Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2020, 09:23   #88
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG i Alex za scenkę


Caroline zapewne nie pomyślała o Colcie jako romantyku kiedy ten zabrał ją do spelunki, której stan wołał o coś więcej niż pomstę do nieba. Bożydar zapewne zbyt wiele wydał na wypasiony sprzęt aby było go stać na restaurację z porządnym dachem, szafą grającą i menu bogatszym niż ledwie kilka oklepanych pozycji. Dar ubrał się na ich wypad “na luzie” co w jego mniemaniu zobrazowane było butami sportowymi nad kostkę, spodniami bojowymi i bluzą z kapturem, na którą na czas deszczu zarzucił swoją nową kurtkę pancerną. Z broni ochroniarz AdA miał przy sobie “niepozornego” Magnuma w polimerowej kaburze i po drugiej stronie parcianego pasa taktycznego nóż bojowy w skórzanej pochewce. Jeszcze bardziej romantycznie mogłoby być tylko w sytuacji kiedy jego AK byłby rozebrany na stole w celu konserwacji, a hełm i plecak z całą swoją aparaturą taktyczną nożownik położyłby tuż obok ich stolika jednak… Chyba oboje żałowali tego, że Coltowi zabrakło takiego romantyzmu. Na pocieszenie Dar miał przy kurtce krótkofalówkę, którą mógł się skontaktować z kim trzeba.

- Dzięki za ostrzeżenie Vincent. - powiedział do chirurga wojownik pocieszycielsko klepiąc go po ramieniu. - Szkoda mi bić chłopaków z Ruchu… - westchnął Colt spoglądając na Caroline przepraszająco kiedy lekarz wypił jej alkohol.

- Excuse me madam, ale zdaje się, że wszelkie znaki na niebie i ziemi nie chcą abyśmy w spokoju dokończyli spotkanie. - powiedział do Rity wojownik nonszalancko odsuwając jej krzesło. - Mam krótkofalówkę. Truposz nadal będzie spał na naszym kwadracie czy już by się pozbierał? - zapytał mężczyzna ubierając kurtkę i sięgając po elektroniczny komunikator.

Na to wygląda — rzuciła zdawkowo Caroline. “Randka” z bękartem wojny nie należała do zbyt udanych. Bożydar był odważnym, silnym i miłym chłopakiem, ale podejścia do kobiet nie miał za grosz. Jeśli tak samo niezdarny był w łóżku, to żyleta nie wróżyła owocnej przyszłości świeżo rodzącej się relacji. Pobyt w kiepskiej knajpce nie działał na nią pobudzająco, dlatego poniekąd ucieszyła ją interwencja Vincenta. Zwłaszcza, że wolała jak coś się działo. Chociaż tym razem wyglądało na to jakby wplątano ich w naprawdę grubą akcję. Co spowodowało, że w jej głowie pojawiła się kolejna sarkastyczna myśl odnośnie realnej wydolności “obrońców i restauratorów Ameryki” w kontekście ich iluzorycznych założeń
Truposz na pewno się już pozbierał. Nie z przypadku jest strzykawą, jego kichy przerabiają chemię nie gorzej, niż jego łapy.

- Truposz, halo, słyszysz mnie? - zapytał Dar nasłuchując odpowiedzi. - Miła, jesteś tam? - dodał ochroniarz olewając wszelkie podstawy taktycznej komunikacji. Radio Coltówny odezwało się w jej pokoju, nie mogła go słyszeć.


Tak, tak – odpowiedział Truposz nieco skacowanym głosem. – Wiesz, że to pewnie jest na nasłuchu – rzucił gdyby chłopakowi zamarzyło się zdradzać swoją lokalizację. – Nie podobało im się położenie waszego stołu w salonie… czy ktoś mógłby wyłączyć to wyjące gówno?

- Korzystając z okazji i czasu antenowego pozdrawiam łysą Generał. - rzucił Dar zerkając na Caroline. - Słuchaj Truposzu. Proszę weź ze sobą moje bambetle. Przydadzą się w oczyszczaniu AdA z gówna, w które nas ktoś wrobił. Pomysł na miejsce naszego spotkania? - dodał rewolwerowiec spoglądając na Caroline.

