Negocjatorzy wrócili żywi - czyli na razie bić się z granicznymi nie będą. Gustaw nie miał dla niego konkretnych rozkazów, więc podoficer zrobił to, co powinien - nie pchał się wyższym szarżom przed oczy, żeby nie obdarzyli go jakimś niewdzięcznym zadaniem. Nie to, żeby się lenił - wielokroć wolał własną inicjatywę, niż choatyczne komendy von Grunenberga, jak ten miał w zwyczaju.
Uznawszy, że niedoszli uciekinierzy przez najbliższy czas nie będą myśleć o niczym innym, niż bolące grzbiety, palące ramiona i pęcherze na dłoniach, postanowił zadbać o bezpieczeństwo tej części zdobyczy wojennej Wernicky'ego, którą ustalono na przełęczy zostawić. Nie znał dokładnych ustaleń, więc nie pchał się do wskazywania wozów, które miano zatrzymać, za to mógł przydzielić mieszaną obsadę chłopsko-najemną (dla wzajemnej nieufności i wynikającej z niej trudności w dogadaniu się co do wspólnego szabru) do pilnowania wozów.
Nie zapomniał o Brocku i wojownikach z karaku - miano dbać o ich rany i zapewnić jadło i napitek. Wśród rekwirowanych granicznym wozów z pewnością znajdzie się niejeden z prowiantem, którego dla licznie zgromadzonej w okolicy posterunku gawiedzi z pewnością nie było zbyt wiele.
Poza tym przyglądał się granicznym szukając w ich szeregach czegoś bardziej nietypowego, niźli ta cała sytuacja z okupem za przepuszczenie przez przełęcz bez walki. Zadanie niełatwe, ale w końcu dawi byli znani ze swojego uporu.