Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2020, 18:49   #35
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2519.IX.25; ranek

Miejsce: G.Środkowe; górskie pustkowie; ruiny fortu Liedergart
Czas: 2519.IX.25 Festag (8/8); ranek
Warunki: jasno, pogodnie, b.mroźnie, łag.wiatr



Wszyscy






- To ta wyglądają te góry? No nie no… Nawet ładnie tu. Tylko trochę zimno. - komentarz Igora pewnie podzielał nie tylko on. Widoki w tych górach potrafiły być bardzo piękne i malownicze. Zapewne niejeden pejzarzysta albo peta by miał tutaj mnóstwo powodów do zchwytów i natchnienia. Troszkę inaczej sprawa się miała jak trzeba było się ruszyć i przedzierać przez te góry. Zwłaszcza jak prawdziwych dróg tutaj trudno było uświadczyć. Znaleźli się w dzikiej krainie. Z dala od królów, książąt, praw i podatków. Ale też z dala od karczm, zamtuzów, targów i w ogóle cywilizacji. Nawet Jaargart co trudno było nazwać wioską to odkąd go opuścili to nie spotkali niczego co chociaż trochę bu mu dorównywało pod względem liczby ludności. Zazwyczaj przedzierali się przez całkiem bezludny teren i całymi dniami nie trafiali na innego człowieka. Grupka ludzi skoncentrowana przy dwóch wozach zagubiona w ogromie tej dzikiej, górskiej krainy.

Podróż była ciężka. Jak właściwie nie było żadnej drogi to po prostu trzeba było jechać na przełaj. Przez zdziczałe łąki, lasy, bory i skalny rumosz, regularnie jechali przez lub wzdłuż jakiegoś strumienia. Przynajmniej o wodę nie musieli się martwić, było jej tutaj pełno. I tej w strumieniach i ta co padała z nieba. Pogoda też nie pomagała. Jeszcze zdarzały się całkiem pogodne dni jak choćby dzisiejszy poranek. Co było słonecznie i były ładne widoki. Ale już coraz częściej zdarzały się szarugi prawdziwie jesienne. Wtedy trzeba było się mozolić by jechać dalej. W końcu utarło się by ktoś szedł trochę z przodu choćby po to by kierować wozami gdzie powinny dać radę przejechać pomiędzy wykrotami, głazami czy przez strumienie tam gdzie dawało się je przekroczyć. Minął tydzień, nawet trochę więcej odkąd opuścili Jaargart a potem tą stanicę i wjechali w tą dolinę co na drugim krańcu było ją widać z wieży stanicy.

Sam cel wędrówki, ta druga stanica co ją swego czasu dojrzała elfka gdy wspięła się na pustą wieżę nie była widoczna przez wiele dni z rzędu. Rzadko pojawiała się przerwa w leśnym poszyciu na tyle by widać było wystarczająco daleko. Może jakby się ktoś wspiął na drzewo albo na jakiś inny punkt to by było widać a może nie. Ale mimo to wydawało się, że zgubić się raczej nie można póki będą jechać wzdłuż doliny. No i wreszcie wczoraj o zmierzchu dotarli do podnóża góry na jakim wznosiła się druga stanica. Równie zapuszczona i zrujnowana jak ta niedaleko Jaargart. Chociaż większa.

- Dobrze, że śniegiem jeszcze nie sypie. Ciekawe kiedy zacznie. - Alex rozebrany do pasa cierpliwie oddawał się zabiegom Jany. Miał pecha. Ledwo wylizał się z ran po walce z goblinami a trzy czy 4 dni temu zsunął się po jakimś rumowisku tak pechowo, że coś tam sobie skręcił czy zwichnął. Właściwie to wtedy jeden z wozów zaczął się osuwać i wszyscy polecieli na łeb i szyję ale reszcie jakoś na strachu się skończyło. Tylko milicjant upadł tak pechowo, że coś mu tam pykło w barku i znów albo raczej nadal był pacjentem płomiennowłosej zielarki. Ale w jednym miał rację, wszyscy pochodzili z nizin nikt z nich nie miał doświadczenia w górach ani tym bardziej z tymi górami przez jakie jechali. Więc nie bardzo wiedzieli czego można się spodziewać.

- Dzisiaj Festag, dzień święty. Idziemy do świątyni. - Ilse podeszła z Gretchen do ogniska przy jakim gotowała się strawa by poinformować resztę o swoich planach. Ostatecznie obie sigmarytki postanowiły dołączyć do karawany. Najpierw z Jaargart bo chciały obejrzeć to pobojowisko. Ale jak minęła większość tygodnia to już niewiele było do oglądania. Ot, parę ubitych w walce goblińskich trupów już mocno naruszonych przez padlinożercó i zgniliznę. Więc pojechały dalej do stanicy próbując się wieczorem zastanowić co robić dalej. Obie się zafrasowały bo chociaż plotki o goblinach okazały się prawdziwe to trop już zdążył mocno wystygnąć. Żadna z nich chyba nie była zawodową tropicielką więc czy po tak długim czasie odnalazłyby ich trop same nie były pewne.

