Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2007, 07:36   #3
Toho
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Żoliborz, 23 kwietnia 2007, Wtorek, 22:10, w parku "Kępa Potocka"


Wania krzyknął gromkim głosem -No! Ty weź chodź gonimy za nim! Lutek poznał po głosie Wani, że ten jest nieźle wkurzony. Ponieważ Lutek był w gorącej wodzie kąpany to niewiele myśląc pozostawił Wanię i Poltiego i pognał za Wietnamczykiem i goniącym go Mercedesem.

Wania już miał ruszyć wraz z Lukiem za uciekającym Wietnamczykiem, ale po chwili wrócił na miejsce libacji i zabrał pusta flaszkę. Z zadowoleniem stwierdził, że leży w kieszeni jak ulał i raczej nie wypadnie. Ruszając w pościg rzucił do Poltiego: - Ty też psie! Bierz kość i biegniemy! No chodź, naprawdę nie mamy czasu! Po chwili wahania Polti posłusznie wziął kość w zęby i pobiegł za oddalającym się Wanią.

Park „Kępa Potocka” to wręcz urocze miejsce na początku wiosny. Pięknie utrzymane żwirowe alejki, czyste ławki, trawa ładnie przystrzyżona. Mimo opóźniającej się wiosny w parku było zielono, ale pusto. Liczne latarnie dobrze oświetlały żwirowe alejki.
Nie wiadomo, gdzie wymiotło wszystkich spacerowiczów i jakże częste w tym miejscu patrole Straży Miejskiej miasta warszawy, którzy przeganiali zwykle pijanych czy hałasujących.

Wania biegł szybko, mimo swoich 34 lat, być może to ta flaszka „Pomorskiej” dawała o sobie znać? Przez moment w głowie mignęła mu myśl wypowiedziana obcym głosem: - Nie dogonisz go, to wszystko skończy się źle. Wania znał ten głos, po wypiciu całego flakona czystej mógł się tego spodziewać – intuicja, czarnowidzenie i złowróżbne krakanie – włączały się w jego głowie.

Pościg trwał nadal, Lutek minął po drodze Mietka, z racji doświadczenia życiowego zwanego profesorem, który smacznie spał na ławce w parku. Obok Mietka czuwał biały pies, nieodłączny towarzysz Mietka, suczka Celina. Chwilę później obok Mietka przebiegł Wania, rzucił na niego okiem – Mietek nie nadawał się do jakiejkolwiek pomocy, był zbyt pijaby. Tuż obok Mietka, na trawce, leżał pusty flakon po winku o wdzięcznej nazwie „Dana”. Wania nie mógł się opanować, zwolnił tempa i zwinął pusta flaszkę do drugiej kieszeni. Wania pomyślał, że tym razem to całe czarnowidzenie, które przewinęło mu się głowie nie miało racji. Wania odbiegając od ławki Mietka zauważył że Polti poniechał pościgu … pozostał przy Celinie i przyjacielsko merdał do niej ogonem. Wania wiedział, że wołanie go to tylko strata czasu, a serce, nawet psie, to nie sługa.

Mimo iż Lutek był szybki, nawet bardzo szybki, to nie mimo całego wysiłku włożonego w pościg nie mógł dogonić Wietnamczyka. Lutek był tak skoncentrowany na szybkim dopędzeniu przeciwnika, że nie zauważył korzenia wystającego tuż nad żwir parkowej drogi. Potknął się i z łomotem nie gorszym od walącego się dębu wywalił się na trawę. Chwilę później dobiegł do niego Wania. Chwilkę się zawahał czy pomóc Lutkowi czy gonić Wietnamczyka. Lutek rozwiał jego wątpliwości:
- Goń gnoja! Zaraz do Ciebie dołączę!

Wania pędem ruszył dalej. Pościg za Wietnamczykiem i goniącym go mesiem zbliżał się do parkanu koło budowy. Jak na złość w okolicy nie widać było ani jednego strażnika miejskiego czy policjanta. Wania kątem oka zobaczył, że z Mercedesa wychyla się jakiś kolorowo ubrany Azjata i do jego uszu dotarła melodyjnie wyśpiewana inwokacja:
- Sors immanis; et inanis; rota tu volubilis; status malus; vana salus; semper dissolubilis; obumbrata; et velata; michi quoque niteris; nunc per ludum; dorsum nudom; fero tui sceleris.

Reszta inwokacji była już całkiem pokręcona i nie do powtórzenia. Wania za cholerę nie mógł skojarzyć jaki to język, ale same słowa powodowały niemiłą gęsią skórkę na całym ciele. Nie wiedzieć czemu zadał sobie sprawę, że światła w Parku nie docierają już na alejkę, z białych lub żółtych stały się szare, jakby brudne. Wania mimo, ze niezbyt strachliwy poczuł jak nogi się pod nim ugięły. Z przerażeniem zobaczył gęstniejący mrok, cienie wypełzające z jeziorka, zza drzew. Mrok gęstniał i gęstniał aż objął uciekiniera. Wtedy w powietrzu rozległ się krzyk, którego nie powstydziłoby się konające zwierzę. Mrok zmienił barwę na purpurową. Pół parku zdawało się płonąć tym kolorem. Po chwili mrok się rozpierał, jakby nigdy go nie było. Wania ujrzał leżące i zapewne martwe ciało Azjaty na ziemi. Biedak leżał w powiększającej się kałuży krwi w dziwnej pozycji z rozrzuconymi ramionami. Skóra Azjaty wyglądała jakby została poparzona – była pełna bąbli i głębokich, wściekle czerwonych ran.

Takie widoki zupełnie Wani wystarczały. Cała złość i nienawiść do Wietnamczyka za kradzież flakona „Pomorskiej” ustąpiły miejsca przerażeniu. Wania odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem w stronę „Welmaxu” do Lutka, do Poltiego. Wracając odwrócił się raz, ale to wystarczyło, aby zobaczyć, że martwego Wietnamczyka wciągają do Mercedesa, który po chwili włącza się do ruchu i skręca w stronę Ursynowa.

Po chwili, w połowie drogi od miejsca z którego Wania zawrócił, spotkał Lutka z Poltim i Celiną. Wania opowiedział Lutkowi całą historię. Teraz przyjaciele mieli niełatwy orzech do zgryzienia: Iść na policję? Dobudzić pijanego Mietka i zapytać o radę? Dać sobie spokój?

Wania i Lutek zdawali sobie sprawę, że policja, straż miejska, a tym bardziej ABW czy CBA potraktują ich co najmniej jak wariatów, co grozi zamknięciem na dłuższy okres czasu w miłym miejscu bez klamek. Ci, którzy stamtąd wracają są zmienieni. Mówią iż częstowano ich herbatą i spali w ciepłych łóżkach, że zaserwowano im też kąpiel. Pragną tam wrócić. Prawda jest taka iż dokonuje się tam tajnych eksperymentów na mózgu pacjenta. Natomiast niektórzy nigdy stamtąd nie wracają.
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas
Toho jest offline