Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2020, 22:10   #23
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
NIEGDYŚ


Adrian znajdował się w ciemnej przestrzeni. Niewielkiej. Było tam ciasno i ciemno. Również nieco wilgotnie. U góry było widać słońce, przynajmniej dopóki nie zaszło, by nazajutrz znowu wstać. Jednocześnie męczyć i dawać nadzieję. Stracił rachubę czasu, jak długo tkwił w tej tru… studni. Dno było wyschnięte i nie mógł wspiąć się do góry. Był zresztą za słaby. Jego małe dłonie i chude nogi nie miały szans ze śliskimi kamieniami, z których zbudowano ściany studni. Noga, którą złamał przy upadku rwała bólem nie pozwalającym zasnąć, aż do skraju wyczerpania. To cud, że sześciolatek przeżył taki wypadek. Wpadł? Czy ktoś go popchnął? Głowa wydawała się cała i to było najważniejsze. Słyszał okrzyki, nawoływania w różnych językach. Znajome głosy, a wśród nich - jego własny. Był tak cichy, tak słaby, tak żałosny. Całkowicie niknący w głębi nim dotarł do góry. Tak jak kamień rzucony w dół, zupełnie znikał w ciemnościach. Mamo! Tato! Tu, tu, przecież jestem tu…

Lizał mokre kamienie studni, jadł owady które znalazł między szczelinami. Był coraz słabszy, a ściany zaczęły napierać na niego. Przeżyć… Przeżyć… Przeżyć…

TERAZ - PO CIEMNEJ STRONIE KSIĘŻYCA


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DLOth-BuCNY&t=240s[/MEDIA]

Otworzył oczy? Czy może wciąż były zamknięte? Będąc sześciolatkiem zdiagnozowano u niego klaustrofobię. Potem zdiagnozowano jeszcze parę innych rzeczy. Co roku kolejne tabletki. Co roku coraz bardziej kolorowe. Niczym tęcza, które miała rozbić nieskończenie ciemny pryzmat jego umysłu.

Jak się tu znalazł? W tamtej chwili, nie kwestionował otaczającej go rzeczywistości. Czuł paniczny strach. Nie mógł wyprostować rąk. Mimo posiadania w drzewie genealogicznym dumnych japońskich wojowników, nie miał dość siły, determinacji i zdrowego rozsądku żeby odwalić “Kill Billa” w małej kamiennej skrzyni. Nie udałoby mu się nawet jeśli ta byłaby drewniana, a przeszedł trening jak Uma Thurman. Był już kiedyś w podobnym miejscu. Tylko wtedy był dzieckiem, a pułapka była większa lub tak mu się zdawało. Trumna dawała zdecydowanie mniejsze pole manewru niż studnia, ale dla jego mózgu nie stanowiło to wielkiej różnicy. Nie mógł opanować gorączkowego zasysania powietrza i drżenia ciała. Zdarł palce do krwi drapiąc chłodne wieko, ale nie zmieniło to nic w jego położeniu. Wtedy wybrałby choćby śmierć, byle tylko wszystko to się już skończyło. Co jednak, jeśli po śmierci czekało go dosłownie to samo? Co jeśli czekała na niego tylko ciemność ograniczająca swoimi ścianami jego wyobraźnię? Ciemność, zanim Adrian Fujinawa zdoła odcisnąć swoje piętno w świecie. Ciemność, nim stanie się kimś więcej niż tylko synem bogaczy, kolejnym prezesem, dyrektorem, ojcem, mężem, szychą w pustym świecie… Jednym z milionów. Nie może tak umrzeć.

Co dziwne, to właśnie robaki pełzające po całym jego ciele, wkradające się do wnętrza butów i spodni, pomogły mu odwrócić uwagę od tego, co działo się wokół. Wzdrygnął się, gdy skolopendra wpełzła mu do majtek. Towarzyszące temu odczucia, wyobrażenia owadów i narastające obrzydzenie przypomniały mu, że istnieje coś więcej niż nieprzenikniony, pochłaniający wszystko mrok. Wewnątrz swojego umysłu uformował w spokojnym morzu obezwładniającej czerni mocno odznaczające się kontury skrzynki. Wyobraził sobie jak jej wieko otwiera się do góry i poczuł jak wierzch trumny ustępuje. Zaczerpnął łapczywie powietrza... po ciemnej stronie księżyca.

Jak bowiem można było inaczej określić tamto miejsce? Widział chyba coś w tym stylu w jednym anime. Rysował czasem podobne grafiki. Wszystko to bladło w porównaniu z widokiem, który miał przed oczami. Nad jego głową kosmos z dawno zgasłymi gwiazdami, niczym wrakami statków w trójkącie bermudzkim, które otaczały upiorne mgławice. Nie zastanawiał się jak to możliwe, że oddycha, że cokolwiek może żyć w takim miejscu. Dopiero w skrawkach samoświadomości zaczął rejestrować, że to miejsce jest wytworem jego snów. Jak lekkie drapanie z tyłu głowy, które z każdą minutą narastało - tak w skrócie można to było określić.

Mroczne wieże na horyzoncie. Budowle nie stworzone ludzką ręką. Samo spojrzenie na nie sprawiało mu piekący ból u podnóża czaszki. Przymknął oczy, a rażące konstrukcje na moment zdeformowały się i straciły swoją ostrość. Tylko na moment, ale Adrian wolał nie spoglądać na nie ponownie i to mimo, że starały się kusić. Szeptać, żeby przyciągnąć jego spojrzenie i zahipnotyzować go, jak płomień czarnego ognia. Tu słońce nie wschodziło, ani nie zachodziło. Tu zaćmienie trwało wiecznie.

- Witaj w El’Driahomie, Adrianie - usłyszał kobiecy głos.

Nawet bardzo kobiecy, podnoszący włosy na jego karku i budzący w nim sprzeczne uczucia. Widząc to nienaturalne piękno cofnął się przerażony i wypadając z kamiennej trumny uderzył twarzą w stosik chłodnego, czarnego piasku smakującego jak popiół.

- Zdaje się, że wreszcie byłeś w stanie przedrzeć się na drugą stronę, tym razem świadomie - powiedziała. - Nazywają mnie Białą Lilią i to zaszczyt cię tutaj widzieć. Wreszcie możemy porozmawiać. Wysłuchaj mnie, bo nie wiem, ile mamy czasu. Obca energia wytrąciła twoją duszę z ciała, ale ta zawsze znajdzie sposób, aby powrócić do domu. Być może już za kilka sekund. Toteż słuchaj mnie uważnie.

Słuchał. Chłonął z daleka każde słowo. Bał się choćby podnieść wzrok powyżej stóp tej bogini, prężącej się jak lwica na skale w słoneczny dzień. Królowa wśród istot. Wszystko to co mówiła... ta alabastrowa, porcelanowa lalka w królewskiej biżuterii.... Naga, idealna jak grecki posąg. Wszystko co mówiła, a co przeszywało kosmiczną ciszę, zdawało się mieć moc. Przynajmniej na początku. El’Driahom? To przecież niemożliwe, przecież…

Istota zeskoczyła z głazu. Podeszła do Adriana klękając przy nim i chwytając go za dłonie. Pot wystąpił mu na czoło. Źle znosił towarzystwo ładnych kobiet. Pożądał ich, ale zachowywał przy tym dystans pozwalający czuć się mu komfortowo. Wolał patrzeć i czasem tego nienawidził. Uważał za prymitywne. Jednak nie miał siły uciekać i opierać się jedynemu ciepłemu doznaniu jakie zaoferowała mu ta chłodna pustynia.