Wtedy wieczorem przy bukłaku wina Ilse zanuciła pieśń. Po czym jak dołączyła Gretchen śpiewały we dwie. Smutna pieśn, całkiem popularna w Ostlandzie chociaż Anthon jej nie słyszał wcześniej. Pieśń o tęsknocie za domem i bliskimi. Zwykle śpiewaną przez tych co są daleko od domu i nie mają widokó na prędki powrót. Często traktowano ją w szerszym zakresie, jako tęsknotę za tymi co spoczywali już za bramami Morra. Dlatego była popularna wsród żołnierzy, karawaniarzy i podróżników. Potem zaśpiewały Psalm Zemsty. Jakby dla równowagi. To był jeden z hymnów na cześć Sigmara, obiecywał srogą zemstę na tych wszystkich kultystach, chaosytach, nieumarłych, bestiach no i orkach. Obie oczywiście najbardziej skoncentrowały się na tej zwrotce o orkach.

A wczoraj w zapadającym zmierzchu jak wjechali w tą stanicę i rozbijali się na noc okazało się, że jest w nieco lepszym stanie. I chyba była nieco większa. Dało się rozpoznać dom boży poświęcony Sigmarowi chociaż dość mały. Jak na małą liczbę mieszkańców tego fortu. Był wielkości nieco większego domu ale nie miał co się równać ze świątyniami w miastach. Był jednak zbudowany z kamienia jakiego pełno było w górach więc same mury ostały się nawet jak dach już dawno się zapadł, zgnił i rozpadł. Ale obie sigmarytki zdawał się przyciągać w naturalny sposób i zwłaszcza dzisiaj jak był dzień boży postanowiły oddać w nim hołd swojemu patronowi.

Ten tydzień okazał się ciężki. Ciężka, przeprawa wzdłuż górskiej doliny. Nawet jak ich nic nie napadało to i tak dzień w dzień było męczące a niebezpieczeńswo czaiło się wszędzie. Alex pechowo wybił bark, jeden z kucy skręcił nogę i musieli go dobić a paszy już zostało z połowa. Chociaż na 3 a nie 4 zwierzaki to powinna wystarczyć na nieco dłużej. Został im już tylko jeden zapasowy zwierzak. A jednak chociaż ludzi już prawie nie spotykali to jednak były tu ślady życia. Ślady obozowisk, palonych ognisk, spożywanych posiłków. Zupełnie jakby ktoś też podróżował tym bezdrożem. Ale wcześniej. Tamtego dnia co rumosz osunął się pod jednym z wozów i Alex miał takiego pecha to trochę dalej znaleźli martwego kuca, osła albo muła. Padlina już musiała leżeć z jakiś tydzień więc była w stanie zaawansowanego rozkładu. Właściwie mógł to być jakiś zdziczały zwierzak no ale niekoniecznie. To, że ktoś wybrał drogę wzdłuż a nie w poprzek doliny dziwne nie było, tak się zazwyczaj podróżowało. Ale na tym pustkowiu to wydawało się dziwne. Zwłaszcza, że chyba musiał ten ktoś jechać w tym samym kierunku co wyprawa wolfenburskigo ratusza bo inaczej chyba powinni się spotkać albo chociaż minąć.

I jak się już rozgościli w tym forcie Liedergart to zorientowali się, że tutaj też musiał ktoś obozować. To też nie było dziwne bo na tych bezdrożach wydawało się to odpowiednie miejsce. Nad głównym donżonem zachowało się na tyle sklepienia, że wciąż dawało schronienie przed deszczem i wiatrem.





- Musisz teraz oszczędzać to ramię Alex. Uważaj na siebie. Ładnie się goi ale jeszcze to trochę potrwa. - zielarka jak co rano prosiła milicjanta by ten dbał o siebie co by jej ułatwiło jej zadanie. A może mówiła to po to by inni też go oszczędzali.

- Pytanie co dalej. Dotarliśmy tutaj do tego fortu ale to chyba nie jest ten Bastion. Rozczarowana bym była jakby o tą kupę ruin była taka afera. - Allif popatrzyła na resztę. Próbowała wczoraj, próbowała dziś rano ale nawet jak się wspięła na szyt donżonu jaki wznosił się pośrodku dziedzińca to nie widziała żadnej kolejnej wieży. Poza tą stanicą na południu jaką opuścili ponad tydzień temu. Z murów widać było, że dolina się rozdwaja, w lewo i w prawo. Ale w którą stronę prowadzi do Bastionu to nie było wiadomo.

- Może jakby wejść na jakąś górę to by było coś widać? - zaproponował Igor wskazujac dłonią na górskie zbocza przy zamku. Dominowały majestatycznie nad śmiertelnymi istotami oraz ich budowlami. Ale by wejść na taką górę to pewnie z pół dnia by zeszło bo trzeba by iść na przełaj pod górę. A potem zejść to pewnie podobnie. Reszta też popatrzyła na siebie niepewna co dalej powinni czynić z tym wszystkim więc w końcu jak zwykle decyzja spadła na dwóch właścicieli listu żelaznego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline