Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2020, 03:11   #25
Sepia
 
Sepia's Avatar
 
Reputacja: 1 Sepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cv-KVKpY0dA[/MEDIA]
Ktoś powiedział kiedyś, że śmierć jest równie naturalna jak narodziny, że jest częścią niekończącego się cyklu radości i bólu. Wszyscy przecież umrzemy, jednak to, że nie możemy się pogodzić z własną śmiertelnością i śmiertelnością tych, których kochamy, czyni nas ludźmi. Bez względu na to, jak niespodziewana bywa śmierć, ci, których oszczędza, nigdy nie pogodzą się ze stratą. Nie istniały słowa będące w stanie oddać potęgę bólu i żałoby, w których pogrążyła się Nika. Przemierzając elizejskie pola cmentarza, czuła że się rozsypuje, pozostawiając za sobą szlak spreparowany z własnych nadziei, marzeń oraz kawałków ciała. Idylliczny obrazek malowany kawałkami jej ciała i złotym, słonecznym blaskiem. Perfekcyjna ikona godna powieszenia w kościelnej sali, gdyby nie Dżuma. Ona nie widziała słońca, jej świat zastygł w szarości późnej jesieni, gdzie słota, zimno i wcześnie zapadający mrok królowały niepodzielnie zarówno w świecie materialnym, jak i tym drugim. Kroczyła wysypaną białym żwirem alejką, uginając się pod ciężarem z jakim nie dałaby sobie rady, gdyby nie koktajl leków będących głównym składnikiem diety. Krok za krokiem, ciągnęła się wśród mgły i lodowatej mżawki, widzianej tylko dla niej… a może to śmierć oblepiała ją całą, wypaczając rzeczywistość pod swój upiorny, karykaturalny obraz i podobieństwo?

Szumna czuła ją w sobie i miała wrażenie, że wszyscy to widzą - cień wymalowany na ściągniętej twarzy, pustkę wyzierającą ze źrenic szarych oczu pełnych szaleństwa trzymanego na chemicznej smyczy ketaminy i benzodiazepin, doprawionych do smaku sertaliną. Czarny, żałobny kir przyrośnięty jak druga skóra. Szaleństwo na jakie nie pomagała żadna terapia, bo jak można opisać terapeucie uczucie wszechogarniającej pustki? Smutku przygniatającego ciało do ziemi, jakby do każdego mięśnia przyczepiono bryłę ołowiu. Jak opisać tę rozpacz, przytłaczające pragnienie zniknięcia z powierzchni ziemi? Wrażenie dyszącego w kark fatum, zamknięcia w kręcącej się karuzeli powtarzających schematów? Wszystko wiecznie się powtarzało: dzień i noc, lato i zima, życie i śmierć. Świat stawał się pusty i bez sensu. Wszystko kręciło się w kółko, wszak co powstaje, musi przeminąć, co rodzi się, musi umrzeć. Wszystko się znosiło, dobro i zło, głupota i mądrość, piękno i brzydota. Wszytko było puste. Nic nie było realne. Już nic się nie liczyło… prócz jednego - zapewnienia zmarłym spokoju, bo dla tych żyjących dalej nigdy go nie będzie.

Terapeuci i psychiatrzy mówili Benernice, że po stracie bliskiej osoby jest coraz łatwiej. Mówili, że czas leczy rany. Jednak ona nie potrafiła pojąć, jak to możliwe. Z każdym mijającym dniem było coraz trudniej. Świat stawał się coraz mroczniejszy, a ból się pogłębiał, i gdy myślała że oto pierwszy raz od nieskończoności spędzonej w zimnej pustce da radę złapać rozpaczliwy haust powietrza, na czarnych skrzydłach spadała na nią kolejna wiadomość o stracie kogoś bliskiego.
Dziewczyna ciężkim krokiem sunęła przed siebie, równie pełna życia co mityczna żona Lota po spojrzeniu na płonącą Sodomę, a w zmaltretowanej głowie wciąż odbijał się głos jej matki, recytujący ulubiony wiersz:

"Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…"

Ściągnięte, pobladłe usta zadrżały niekontrolowanie, przełknięcie śliny stanowiło wyczyn na skalę olimpijską. Zniknął cmentarz i soczyście zielona trawa głaskana łagodny wiatrem pod niebem barwy najczystszego szafiru. Wrócił mrok nocy i ostre światła reflektorów, wyławiające z ciemności wnętrze płonącego samochodu. Zapach benzyny i surowa woń rozprutych wnętrzności siedzącego obok brata. Urwana głowa ojca leżąca na asfalcie przed maską i jego kadłub rzygający czerwienią z karku. Ręka siostry ściskana kurczowo we własnej dłoni, choć drobne ciało wyleciało przez przednią szybę… mama leżąca tuż obok, próbująca ostatkiem sił sięgnąć w kierunku swojego dziecka, łzy na jej twarzy wymieszane z posoką. Wszystkiemu towarzyszył ból palonej żywcem skóry i nagły wybuch bieli łaskawie odcinający świadomość… i koniec. Światło przegoniło czerń. Wróciły wesołe, pierzaste chmurki, gnane wysoko w górze letnim, przyjemnym wietrzykiem. Pozostał tylko chłód.

