Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2020, 00:31   #231
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 101 - 2037.V.22; pt; popołudnie

Czas: 2037.V.22; pt; południe; g. 13:45
Miejsce: Old St.Louis, Sek IV University; Grand Center; magazyn FOB
Warunki: wnętrze magazynu, ciepło, jasno, sucho na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, pogodnie, powiew


- Długo jeszcze? Co oni tam robią? - Ruben stanowczo nie był stworzony do bezczynnego czekania. Zwłaszcza za kółkiem. Takie czekanie to jak czekanie w korku. Tylko bez korka. I do tego w mundurze i wozie jakich wcale nie miał ochoty zakładać. Z pewną zazdrością spojrzał na tych co mieli na sobie policyjne mundury.

- Może orgie? - Vita miała zdecydowany ubaw z niezbyt dobrego humoru nowego kolegi. Law nie wiedział kto właściwie rozdzielał obsadę ludzi Alvareza ale częściowo spełnił jego ciche nadzieję. I latynoska ślicznotka nie trafiła do obsady ich małego konwoju ani do radiowozów ani do furgonetki. Ale pełniła funkcję podobną jak u nich Yoshiaki czyli miała czekać na powrót konwoju do tych opuszczonych magazynów gdzie mieli półmetek. Problem był taki, że póki nie dostali wezwania z sądu to i tak wszyscy spędzali ten nerwowy czas oczekiwania razem. No a Chinka i Latynoska miały ten komfort, że nie miały na sobie mundurów tylko “coś normalnego”. I na wszelki wypadek mogły kogoś zastąpić gdyby ktoś im odpadł w ostatniej chwili. Na razie jednak byli w komplecie więc nie było takiej potrzeby.

- Orgie? Z ADVENT-em? - Ruben popatrzył na nią krzywo. Latynoska z niechęcią ale skrzywiła się niemo przyznając, że nie do końca przemyślała ten żarcik. Ale to czekanie się przedłużało a im bardziej się przedłużało tym bardziej szarpało ludziom nerwy. Najgorsze, że nie było wiadomo ile trzeba czekać. Nie mieli konkretnej godziny bo musieli czekać aż się rozprawa skończy. A Laura tylko na oko jeszcze rano mówiła, że przed 12-tą to się pewnie nie skończy. Ale na wszelki wypadek zjechali się tutaj już przed 10-ą. A tu się już zbliżała powoli przerwa obiadowa.

- No a co tu się wyprawia? Orgie? Niestosowne zachowanie? Chcecie zaraz dostać mandat za obrazę moralności? - młoda policjantka musiała usłyszeć o czym rozmawiali. Co nie było trudno. Czy ci z X-COM czy ci od Alvareza jakoś czuli międzyludzką więź wiedząc, że wszyscy jadą na tym samym wózku. Dosłownie. I towarzystwo obsiadło maski, przewróćone kubły i skrzynki mieszając się ze sobą. Każdy sobie radził z tym stresem i czekaniem jak mógł. Nancy chyba była jedną z tych co sobie radzili z tym stresem najlepiej. Wydawała się pogodna i na luzie. Jakby miała pojechać do miasta i bułki kupić. Nawet pozwalała sobie na żarty. Takie jak teraz gdy wycelowała pałkę w stronę rozmawiajacych i zrobiła groźną minę. Chociaż tak ironicznie, że większość towarzystwa się roześmiała.

- Mandat to może nie. Chyba, że można zapłacić w naturze. - Vita zrobiła chytrą minkę i całkiem ładnie zripostowała ten żarcik odbijając piłeczkę agentce X-COM.

- Próbujesz przekupić funkcjonariusza na służbie? Za to będzie kolejny paragraf. Surowy. - policjantka zmrużyła oczy jakby na poważnie zastanawiała się czy Latynoska próbuje ją przekupić. Robiło się nawet ciekawe widowisko z tą dwójką gdy cichy dźwięk połączenia rozległ się uciszając wszystkie inne głosy.

- To Laura. - Yoshiaki co miała ze sobą mobilne centrum łączności zdążyła powiedzieć kto dzwoni. Wszyscy się spodziewali, że prawniczka zadzwoni. Ale jednak gdy wreszcie to się stało to i tak wszystich zelektryzowało.

