Biurowiec Exbudu; noc 26/27 czerwca 1996 około 23:00
Odnalezienie Adama nie okazało się ani trudne, ani długotrwałe. Ot wyciągnięta przez alicję komórka, wybrany numer i już wampirzyca już wiedziała, że Synowiec przyjmie ich w swojej domenie w biurowcu Exbudu. Nie dało się odmówić Sowińskiej skuteczności w działaniu, ale z drugiej strony działała dla dobra swojego i telefon do innego Ventrue był wewnętrzną sprawą klanową. Ciekawe jak by jej poszło z dogadywanie na przykład z Nosferatu lub Brujah - pomyślał Kordian, sadowiąc się wygodnie w zamówionej taksówce.
Oboje już go wcześniej widzieli. Można by rzec, że nieco odbiegał od tak klasycznego, bardzo konserwatywnego obrazu jaka był obiegową opinią o Arytokratach. Wysoki szczupły w nienagannie skrojonym, lśniącym, zgodnie z najnowszymi trendami garniturze. To co go odróżniało, to długie, spięte w ogon włosy, rzecz dośc spotykana pośród nich. Ventrue przyjął ich w swoim gabinecie na najwyższym piętrze biurowca przy Aleji Solidarności. Doprowadziła ich tam kulturalna, lecz dość stanowcza ochrona. Z przeszklonego wnętrza rozposcierała się piękna, nocna panorama miasta. Widok zaiste godny księcia, ale czy Synowiec uzurpował sobie prawa do Kielc? co innego skupiało jednak uwagę kainitów: ogromny księgozbiór starodruków na półkach, jakie opinały niemal każdy skrawek ścian w duzym biurze.
Synowiec nie dał się zbyt długo napawać, ani widokiem Kielc, ani zbiorami bibliofilskimi. Powstał zza swojego biurka i przywitał gości:
- Dobry wieczór, rozsiądźcie się wygodnie - wskazał gestem fotele: - Niestety nie mam dzisiejszej nocy dla was zbyt wiele czasu, ale słucham was. Domyślam się, że zjawaicie się w związku z zadaniem jakie postawił przed wami, nieprawdaż?
***
Park Miejski; noc 26/27 czerwca 1996 około 23:00
Zew brytyjskiego punkrocka bezbłędnie prowadził Cravera po parku. Jazgot kawałków Crass, Conflictu czy Subhumans nie mógł dochodzić z innego żródła, niż tego, które było celem Tremere. Lawirował alejkami, mijał ławeczki i wkrótce wyszedł na niewielki skwer koło muszli koncertowej. Chyba tylko dlatego, że niewielki jamnik, z którego rozlegała się muzyka, stał w koncertowej muszli, pozwalał nieść się punkowym hymnom daleko w park, jakby jednoznacznie oznajmiając, że to teren znaczony przez tubylców spod znaku wpisanej w okrąg anarchii. Podrapał się w czoło nieco skonfudowany. Przy scenie kręciła się grupa kilkunastu osób. Większośc z nich wystrzyżona w kolorowe, postawione dummnie irokezy, odziana w kolorowe spodnie, skórzane kurtki i cięzkie buty. oczywiście nie sam widok punków był niecodzienny, lecz fakt, czy pośród nich znajdował się Apacz. Dopiero po chwili dostrzegł kainitę, którego wcześniej widział w Elizjum i domyślał się, że to musiał być on. Niski, dużo niższy od Cravera, choć wagowo zapewne sporo cięższy. Nie wyglądał na kogoś otyłego, o nie, ale też na nikogo, kto pasł się na ruskim testosteronie. Wyglądał jakby naturalnie był mocny jak diabeł i kuloodporny. Typ ruskiego komandosa ze Specnazu. W odróznieniu od innych punkowców był zgolony na łyso, choć ubrany podobnie jak reszta. Ich wzrok skrzyżował się w mroku i Brujah powiedział coś swoim kumplom i raźnym krokiem podszedł do Tremere. Przyjacielski uśmiech nie schodził z twarzy krzykacza. Stanął w odległości kilku kroków:
- Sie ma kolego. Chcesz pogadać na osobności, czy dołączysz do nas napić się dobrego jabola? - spytał wprost, po czym tajemniczo dodał: - Tak czy owak zabawa cię nie ominie.