Kto miał coś do załatwienia w Delberzu, ten to załatwił. Wolfgang spotkał się z rodziną i swoim pierwszym nauczycielem sztuk magicznych. Berni odwiedził starego Grossa, wizyta u którego nie skończyła się po jednej butelce… Essing spotkał się ze Schtonneckertem, któremu powodziło się całkiem nieźle, a małżonka jego była znów brzemienna, ale w dobrym zdrowiu i pełna optymizmu.
Nieco niepokojąca była obecność ludzi w purpurowych pelerynach, którzy przewijali się na granicy pola widzenia, nie podejmując jednak jakichkolwiek działań zaczepnych, a nawet znikając za każdym razem, kiedy orientowali się, że zostali zauważeni. Z obserwacji jakie poczynili Axel i Leonard wynikało, że jest ich trzech i po prostu obserwują kompanię pana von Essing.
Kiedy nadszedł dzień wyjazdu z miasta, towarzystwo znów podzieliło się. Jako pierwsi, w swoim własnym towarzystwie, na wozie, na którym wieźli skrzynię, wino i stroje karnawałowe jechała trójka kompanów. Nie uszło ich uwagi, że za nimi w kierunku Middenheim, podąża też jeden z tych trzech, którzy kręcili się po Delberz. Oczywiście starał się nie rzucać w oczy, ani nie wchodzić nikomu w drogę. Ot, po prostu podążający za swoim celem cień.
Leonard i Berni wsiedli w dyliżans, którym tym razem mieli przyjemność podróżować z rodziną ober-pisarza miejskiego Joachima Rudolfa Hosselberga, składającą się z niego, jego opasłej małżonki Hildegardy-Burgundy Hosselberg z domu Nitsch, przypominającego prosiaka syna Dietmara i niewiele od niego młodszej, równie opasłej, rumianej i aroganckiej córki Georgetty-Anny. Była to familia zarozumiałych, zadufanych w sobie i przekonanych o własnej wyższości arogantów, dla których reszta świata była po to, by można było ją obrażać i poniżać.
W zajazdach, miasteczkach, wsiach i na samej drodze nie milkły narzekania na nowe podatki. Jadący od strony Miasta Białego Wilka potwierdzali, że opodatkowano krasnoludów, świątynie i magów. Ponoć nieco zburzyło to przedświąteczną atmosferę, a nawet odstraszyło co poniektórych, tak bardzo, że zawrócili przed bramami miasta. Spotkany w zajeździe krasnolud, podróżujący z żoną i dwójką niemal dorosłych synów, nie krył oburzenia, że i jemu kazano zapłacić, mimo iż jego przodkowie zatrudnieni byli przy budowie umocnień otaczających miasto. Był też jednym z tych, którzy winą za podatki obarczali Gotharda Goebelsa, Mistrza Gildii Kupieckiej. Dużo mówiło się o pogarszającym się stanie zdrowia Cesarza, a znaleźli się nawet tacy, którzy sugerowali, że Jaśnie Panujący Karl-Franz już przeniósł się do Ogrodów Morra, tylko spiskujący dworzanie nie poinformowali o tym ludu Imperium. Zamieszki religijne przybierały na sile. Mówiono już otwarcie o Herezji Sigmaryckiej, mordowano się wzajemnie w imię bogów. Łowcy Czarownic z Świątyni Sigmara mieli pełne ręce roboty, a sekta zwana Synami Ulryka rosła w siłę i pozwalała sobie na coraz więcej.