29-11-2020, 22:57
|
#398 |
| Dom pielgrzyma, poranek 2 lipca 2595
Tak długo jak sen nie mógł przyjść by objąć Leona swym spokojnym tchnieniem, tak szybko odszedł jeszcze przed świtaniem. Mimo to szlachcic czuł się nadzwyczaj rześko, spotkanie z wdową po Altairze wydawało się być jakimś przełomem, milowym kamieniem na drodze do wilgotnej Delty Rohne, lub może wilgotnych ust żony, namiętnych i chętnych. Chęć ta tak się Leonowi udzieliła, że kiedy ubierał koszulę i wiązał troki u spodni walczyć musiał z nabrzmiałym przyrodzeniem, chcącym wyrwać się z więzów ubrania, by dać upust żądzy.
Kiedy przedświt ustąpił brzaskowi, doszły jego uszu głosy z podwórza. Wysłannik Newy przybyły o świcie rozmawiał z Barthezem przestrzegając tego przed deszczem, jakby Frakowie byli z cukru. Sama pora zjawienia się posła wydała się wynalazcy groteskowa, jakoś sztucznie wyliczona, zastanawiał się młody szlachcic czy całe spotkanie w takiej przebiegnie atmosferze pompatycznych przestróg i niedorzeczności. Wzrok jego spoczął z razu na piorunniku, który mógł wreszcie odegrać swą role w szamańskich negocjacjach. Wiedząc jednak, że kuzyn nie zgodzi się na podobną paradę, a kuzynka uzna go za wariata, postanowił zamienić piorunnik na parasol.
W ciepłej kurcie na ciemnej zielono-butelkowej koszuli, opięty w skórzane spodnie i podobne buty, opierając się na parasolu, którego ostre zakończenie żłobiło w ziemi małą dziurkę, spoglądał na skłębione tumany szarych chmur. |
| |