Bartosz obserwował modły, nieco znudzony. Teraz, kiedy drzwi były zamknięte, nie było żadnej ucieczki od chemicznego smrodu, trzymał więc rękaw blisko nosa, modląc się, by aromat chemikaliów w żaden sposób mu nie zaszkodził.
Kiedy kapłan podszedł do niego, Bartosz kiwnął głową w zrozumieniu.
- Dziękuję za zaproszenie na ucztę w imieniu swoim i swoich towarzyszy. Naprawdę, nie muszą się państwo aż tak dla nas poświęcać – odparł. Nie wiedział, czy jego uśmiech był widoczny spod rękawa.
Wtedy też Bartosz dostrzegł krew spływającą po – przynajmniej jednej – ręce Daniela. Nieco zaniepokojony (czy to w ogóle miało działać w ten sposób?) ruszył naprzód, mimo intensywnego smrodu. Wtedy też dostrzegł, że niestety, ręka Filipka również krwawi.
Podbiegł do dziecka, ręką szukając w kieszeni paczki chusteczek higienicznych (zawsze je miał przy sobie, na wypadek… swoich problemów, to say the least). Kiedy je znalazł, ukląkł przy dziecku, poczekał aż się przebudzi z transu – może było z tym jak z lunatykami i nie należało przeszkadzać? – i obejrzał oraz opatrzył ranę najlepiej jak potrafił – czyli pewnie w ogóle, w końcu nie miał wykształcenia medycznego.
- Filipek, jak się czujesz? – spytał z troską w głosie – Bardzo boli? Jak to się stało? |