Podejrzenia Laury okazały się słuszne, w krzakach nieopodal udało się znaleźć stertę przemarzniętych ubrań i rzeczy osobistych. Na szczęście kilka prostych zaklęć później krasnoludy z wdzięcznością zarzucały na siebie wysuszone już kurtki i płaszcze.
- Jeszcze raz, wielkie dzięki – powiedział jeden z nich, zapewne niepisany przywódca tej grupki - Gdyby nie wy, te feyowe wiedźmy pewnie by nas zeżarły albo co. Dolgan jestem - z krzepą uścisnął dłoń Rufusa - A to Solba, Margrath i Fared. Jesteśmy z Szybu Radyi, na Pustych Wzgórzach. Zwialiśmy przed inwazją hobgoblinów do lasu, gdzie oczywiście musieliśmy się pogubić i te suki nas znalazły – splunął na zwłoki maenady, podczas gdy jego towarzysze cicho sprzeczali się, z czyjej winy się zgubili, co Dolgan zignorował - Jak jesteście z Phaendar, to pewnie wiecie, że te łyse kurwie syny zajęły już wszystko na południe od Marideth. Myśleliśmy, że tym się nażrą i nas zignorują, ale widać było im mało. Co do tych wiedźm, to innych, dzięki Toragowi, nie widzieliśmy – dodał, a Jace skojarzył się, że maenady były raczej samotnicze, rzadko tylko działając w parach - Przy ziółkach chętnie pomożemy, ale potem też chcemy się jakoś przydać, prawda? – zakończył, zwracając się do pozostałych krasnoludów, bardziej stwierdzając fakt niż pytając. Ci potwierdzili, chociaż bez wielkiego entuzjazmu.