- Skończyliśmy. Zaraz powinniście dostać wezwanie. - Laura połączyła się jeszcze z sali sądowej. Jeszcze zbierała dokumenty a skazańców dopiero wyprowadzano. Ale to znaczyło, że operacja zaczyna wychodzić ze stanu przygotowań do realizacji.

- James da nam znać jak będą wychodzić. - Nancy dała sobie spokój z żartami. Teraz już mogli dostać wezwanie w każdej chwili. Znów zrobiło się nerwowo jak tuż przed skokiem ze spadochronem. Jak jeszcze się było w samolocie ale drzwi już były otwarte. Coś jednak wiedzieli co się dzieje w okolicach sądu. Yoshiaki obserwowała wszystko z góry ze swojego latającego drona. No i był jeszcze drugi agent Cartera, James. Stanowił ich odwód. Miał cywilne ubranie i swoje papiery prywatnego detektywa co pozwalały mu mieć broń. Miał obserwować “z dołu” co się dzieje przy sądzie. Jednak co żywy człowiek, jego doświadczenie i intuicja to nie robot latający kilkaset metrów ponad dachami nowoczesnego centrum miasta. Na razie jednak nie dzwonił. Za to zadzwonił ADVENT.

- … tak, już wysyłamy konwój, niedługo u was będą… - Yoshiaki co przyjęła na siebie rolę policyjnej dyspozytorki jaka przyjmowała polecenie od ADVENT spięła się słysząc w uchu ten obcy, nienaturalny głos. Co nawet jak mówił ludzkim językiem to wydawał się obcy. Podobno adventyści sami z siebie nie potrafili mówić w żadnej ludzkiej mowie i mieli swój dziwny i obcy język. Ale translatory wmontowane w hełmy pozwalały im się komunikować z ludźmi. Podobno. Tak przynajmniej mówiła powszechna opinia.

- No to… Za 5 minut ruszamy. - Nancy westchnęła po raz ostatni i spojrzała na zegarek. Właściwie mogli ruszać już teraz. Ale jak mieli udawać, że przyjechali z komisariatu a nie stąd to trzeba było nieco poczekać.




Czas: 2037.V.22; pt; południe; g. 14:15
Miejsce: Old St.Louis, Sek IV University; Grand Center; okolice sądu
Warunki: wnętrze samochodu, ciepło, jasno, sucho na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, pogodnie, powiew


- I znów czekamy… Po co nas wezwali jak każą nam teraz czekać? - Ruben znów się irytował. Już wydawało się, że sprawa ruszy z miejsca, wyjechali z magazynu, przejechali przez centrum, zajechali pod sąd… i czekali. Znowu. Tym razem nie mieli pojęcia dlaczego. Ile może trwać zapakowanie skazańców do transportu? Co oni tam jeszcze robią?

- Może się skapnęli? I zastawili zasadzkę? - mruknął któryś z przebranych policjantów. Też im się udzielało to napięcie. Wydawało się, że wszystko jest gotowe a tu musieli stać jak nieruchomy cel dla patroli ADVENT-u. A ci byli tuż obok. Nawet przechodzili obok czekających samochodów o dwa kroki obok.

- Spokój. By się skapnęli to już by nas mieli. - mruknęła Nancy by uspokoić nastroje. Leniwie oparła łokieć o otwartą szybę idealnie symulując znudzoną, rutynę. Zwłaszcza, że dzień już był z tych letnich, ciepły i słoneczny.

- O. Zobaczcie. Nasza nowa koleżanka. Ruben widzisz ją? Co myślisz? - znów czekali. Aż w którymś momencie drzwi od sądu otworzyły się ale nie wyszedł ADVENT eskortujący skazańców tylko pracownica sądu. Dokładniej to w administracji. Młoda, zgrabna brunetka w okularach ubrana wedle biurowego dress code świetnie pasującym do takiego miejsca. W sam raz by odwrócić chociaż na chwilę uwagę Rubena. I pewnie większość panów czekających w samochodach.

- No niezła, niezła. Dałbym… No nie widzę jej zbyt dobrze… I tak z profilu albo od tyłu… Ale jakieś 8 na 10… - Ruben ze znawstwem ocenił odchodzącą pracownice sądowej administracji. W słuchawkach dały się słyszeć ciche śmiechy kolegów więc plan by jakoś rozładować napięcie nawet wypalił.

