Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2020, 12:06   #119
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2519.I.20; bkt (4/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kapitanatu; kapitanat portu
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz jasno, łag.wiatr, sypie gęsty śnieg, lodowato


Sebastian (12/12)



- Ale sypie. Niedługo w ogóle nas zasypie po same dachy. - mruknął skryba w biurze kapitanatu. Rzeczywiście od rana sypało nowym śniegiem. Jakby Pan Zimy uznał, że to co sypało wczoraj przed drugą połowę dnia to zbyt mało więc nowego dnia sypało prawie od rana. W nocy chyba też. Bo jak Sebastian dzisiaj wstał w swoim domu i wyjrzał za okno no to wszędzie była nowa pierzyna białego puchu. Chociaż jak szedł po śniadaniu do Adele no to jeszcze nie padało. Ale jak wychodził i szedł w stronę portu to już tak. Sypało i to gęsto. Było coś widać może na pół setki kroków dookoła. A co dalej to najwyżej majaczyły jakieś kształty w tej mglistej przesłonie z padającego śniegu. I widocznie nie tylko cyrulikom nie bardzo było na rękę te kolejne warstwy śniegu na mieście.

Jak wyszedł od Adele i jej matki i poszedł do portu a tam na Wybrzeże Albatrosów no to znalazł ten statek jaki ustami karczmarza z “Mewy” zostawiła mu Łasica. “Błękitny Łabędź” stał unieruchomiony przy nabrzeżu w szeregu innych podobnych mu jednostek. Ze zwiniętymi żaglami przedstawiał dość smętny widok. Jak każdy żaglowiec ze zwiniętymi żaglami. Gdyby nie dość dokładny namiar to szanse by go odnaleźć wśród mrowia innych zacumowanych statków były dość niewielkie. No ale był. Widział na własne oczy, że był. Podobny trochę do ich krypy na jakiej się spotykali co tydzień, też jednomasztowiec z nadbudówkami na dziobie i rufie. I z rzeźbą błękitnego łabędzia na dziobie. Zawalony świeżym śniegiem jak wszystko w tym porcie i mieście. No ale był. Więc teraz już mógł do niego trafić samodzielnie w razie potrzeby.

Sama zaatakowana przez nożownika Adele jaką, ku uldze jej matki, odwiedził dziś rano była nie lada wyzwaniem zawodowym dla każdego medyka. Same rany raczej nie były aż tak groźne by doprowadzić do śmierci. Nosiła ślady pobicia, otarcia i siniaki jakie pewnie już by się zagoiły po tak długim czasie ale w osłabionym organizmie wszystko się paskudziło. Przed wypadkiem to musiała być młoda i zgrabna dziewczyna. Teraz leżała złożona gorączką wywołaną nie ranami a zakażeniem jakie się przez nie wdarło i rozlało po całym ciele. Od rozgorączkowanego ciała biła aura tej gorączki i choroby. Szanse na to, że z tego wyjdzie były małe, gorączka miała zaawansowane stadium. Chociaż jeszcze nie umarła a jego zabiegi mogły mieć w tym swój udział. Oglądając jej rany zorientował się, że są jednak inne niż te u Rabi. U Adele rany były przypadkowe. Jakby napastnik ciął nożem po rękach którymi dziewczyna pewnie się próbowała zasłonić, kilka razy dźgnął ją w brzuch, zaciął w pierś no i pobił pewnie pięściami. A te rany co miała koleżanka Klaudii były inne. Głębsze i większe, grubsze jakby narzędzie jakie nimi zadano było grubsze niż zwykły nóż. No i Rabi miała je w większości parzyście, jedną krwawą pręgę obok drugiej. Na ramieniu, na boku, brzuchu, plecach. Więc chociaż obie kobiety zostały zaatakowane ostrym narzędziem to raczej nie takim samym.