- Chciałabym, żebyś tutaj pozostał na zawsze - powiedziała. - To twoja ojczyzna, tutaj ciebie chcemy. Ale to nie jest nasza decyzja, a twoja. Wiem, że całe życie pragnąłeś osiągnąć coś więcej. Wyższy stan świadomości. Porzucić ziemskie okowy i poczuć oszałamiającą euforię transcendencji. Powiem ci, jak to uczynić. Otóż… musisz zniszczyć swoją ziemską kotwicę, jaką jest twoje ciało. To takie proste, choć może wydawać się trudne i nie do zaakceptowania. Jeśli jednak odejdziesz z Ziemi na swoich zasadach, jeśli popełnisz samobójstwo… a wszystko będzie twoją decyzją… uda ci się trafić do nas. Najpewniej myślisz, że na to zasługujesz. Jednak prawda jest taka, że musisz tego dowieść. Zabicie się jest trudną próbą, ale jeśli tego nie zrobisz... to koniec końców i tak zginiesz, choćby ze starości. Tyle że wtedy będziesz sądzony na zupełnie innych zasadach. Nie będę mogła wyciągnąć do ciebie ręki. A ty nie będziesz mógł jej chwycić.

Gdzieś w kosmosie, może w innej, odległej galaktyce... Daleko, daleko stąd ktoś krzyknął, a może to tylko wybuchła kolejna gwiazda? Drapanie w jego umyśle przybierało na sile, a wraz z nim zrozumienie.

- Wiesz, co zrobić, gdy się obudzisz, prawda? Zabijesz się, mój najwspanialszy? Nawet nie dla mnie… chociażby dla siebie samego siebie. Bo na to zasługujesz - pogłaskała go po policzku, czekając na odpowiedź. - Zasługujesz na to, aby nie być już tylko człowiekiem. Zasługujesz na coś więcej.

Pokazała mu pomarańczową kulę energii, którą oplatały pierścienie zmieniającego kolory światła odbijające na swojej powierzchni otaczający ich kosmos. Nie musiała mówić czym jest ta kula, bo instynktownie Adrian sam się domyślił: Wiedza o jakiej śnił. Zrozumienie wszechrzeczy dające niemal boskość, sensu istnienia. Jedność z każdą istotą, rośliną, budowlą, materią. Odpowiedzi na wszystkie niezadane i zadane pytania.

Chciał żeby to było prawdziwe. Chciał bardzo, ale był po prostu zbyt mądry by nie zauważyć drobnych niuansów, które nie trzymały się kupy. Wtedy zrozumiał, że śni i przyniosło mu to rozczarowanie.

-Nie.

Z całą mocą i determinacją odepchnął od siebie kojące ciepło jej rąk. Jednocześnie odrzucił roztoczoną przez kobietę wizję tego czego pragnął.

-Kłamiesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Marzeniem, które ulotni się po przebudzeniu. Bo w przeciwieństwie do El’Driehom nie istniejesz. Jesteś tylko pyłem na wietrze.


Wiedział to całym sobą. Istota, która powinna wiedzieć wszystko, myliła się w tak wielu sprawach. Przekręcała tyle rzeczy. Zaprzeczała temu co on, jedynie niedoskonały 17-latek, wiedział od dawna. Bogini zamarła w bezruchu i zaczęła się rozpadać. Faktycznie zmieniać w pył, który natychmiast się rozwiewał i mieszał z wieczną nocą otaczającego świata. Dokładnie tak jak powiedział Adrian. Tak jak to sobie wyobraził. Tylko pył na wietrze.

-Na swój sukces zapracuję sam. Nie ma drogi na skróty. Nie pozwolę nikomu kierować swoim losem. Inaczej to oszustwo, a oszustwo jest za bardzo ludzkie żeby miało stanowić drogę do boskości.

Chwycił między palce ostatnie unoszące się w powietrzu cząsteczki Białej Lilii. Po chwili, prócz nich, nie został po niej żaden ślad. Adrian wyprostował się i spojrzał na największe martwe słońce nad głową. Zaćmienie dobiegało końca. W jego gałce ocznej odbił się słoneczny błysk.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 25-11-2020 o 18:35.
traveller jest offline