Blondynka potrzebowała przystanąć i odliczyć trzydzieści oddechów, podczas, gdy wokoło zapadła obezwładniająca cisza żałoby. Czas, w którym już wszystko zostało powiedziane. I teraz można już tylko siedzieć i patrzeć na świat okaleczony stratą, w którym nie da się żyć, ani nie ma powodu czegokolwiek robić… w sumie powinna przywyknąć. Niestety do niektórych rzeczy po prostu, kurwa, przywyknąć się nie dało, nieważne co sobie próbujemy wmówić… a gdy myślała, że gorzej być nie może, wtedy pojawił się on.

Wszyscy mieli swoje demony. Upiory, które uwielbiały wychodzić z najmroczniejszych zakamarków pamięci akurat wtedy, gdy ludzka dusza najmniej była przygotowana na konfrontację z nimi. Wykorzystywały słabość szargającej, obezwładniającej żałoby, spijając łzy rozpaczy bezpośrednio z serca ofiary, zupełnie jakby było ono srebrnym półmiskiem pośrodku suto zastawionego stołu. Upiór Bereniki objawił się cały na biało.
Biała koszula tak niepasująca do zabawy w grabarza. Białe, przerzedzone włosy gładko przylizane do czaszki. Białe zęby za które zwykły człowiek przeżyłby spokojnie cały rok nie przymierając głodem. Blada, mokra od potu skóra i te blado-szare oczy martwej ryby… z czymś obrzydliwym, kotłującym się pod pozornie spokojną powierzchnią. Do tego perfekcyjnie przystrzyżony wąs… brakowało mu tylko tych tandetnych, rogowych okularów. Przypominał wąsiastego Woddy’ego Allena, zniszczonego życiem w Polsce za głodową pensję i robotę na czarno u prywaciarza w fabryce azbestu. Tak przez piętnaście lat.

- Wcale nie wypleniono zła, tylko zmuszono je do zejścia w podziemie - widok starego wykładowcy przywołał głos innego starucha. Tym razem odzianego w sutannę. Stał przed Szumną, podczas gdy ona siedziała obok Andrzeja na ławeczce w kościele Matki Boskiej Różańcowej na Targówku - Ukryte plugastwo pozostaje groźne. Kiedy jest dobrze widoczne, można nim gardzić i czuć się lepszym. Ludzie tego potrzebują. Niektórzy wręcz nie mogą bez tego żyć. Inną zaletę nieskrywanego plugastwa docenicie, jeśli odpowiecie sobie na pytanie, czy wolelibyście odpierać frontalny atak, czy walczyć z niebezpieczeństwem czającym się jak wąż w wysokiej trawie? I wreszcie, chociaż może zanadto się w to wgłębiam, nie można mieć frontu bez tyłu, a góry bez dołu, tak więc wcale nie jestem przekonany, że światło może istnieć bez mroku, czystość bez brudu, a dobro bez zła.

Światło i mrok, dobry i zło. Jebana, klesza sofistyka. Dziewczyna drgnęła, niewidzącym wzrokiem patrząc na kopaną dziurę: głęboką, idealną na trumnę. Ze wszystkich widm, nawiedzić musiało ją akurat to jedno, za którym nie tęskniła ani odrobinę, co począć? Odwiedziny umarłych nie mogły przecież nieść nic dobrego, tak było i tym razem.
Słuchała więc, a pełne wyrzutu słowa trafiały brakującymi puzzlami w odpowiednie miejsca jej głowy. Nie powinna była go zabijać, nikt nie uczynił z niej najsprawiedliwszego z sędziów… sama też ściągnęła na ukochanych zagładę. Jednym, nierozsądnym czynem.
Słodki jad sączył się przez popękane serce prosto do duszy… miała dość i czuła się tak potwornie zmęczona. Prawdą było powiedzenie, że kiedy się zdycha całe życie przebiega przed oczami… nikt nie mówił jednak o tym, że kiedy patrzy się, jak umiera osoba, którą się kocha, doświadczenie jest podwójnie bolesne, bo przezywa się na nowo dwa życia, niegdyś idące tą samą drogą… a potem nie zostaje nic innego niż dźwiganie ciężaru straty samemu.

Strata za stratą, śmierć za śmiercią. Niekończąca się żałoba od której szło postradać zmysły.
- Masz rację - wychrypiała ze wzrokiem wbitym w wykopany grób. Trochę strachu i cierpienia, aż nadejdzie upragniony spokój. Dziewczyna westchnęła. W życiu bywały chwile, kiedy nie wie się, co ze sobą zrobić i dokąd pójść, a cała przyszłość wydaje się być jedynie czarną pustką. I bynajmniej nie wydaje się interesujące, co się w tej pustce znajdzie. Chce się tylko przestać widzieć, słyszeć. Czuć. Po prostu przestać być.

Nie żeby wyobrażała sobie, iż znika, nie wywołując krótkiego żalu: nekrologię miała zapewnioną: raczej chodziło o to, że gdzieś za żałobą, której nie przeczyła, widziała życie innych trwających nadal, niezmiennie; widziała ich, tkwiących nadal w swych zajęciach, rozrywkach, problemach, jak bywają w tych samych miejscach, u tych samych ludzi; nic się nie zmieni w rozkładzie ich egzystencji. Z obłędnego układu wyniesienia w wynurza się okrutnie układ przeciwny: nikt nie potrzebował jej naprawdę. Andrzejowi będzie lepiej jeśli zrobi to, co powinna już dawno i wreszcie się przekręci, niwelując potrzebę ciągłego zamartwiania o nią. Zbrodnia i kara, krzywda i zemsta, wcześniej czy później, ale zawsze idą w parze.
Zrobiła krok do przodu, potem kolejny i nagle biały żwir uciekł jej spod stóp.

Stała na piaskowych płytkach działkowej altanki pod Warszawą, śliskich od krwi. Czerwone były ściany, czerwone jej ręce trzymające młotek i ogrodowe nożyce. Przed sobą miała podwieszonego za nogi skurwysyna, kwilącego i jęczącego aby mu darowała, puściła wolno. Przecież już nigdy nawet nie spojrzy na żadną dziewczynkę, nie chciał nikogo skrzywdzić, a w ogóle to jakieś nieporozumienie.

Nieporozumienie miało dwanaście lat, długie czarne włosy i niebieskie oczy tak pełne życia, że sam ich widok potrafił obudzić we wraku pokroju Bereniki coś, czego nie miała ochoty tłumić psychotropami i wódką - nadzieję na normalność. Pewność, że życie jest piękne i cokolwiek by się nie działo, warto o nie walczyć. Wiarę w ludzi… Dorota zawsze widziała w pokracznych, skarlałych istotach gatunku Homo Sapiens ich najlepsze cechy, wierzyła w ich dobro… aż do chwili, gdy stary, sapiący zwyrol odarł ją z całego blasku. Zabrał światło z oczu, zostawiając zbrukaną, połamaną. Zmiął ją i odrzucił w kąt jak zużytą, zepsutą zabawkę.
Nie wykazał choćby krztyny skruchy, ani wtedy gdy w żywe oczy kłamał rodzicom Dory, że mała łże i do niczego nie doszło, ani później. Zasłaniał się powagą byłego rektora Uniwersytetu Warszawskiego, mamił i bił się w pierś. Zaklinał, zarzekał, aż kupił dorosłych chcących uwierzyć w wygodniejszą wersję prawdy. Śmiał się bezczelnie ofierze w twarz aż ta nie wytrzymała i odebrała sobie życie. Nie z tęsknoty - z poczucia wstydu, upokorzenia.

Berenika zrobiła kolejny krok w stronę grobu, chociaż nie widziała go. W swojej głowie znowu klęczała nad powalonym na plecy, przywiązanym do kaloryfera dziadem, łamiąc go od dołu. Zaczęła od stóp, wpierw miażdżąc paluchy młotkiem sztuka po sztuce, a potem odcinając je sekatorem. Profilaktycznie rozpaliła wcześniej w piecu kaflowym, grzejąc w nim saperkę aby przypalić rany. Staruch nie mógł się wykrwawić zanim z nim nie skończy. Pracowała w skupieniu, łamiąc dźgając i wyrywając miękkie tkanki szczypcami, gdzieś obok puszczając zduszone kneblem z koszuli wrzaski czystego cierpienia oraz smród kału i uryny. Traktowała zadanie jakby było ważnym projektem do szkoły, nie czuła ani złości, ani nienawiści, tylko nicość. Wymierzała karę sumiennie, polewając ciało lodowatą wodą, gdy zemdlało. Nie mógł mdleć, miał cierpieć.
Tak jak cierpiała Dorota.