- A mnie ile byś dał? - niespodziewanie w słuchawkach dał się słyszeć głos Vity. Nie było jej w konwoju ale razem z Yoshiaki wciąż miały łączność z całą grupą. W słuchawkach znów dały się słyszeć złośliwe, męskie chichoty.

- O albo mnie? Ile byś mi dał Ruben? Albo Yoshiaki? - Nancy bezlitośnie dorzuciła swoje trzy grosze dorzucając dodatkowy balast do czarnoskórego amanta zanim ten się zdążył wygramolić z ambarasu w jaki wprawiła go Latynoska.

- Mnie to wcale nie obchodzi! Nie gadajcie tyle! Skupcie się! - Chinka prychnęła na nich wyraźnie zirytowana. Albo zażenowana. W eterze chichoty kolegów urosły do regularnego śmiechu.

- Jest James! Zaraz będą. - drzwi do sądu znów się oworzyły ale tym razem wyszedł przez nie jakiś mężczyzna. Ruszył szybkim, energicznym krokiem z aktówką w ręce. Ale zbiegając po schodach przełożył ją do drugiej ręki a sam sięgnął po swoje holo.

- To jest James? Ten krawaciarz? - Ruben co prawda nie bardzo ze swojego miejsca widział wszystkie detale tak samo jak u Nurii. Ale wydawało mu się, że przecież rozpoznałby kolegę xcomowca którego regularnie mijał na korytarzach bazy. Law chociaż siedział w pierwszym radiowozie więc miał nieco bliżej też musiał przyznać, że ludzie Cartera to jednak znali się na tych przebierankach. Jakby Nancy nie zwróciła uwagi na niego to pewnie by uchodził za kolejnego korposzczura pracującego w sądzie.

- Tak, to on. Idą, mają ich, wszystko w porządku. - agentka X-COM pokiwała głową twierdząco i szybko streściła coś co musiała odczytać z mowy ciała kolegi bo ten nawet za bardzo na nich nie spojrzał. A nie dzwonił ani nic bo Nancy nic nie odebrała. Wszyscy się wpatrywali z napięciem w te główne drzwi sądu i te wreszcie otworzyły się.





Pierwszy wyszedł lancer ADVENT-u. Rozejrzał się schodząc spokojnym krokiem po schodach. Za nim szło dwóch następnych. I kolejny, zwykli już żołnierze ADVENT-u na czele oficera. Eskortowali trójkę skazańców w pomarańczowych drelichach. Całość schodziła w kierunku czekających przed sądem samochodów.

- No to czas na przedstawienie. - Nancy klepnęła w mundurowe ramię szefa skanerów, puściła mu oczko, uśmiechnęła się jakby szła komuś psotę zrobić i otworzyła drzwi aby wyjść z samochodu. Podeszła dwa kroki i stanęła z kciukami wsuniętymi za pas główny czekając aż adventyści i skazańcy dotrą do niej.

- Porucznik Xenia Common. Chyba macie dla nas jakichś ptaszków co? - zagaiła do barczystego oficera jaki dowodził eskortą i pokazując mu swoje elektroniczne papiery z jakimi skanerzy nie mieli nic wspólnego. Oficer skierował swój cyklopi wizjer na legitymację, na twarz właścicielki co jeszcze dobry aktor mógłby znieść. Ale wziął też skaner by zeskanować legitymację i chwilę coś sprawdzał. Pewnie czy jest potwierdzenie z bazy, że to właście ci tutaj gliniarze mają przejąć skazańców. Ale musiał dostać takie potwierdzenie o to już się postarali skanerzy. Oficer skinął głową, oddał legitymację policjantce i syknął coś do swoich ludzi. Ci popchnęli skutą trójkę w pomarańczowych drelichach a czekająca porucznik X.Common machnęła na nich ręką przyzywająco.

- Dobrze chłopcy, bierzcie ich i do paki! - zawołała do swoich ludzi więc policjanci i strażnicy przejęli więźniów pakując ich do otwartej paki więziennej furgonetki. Parę chwil i było po wszystkim. Drzwi wewnętrzne zostały zamknięte, dwaj alvarezowcy przebrani za strażników zamknęli wtedy pancerne drzwi zewnętrzne i walnęli w ścianę na znak, że są gotowi do odjazdu.

- No. To nic tu po nas. Nie będziemy wam czasu zajmować na pewno bardzo zajęci z was faceci. - porucznik policji pożegnała się z adventystami niedbałym ruchem ręki, odwróciła się i wróciła do swojego radiowozu. Dobrze, że ona jechała w pierwszym wozie bo Ruben to najchętniej z miejsca by ruszył paląc gumy na asfalcie. A agentka nie. Ruszyłą zgodnie z przepismai nawet migacz dała jak włączyła się do ruchu.

- Teraz tylko pytanie kiedy się zorientują. - Nancy mruknęła cicho ni to do siebie ni to do Lawa. Ale dzięki komunikatorom słyszeli ją wszyscy. Wciąż było groźne, że adventyści się połapią i poślą im w tylne szyby trochę kulek. Albo narobią rabanu szykując blokady a tutaj, w centrum, zdecydowanie oni byli na swoim podwórku. Całkiem odwrotnie niż jak coś się działo w sektorze VIII-mym przy rzece albo innych peryferiach gdzie byli w mniejszości i na gościnnych występach.



Czas: 2037.V.22; pt; popołudnie; g. 16:00
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; klub “The Hood”
Warunki: impreza, klub, ciepło, jasno, sucho



- Ja od razu wiedziałem, że wszystko będzie dobrze! - Ruben był zachwycony. Uwielbiał być w centrum uwagi. Zwłaszcza płci pięknej. A teraz niewątpliwie był. No ale umiał przecieć wykreować się na gwiazdę pierwszej wielkości. Jakby ktoś słuchał tylko jego wersji wydarzeń to mógłby uznać, że sam jeden wszystko zorganizował, wymyślił i zrealizował. A reszta to co najwyżej mu trochę pomagała.

- Słyszałeś Law? Może następnym razem zamiast Nancy to wyślesz Rubena? - Yoshiaki popatrzyła na niego krytycznym wzrokiem skoro siedzieli przy jednym stole. Ale jakim stole! Tutaj to jeszcze nie byli. W VIP-owskich lożach klubu, tu gdzie normalnie bawili się ci co nie chcieli się bawić publicznie. Okazało się, że “The Hood” ma i takie rozrywki.

- Tak jest! Wóda, koks, dziwki, lasery! - wydarł się radośnie jeden ze skazańców. Wciąż miał na sobie pomarańczowy drelich chociaż już rozpięty. Ale właściwie to miał rację. Otaczały ich gorące kociaki, zimne drinki, kolorowe światełka i splendor zwycięzców. Czego chcieć więcej? Zwłaszcza jak już człowiek usłyszał wyrok skazujący na śmierć. Albo coś gorszego. Właściwie to nie było wiadomo co się działo na tej Kubie ale każdemu wystarczało, że stamtąd nie wrócił jeszcze nikt kto by mógł o tym opowiedzieć. A ze względów bezpieczeństwa nikt ich nie uprzedził o planowanej akcji. Więc dowiedzieli się dopiero w furgonetce jak rozpoznali w strażnikach swoich kolegów z rewiru. Ale ich zamurowało!

- O! Patrzcie! Jesteśmy w telewizji! - wrzasnął ktoś z gości na tej zamkniętej imprezie. Vita szybko złapała za pilot, powiększyła obraz i podgłośniła dźwięk.





… Oto rysopis podejrzanej, podała się za porucznik Xenię Common ale to prawdopodobnie fałszywa tożsamość. Jeśli ktoś z państwa zobaczy tą osobę lub może podać jakieś informację prosimy o natychmiastowy kontakt z organami ścigania. Przypominamy, że dzisiaj około godziny 14:30 fanatyczni terroryści podszywając się za patrol policji przejęli skazanych właśnie recydywistów spod budynku Sądu Głównego w St. Louis. Oto rysopisy podejrzanych…

Spikerka z żalem mówiła o tym podłym przestępstwie dokonanym w biały dzień, w samym środku miasta. Oczywiście musiała kłamać. Jak wszystkie oficjalne środku przekazu sączące propagandę obcych. Więc okazało się, że w budynku sądu terroryści rozpylili gaz nieznanego pochodzenia i liczba ofiar tego ataku nie jest jeszcze znana. Ale tak jak dziennikarka była smutna i rozczarowana takim zachowaniem tak jej smutek i rozczarowanie bawiły imprezowiczów w zamkniętej części klubu.

- No nie powiem. Świetna robota. Przyznam, że miałem wątpliwości. Ale poszło lepiej niż myślałem. Widzisz sąsiedzie? Nie musimy udawać, że się nie znami i nie widzimy. To duże miasto. Wszyscy się zmieścimy. Możemy sobie nawet pomóc nawzajem. - w klubie czekał też sam Alvarez. Powitał ich z otwartymi ramionami jak na dobrego gospodarza przystało. On też sponsorował ten balet. Gdy uczestnicy akcji przekroczyli próg tego wewnętrznego kręgu zostało im tylko wybierać na co akurat mają ochotę. Wydawało się, że cały klub jest do ich dyspozycji.

Z oczywistych względów nie mogli pojechać do bazy X-COM. A jakoś wszyscy byli zgodni na ten klub co już tyle razy ich gościł i chyba każdy miał z nim miłe wspomnienia. No i to był niezły punkt zborny po akcji do jakiego wszyscy mogli bez problemu trafić. Gdy odjeżdżali z sądu Nancy postawiła trafne pytanie. To nie było pytanie “czy” tylko “kiedy” się ADVENT i rządowi połapią, że ktoś ich wyrolował. Mogli prawie z miejsca to by było gorąco tak wyrwać się z ogonem ADVENT-u w samym sercu ich podwórka. Ale każda uliczka i krzyżówki przybliżał ich do FOB. A pościg nie następował. W eterze też było cicho. Nikt nie robił larum, że poszukiwani są jacyś przebierańcy. Wreszcie trzy pojazdy zajechały przed bramę magazynu gdzie Vita już czekała z otwartymi drzwiami i gestem poganiając ich by czym prędzej wjechali do środka. A wciąż panowała cisza. Dron Yoshiaki patrolował okolicę a ona sama słuchała eteru ale nic nie wyglądało podejrzanie. Gdy grupka przebierańców jak na wyścigi zdejmowała z siebie mundury przebierając się w zwykłe ubrania, ktoś szukał drugiej nogawki czy rękawa, albo butów, nawet Ruben nie miał głowy podglądać przebierające się tuż obok koleżanki bo wszyscy zdawali sobie sprawę, że liczą się sekundy. A wciąż panowała cisza. Więc szybko wskakiwali jeszcze kończąc ubieranie do przygotowanych pojazdów gdy na koniec Vita wszystkich spłoszyła otwierając bramę. Wjechał samochód z Jamesem. On miał zostać i spalić pojazdy i ubrania aby maksymalnie zatrzeć ślady. Było pewne, że prędzej czy później ci rządowi znajdą ten magazyn i to co w nim zostanie. Więc wezmą to pod lupę. Kolejne samochody wyjeżdżały z przez bramę gdy James biegał to tu to tam gromadząc te ubrania, polewając pojazdy żrącym i łatwopalnym płynem.

W końcu ci z rządu się zorientowali. I narobili takiego rabanu jakiego się można było spodziewać. Zamknęli to co się dało zamknąć, wypuścili zmotoryzowane, piesze i lotnicze patrole, drony, mechy, wszystko co tylko się dało. OStatni raz taki rozpęd dostali jak Frank sprzedał im cynk na Alvareza. Tylko wtedy to się zlecieli tutaj, nad rzekę. A teraz przeczesywali samo centrum miasta i nie tylko. Ale za późno. Gdy to ogłosili samochody z uczestnikami akcji już parkowały przed klubem albo wjeżdżały na znajome ulice. Brakowało tylko Jamesa. Ale to było do przewidzenia. Miał jednak dobre papiery i był doświadczonym agentem. Chociaż trzeba było się liczyć z tym, że może w centrum utknąć na dłużej, może nawet na parę dni. Ale z tym się liczyli jeszcze przed akcją. A na razie byli w klubie i mieli okazję nacieszyć się swoim zwycięstwem!


---


Mecha 101

bajera przed sądem; Agent; Nancy: Kostnica 1,6 > 1 = 8-1=7 = du.suk

czas reakcji ADVENT: Kostnica 9 > 45 min po odjeździe radiowozów
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline