Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2020, 21:25   #146
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Klaus zastanowił się chwilę.
- Arcana czasu są niestety mi obce. Mervi, możesz pomóc mi z tym? Być może uda się wprowadzić bombę w stan wibracji temporalnej.
- Sądzę, że - Jonathan wyglądał na zamyślonego - ja się tym częściowo zajmę.
- Spróbuje zmienić energię generowaną przez eksplozję w czystą kwintesencję. Powinno porządnie podsmażyć bestyjkę.
Mervi patrzyła w podłogę zastanawiając się, a słowa Euthanatosa, chyba wprawiły ją w iście eutanatosowy nastrój.
- Jeżeli coś takiego, co mówi Tomas, byłoby możliwe... - spojrzała na maga śmierci - Może da się wywołać ten sam efekt, o którym mówisz... we wszystkich przestrzeniach i czasie... bo bez tego będzie respawn bossów. - zerknęła na hermetyka - I może, jeżelibyśmy zduplikowali efekt, jednocześnie przenosząc kopię w miejsce z innym Ktulu...
Healy znając swoje ograniczenia, nie wtrącał się w ich rozważania. Przestrzeń i Czas nie były sferami którymi władał. Zrozumienie Umbr miał powierzchowne, a Entropią posługiwał się bardziej instynktownie niż świadomie. Więc zostawił nerdom omawianie “kwestii technicznych”.
- Wątpię - Tomas stwierdził poważnie - ja nawet nie wiem do końca czy to co zrobię, uda się. Jeśli już, przypomina to bardziej osobiste porwanie kogoś w głąb Wielkiego Niszczyciela. Razem Mervi - Tomas stwierdził z dziwną melancholią - zejdę tam z tym stworem razem. Jeśli mamy działać jutrzejszej nocy, potrzebowałby kogoś możliwe najlepszego zdrowia, dobrze aby rozumiał podstawy Umysłu lub chociaż Entropii. Będę starał sobie przypomnieć tyle, ile dam rady, ale sposób który stosuję jest dość destruktywny.
Jonathan patrzył zamyślony na ścianę.
- Zająłbym się tą bombą, chociaż częściowo, chociaż lepiej byłoby, aby to zrobił mistrz Iwan. Może jeszcze dojdzie do siebie - hermetyk skrzywił się z jakimś smutkiem na obliczu.
- Eeech… ja znam podstawy jednej i trochę drugą.- przy czym “znać” oznaczało u Patricka instynktowną manipulację sferami. Po prostu wiedział jak połączyć trybiki, by uzyskać efekt.
- Jesteś zbyt ranny - Tomas wyjaśnił zimnym głosem - będę uwalniał mroczne siły, które będą płynąć przez moje ciało, i najpewniej ewentualną pomoc. Wolałbym nie narażać i tak tych, którzy dostali w kość.
- Acha.- podsumował krótko Irlandczyk, który co prawda nie czuł się aż tak ranny. Niemniej z drugiej strony, Tomas pewnie wiedział co robi.
- Ja znam się nieco na entropii.- rzucił Klaus- Mam tylko nadzieję, że cokolwiek planujesz nie wyłączy mnie z działania. Muszę spróbować przebić Oppenheimera.
- Oppenheimera? - Tomas zapytał zaciekawiony.
Mervi spojrzała na Klausa.
- Też chcesz umrzeć na nowotwór? - zerknęła na Tomasa - Cóż... Umysł i Entropia nie są dla mnie problematyczne. I czuję się dobrze…
- Mervi, dobrze wiemy, że jesteś bardziej moją pacjentką, nie bez przyczyny - eutanatos odparł wciąż czekają na odpowiedź Klausa.
- Dyrektor projektu Manhattan? Muszę zmienić jego dzieło, w coś co nie tylko wybucha w przeszłości i w przyszłości bez wywołania paradoksu kalibru, który mógłby spowodować zagięcie czasoprzestrzennego i zrobić dokładnie to co chcemy uniknąć. Ale sprawić też, aby energia wyzwolona stanowiła czystą Kwintesencję i pewnie, żeby przebiła też Rękawice. Rak krtani to mała cena za zrobienie czegoś takiego.
- Wiesz - Tomas zaczął smutno - przejedź się w miejsce wybuchu bomby atomowej, w Japonii, obojętnie której. Tamtejsza Umbra…
- Wiem jak wyglądają te miasta… hm… w sumie pewnie udałoby się zmniejszyć zasięg eksplozji. Skoncentrować energię…