Z powrotem na cmentarz przywołał ją głos umarłego.
- A może jednak uciekniesz? - zapytał drwiąco.

Berenika zamrugała, przenosząc spojrzenie z dziury w ziemi na mężczyznę. Uciekać?
Zmarszczyła brwi, nie do końca wiedząc czemu miałaby uciekać, ponownie popatrzyła na świeży grób. W jej wnętrznościach coś się poruszyło, jakby czarny, śliski wąż.
Pogrzebać… żywcem…

Wąż zasyczał i strzyknął jadem, wypalając w pancerzu stagnacji pierwszą dziurę. Blondynka zacisnęła szczęki i pięści, jej oddech przyspieszył. Dlaczego miała dać się pogrzebać żywcem, bo tak mówił skurwiel który sam siebie poddał procesowi dehumanizacji? Potrząsnęła głową, zrzucając z siebie trującą pajęczynę kłamstw. Jasne, nie był mordercą. Był pedofilem, chuj wiedział ile dzieci skrzywdził w swoim spierdolonym jak Windows 2000 życiu. Ile razy mu się upiekło, ile pozostawił po sobie Dorotek… jebać to. Mógł ich zostawić i setki, ale ruszył tę, której ruszyć nie powinien.

Czarny kir na ramionach blondynki poruszył się, gdy nagle skoczyła do przodu i bez ostrzeżenia trzasnęła czołem w twarz wąsacza. W powietrzu zachrzęścił odgłos łamanego nosa, po nim ciszę przerwał głośny okrzyk boleści który zamilkł, gdy Nika chwyciła starucha za gardło i mocno ścisnęła. Piękna melodia urwała się, z nosa prosto na wąsy potoczyły się dwie rubinowe strużki, mrugając wesoło.

- Morda ubeku - Dżuma wycedziła, szarpnięciem wrzucając ciało do przygotowanego dołu.

Worek mięsa gruchnął o twardą glebę z łoskotem, a ona wreszcie się uśmiechnęła.
- Morderczyni! - doleciał do niej nienawistny krzyk. Stanęła nad krawędzią rowu, spoglądając zimno na postać wewnątrz. Robak pełgający w ziemi… zaciśnięte do bólu dłonie chciały ponownie zacisnąć się na jego gardle, albo wbić się kciukami w oczodoły żeby zostawić w czaszce dwie, ciemnoczerwony jamy. Lubiły to, miały już doświadczenie.

- Masz rację, niepotrzebnie cię zabiłam - stwierdziła obojętnie, zdejmując szal z ramion - Śmierć to za mała kara dla takiego śmiecia. Powinnam ci była przetrącić kręgosłup żebyś do końca swojego żałosnego życia srał pod siebie i żarł przez kroplówkę… i mówisz o Bogu, komuchu? Religia jest pełna przemocy, nielogiczna, nietolerancyjna, nierozerwalnie złączona z takimi pojęciami jak rasizm, ustrój plemienny czy bigoteria; zakorzeniona w ignorancji i wrogo nastawiona do wszelkich prób poznawczych, pogardliwa wobec kobiet i narzucana dzieciom. Dlatego je ruchałeś, Bóg ci kazał? - sapnęła, aby zaczerpnąć powoli powietrza. Gdy je wypuściła ręce już jej się nie trzęsły.
- Oboje jesteśmy mordercami i, jeśli Bóg istnieje, widzimy się w piekle - zrzuciła czarny materiał na starucha - Do tego czasu nie wchodź mi w drogę, bo znowu cię zabiję.

Odwróciła się napięcie, podejmując szybki marsz ku wyjściu i nie oglądała się za plecy. W uszach dźwięczał jej głos wuja: ”Cokolwiek zrobisz, i tak tysiące ludzi przed tobą to już zrobiło. Cokolwiek czujesz, inni czuli to przed tobą, cokolwiek cię spotka, nie będzie to nic nowego. Jeśli więc robisz coś złego, nie martw się, bo inni nie byli lepsi. Wszystko to już ktoś przed tobą przeżywał, czuł, komuś zrobił. Nie przecierasz szlaku, tylko idziesz po szeroko udeptanej drodze.”
 
__________________
Nine o nine souls - don't do this
Nine o - no more pain now
Nine o nine souls - it's easy
I'm gonna take on all your battles

Ostatnio edytowane przez Sepia : 26-11-2020 o 03:46.
Sepia jest offline