- No to kolego cyruliku kapitanem na tym “Łabędziu” jest Urlich Vogel. Zostawił adres kontaktowy w “Pełnym kuflu”. Lepiej mu powiedz co mu się kroi w załodze to pewnie sam zrobi porządek. - urzędnik wyrwał cyrulika z zamyślenia gdy znalazł w rejestrze szukany statek i podał mu jego kapitana skoro młody medyk miał już namiar na tego syfa jaki któryś z kolegów mógł przynieść od chorej ladacznicy. A ten kojarzył gdzie jest ta tawerna chociaż wcześniej tam w środku nie był.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Płócnienna; zaśnieżona ulica
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, łag.wiatr, sypie gęsty śnieg, lodowato


Versana (12/12)



Ale sypało. Znowu. Sypało wczoraj w nocy jak wracała po nocnej wycieczce do sklepu i magazynu Grubsona i sypało dzisiaj odkąd wstała. Wstała na pewno nie tak wcześnie jak klasa pracująca no ale na szczęście nie musiała wstawać skoro świt jak oni. To mogła sobie odespać te nocne wycieczki.

Idąc przez śnieg w dzień śnieg skrzypiał pod butami tak samo jak wczoraj w nocy. Chociaż teraz w dzień sypało gęściej niż w nocy, powyżej pół setki kroków niewiele było widać. Na szczęście wiedziała gdzie jest i dokąd zmierza. No i w dzień ruch był większy więc nawet świeży śnieg był rozchodzony butami, kopytami i kołami wozów więc nie szło się tak ciężko jak wczoraj w nocy przez te świeże zaspy. Wczoraj zaś szczęście zdawało się sprzyjać jej połowicznie.

Ze sklepu Grubsona wycofała się bez przeszkód i przygód. Można było mieć nadzieję, że nie zostawiła na tyle śladów by ktoś się zorientował w wizycie nocnego gościa na zapleczu sklepu. Dotarła do czekającego na ulicy Kornasa. I razem przeszli zaśnieżonymi, pustymi ulicami do portu gdzie i ona, i Grubson, i wielu innych mieli swoje magazyny.

Poprzednia wizyta musiała Hansa do Any nastroić pozytywnie by gdy znów zapukała do drzwi magazynu tym razem nie miał żadnych oporów by ciepło i szeroko powitać tą nocną, gorącą kochankę z poprzedniej nocy. Więc z początku schemat z poprzedniej nocy się powtarzał. Też zamknął za nią drzwi, przeszli do kanciapy strażników i tam znów zrobili swoje jak poprzedniej nocy. A potem jak było tuż po to rozleniwiony Hans dał się dość łatwo zahipnotyzować swojej nocnej znajomej. Problem był taki, że widocznie Hans był zbyt niskiej rangi w handlowej siatce szefa by ten zdradzał mu swoje tajemnice.

Hans nic nie wiedział o jakimś zatargu szefa z Czarnymi. Zmartwił się jednak słysząc takie wieści. Z Czarnymi lepiej było nie zadzierać. Jak się im zapłaciło dolę to zostawiali człowieka w spokoju. Źle się działo jak ktoś im przestawał płacić. A zarządcą magazynu był Marcus Schmidt. On tu rządził jak szefa nie było. Właściwie to był nawet miły, wręcz wylewny. Zwłaszcza dla klientów no i szefa. Ale jak ktoś mu podpadł czy zalazł za skórę no to był pamiętliwy. Jak ostatnio gdy jeden z chłopaków upuścił jakąś skrzynię co ją nieśli do tego specjalnego magazynku na końcu głównej hali. Jakaś ważna bo szef też był to miał chłopak pecha bo dostało mu się od nich obu.

Z samym otwarciem magazynku kompletnie Versanie nie poszło. Zamek był trudny. Nawet trudniejszy niż to co Grubson miał u siebie w sklepie. Mozoliła się z tym długo cierpliwie próbując pokonać zębatki w zamku. I to było trudne. Ale zesrało się dopiero jak wytrych pękł i został w zamku. I to tak pechowo, że nie dała rady go wyjąć. Co oznaczyło, że przy pierwszej próbie otwarcia tego zamka ktoś znajdzie ten kawałek ułamanego druta bo nie będzie mógł wsadzić klucza do środka. No i jak się przyjrzy to pewnie dostrzeże świeże rysy przy zamku. Więc klops na całego z tym otwieraniem składziku.

Lepiej poszło jej w biurze magazynu. Tam zamek do sejfu też był niczego sobie. I pierwsze parę prób jego sforsowania spełzło na niczym. Widziała świeże rysy jakie powstały przy zamku nie była pewna czy Grubson lub kto inny je zauważy. Ale gdy spróbowała jeszcze raz w końcu jej się udało. Wytrych pokonał opór zamka i niewielka klapa w podłodze stanęła otworem. A pod spodem była wnęka. Niezbyt duża, ot aby dało się sięgnąć do dna ręką klęcząc na podłodze.

W samej skrytce były całkiem niezłe cacka. Coś jak składzik na czarną godzinę. Puzderko z biżuterią. Damską i męską. Ot takie drobne, nie takie tanie rzeczy jakie łatwo było wziąć do kieszeni i wymienić na monety czy czyjąś przychylność. Pewnie dostał je jako “prezent” lub trzymał je jako “prezent” dla kogoś. Do tego jeszcze pudło z monetami, w większości karlikami ale nie tylko. Rozpoznała trochę bretońskich, tileańskich i kislevskich monet. Ale w końcu byli w mieście portowym gdzie nawet jeśli każdy przeliczał wszystko na karliki to niekoniecznie posługiwał się karlikami. Przez jej sklep, inne sklepy czy karczmy też przelewały się nie tylko karliki. I ten garniec monet był całkiem sporo wart. Chociaż jak to garniec pełen metalu nie był ani poręczny ani lekki.

Były też jakieś listy. Wyglądało na to, że Grubson utrzymywał korespondencję z niejakim … z rady gildii do jakiej należał. I widocznie próbowali się dogadać w sprawie zajęcia przez kupca miejsca w radzie tej ligi. Co właściwie było dowodem korupcji tego Beckera przez Grubsona. Obiecywał mu, że sprawy są w toku i on sam jest dobrej myśli. I tak przez kilka listów z ostatnich kilku miesięcy. Jeśli Becker nie zwodził Grubsona no to ten wkrótce powinien zasiąść w radzie gildii sukienników co byłoby dla grubasa znaczynym skokiem jakościowym w kupieckiej i towarzyskiej karierze.

Jeden list był pisany chyba przez kobietę. Staranne pismo osoby która nie ma kłopotów ze słowem pisanym. Właściwie to brzmiało jak zamówienie na kolejną kreację zrobioną przez Oksanę i najlepiej by ona sama wraz z tą kreacją stawiła się u niej by dokonać ostatnich poprawek jeśli będzie trzeba. Nie było żadnych adresów, nazwisk ani dat więc nie było wiadomo kto go napisał. Raczej jakby ktoś listownie nawiązywał do czegoś co było mówione czy pisane wcześniej. Z liter jednak przebijał się ton zadowolonej klientki która widocznie już wcześniej korzystała z usług sklepu tego właśnie kupca i jego krawcowej.

I była jeszcze jakaś mała, waga aptekarska, woreczki i sakiewki z jakimiś ziołami o przyjemnym aromacie i ciemne fiolki z jakimś płynem. Nie miała pojęcia co to jest i do czego by miało służyć.

Po powrocie była zbyt zmęczona i zmarznięta by się silić na wenę poetycką. Więc chociaż miała w planie napisać jakiś pikantny romantyczny wiersz o miłosnych przygodach trzech koleżanek to na samym chceniu się skończyło. Zasnęła prawie od razu ledwo znalazła się w swoim łóżku. Chociaż może te ostatnie myśli o wczorajszym spotkaniu z dwiema koleżankami w domu i we śnie może jakoś wpłynęło na sen bo miała przyjemny sen. Ona, Brena, Kamila i Rose. I chyba Łasica. Chociaż jej nie spotkała od paru dni. A nawet chyba jakaś blondynka była jak Louisa albo Froya. I jej bezkompromisowe spojrzenie. I tatuaże na jakimś kobiecym ciele. Ale nie te Rose na biodrze. Sen był przyjemny ale nie aż tak wyraźny jak ostatni. Całkiem przyjemny kołowrót młodych, kobiecych ciał ale zbyt mętny by rano coś pamiętała poza ogólnym wrażeniem. Całkiem przyjemnym jeśli ktoś miał słabość do integracji z młodymi, kobiecymi ciałami.

Ale to było wczoraj w nocy. Dzisiaj to było dzisiaj. Z tych rozmyślań nad ostatnią nocą wyrwało ją nagłe uderzenie w ramię. Rzucona śnieżka rozpadła się w śniegowym rozprysku gdy ubrana na zimowo wdowa była przypadkową ofiarą bitwy na śnieżki jaką toczyły ze sobą jakieś urwisy w pobliskim zaułku. Krzyczeli do siebie, śmiali się, wygrażali jak to rozochocone dzieciaki nie bardzo przejmując się tym co będzie za pięć minut czy za rogiem. Czyli choćby czy chybiona śnieżka nie trafi jakiegoś przechodzącego obok przechodnia.

- Co wy robicie!? Uważajcie trochę! - przechodzą obok matrona widząc tak niefrasobliwe zachowanie młodszego pokolenia okrzyczała ich gromko i rozwrzeszczana czereda nieco zamilkła zwierając szeregi przed wspólnym zagrożeniem. Parę innych zakutanych w kożuchy i futra osób też odwróciło głowy i zwolniło kroku lub się zatrzymało by skomentować te chuligańskie zachowanie. Ale na krótko bo właściwie nic poważnego się nie stało. A i Versana miała spotkanie w “Wielorybie” z kolejnym grubasem, tym razem z ich zboru.


---

Mecha 32

hipnoza Hansa SW + Hipnoza vs SW: Kostnica 17 > śr.suk = poszło standardowo tj. 5 pytań

otwieranie składziku ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 100 > du.por = złamany wytrych utwkił w zamku, rysy na zamku, nie udało się otworzyć

otwieranie sejfu w biurze ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 45 > ma.por = o 50% dłużej, rysy na zamku, nie udało się otworzyć

otwieranie sejfu w biurze 2-gi raz ZRĘ + Otwieranie: Kostnica 18 > ma.suk = poszło standardowo; udało się otworzyć


---





Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jaskinia odmieńców; chata Opal
Czas: 2519.I.20; Backertag (4/8); ???
Warunki: wnętrze chaty, półmrok, cisza, ciepło

Strupas (10/17)


- Wstałeś. To dobrze. Chodź coś zjeść. Mistrzyni na ciebie czeka. - znów się widocznie pospał. Ale odpoczynek dobrze mu zrobił. Tak samo jak ciepło i jedzenie. Pomagało odzyskać siły i napełnić kałdun. Knut zniknął. Pewnie miał swoje sprawy niż czekanie aż garbaty kolega się obudzi. Nawet nie wiedział czy jest środek dnia czy nocy. Ale jak się dłużej mieszkało bez kontaktu ze światem na powierzchni to tak było. Zamiast Knuta była Jednooka. Może usłyszała jak wstał a może tak przyszła zobaczyć czy już wstał. Dalej był w chacie szamanki. A jej uczennica zaprowadziła go do niej. Mistrzyni siedziała w kucki na tych swoich nienaturalnie długich nogach. Dzięki czemu póki nie wstała wydawała się podobnych rozmiarów jak większość siedzących rozmówców. Jej ciało i twarz wydawały się odbijać albo i emanować wewnętrznym światłem. Strupas słyszał plotki o niej. Jej pobratymcy spierali się od dawna czy to ona sama emanuje jakieś wewnętrzne światło czy tylko te jej kryształowe ciało odbija takie jakie na nią pada. Obie wersje wydawały się równie prawdopodobne.

- Witaj Strupasie. - przywitała go spokojnym, przyjemnie łagodnym głosem. Taki jakiego można było oczekiwać od kogoś do kogo się przychodzi po pomoc i poradę.

- Zjedz coś. Dzięki tym zapasom co przywiozłeś wreszcie można się najeść. - uśmiechnęła się lekko wskazując na gar i miski jakie leżały na niskim blacie. Tak w sam raz by korzystać z niego gdy się siedziało w kucki. Jej uczennica otwarła przykrywkę i zaczęła nakładać jakąś potrawkę z kaszą w roli głównej. Faktycznie w jednym z tych worków jakie wiózł od Karlika była kasza.

- Wszyscy ci jesteśmy bardzo wdzięczni Strupasie. To był nie lada wyczyn zorganizować i przywieźć tą dostawę. Możesz z nami zostać tak długo jak zechcesz. Kopf też się zgodził. - szamanka podziękowała mu za to co właśnie jedli. I widocznie już rozmawiała o tym z wodzem.

- Szczerze mówiąc w twoim stanie lepiej byś nie wracał tak od razu do miasta. Radziłabym ci odczekać dzień czy dwa aż odzyskasz siły. - wskazała trzymaną łyżką na sylwetkę garbusa i tam pod ubraniem gdzie miał założone świeże opatrunki po tych goblińskich ostrzach. Tym razem mówiła jak typowa znachorka. Ale jej pacjent co prawda czuł się lepiej niż gdy tu przyjechał jednak rany i osłabienie dalej mu dokuczały.

- Przeczytałam list jaki przysłał mi twój mistrz. - Opal zagaiła o kolejny temat gdy zaczęła swój posiłek. - To musi być bardzo interesujący człowiek. Chętnie bym go poznała osobiście. Mam wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. - uśmiechnęła się miło gdy mówiła o Starszym i jego liście. Podmuchała kęs na drewnianej łyżce aby nieco go ostudzić.

- Ale to pewnie nie takie proste do zorganizowania. Więc na razie zostają nam te listy. - widocznie była świadoma, że zorganizowanie takiego spotkania na szczycie to jednak nie jest takie proste.

- Napisałam mu swój list. Mam nadzieję, że jak będziesz wracał do miasta to go weźmiesz by mu przekazać. - powiedziała patrząc swoimi świetlistymi oczami na swojego rozmówcę.

- Możesz mu przekazać, że mam podobne wrażenia co on. Coś się budzi. Drąży od spodu, próbuje się dostać na powierzchnię. Do tego świata. Przez skórę dociera echo tych zmagań. Niektórzy z nas odbierają to jako sny, rozdrażnienie, niepokój. Może nasi kopytni kuzyni też to odbierają. Oni są bardziej podatni na takie bodźce niż my. - mówiła zamyślonym głosem patrząc gdzieś w dal. Ale ocknęła się, pokręciła głową wracając do parującego jedzenia i obecnej sytuacji.

- Kopf chce z tobą porozmawiać. Dobrze by było byś to zrobił. Zresztą teraz po tym wyczynie pewnie nie tylko on chce z tobą porozmawiać. Obawiam się, że będziesz miał teraz wielu dawnych i nowych znajomych. - zaśmiała się cicho rozbawiona tą odmianą losu jaką było dostarczenie głodującym odmieńcom paru worków jedzenia. Zajęli się jedzeniem a garbus mógł wspomnieć co mu poprzednio mówił Knut. Raczej nie udał się ten numer z podrzuceniem “kaszanki” do obozu zwierzoludzi. Nawet zabrali ze sobą ale nie wiadomo co się dalej działo. Może zjedli, może nie. W każdym razie dalej buszowali po lesie, że strach było opuszczać jaskinię bo zaśnieżona głusza należała do nich. Chociaż od paru dni nie pokazywali się przy samej jaskini. Aż dziwne, że go napadły jakieś gobliny a nie kopytni właśnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline