7 (?) marca 2050, centrum Caligine
Zlany zimnym potem i dyszący spazmatycznie Nowojorczyk oparł się plecami o ścianę korytarza, z trudem łapiąc oddech i próbując okiełznać zszargane nerwy. W myślach nie pozostawił na sobie samym suchej nitki, besztając się niemiłosiernie za skrajną głupotę.
Kiedy już jakoś doszedł do siebie, przelazł ponad wstawionym do korytarza motocyklem i jął się wspinać na piętro wąskim skrawkiem schodów wolnym od rozłożonych podstępnie mokrych gazet.
Choćby się paliło i waliło, zamierzał pozostać na dachu swojej twierdzy w oczekiwaniu na nadejście brzasku.
Zabezpieczony karabin przewiesił przez plecy, dłoń oparł na wystającym z olstra rewolwerze, po czym stanął pod wiodącą na dach drabiną nasłuchując bacznie, czy z dołu nie dobiegają aby odgłosy zbliżającego się pościgu.
Dzięki Ci, o Pani, za Twe miłosierdzie!