- To będzie wybuch raczej pierwszej, z tego co zrozumiałem, Klaus - Jonathan zamyślił się - potem nad tym popracujemy. Wygląda mi na to, że podzielimy się na dwie grupy.
- Pójdę sam z wampirami - Tomas stwierdził poważnie - jeśli uda się mi to co planuję, to nieumarli są jedynymi stworzeniami które nie ucierpią za bardzo, pomijam już paradoks.
Klaus westchnął.
- Chcesz, abym cię wyposażył w coś? Chciałbym jakoś zwiększyć twoje szanse.
- Jeśli dalej chcesz mi pomóc, to będzie wystarczające. Najlepiej byłoby to zrobić jeszcze w nocy, taka magya… nie jest zbyt dobra za dnia- stwierdził Tomas.
Mervi przeszły lekkie ciarki. Naprawdę mroczna magya. Coś z prawdziwych sztuk eutanatosów. Jakże ją to ciekawiło. Rzeczy których nie zdradzają, drogi za które wielu zapłaciło czymś więcej niż życiem.
Tymczasem Jonathan wydawał się niewrażliwy na to.
- Chciałbym z walk wyłączyć Hannah. Ktoś protestuje? Wydam jej polecenie - stwierdził z jakimś smutkiem w głosie - ktoś musi zająć się naszymi śpiącymi.
Mervi spojrzała uważnie na Tomasa. Och, jak bardzo chciała wiedzieć, poczuć to...
- Może i jestem twoją pacjentką. - odezwała się do eutanatosa - Ale jakie to ma znaczenie, jeżeli rzeczywistość może się skończyć? Mogę przecież zrobić emergency recall nam. - uważnie patrzyła na Tomasa - A Hannah... co jeżeli Ktulu do niej najpierw przyjdzie, jak nas nie będzie?
- Musisz być w pełni sprawna Mervi - Tomas powiedział poważnie - po mojej terapii, ta rota może cię po prostu zabić albo przykuć do łóżka na najbliższe dni. Masz rację, niepokoję się też o Hannah - eutanatos spojrzał na Jonathana.
- Nie mamy wyjścia - hermetyk stwierdził z goryczą - ale nie traktowałbym młodej Tytalus jako kogoś, o kogo trzeba dbać. Sama się zgłosiła, wbrew swemu mistrzowi, z tego co wiem, to pokonała go aby tu być - hermetyk uśmiechnął się jakby doceniając ten wyczyn - my potrzebujemy pełnej siły ognia, oddelegowania adepta jest niedopuszczalne.
W drzwiach pojawił się mistrz Iwan. Blady jak trup, z drżącymi dłońmi podpierał się o futrynę. Jednak… uśmiechał się. Po prostu staruszek uśmiechnął się do nich.
- Co to za narady bez udziału najstarszego mistrza - stwierdził ciężko i stękając zając krzesło w kuchni.
W jego oczach widzieli ból, nie tylko fizyczny… Lecz widzieli również wolę i odpowiedzialność. Tak jakby stary chórzysta czuł się odpowiedzialny za nich i tylko to trzymało go w całości. Posługa.
- Mogłem prędzej użyć całych sił… - stwierdził kręcąc głową - zanim jeszcze nie było tak tłoczno.
- Będziesz jeszcze miał okazję się wykazać. - Mervi uśmiechnęła się do Iwana - Ale wiesz... Pochowali już cię. - wzruszyła ramionami - Mnie już nie chcą dopuścić do pomocy, Tomas chce być pewniejszy własnej śmierci, więc nie czuj się wykluczony... chociaż nie. Czuj. To znane moim doznanie. - tak, nawet teraz Mervi czuła się boleśnie ograbiona z informacji, które mogłaby uzyskać na temat spookie eutów.
- Nie tak łatwo… chociaż i tak już witałem się z Panem - mistrz Iwan zadyszał się - trzeba jutro atakować, to ostatnia szansa.
- To sami już ustaliliśmy - Jonathan odpowiedział cierpko, jakby nie było mu w smak, iż chórzysta znowu się rządzi.
Tomas tymczasem milczał, wpatrując się gdzieś w dal.
Mervi przysunęła się bliżej Tomasa.
- Nie chcę byś umierał.
- Dziś nie umrę - Tomas powiedział z lekkim uśmiechem, jednak zbyt poważnym aby wyglądać naturalnie - a tylko przypomnę sobie kilka rzeczy. A czy umrę próbując zrobić to, co się zadeklarowałem? Całkiem możliwe. To nie mój pierwszy raz Mervi - odpowiedział chłodno podchodząc do wirtualnej aby nalać sobie soku z lodówki, przy okazji poklepał ją po ramieniu - to nie tak, że to jakieś idiotyczne poświęcenie. Mamy mało środków, a ja mam poza dawną wprawą, jeszcze talizman. Bez sztyletu nawet bym się na to nie porywał, jednak opłacało się go, ekhem, pożyczyć z rodzimej fundacji.
Eutanatos zaśmiał się krótko, Jonathan chyba tylko aby nie było niezręcznie, zawtórował Tomasowi, chociaż cały moment przypominał materiał na dobrą anegdotę o tym kiedy eutanatosi wybuchają śmiechem - przed własnym grobem.
- Może być to twój 666 raz, ale to dla mnie nic nie zmienia. - Mervi odezwała się dość poważnie - Nadal nie chcę byś umarł w tej akcji. Czy najbliższej po niej. Lub w przeciągu dwóch lat. O późniejszej dacie później się podyskutuje. - skrzyżowała ręce na piersi.
- Dostatecznie dużo przyjaciół straciliśmy na tej misji. Jeżeli da się ograniczyć kolejne to jestem jak najbardziej za. - Klaus westchnął chwilę - Zakładam, że detonacja bomby może być naszym... . ostatecznym rozwiązaniem?
- Nie mamy środków - Iwan westchnął ciężko - nie wiem czy ta “bomba” objęłaby całe miasto, i daj Bóg aby tak nie było. Myślałem raczej, iż użyjemy eksplozji pierwszej, tej bomby, którą ja postaram się przekierować w nich. Tylko, że te stwory są minimum trzy, w tym jeden w wielu osobach. W najgorszym wypadku potrzebujemy - chórzysta zasapał się - potrzebujemy trzej ataków. Bomba to jeden, a pozostałe?
- Einherjarl zajmą się Odynem. To powinno wystarczyć, chociaż częściowo. Bombę będzie trzeba wzmocnić czasem, zajmę się tym z Mervi. I trzeci… trzeciego narzędzia nie widzę.
Tomas wzruszył powoli ramionami.
- Może dopisze nam szczęście i będą razem. Jak nie, to moja strata. Wydaje się mi, że to postanowione, jak uda się chociaż dwoje grupować…
- Trzeba po prostu zrobić połączenie czasoprzestrzenne między nimi. - Mervi zamyśliła się - Brzmi fajnie.
- A potrafisz to zrobić - Jonathan zmierzył ja spojrzeniem - bo ja nie.
- No, nie próbowałam tego jeszcze, ale im bardziej o tym myślę, tym bardziej chcę spróbować. Bo brzmi wyjebiście.
- Sądzicie, że stwór jest wrażliwy na światło? W metafizycznym znaczeniu? - Klaus rysował palcem coś na stole.
- Przy tych ilościach Pierwszej - duchowny oparł dłoń o blat stołu - albo Pierwsza albo Paradoks wypalą resztę innej magy. To samo tyczy Czasu, ale tutaj ufam… - staruszek zrobił przerwę - ufam, że lepiej to rozumiecie aby się zabezpieczyć.
- Wątpię - Tomas odpowiedział Klausowi - nie bardziej niż cokolwiek materialnego. Laserem zrobisz mu taką samą krzywdę jak granatem.
- Miałem coś innego na myśli… ale za mało czasu, aby teraz teoretyzować.
- No i właśnie po to mamy tu Mistrza Pierwszej. - Merv wyszczerzyła się do Iwana - Aby ta Pierwsza nam nie zawaliła tunelu. Na pewno taki mistyk tego levelu zdoła utrzymać to chwilę.
- Musieliby być blisko, chyba, że jesteście w stanie zrobić analogiczne połączenie - Iwan stwierdził - a jak będa razem, to nie potrzebuję pomocy korespodencji. Wszystko sprowadza się do tego, aby mieć burzę i tego faceta… razem - duchowny zamyślił się nad czymś.
- Zawsze można jedno z nich wrobić jak w kreskówce - do wejścia w portal na głupa, który przeniesie do drugiego Ktulu. - odparła - Choć tunel byłby bardziej epicki... - mruknęła smutno pod nosem.
- Poproszę wampiry, aby postarały się coś ruszyć ze zwabieniem ich w jedno miejsce - Jonathan stwierdził ponuro.
- Skąd będziemy mieli pewność, że mamy wszystkich? Co jeżeli Rój pozostanie w jakimś nieszczęśniku gdzieś na jakiejś alejce po drugiej stronie miasta?
- Sądzę, że nie trzeba ubijać całego Roju - Iwan wyrwał się z zamyślenia - tylko.. jak podpalenie pajęczyny, zaczynając od środka.

***

Klausowi chciało się spać. Nic dziwnego, skoro zamiast zacząć odsypiać kolejną zarwaną noc, musiał spędzać czas, zgodnie z deklaracją, z Tomasem. Eutanatos przyjął syna eteru w jednym z wolnych pomieszczeń fundacji, pozwalając Klausowi rozłożyć się ze sprzętem, czyli kilka sondami, laserami i maserami. Eutanatos usypał na środku drewnianej, mocno wytartej podłogi spory krąg, usypał z popiołu i pyłu którego pochodzenia Klaus się domyślał, i wolał się nie domyślać. W środku, poza nim i Tomasem, znajdowały się rozsypane kości, których to pochodzenia technomoanta się nie domyślał… I tak było dobrze.
Chłodzenie soczewek Kruggera-Fischera buczało nieprzyjemnie, gdy ich układ rozgrzewał się do nieprzyzwoita temperatura (Klas zanotował w głowie, jak to wszystko przeżyje, sprawdzić domieszki siarki i wpływ na kulturę pracy) zmieniając parametry światła.
Tomas medytował.
Całość magy eutanatosa trwała nieco ponad godzinę – wedle zegara urządzenia było to siedemdziesiąt minut, jedenaście sekund i osiem setnych sekundy podczas których Klaus na przemian odczuwał potworną migrenę i chęć wymiotowania, a po wszystkim bolały go mięśnie. Okrągły „miernik entropii otoczenia” zatrzymał się blisko czerwonej skali.
Tomas był blady jak trupy, spocony, ale chyba żywy i zadowolony.
- Jesteśmy w domu Klaus – eutanatos próbował żwawo wstać z podłogi, ale przewrócił się. Zaśmiał się z tego, mimo słabości – jesteśmy w domu. Jeśli wszystko zawiedzie… Jesteśmy w domu – uśmiechnął się tajemniczo patrząc na swój sztylet w dłoni.

***

Mervi nie spała spokojnie, nawiedzały ją koszmary pełne… w zasadzie sama nie wiedziała czego. Ciąg przyczynowo-skutkowy ginął w jakiś pętlach, rozgałęzieniach i powrotach do wydarzeń, gdzie każda kolejna próba dokonania CZEGOŚ kończyła się jeszcze większą katastrofą. Zwariowany dzień świstaka doprawiony krwią, potwornościami i… neonami.
Obudziła się zlana potem. Łóżko kołysało się, błękitne, silne światło raniło przez powieki oczy…
...błękitne światło? Stała w czyimś pokoju, nad Patrickiem, w ręku trzymała metalową rurę. Pozycja z zamachem w nogę syna eteru.
Neony zbudowane były z pikseli. Glitch.
ZRÓB TO
JEŚLI COŚ JEST GŁUPIE ALE DZIAŁA TO NIE JEST GŁUPIE
Mervi czuła się skołowana przez ten niekończący się ciąg koszmarów. Co powiedzieliby o czymś takim mistycy? Oni przecież nadawali sens snom...
Ciężko było skupić się na odpowiedzi.
Znała powszechnie przyjęte spojrzenie na fazę snów, tylko... było ono... takie mdłe...
Takie bez życia, ograbione ze znaczenia. Nieuchwytnego.
Spojrzała na trzymaną rurkę. Pamiętała. Znała ciąg, wiedziała co nastanie po ciosie, do czego on doprowadzi. To już było, prawda? A może ma być? Czy jest w sumie jakaś różnica?
Mervi opuściła rękę z rurką bez zadania ciosu.
Nie. To nie tak może być. Nie musi być, nie znowu.
Nie popełni znowu tego samego błędu.

***

Patrick ostatnio nie miał czasu zaglądać do swojej “fortecy myśli”... tyle się nałożyło spraw. Niemniej teraz miał trochę czasu i chwilę dla siebie. Wykorzystał więc na tę krótką chwilę, by zanurzyć się w mieście.
3…
Oparty o łóżko zamknął oczy.
2…
Nie było mu trudno zapaść w sen.
1…
Nie było trudnym przekroczyć granicy, otworzyć drzwi i znów znaleźć w swoim umysłowym mieście. Nie przybył tu z żadnego konkretnego powodu. Healy nie miał w planach żadnego śledztwa, żadnej misji. Potrzebował odpoczynku i tego właśnie poszukiwał w otchłani własnego umysłu.
Otworzył oczy. Znów tam był. Po środku, w samym środku… ruin. Miasto zostało roztrzaskane na odłamki, wielkie brył budowli i ulic unosiły się w czarnej pustce kosmosu, na której nie było już gwiazd. Totalny bezruch na ulicach. Nikt nie krzyczał pomocy, nikt nie wołał ratunku, brak istot żywych, brak ruchomych maszyn. Ruiny wymarłej metropolii.
Syn eteru skupił się. Powoli fragmenty zbijały się w całość, nieziemskim wysiłkiem, o do którego czuł, ze nie powinien go czynić, powinien odpoczywać. Jak tylko zaprzestał wkładać swe siłt, ledwo zasklepione pęknięcia w strukturze miasta, odnawiały się owo, a wielkie połacie ulic i budynków z ogłuszającym hukiem odrywały się od siebie uciekając w pustkę.
Miasto było po części nim, a poczęcie światem na zewnątrz.
I było rozbite.

***

Rano Patrick obudził się wyspany… I zobaczył leżąco koło jego łóżka metalową rurkę. Jakoś na ten widok przeszły go ciarki. Ciarki i niepokój, którego nie mógł do końca opisać. Czy to znowu Mervi? Dlaczego?
Z drugiej strony, sam zrobił coś, co skutkowało śmiercią człowieka, kolegi z fundacji, przyjaciela Iwana… bo tak powiedział mu smok. Może czasem racjonalna furia musi poczekać?

***

Całe południe Klaus spędził z Mistrzem Iwanem oraz Jonathanem, pracując nad bombą. Hermetyk co chwila odjeżdżał z pokoju w którym pracowali, uzgadniając kolejne szczegóły ze stroną wampirzą, przez telefon. Na początku syn eteru miał głównie za zasadnie „przetłumaczyć” działanie przedmiotu na coś bardziej uniwersalnego… I było to trudne. Klaus nawet do końca nie rozumiał natury tej bomby, a co dopiero miał o niej dyskutować z dwoma mistrzami i ją modyfikować. Gdyby nie to, robiło mu się nieprzyjemnie na samą myśl o walce która ich będzie czekać, uznałby to za pasjonujące wyzwanie.
Okazało się, że bomba nie jest w istocie bombą, a raczej kanałem, który owszem, eksploduje, lecz nie własną siłą, lecz energią zassaną bezpośrednio z Węzła, a wybuch nie będzie.. do końca fizyczny. Mistrz Iwan już rozmyślał jak mógłby ograniczyć starty i po prostu zafundować tym stworą ekspresowy pociąg za Horyzont napędzany Pierwszą.
Ciekawe było to, że zarówno Iwan, jak i Jonathan, pracowali nie tylko niebywale zgodnie, ale zdawali się dogadywać zdecydowanie zbyt dobrze jak na dzielące ich kwestie. Było to co najmniej dziwne.
Ostatecznie, skonstruowali bombę kierunkową, którą mógł w teorii odpalić każdy mag, acz w praktyce wydawało się, że będzie potrzebny do tego mistrz pierwszej. Mieli jednak broń.

***

Tomas odwiedził wirtualną adeptkę tuż przed zachodem słońca. Przebudzona nie mogła się uspokoi… Jeszcze dwie godziny i zaczną. Wszystko umówione. Glitch milczał, ona chodziław pokoju od ściany do ściany.
- Postaram się nie umrzeć – eutanatos pocieszył technomantkę uśmiechając się słabo – to co wytworzył Klaus z mistrzami jest dużo lepsze od czegokolwiek, czego mogę dokonać w walce. Tylko…
Zamilkł, dawno nie widziała aby mag śmierci wahał się.
- Wiesz, że często mam wizję. Nie chciałem mówić innym, nie ma co niepokoić. Nie wiem czy ktoś sprawdzał, jeśli samo nie przychodzi, ludzi zwykle nie zaglądają w przyszłość. Uruchomisz swoje prognozy?
Technomanta niechętnie włączyła analizę za kilka godzin, brakowało jej mocy na analizę danych, więc tylko włączyła podgląd surowych danych. I tak spodziewała się co zobaczy.

000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000

Tomas spojrzał na ciąg zer uważnie, potem zwrócili się ku sobie i niemal jednocześnie przełknęli ślinę.
Za kilka godzin kończył się czas.

***

Świerszcze wygrywały swoją ostatnią melodię przed przyjściem zimy, cudownie nieświadome wydarzeń których zostały niemymi świadkami. Na cmentarzu rozkopywano groby, do których wrzucano napojonych wampirzą krwią, konających śmiertelnych. Zwożono ich z ulic, ze szpitala, z samotnych domów, wyłapują jak zwierzynę. Miasto wrzało, policja nie miała szans.
Pośród grobów, poruszały się większości potwornie wykrzywione, pokraczne postacie, wykonując swoją prace w dziwnej regularności, jakby byli jednym ciałem i jednym duchem. Jednak co chwila któregoś targały nieregularne konwulsje, a z głębi trzewi wydobywał się ryk i szloch.
Thor spoglądał na to z oddali, przez noktowizor, nie kryjąc niesmaku. Towarzyszyły mu inne wampiry, paru sabatników oraz przedstawiciele Camarilli.
- To się roztacza jak zaraza – Thor fuknął pod nosem wściekły.
- Czekamy – Marek stwierdził spokojnie – musimy zaatakować wtedy, gdy pozostałe dwa stwory wejdą w pułapkę magów.
Marta ściskała ramię męża. Na twarzy i dłoniach verbena miała wymalowane runy, chyba karwią. Wyglądała na zaniepokojoną… Lecz mimo tego, uśmiechała się smutno. Marek spojrzał na przebudzoną pytająco.
- Nie sądziłam, że będę u boku obok prawdziwie wielkich wojowników – stwierdziła poważnie – zaraz zacznę siać mgłę.

***

To była ostatnia noc Lilliehammer – taka podstępna myśl zrodziła się w głowie Klausa. Syn eteru sam nie wiedział czy to jego własna myśl, czy tego drugiego, chociaż drobna iskra na dnie ściskanego głodem i nerwami żołądka (ktoś o bardziej poetyckiej naturze, powiedziałby, że na dnie duszy) twierdziła, iż on i ten drugi po prostu zgadzają.
Spojrzał raz jeszcze na zakamuflowane urządzenia. W pierwszych przygotowaniach asystowała im para wampirów, wyniosła kobieta o aparencji wyszczekanej nastolatki oraz jegomość przypominający bardziej amerykańskiego farmera, odpowiednio zmarginalizowanego na warunki skandynawskie. Dzięki temu, asystowały im też miejskie służby, pod pewnymi pretekstami, a Klaus cieszył się bezpośrednim zasilaniem z miejskiej sieci energetycznej. Miał tyle energii, iż gdyby chciał, mógłby strzelać piorunami z ziemi do nieba.
Tylko, że burzy nie trzeba było tworzyć sztucznie – stwierdziła po cichu Mervi ścierając z twarzy pierwsze krople nadchodzącego deszczu. Podłączyła się do satelity geostacjonarnego, włączyła wszystkie botnety (i chyba niechcący sparaliżowała serwerownię krajowego serwisu informacyjnego, jednego czy dwóch), a z każdą chwilą czuła się mniej pewniej, czując na karku powolne duszenie paradoksu. Jeden błąd… Jeszcze jeden błąd i tym razem się jej nie uda.
- Bądź dzielna Mervi – opierający się o laskę ojciec Iwan poklepał wirtualną po ramieniu.
Ten mały gest i słowa, które w normalnych okolicznościach zbyłaby ironicznym komentarzem, teraz… Były miłe. Dotyk drugiego człowieka, jego ciepły oddech za którym idą słowa, uśmiech na jego twarzy, porozumienie bez słów. Iwan spoglądał gdzieś w dal, poza wzrokiem zwykłych ludzi. Może wrócił do modlitwy w ciszy.
Grzmot idealnie zestroił się z chlapnięciem buta Patricka, a po nim Tomasa. Przechodzili akurat obok zakopanej w centrum wysypiska bomby Pierwszej, na szybką inspekcję ukrytych przed drugiego syna eteru zabawek. Tomas próbował nawet żartować, lecz mu nie wychodziło, widać humor eutanatosów nie był do końca kompatybilny.
Kolejny grzmot i nasilenie się opadów sprawiło, iż Irlandczyka przeszły nieprzyjemne ciarki. Czy wampiry zabiją Rój? Czy zawierzenie Smokowi cokolwiek da? Wątpliwości, wątpliwości i jeszcze więcej wątpliwości targało Patrickiem. Wiedział, że nie może mieć wątpliwości. Nauka starego szkota, bądź pewny, cokolwiek czynisz. Tylko naprawdę zdeterminowani są wstanie zmieni świat.
Albo chociaż obronić Śpiących.

***

Twarz Jonathana najpierw wyrażała coś jakby strach i niepokój, zatuszowane przez setki kropel zacinającego deszczu. Padało, grzmiało i wiało jakby świat miał się skończyć. Szarpany wichrami ptak (może nietoperz?) pędził w ich kierunku, pikował w ich stronę… I w tumanach deszcze pojawił się nie kto inny jak Kościtrzask. Cały we krwi, potwór wyglądał jakby był jedną nogą w grobie.
- Odyn… Nie żyje – wyszeptał z trudem.
Mervi poczuła, że serce bije szybciej, niemal kołacze. Dziewczyna musiała się czegoś chwycić, aby nie stracić równowagi. Jakaś jej część właśnie zanosiła się śmiechem. Loki wygrał. Może sam bóg oszust nie spodziewał się, że wygra w taki właśnie sposób, lecz wygrał.
Jonathan też się uśmiechnął.

***

Było tak, jak zapowiadał Olaf i Tremere. Stwory przyjdą zająć węzeł.. I były same. Przebudzenie najpierw je poczuli, poczuli jak ich najbardziej intymna, lepsza część, jak ich avatary ukrywają się w głębi jam ciała. Poczuli niemal zwierzęce przerażenie.
A potem ryki setek grzmotów następujących po siebie, jakby ktoś rozdzierał niebo na pół. Towarzyszące grzmotom rozbłyski, spotęgowane przez miliardy kropel deszczu, sprawiały, iż okolica lśniły niemal jak za białej nocy.
Do bram wysypiska Burzooka, w ciele kolejnej nastolatki. Powoli, nie śpiesząc się, uśmiechnięta lekko. Szybszym krokiem za to podążał jej towarzysz, wysoki, dobrze zbudowany, łyso gość Zbyt dobrze, napęczniałe mięśnie zdawały się nie wytrzymywać rozpierającej jej mocy, pękały ukazując śliski, krwisty materiał prawdziwego ciała, macek i niewysłowionej dziwności.
Magowie zdawali sobie sprawę, stwory gdzieś jeszcze… Opiły się kwintesencji. Burzooka po prostu lepiej kontrolowała swoje zasoby.
- Idzie wojna, idzie… - zaczął olbrzym śpiewać…
- Zamknij się - Burzooka powiedziała do niego spokojnie, dodać stanowczy gest ręką.
- Słuchać – warknęła w powietrze, a na niebie grzmoty przeszły do ogłuszającego echa – mam dla was układ. Wiemy, że to musiało nadejść. Jesteśmy tutaj, jeśli zabijecie nas jak naszego brata… To wygracie. Nie żartuję – wzruszyła drobnymi ramionami zupełnie jak człowiek, jak mała dziewczyna której duszę i wnętrzności pożarła, a skórę nosiła niczym przebranie pośród owiec – zabić, nie odesłać. Wiem, że naszykowaliście wszystko co macie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline