Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2020, 23:42   #49
Witch Slap
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=p01JCCdbFgo[/MEDIA]
Czas: 2051.03.03; pt; popołudnie
Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano

Praca dla żmija z wieży miała niezaprzeczalne plusy. Pomijając wypłatę z premią uznaniową, głównie Lane ucieszył przypisany kąt z michą i praniem. Nienawidziła prać, w domu miała od tego służbę. Niestety w drodze musiała liczyć tylko na własne ręce. Karygodne. Jednak nie kwestie porządkowe zajmowały jej uwagę. Do wyznaczonej kolacji zostało niewiele czasu i nieważne jak negatywne emocje spotkanie w Federatce budziło, wypadało się przygotować, a skoro przygotować… nie zdąży załatwić czegoś równie istotnego. Dlatego zanim zajęła się doprowadzaniem do szlacheckiego porządku, zaczaiła się w cieniu korytarza między mieszkaniami. Wyłoniła się dopiero kiedy ujrzała cel zasadzki, choć pierwszy rozległ się jej głos.
- Grim. Na słowo - cichy szept mógł się wydawać natarczywy - Jeśli łaska.

- Tak? - nagły ruch głowy kowboja świadczył, że chyba znów udało jej się go zaskoczyć. Chociaż tym razem nie w rozmowie. Ale podszedł do niej i zagaił do niej pytająco czekając co ma za sprawę do niego.

- Jakie masz plany na wieczór? - zadała pytanie, przyglądając mu się zmrużonymi oczami - Kiedy ja i twoja gołębica wyfruniemy na kolację.

- No właściwie to nie wiem jeszcze. - Teksańczyk skrzywił się nieco co sugerowało, że spotkanie obu a przynajmniej Tamiel z tym ich nowym szefem co miał władzę, pieniądze i wygląd w jakimś klubie w mieście nie przeszło mu zbyt łatwo. - Pokręcę się tu czy tam. Nie wiem jeszcze. A co? - zapytał na koniec wzruszając ramionami i patrząc pytająco na bladolicą.

Bladolica pokiwała głową i przełamując się wyciągnęła dłoń do przodu. Tym razem jednak nie wykonała gestu do oddania hołdu pocałunkiem a po prostu poklepała kowboja po ramieniu.
- Masz moje słowo, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nic jej się nie stało, a w razie konieczności stanę między nią i zagrożeniem - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy z powagą - Wróci do ciebie, to tylko kolacja ze żmijem. Musi wyczuć z kim ma do czynienia… taka Maskarada, nieistotne - skrzywiła się - Chcę cię prosić o przysługę. Dziś wieczorem u Diego pojawi się blondyn… ten z którym ostatnio opuściłam bar, William - westchnęła cicho - Będę niezmiernie zobowiązana, jeśli przekażesz mu, by tu przyjechał i na mnie poczekał. Mieliśmy... - zagryzła wargi, przymykając oczy. Dwa krótkie oddechy i wróciła do dumnego prostowania karku oraz kamiennej miny - To mój przewodnik, więc przy okazji możesz go wypytać o drogę na plażę, albo cokolwiek co ci przyjdzie do głowy. Szkopuł w tym, że nie za dobrze mówi po angielsku. Barman albo hotelarz z 2018 nadadzą się na tłumaczy i… będę bardzo - sapnęła, urywając w pół zdania.

- Ten blondyn? Pamiętam. William? Dobra. I tak nie mam co innego do roboty. - kowboj odparł nadal nieco skwaszonym tonem. Chociaż o Williamie mówił tak jakby rzeczywiście zdawał sobie sprawę o kogo chodzi.

- Do wieczora jeszcze trochę czasu jest. Jak się nie spotkam to zostawię wiadomość u Diego. - powiedział zerkając na okno na końcu korytarza. Rzeczywiście było jeszcze jasno jak w dzień ale i jasne było, że dzień się już kończy.

- I nie wiem co on chce od Tami. Jak to spotkanie w interesach to czemu nie zaprosił nas wszystkich? Nie mów, że go nie stać. Właściwie na początku zaprosił tylko ją. Potem dopiero ciebie. - jakoś temat wieczornego spotkania obu koleżanek z Cantano sam mu wrócił. I chyba go kłuł na całego. Może więc i lepiej jakby miał jakieś zajęcie na ten wieczór.

- Dziwisz mu się? - czarna brew podjechała na środek czoła w wyrazie konsternacji, szlachcianka założyła ręce na piersi - Prawdziwy klejnot lśni nawet wtedy, gdy wytarzasz go we krwi i błocie. Powinieneś najlepiej wiedzieć jakie wrażenie potrafi wzbudzić twoja kobieta - uśmiechnęła się lewym kącikiem ust - Ale pocieszę cię, chodzi o ciekawość i przede wszystkim interesy. Nie będzie to przyjemna kolacja z romantycznymi świecami. Bardziej jak… taniec na linie nad basenem głodnych piranii. - zrobiła krótką przerwę, patrząc w głąb korytarza i dorzuciła cicho. - On coś chce, zapewne ubić intratny interes. Mam paskudne wrażenie, że zarówno Anioły od Tamiel jak i moja siostra są u niego w hm - skrzywiła się, wracając do obserwacji rangera - W gościnie u tego żmija. Zostaje nam zrobić dobre wrażenie i zawrzeć umowę na tyle satysfakcjonującą włodarza, by zechciał ich uwolnić. Bądź wskazać miejsce, gdzie są… goszczeni. Nie musisz być zazdrosny… szczerze powiedziawszy to ja zazdroszczę tobie. I dziękuję. Za Williama.

- Nie ma sprawy. To mówisz, że to ma być jakiś deal? Taki niebezpieczny? To może jednak pojadę z wami? Tak na wszelki wypadek. - brunet wydawał się skonsternowany tą całą sytuacją i miotał się od jednej opcji po drugą. Nawet jakby to nie chodziło o jakieś romantycznie spotkanie z podejrzanym kontekstem damsko - męskim to i tak Melody przedstawiła to jakby jednak było podejrzane. To też chyba kowboja nie uspokajało. Chociaż chyba mniej niż jakaś schadzka Tamiel z kim innym.

- Nie do końca niebezpieczny. Gdyby miał w tym interes Cantano zrobiłby swoje już tam w wieżowcu. - Lane go uspokoiła. Próbowała w każdym razie - Raczej kurtuazyjna rozmowa ze żmijem, chociaż jak ze znarowionym koniem, albo dziką pumą. - wzruszyła ramionami żałując że w ogóle podzieliła się wątpliwościami - Zachowamy ostrożność i będzie dobrze. Nie obawiaj się, akurat twoja gołębica wie jak rozmawiać z lwem aby jej nie pożarł. Zabaw się w tym czasie, wyszalej. Bardziej przydasz się nam wypoczęty, niż ciągle spięty. Popytaj Williama, jeśli go złapiesz.Na pewno ci wskaże dobre miejsca do degustacji miejscowych specjałów - skończyła w duchu śmiejąc się z zawoalowanych kontekstów.


Kiedy czas naglił, zegar tykał z częstotliwością karabinu maszynowego i zanim się człowiek zorientował, nadchodziła wytyczona godzina. W tym wypadku dudnienie zegara w przedpokoju zwiastowało konieczność wzięcia udziału w kolacji ze żmijem tak piekielnie uroczym i pociągającym, jak niebezpiecznym i wyrachowanym. Do owego spotkania Melody przyszykowała się sumiennie, zaczynając od odświeżenia sukni, poprzez cały rytuał zabiegów upiększających. Umyła i rozczesała długie do pośladków czarne włosy, dając im swobodnie opadać na ramiona. Twarz pociągnęła białym jak mąka pudrem, umalowała starannie na czarno oczy. Wykonturowała usta, nadając im wygląd dwóch płatków sadzy na śnieżnej powierzchni brody. Malowała się, pomstując po raz kolejny na brak służby, która powinna się tym przecież zajmować. Bez ich pomocy cała procedura trwała dwa razy dłużej, ale gdy skończyła, Federatka była zadowolona z efektu. Przeglądając się w lustrze widziała trupio bladego upiora, odzianego w wydekoltowaną, koronkową suknię z rozkloszowanymi rękawami, wąską talią przechodzącą drobnymi zdobieniami aż do kolan, gdzie zmieniała się w tiulowy, syreni ogon. Całość otulał całun czarnych włosów, a obrazu dopełniała kolia oplatająca szyję ciemnym złotem i kameą z czaszką, osadzoną wśród drobnych czarnych piór, stylizowanych na skrzydła ćmy. Dziewczyna poprawiła jeszcze czarna szminką usta i ostatni raz sprawdziła czy pasujący kolorystycznie manicure nigdzie nie odprysnął. Przeczesała też włosy palcami upewniając się, że ukryte tam niewielkie ostrze dobrze leży. W końcu zgarnęła niewielką torebkę i koronkowy wachlarz, stukając wysokimi obcasami do wyjścia na korytarz. Zatrzymała się przed samymi drzwiami, biorąc porządny wdech, a potem uniosła dumnie brodę do góry i wytoczyła majestat do ludzi. Podobna duchowi przepłynęła korytarzem i w dół po schodach, stając przed wyjściem, gdzie umówiła się z Black Jackiem i Quirke.

Nie czekała długo, zaraz na schodach rozległy się szybkie kroki dwóch par nóg z czego jedne szły ciężko, a drugie drobiły na obcasach. Medyczka zeszła uczepiona ramienia Grima i uśmiechała się do niego radośnie. Też dało się poznać, że przed lustrem spędziła dłuższą chwilę, znów miała lekki makijaż, ułożone w miękkie fale włosy i krótką, białą sukienkę do połowy uda z bufiastymi rękawami oraz koronkowymi wstawkami, chociaż nieco inną niż ta rano i bez plam krwi albo dziur po kulach. Jedyną ozdobą był złoty krzyżyk na szyi, z jakim się nie rozstawała. Na widok Melody zatrzymała się na chwilę, robiąc wielkie oczy.
- Och… cześć - zamrugała. Do tej pory widywała szlachciankę w wersji służbowej. Różnica była kolosalna. - O rany, ale ślicznie… nie gorąco ci? - palnęła pierwsze co jej przyszło do głowy.

- Tamiel. Grim - czarnowłosa kiwnęła im głową na powitanie i zaraz zmarszczyła czoło, po czym pokręciła głową - Oczywiście że tak, ale głośno nie wypada tego damie przyznać - uśmiechnęła się oczami i wróciła do powagi - Dobrze wyglądasz. Naprawdę musisz kiedyś przyjechać do nas na dwór. Odnajdziesz się.

- Bardzo chętnie, obawiam się jednak że na razie… mamy trochę napięty grafik - śmiejąc się blondynka przytuliła mocniej rangera i dalej nadawała wesoło spod jego ramienia - Potem za to pewnie przez rok czy dwa nas uziemi w Teksasie.

Czarna brew uniosła się do góry, Federatka przeniosła uwagę z lekarki na rangera i obserwowała ich w ciszy. Ich wzajemne relacje zmieniały się regularnie, a ona obserwowała ten postęp od kilku tygodni, a do ślepych wron nigdy by siebie nie zaliczała. Nie dało się przegapić że dwa gołębie od początku fruwały wokół siebie, a im więcej czasu mijało, tym ciaśniejsze kręgi zataczały, aż w końcu przysiadły na jednej gałęzi, absolutnie nie przejmując się niczym, poza gruchaniem do siebie i spijaniem z dzióbków. Przeszły chyba nawet do wicia wspólnego gniazda.
- Rozumiem. Rodzina to nie tylko krew. To ludzie, którzy cię kochają. Ludzie, którzy cię wspierają. - odezwała się cicho, mrużąc czarne oczy - Winszuję i moje gratulacje - skłoniła lekko głowę. - Czuję się zaproszona na chrzciny. Jeśli mogę dać radę od serca - popatrzyła na nich oboje - Teksas nie różni się Federacji, łączy nas zamiłowanie konwenansów. Oraz stygmatyzowanie tych, którzy wychodzą poza przyjęte prawa i obyczaje.

- Dzięk… dzięki Melody - lekarka zrobiła się czerwona, ale uśmiechała się od ucha do ucha, gapiąc na rangera maślanym wzrokiem - Myślimy o plaży, tylko nie było czasu nic przygotować… ale to potem. - sięgnęła do torby wiszącej na ramieniu Grima i wyjęła z niej małą, biała tabletkę którą podała bladolicej. Sama też jedną połknęła, korzystając z manierki rangera.

Wraz z zapadającym, wieczornym zmierzchem dał się słyszeć odgłos silnika nadciągający ulicą. A w końcu przed frontem kamienicy zatrzymała się czarna fura. Taka, że Danny znów miał minę czy to na pewno dobry pomysł by puszczać Tamiel na takie spotkanie.

[media]http://cnet3.cbsistatic.com/img/Xk3UxpcGFh-6elDdqL_eBp4nbB0=/2020/03/11/606e11ab-5161-48db-a35b-b3b15e6b5a95/ogi1-2020-rolls-royce-cullinan-black-badge-006.jpg[/media]

Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich kierowca. Kierowca wydawał się jak z innej bajki. Chociaż Black Jack wydawał się jakiś schludniejszy niż gdy zostawiał ich ze dwie godziny wcześniej. Samochód, porządnie utrzymany, czarny suv też mógłby być wizytówką każdego ważniaka na tym kontynencie. Od ludzi pana prezydenta w Nowym Jorku przez federackich arystokratów aż po teksańskich potentatów.

- Chcecie pojechać czymś takim? - Danny nieco zbladł widząc czym Black Jack przyjechał po jego koleżanki. Ale Black Jack nie bardzo dał im czas na reakcję. Otworzył drzwi i spojrzał na całe zgromadzenie.

- Gotowe? No to zapraszam na pokład. - uśmiechnął się bielą zębów widząc obie panie gotowe do odjazdu na wieczorne spotkanie z szefem.

Oczywiście człowiek trzymający w garści większość miasta nie mógł być kojarzony z rozklekotanym Wranglerem. Pod dom podjechał więc Rolls-Royce z przyciemnianymi szybami na tyle i kolorem idealnie pasującym do kreacji Upiorzycy.
- Ujdzie - Federatka mruknęła cicho pod nosem i z gracją podpłynęła do auta, gdzie zasiadła na tylnej kanapie, wpierw pakując tam tyłek, a potem nogi. Na koniec zawinęła tren sukni, aby nie przyciąć go drzwiami. Jednym ruchem rozłożyła wachlarz i patrząc do przodu chłodziła bladą twarz. Szkoda było półtorej godziny spędzonej przed lustrem zniwelować strużkami potu rozmazującymi makijaż.

Quirke za to stała speszona, łypiąc na furę cielęcymi oczami. Nie pamiętała, aby wcześniej kiedykolwiek widziała z tak bliska podobną maszynę, a co dopiero jechać w środku…
- Dobry wieczór Black Jack - przywitała Murzyna ciepłym uśmiechem, stawiając wpierw na dobre wychowanie. Dygnęła mu też krótko, zanim nie ogarnęła się do końca. Nie mogła robić przykrości Danny’emu, który i tak wystarczająco się denerwował, że jedzie do Metropolis bez niego.
- Widzisz kochanie? - zwróciła się do kowboja, zarzucając mu ramiona na szyję - Na pewno będziemy bezpieczne, nie musisz się martwić. Widzimy się potem - pocałowała go czule, przy okazji gładząc po włosach.

- Powodzenia. - kowboj powiedział jakoś bez przekonania. Za to uściskał ją gorąco jakby się bał, że to ostatni raz. J do ostatniej chwili wahał się czy jej jednak nie zatrzymać. - I wracajcie jak będzie po wszystkim! - zawołał jak odzyskał już werwę gdy obie siedziały już na tylnej kanapie vana.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'
Witch Slap jest offline