił adres kontaktowy w “Pełnym kuflu”. Lepiej mu powiedz co mu się kroi w załodze to pewnie sam zrobi porządek. - urzędnik wyrwał cyrulika z zamyślenia gdy znalazł w rejestrze szukany statek i podał mu jego kapitana skoro młody medyk miał już namiar na tego syfa jaki któryś z kolegów mógł przynieść od chorej ladacznicy. A ten kojarzył gdzie jest ta tawerna chociaż wcześniej tam w środku nie był.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Płócnienna; zaśnieżona ulica
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, łag.wiatr, sypie gęsty śnieg, lodowato


Versana (12/12)



Ale sypało. Znowu. Sypało wczoraj w nocy jak wracała po nocnej wycieczce do sklepu i magazynu Grubsona i sypało dzisiaj odkąd wstała. Wstała na pewno nie tak wcześnie jak klasa pracująca no ale na szczęście nie musiała wstawać skoro świt jak oni. To mogła sobie odespać te nocne wycieczki.

Idąc przez śnieg w dzień śnieg skrzypiał pod butami tak samo jak wczoraj w nocy. Chociaż teraz w dzień sypało gęściej niż w nocy, powyżej pół setki kroków niewiele było widać. Na szczęście wiedziała gdzie jest i dokąd zmierza. No i w dzień ruch był większy więc nawet świeży śnieg był rozchodzony butami, kopytami i kołami wozów więc nie szło się tak ciężko jak wczoraj w nocy przez te świeże zaspy. Wczoraj zaś szczęście zdawało się sprzyjać jej połowicznie.

Ze sklepu Grubsona wycofała się bez przeszkód i przygód. Można było mieć nadzieję, że nie zostawiła na tyle śladów by ktoś się zorientował w wizycie nocnego gościa na zapleczu sklepu. Dotarła do czekającego na ulicy Kornasa. I razem przeszli zaśnieżonymi, pustymi ulicami do portu gdzie i ona, i Grubson, i wielu innych mieli swoje magazyny.

Poprzednia wizyta musiała Hansa do Any nastroić pozytywnie by gdy znów zapukała do drzwi magazynu tym razem nie miał żadnych oporów by ciepło i szeroko powitać tą nocną, gorącą kochankę z poprzedniej nocy. Więc z początku schemat z poprzedniej nocy się powtarzał. Też zamknął za nią drzwi, przeszli do kanciapy strażników i tam znów zrobili swoje jak poprzedniej nocy. A potem jak było tuż po to rozleniwiony Hans dał się dość łatwo zahipnotyzować swojej nocnej znajomej. Problem był taki, że widocznie Hans był zbyt niskiej rangi w handlowej siatce szefa by ten zdradzał mu swoje tajemnice.

Hans nic nie wiedział o jakimś zatargu szefa z Czarnymi. Zmartwił się jednak słysząc takie wieści. Z Czarnymi lepiej było nie zadzierać. Jak się im zapłaciło dolę to zostawiali człowieka w spokoju. Źle się działo jak ktoś im przestawał płacić. A zarządcą magazynu był Marcus Schmidt. On tu rządził jak szefa nie było. Właściwie to był nawet miły, wręcz wylewny. Zwłaszcza dla klientów no i szefa. Ale jak ktoś mu podpadł czy zalazł za skórę no to był pamiętliwy. Jak ostatnio gdy jeden z chłopaków upuścił jakąś skrzynię co ją nieśli do tego specjalnego magazynku na końcu głównej hali. Jakaś ważna bo szef też był to miał chłopak pecha bo dostało mu się od nich obu.

Z samym otwarciem magazynku kompletnie Versanie nie poszło. Zamek był trudny. Nawet trudniejszy niż to co Grubson miał u siebie w sklepie. Mozoliła się z tym długo cierpliwie próbując pokonać zębatki w zamku. I to było trudne. Ale zesrało się dopiero jak wytrych pękł i został w zamku. I to tak pechowo, że nie dała rady go wyjąć. Co oznaczyło, że przy pierwszej próbie otwarcia tego zamka ktoś znajdzie ten kawałek ułamanego druta bo nie będzie mógł wsadzić klucza do środka. No i jak się przyjrzy to pewnie dostrzeże świeże rysy przy zamku. Więc klops na całego z tym otwieraniem składziku.

Lepiej poszło jej w biurze magazynu. Tam zamek do sejfu też był niczego sobie. I pierwsze parę prób jego sforsowania spełzło na niczym. Widziała świeże rysy jakie powstały przy zamku nie była pewna czy Grubson lub kto inny je zauważy. Ale gdy spróbowała jeszcze raz w końcu jej się udało. Wytrych pokonał opór zamka i niewielka klapa w podłodze stanęła otworem. A pod spodem była wnęka. Niezbyt duża, ot aby dało się sięgnąć do dna ręką klęcząc na podłodze.

W samej skrytce były całkiem niezłe cacka. Coś jak składzik na czarną godzinę. Puzderko z biżuterią. Damską i męską. Ot takie drobne, nie takie tanie rzeczy jakie łatwo było wziąć do kieszeni i wymienić na monety czy czyjąś przychylność. Pewnie dostał je jako “prezent” lub trzymał je jako “prezent” dla kogoś. Do tego jeszcze pudło z monetami, w większości karlikami ale nie tylko. Rozpoznała trochę bretońskich, tileańskich i kislevskich monet. Ale w końcu byli w mieście portowym gdzie nawet jeśli każdy przeliczał wszystko na karliki to niekoniecznie posługiwał się karlikami. Przez jej sklep, inne sklepy czy karczmy też przelewały się nie tylko karliki. I ten garniec monet był całkiem sporo wart. Chociaż jak to garniec pełen metalu nie był ani poręczny ani lekki.

Były też jakieś listy. Wyglądało na to, że Grubson utrzymywał korespondencję z niejakim … z rady gildii do jakiej należał. I widocznie próbowali się dogadać w sprawie zajęcia przez kupca miejsca w radzie tej ligi. Co właściwie było dowodem korupcji tego Beckera przez Grubsona. Obiecywał mu, że sprawy są w toku i on sam jest dobrej myśli. I tak przez kilka listów z ostatnich kilku miesięcy. Jeśli Becker nie zwodził Grubsona no to ten wkrótce powinien zasiąść w radzie gildii sukienników co byłoby dla grubasa znaczynym skokiem jakościowym w kupieckiej i towarzyskiej karierze.

Jeden list był pisany chyba przez kobietę. Staranne pismo osoby która nie ma kłopotów ze słowem pisanym. Właściwie to brzmiało jak zamówienie na kolejną kreację zrobioną przez Oksanę i najlepiej by ona sama wraz z tą kreacją stawiła się u niej by dokonać ostatnich poprawek jeśli będzie trzeba. Nie było żadnych adresów, nazwisk ani dat więc nie było wiadomo kto go napisał. Raczej jakby ktoś listownie nawiązywał do czegoś co było mówione czy pisane wcześniej. Z liter jednak przebijał się ton zadowolonej klientki która widocznie już wcześniej korzystała z usług sklepu tego właśnie kupca i jego krawcowej.

I była jeszcze jakaś mała, waga aptekarska, woreczki i sakiewki z jakimiś ziołami o przyjemnym aromacie i ciemne fiolki z jakimś płynem. Nie miała pojęcia co to jest i do czego by miało służyć.

Po powrocie była zbyt zmęczona i zmarznięta by się silić na wenę poetycką. Więc chociaż miała w planie napisać jakiś pikantny romantyczny wiersz o miłosnych przygodach trzech koleżanek to na samym chceniu się skończyło. Zasnęła prawie od razu ledwo znalazła się w swoim łóżku. Chociaż może te ostatnie myśli o wczorajszym spotkaniu z dwiema koleżankami w domu i we śnie może jakoś wpłynęło na sen bo miała przyjemny sen. Ona, Brena, Kamila i Rose. I chyba Łasica. Chociaż jej nie spotkała od paru dni. A nawet chyba jakaś blondynka była jak Louisa albo Froya. I jej bezkompromisowe spojrzenie. I tatuaże na jakimś kobiecym ciele. Ale nie te Rose na biodrze. Sen był przyjemny ale nie aż tak wyraźny jak ostatni. Całkiem przyjemny kołowrót młodych, kobiecych ciał ale zbyt mętny by rano coś pamiętała poza ogólnym wrażeniem. Całkiem przyjemnym jeśli ktoś miał słabość do integracji z młodymi, kobiecymi ciałami.

Ale to było wczoraj w nocy. Dzisiaj to było dzisiaj. Z tych rozmyślań nad ostatnią nocą wyrwało ją nagłe uderzenie w ramię. Rzucona śnieżka rozpadła się w śniegowym rozprysku gdy ubrana na zimowo wdowa była przypadkową ofiarą bitwy na śnieżki jaką toczyły ze sobą jakieś urwisy w pobliskim zaułku. Krzyczeli do siebie, śmiali się, wygrażali jak to rozochocone dzieciaki nie bardzo przejmując się tym co będzie za pięć minut czy za rogiem. Czyli choćby czy chybiona śnieżka nie trafi jakiegoś przechodzącego obok przechodnia.

- Co wy robicie!? Uważajcie trochę! - przechodzą obok matrona widząc tak niefrasobliwe zachowanie młodszego pokolenia okrzyczała ich gromko i rozwrzeszczana czereda nieco zamilkła zwierając szeregi przed wspólnym zagrożeniem. Parę innych zakutanych w kożuchy i futra osób też odwróciło głowy i zwolniło kroku lub się zatrzymało by skomentować te chuligańskie zachowanie. Ale na krótko bo właściwie nic poważnego się nie stało. A i Versana miała spotkanie w “Wielorybie” z kolejnym grubasem, tym razem z ich zboru.


---

Mecha 32

hipnoza Hansa SW + Hipnoza vs SW: Kostnica 17 > śr.suk = poszło standardowo tj. 5 pytań

otwieranie składziku ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 100 > du.por = złamany wytrych utwkił w zamku, rysy na zamku, nie udało się otworzyć

otwieranie sejfu w biurze ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 45 > ma.por = o 50% dłużej, rysy na zamku, nie udało się otworzyć

otwieranie sejfu w biurze 2-gi raz ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 18 > ma.suk = poszło standardowo; udało się otworzyć


---





Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jaskinia odmieńców; chata Opal
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); ???
Warunki: wnętrze chaty, półmrok, cisza, ciepło

Strupas (10/17)


- Wstałeś. To dobrze. Chodź coś zjeść. Mistrzyni na ciebie czeka. - znów się widocznie pospał. Ale odpoczynek dobrze mu zrobił. Tak samo jak ciepło i jedzenie. Pomagało odzyskać siły i napełnić kałdun. Knut zniknął. Pewnie miał swoje sprawy niż czekanie aż garbaty kolega się obudzi. Nawet nie wiedział czy jest środek dnia czy nocy. Ale jak się dłużej mieszkało bez kontaktu ze światem na powierzchni to tak było. Zamiast Knuta była Jednooka. Może usłyszała jak wstał a może tak przyszła zobaczyć czy już wstał. Dalej był w chacie szamanki. A jej uczennica zaprowadziła go do niej. Mistrzyni siedziała w kucki na tych swoich nienaturalnie długich nogach. Dzięki czemu póki nie wstała wydawała się podobnych rozmiarów jak większość siedzących rozmówców. Jej ciało i twarz wydawały się odbijać albo i emanować wewnętrznym światłem. Strupas słyszał plotki o niej. Jej pobratymcy spierali się od dawna czy to ona sama emanuje jakieś wewnętrzne światło czy tylko te jej kryształowe ciało odbija takie jakie na nią pada. Obie wersje wydawały się równie prawdopodobne.

- Witaj Strupasie. - przywitała go spokojnym, przyjemnie łagodnym głosem. Taki jakiego można było oczekiwać od kogoś do kogo się przychodzi po pomoc i poradę.

- Zjedz coś. Dzięki tym zapasom co przywiozłeś wreszcie można się najeść. - uśmiechnęła się lekko wskazując na gar i miski jakie leżały na niskim blacie. Tak w sam raz by korzystać z niego gdy się siedziało w kucki. Jej uczennica otwarła przykrywkę i zaczęła nakładać jakąś potrawkę z kaszą w roli głównej. Faktycznie w jednym z tych worków jakie wiózł od Karlika była kasza.

- Wszyscy ci jesteśmy bardzo wdzięczni Strupasie. To był nie lada wyczyn zorganizować i przywieźć tą dostawę. Możesz z nami zostać tak długo jak zechcesz. Kopf też się zgodził. - szamanka podziękowała mu za to co właśnie jedli. I widocznie już rozmawiała o tym z wodzem.

- Szczerze mówiąc w twoim stanie lepiej byś nie wracał tak od razu do miasta. Radziłabym ci odczekać dzień czy dwa aż odzyskasz siły. - wskazała trzymaną łyżką na sylwetkę garbusa i tam pod ubraniem gdzie miał założone świeże opatrunki po tych goblińskich ostrzach. Tym razem mówiła jak typowa znachorka. Ale jej pacjent co prawda czuł się lepiej niż gdy tu przyjechał jednak rany i osłabienie dalej mu dokuczały.

- Przeczytałam list jaki przysłał mi twój mistrz. - Opal zagaiła o kolejny temat gdy zaczęła swój posiłek. - To musi być bardzo interesujący człowiek. Chętnie bym go poznała osobiście. Mam wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. - uśmiechnęła się miło gdy mówiła o Starszym i jego liście. Podmuchała kęs na drewnianej łyżce aby nieco go ostudzić.

- Ale to pewnie nie takie proste do zorganizowania. Więc na razie zostają nam te listy. - widocznie była świadoma, że zorganizowanie takiego spotkania na szczycie to jednak nie jest takie proste.

- Napisałam mu swój list. Mam nadzieję, że jak będziesz wracał do miasta to go weźmiesz by mu przekazać. - powiedziała patrząc swoimi świetlistymi oczami na swojego rozmówcę.

- Możesz mu przekazać, że mam podobne wrażenia co on. Coś się budzi. Drąży od spodu, próbuje się dostać na powierzchnię. Do tego świata. Przez skórę dociera echo tych zmagań. Niektórzy z nas odbierają to jako sny, rozdrażnienie, niepokój. Może nasi kopytni kuzyni też to odbierają. Oni są bardziej podatni na takie bodźce niż my. - mówiła zamyślonym głosem patrząc gdzieś w dal. Ale ocknęła się, pokręciła głową wracając do parującego jedzenia i obecnej sytuacji.

- Kopf chce z tobą porozmawiać. Dobrze by było byś to zrobił. Zresztą teraz po tym wyczynie pewnie nie tylko on chce z tobą porozmawiać. Obawiam się, że będziesz miał teraz wielu dawnych i nowych znajomych. - zaśmiała się cicho rozbawiona tą odmianą losu jaką było dostarczenie głodującym odmieńcom paru worków jedzenia. Zajęli się jedzeniem a garbus mógł wspomnieć co mu poprzednio mówił Knut. Raczej nie udał się ten numer z podrzuceniem “kaszanki” do obozu zwierzoludzi. Nawet zabrali ze sobą ale nie wiadomo co się dalej działo. Może zjedli, może nie. W każdym razie dalej buszowali po lesie, że strach było opuszczać jaskinię bo zaśnieżona głusza należała do nich. Chociaż od paru dni nie pokazywali się przy samej jaskini. Aż dziwne, że go napadły jakieś gobliny a nie kopytni właśnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-11-2020, 13:24   #120
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację
2519.I.20; Backertag

Sebastian na razie nie chciał robić nic z pozyskanymi informacjami. Ten dzień postanowił poświęcić całkowicie Adele i czuwać przy niej. Ten i kolejny dzień były kluczowe dla jej życia. Aby z tego wyszła trzeba było kontrolować jej poziom gorączki, nawadniać i poić wywarem z ziół. Piołun miał działanie bakteriobójcze, przeciwzapalne, przeciwskurczowe i żółciopędnie, był też skuteczną bronią w walce z pasożytami. Trzeba było jednak dobrać odpowiednią dawkę. Musiała być odpowiednio duża, ale nie na tyle, żeby przedawkować. Chociaż efekty uboczne i tak były lepsze niż jej obecny stan.

W drodze powrotnej wstąpił jeszcze do Kurta zapytać czy ten wie cokolwiek na temat Urlich’a Vogel’a.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.
Raga jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172