Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2020, 20:01   #442
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Jakoś tak nikt nie zwracał uwagi na to, co działo się na przedpolu. Wola Liczmistrza skierowana była na klasztorny dziedziniec i siłą rzeczy podległe mu ożywione zwłoki również tam koncentrowały swoje działania. Dietmar i Sophie szybko i bezproblemowo znaleźli się na tyłach wroga. Kilkanaście kroków przed nimi w bramie walczyli ludzie, krasnoludy i szkielety. Tuż za nimi, wciąż na rydwanie stał sprawca całego nieszczęścia w dolinie Vaseaux, Liczmistrz. Widzieli jego plecy odziane w powiewający w podmuchach eteru, brudny i potargany płaszcz.

Raz…

Dwa…

Trzy!

Pędem pokonali te kilkanaście kroków i niemal równocześnie skoczyli na rydwan. Potężny cios jaki wyprowadził Dietmar, wkładając w niego całą swoją siłę został gwałtownie wyhamowany. Czarnoksiężnika otaczała jakaś magiczna, gęsta aura i miecz zamiast przepołowić licza, zaledwie zachrzęścił o jego kości, przecinając ubranie. Sophie również zawiodła. Szybkie, precyzyjne pchnięcie zostało zatrzymane, tak że wewnątrz ciała nekromanty znalazł się zaledwie czubek miecza.

Kemmler był tylko odrobinę zaskoczony. Szybko otrząsnął się z szoku i zaczął się śmiać. Jego śmiech brzmiał niczym grom, zagłuszając wszystkie inne odgłosy. Woźnica strzelił batem nad czaszkami nekro-koni i rydwan ruszył, zawracając i szybko oddalając się od bramy. Kostur liczmistrza zawisł w powietrzu nad burtą pojazdu a w jego dłoni pojawił się czarny, długi miecz…

*

Automaton wyłonił się z chmury ognia i dymu, na pozór nienaruszony. Nikt nie mógł oszacować jaki wpływ miało na niego uderzenie magii. Nadal funkcjonował bez zarzutu, miażdżąc kolejne szkielety i przebijając się w stronę rydwanu.

Rydwanu, na którym właśnie rozpoczęła się walka. Niespodziewanie liczmistrza zaatakowali więźniowie skavenów – Dietmar i Sophie…

I kiedy Grimm, zataczający się na nogach, okrwawiony ale zwycięski i zdeterminowany przebił się przez rój szkieletów, Kemmler właśnie odjeżdżał, a wraz z nim dwoje ludzi.

*

Rasskabak odskoczył od skrzyni jak poparzony. Jego skaveńscy żołnierze upuścili skrzynię i również zaczęli piszczeć z bólu, na co czarownik zareagował wściekłością tłukąc ich swoim kosturem. To na chwilę zatrzymało zdradziecką ucieczkę szczuroludzi, ale nie powstrzymało czego innego…

Grupa szkieletów dowodzona przez nurglitę stopniała w oczach, a Cecil uzbrojony w sztylet dokonywał cudów. Co prawda zginęło w starciu dwóch czy trzech obrońców klasztoru, ale zagrożenie w tym miejscu zostało niemal wyeliminowane. I wtedy albiończyk padł. Nie zdążył zadać ciosu magicznym, zabójczym dla ożywieńców orężem, samemu przyjmując szeroki, zamaszysty cios miecza rycerza wprost w brzuch. Padł na ziemię rozpłatany niczym prosię, a z rany szerokim strumieniem ciekła mu krew, rozlewając się w szeroką kałużę wokół ciała. Żył jeszcze i przerażonym wzrokiem patrzył na rycerza-ożywieńca, który stanął nad nim i podniósł miecz by zadać ostateczny cios.
 
xeper jest offline