Proponuję rozum i godność człowieka, tam nigdy nie zajrzą — odparła sardonicznie łowczyni skarbów — A tak serio, to nie wiem. Przecież jestem tu pierwszy raz.

- Byśmy musieli udać się do kwatermistrzostwa i zabrać stamtąd moją elektronikę. - powiedział szeptem żołnierz.

Nie wiem za co was ścigają, ale musi być grubo skoro syreny wyją na całej stacji – głos Truposza zatrzeszczał za pośrednictwem krótkofalówki.. – Chwalcie Pana Jezusa Chrystusa, niech ma was w swojej opiece.

Na zewnątrz znów rozległy się strzały, jednak nie wiedzieli kto z kim walczy, wciąż znajdowali się w zbitej deskami spelunce. Chwilę później ktoś zaczął nadawać na ich częstotliwościach zwracając się bezpośrednio do Bożydara.

- Mówi porucznik Flannery. W imieniu generał Denvers rozkazuję wam się poddać. Opór lub próba ucieczki spotka się z naszą zdecydowaną reakcją. Złóżcie broń i oddajcie się w ręce naszych żołnierzy.

Lepiej zwijajmy się, bo jak “obrońcy Ameryki” zaczną zaprowadzać tu pokój, to nie zostanie kamień na kamieniu — powiedziała wstając z krzesła i zbierając do wyjścia.

- Wygląda na to, że Samedi chce się spotkać w okolicy świątyni dawnej wiary. - powiedział cicho Dar do żylety. - Musimy narzucić na to co mamy jakieś szmaty i czym prędzej się tam udać. Elektronika musi poczekać do czasu wyjaśnienia sprawy. Jak byśmy napotkali chłopaków z Ruchu nie atakuj aby zabić, wystarczy ogłuszyć. - ochroniarz AdA westchnął. - Co za pojebana akcja. - z tymi słowy Colt ruszył w kierunku wyjścia. Wiedział gdzie bez problemu namierzą zużyte szmaty, którymi będzie można się owinąć. Wśród obszernych rękawów miał zamiar ukryć nóż z kastetem i kolejną kosę w drugiej ręce. Ogłuszanie tym powinno iść lekko. Kaburę z rewolwerem też powinno dać się jakoś zamaskować.

Niczego obiecać nie mogę, ale postaram się — odpowiedziała Caroline — A co do szmat, to nie wiem czy nie wydadzą się nieco podejrzane. Może da radę wykminić jakiś inny kamuflaż? — zastanowiła się na głos.

Dostrzegła w przeciwległym kącie speluny trzech drabów, który mimo wczesnej pory już siedzieli zalani w trupa ledwo trzymając się w krzesłach. Mężczyźni mieli na sobie zielone kombinezon robocze, które nosili magazynierzy sortujący żywność i sprzęt przeznaczony dla osadników z Rubieży. Kiedy za zewnątrz znów rozległy się krzyki w końcu zaczęli podnosić się ciężko z siedzisk by wyjść na zewnątrz i zobaczyć co się stało.

Bołziidaa, widzisz tamtych kolesi — rzuciła klepiąc mężczyznę w ramię dla zwrócenia uwagi i wskazując trzech magazynierów — Moglibyśmy ich ładnie poprosić o ubranka, co zapewniłoby nam sensowny kamuflaż bez zbytniego zwracania na siebie uwagi.

- Świetny pomysł. - skwitował Dar. - Masz pomysł jak ich zagadać i co zaoferować za kombinezony? - zapytał wojownik drapiąc się po głowie. - Jak coś mogę im odstąpić nieco naboi albo coś.

Dobre serduszko mięśniaka ewidentnie dawało o sobie znać. Zdaniem Rity mogliby narąbanych gagatków po prostu ogłuszyć w jakimś zaułku i oskubać z kombinezonów. Tamci w swoim stanie nawet by tego nie zauważyli.
No dobra, nieco amunicji powinno wystarczyć, są dość wstawieni by dało się z nimi łatwo dogadać — powiedziała kiwnąwszy głową.

- Świetnie. - powiedział z lekkim uśmiechem Colt ruszając w kierunku trójki wstawionych facetów. - Zagaduj, a jakby coś poszło nie tak to nie szkodzi. I tak jesteśmy w bagnie… Nawet z przebraniem nie pójdzie nam łatwo. - uśmiechnął się szerzej nożownik po chwili jednak poważniejąc.

Rita śmiało podeszła do grupki pijanych obywateli. Następnie im zasalutowała, po czym schowała ręce za plecami przyjmując formalną, wyprostowaną postawę.

Witajcie obywatele — przemówiła oficjalnym tonem — Jestem dr Maurice Trudeau z ADA. Zapytacie pewnie: dlaczego się do was zwracam. Otóż, pofatygowałam się do was z bardzo ważnego powodu. Całkiem niedawno okazało się, że w magazynie, w którym to pracujecie doszło do przypadkowego rozszczelnienia pojemnika z radioaktywnym cezem. Niestety, z tego powodu muszę zarekwirować wasze ubrania, by poddać je natychmiastowej utylizacji. Ponieważ istnieje bardzo wysokie ryzyko, że zostały skażone radioaktywnym czynnikiem. Wy sami zaś musicie udać się do najbliższej stacji higieny radiacyjnej, by poddać się obligatoryjnej dekontaminacji. Czy wszystko jest dla was zrozumiałe?

Pijane draby popatrzyli na siebie niepewnie. Nie wiadomo ile zrozumieli z tego co powiedziała do nich Rita vel. dr. Trudeau, ale najwyraźniej perspektywa choroby popromiennej przemówiła do ich wyobraźni. Posłusznie zaczęli ściągać swoje kombinezony, rzucili je do stóp żylety a potem zataczając się wyszli ze spelunki.


No i voila- — rzuciła Caroline w kierunku Bożydara, gdy magazynierzy się już oddalili — Teraz tylko narzucić na siebie te łachy…

Po tych słowach zgarnęła najmniejszy z kombinezonów i udała się do pobliskiej toalety by go ubrać. Za chwilę wyszła po nowemu przyodziana, z celowo upiętymi włosami, aby nieco inaczej wyglądać.
Ech, nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Ale chodźmy już do tego kościoła.

- Nie ma to jak się pomodlić o lepsze jutro. - powiedział wojownik ubrany w największy z kombinezonów.

Rita zauważyła, że ten facet nie tylko był znanym z szybkości rewolwerowcem, ale też przebieranie się zajmowało mu bardzo mało czasu. Jego kurtka pancerna ledwo się mieściła pod opiętym, lekko rozwartym u szczytu ubraniem roboczym, a kabura z rewolwerem wylądowała pod połą górnej części stroju. Nóż znalazł się w cholewie buta, który barwą niemal pasował do nowego ubioru.

- Poprowadzę nas tak aby za bardzo nie rzucać się w oczy. - powiedział komicznie zmienionym głosem Colt. - Panie przodem. - pokazał na drzwi wykonując niski ukłon.

Wyszli w deszcz ruszając w kierunku lśniącej kosmicznej kopuły w kształcie talerza. Grzęznąc w błocku, minęli zdenerwowanych żołnierzy Ruchu Oporu, którzy biegli gdzieś z karabinami pokrzykując na siebie, żaden z nich nie zwrócił uwagi na dwójkę magazynierów. W oddali rozległy się kolejne strzały. Zbliżając się do głównego hangaru zauważyli, że wejście do DiscCity jest zablokowane, stało tam kilkunastu komandosów Ruchu Oporu, którzy skrupulatnie pilnowali by nikt nie wchodził ani nie opuszczał statku-miasta, dookoła jeździły wojskowe ciężarówki, przerażeni cywile uciekali w kierunku, z którego nadchodzili Rita i Colt. Za chwilę mieli spotkać się w umówionym miejscu z Truposzem, lecz po chwili usłyszeli w radiu podniesione głosy, wyglądało jakby Samedi był przez kogoś przesłuchiwany, cokolwiek się stało nie wyglądało to za dobrze. Po chwili ktoś inny zaczął nadawać na tych samych częstotliwościach. Tego głosu nie dało się nie rozpoznać. Ani zapomnieć.

- Colt, mówi łysa pani generał, dziękuje za pozdrowienia, doceniam dowcip. Mam nadzieję, że ty też docenisz mój gest. Nie mogę ci dać dowodu życia, bo jak na ironię, twoja przygłupia siostra jest niemową, ale uwierz mi na słowo, że jest tu teraz ze mną. Choć dostała w głowę, jest cała i zdrowa. Powtarzam, NA RAZIE. Oddaj się w ręce moich żołnierzy, a nie stanie jej się krzywda.

- Podejrzewałem, że w ten sposób zagra. - powiedział Colt spoglądając z nietęgą miną na Caroline. - Brat siedzi spokojnie w Azylu 47, a zatem opieka nad pancerną niemową przypada mi. Dam ci nieco mojego sprzętu abyś miała za co poczekać aż załatwię tę sprawę, dobra? - zapytał Bożydar. - Myślę, że chodzi im o ludzi z AdA, a zatem ty możesz bezpiecznie poczekać w kraterze. Chciałbym to załatwić inaczej, ale nie mogę brać pod uwagę wyjścia, które narazi moją siostrzyczkę… - Colt spojrzał na łowczynię jakby szukając u niej poparcie swojego toku rozumowania. - Tylko czemu Truposz trafił na opcjonalne przesłuchanie? - rewolwerowiec podrapał się po głowie.

Cholera! — zaklęła łowczyni skarbów, ponieważ dobrze wiedziała, że mają wojaka w garści — No cóż, jak cię znam, to zaraz tam pobiegniesz. Więc nie ma sensu cię zatrzymywać. Ja bez problemu mogę się gdzieś zaszyć, tylko musimy coś ustalić na wypadek gdyby Truposza też zgarnęli. Jakiś plan? Do kogo mam się wtedy zwrócić o pomoc? Ustalamy jakiś punkt spotkania jakby udało wam się wyrwać?

- Wydaje mi się, że już mają Samediego… - powiedział Dar po chwili. - Najlepiej jakbyś kręciła się w okolicy baru w kraterze, raz dziennie zaglądała na stragan Gabriela. Jak na środku stołu będzie leżał rewolwer to znaczy, że jestem wolny i możesz pogadać z Murzynem aby się ze mną skontaktować. Dokładnie lepiej bym nie wiedział gdzie będziesz. Potrzebujesz jakiegoś sprzętu aby przeżyć? - zapytał nożownik sprawdzając co ma za połami kombinezonu.

Nie, dzięki — odparła zdawkowo Govin. Spojrzała w oczy Bożydarowi, po czym klepnęła go dopingująco w ramię.
To trzymaj się byku, ja tymczasem sprawdzę ostrożnie co z kaznodzieją.
Po tych słowach zniknęła mu z oczu.

Bożydar najwyraźniej nie był jedynym słabym w miłosne klocki. Klepnięcie w ramię i “trzymaj się byku” na koniec “randki”? Co prawda spotkanie przybrało nieoczekiwany obrót, a z początkowego kaca nie zostało nic poza mętnym wspomnieniem. Stres i kombinowanie robiły swoje. Colt dał Caroline kilka minut na oddalenie się po czym ruszył w kierunku najbliższego patrolu Ruchu Oporu.

- Przepraszam Panów żołnierzy. - zaczął nieco zmienionym, delikatnie piskliwym głosem. - Widzę, że Panowie zajęci, ale ja ze sprawą do Generał Denvers. - mówiąc to ochroniarz AdA powoli uniósł puste dłonie do góry. - Nazywam się Bożydar Colt. - dodał swoim basowym tonem. - Chociaż uzbrojony to jestem zupełnie pokojowo nastawiony...
 
Lechu jest offline