Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2020, 19:02   #15
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Pierwsze chwile po desancie z wozów były pełne chaosu.
Dykhovichny z glockiem w łapie ruszył nisko do bagażnika Toyoty by go otworzyć i chwycić swoją torbę. W swojej pazerności i prześwitach zmysłu handlowego dostrzegał szansę. Jeśli dobrze ogarniał słowa Big Toma to wszystko mogło być na wagę złota lub gówna.

Nie obchodziło go specjalnie co działo się wokoło. Prawda, rejestrował i brał pod uwagę, ale nie miał zamiaru zdechnąć jak pies. Torbę trzymał obok siebie, by znaleźć się w kuckach za silnikiem Toyoty ze spluwą wycelowaną w teren przed nim. Za nim był zasypany silnik i wrak samolotu. Droga odwrotu była raczej prosta. Teraz on albo oni.

"Kurwa… taki chrzest na żołnierza Rodziny." Nikolayevich nie ukrywał przed sobą - miał pietra, ale pokazanie tego przed innymi byłoby słabością. Starał się szybko ogarnąć reakcję organizmu na bodźce. Cokolwiek co da radę wspomóc, a raczej minimalizować, przykrości jego podłego stanu, który nie był aż tak opłakany.

Amerykański rusek
rzucił głośno i władczo do nieogarniającego gościa w garniaku. Parodią było to, że sam był w garniaku i to nawet bardziej odpicowanym.

- Strzelaj do gości co jadą by zabić i tyle! Kurwa! Oraz bezsprzecznie się słuchaj mundurowców! Chodź do mnie za silnik, kuzynie!

Biznesmenowi nie zajęło długo kalkulowanie zysków i strat, po chwili znalazł się przy jedynym gościu spoza najemników, który zdawał się wiedzieć co robi. Bradowi Pittowi nie ufał. Nawet nie z powodu tego co robił czy mówił - twierdząc, że jest tym prawdziwym aktorem. Po prostu nie do końca dowierzał swoim szarym komórkom, gdy na niego spoglądał. Nikt nie mówił mu zbyt wiele o potencjalnych problemach związanych z wybudzeniem z hibernacji, a już na pewno nie o długotrwałej i wyraźnej halucynacji. Niemniej po eksperymentalnej przecież technologii wszystkiego można było się spodziewać. Ostatnie co pamiętam to hibernacja i pobudka jakieś 3 minuty temu ze strzykawką wbitą prosto w serce. - Po chwili zebrał się za trzy najważniejsze pytania które kołatały mu się po głowie:

- Który mamy rok? Czemu jesteśmy na pustyni? I dlaczego do nas strzelają? .

Nie oczekiwał odpowiedzi w obecnej sytuacji niemniej póki kule na nowo nie zaczęły świstać nad ich głowami nie widział przeszkód do tego by zapytać.

- W skrócie, świat który znamy nie istnieje, ale Rodzina o nas nie zapomniała, kuzynie. Teraz my albo oni. Oni chcą Ciebie zabić, bo pamiętasz, ale ty nie chcesz umrzeć, więc musisz zabić. - sypały się surowe i trzeźwe słowa gościa z brodą w odstrzelonym, połyskującym stroju i z glockiem w łapie

- Osłaniamy siebie nawzajem. Mundurowcy są z Rodziny i dowodzą. Rodzina nie zapomina. Semper Fi!

Kule które rozorały karoserię wydawały się Jacobowi aż nadto realne. Wszystko zadziało się błyskawicznie, a sprawność w ruchach i koordynację u swoich niechcianych opiekunów widział tylko kilka razy w życiu. Dawno temu, w Iraku i Afganistanie, tak działały tylko chłopaki z Delty. Raz czy dwa widział też parę grup szturmowych Fok. Patrzył na nich z podziwem, ale też nie ciągnęło go w ich stronę. To byli ludzie, którzy śmierć mieli za nic, a on do wojska nie poszedł zginąć tylko spłacić kredyt studencki. Do cholery był tylko paramedykiem w pododdziale piechoty!

Wyskoczył z auta i pomimo słabości mięśni i ogólnego harmidru pochylony ruszył do bagażnika. Darciem mordy przez mundurowych nie zaprzątał sobie głowy, oni zawsze darli mordę. Wiele się nie zmieniło pomimo kilkudziesięciu lat w hibernacji. Wyciągnął drżącymi dłońmi ze swoich betów wysłużonego Colta 1911 - klasyczny model oficerski, sidmionabojowy. Przykucnął za oponą Toyoty - z doświadczenia wiedział, że zawieszenie auta i felga lepiej zatrzymują kule niż cienka jak papier blacha karoserii. Sprawdził magazynek, przeładował. “Jasny szlag” - zaklął w duchu, jak mu się kurewsko trzęsły ręce.

- Kurwa - krzyknął wściekły - nie tak to miało wyglądać!!! - Nie po to zaryzykował wszystko i rzucił się w przyszłość dla córki, by teraz zdechnąć na pustyni. Miał nadzieję, że wyjdzie z tego żywy… musiał odnaleźć Jenny.

- Może i nie tak, ale tak właśnie jest! Semper fi, kuzynie! Śmierć wrogom Rodziny! - odkrzyknął Walter.

“ Kuzyn ? Rodzina? O czym oni pierdolą ? “ - zastanawiał się Johnny całkiem poważnie, choć przelotnie. Nie miał teraz na to czasu. Przyjął do wiadomości to co mu “kuzyn” powiedział i nie ważne było czy przez omyłkę traktował Wicka jako kogoś z rodziny. Ważne, że w to wierzył - a wiara w biznesie była niczym solidny kapitał który można było wykorzystać. Wiara inwestorów sprawiała że akcje szły w górę i odwrotnie brak wiary w powodzenie firmy szybko obniżał jej wartość tak czy inaczej prowadziło to często do samospełniającej się przepowiedni. Nie wiedział o czym mówią nieznajomi, ale przyjmował do wiadomości, że póki co, stoją po tej samej stronie barykady i starają się ją ochronić.





Czekali minutę, może dwie. Zawodzenie wiatru stawało się coraz głośniejsze, a nerwy wśród całej grupy były coraz mocniej wyczuwalne. W końcu, ciszę przerwało wywoływanie przez krótkofalówkę. Potem dał się słyszeć głos, który już niestety rozpoznawali:

- No i co tam słychować u was miastowi? Jesteśmy wszyscy w takiej samej przejebaniutkiej sytuacji co, nie? Może odłóżmy broń i poznajmy się lepiej, he? Wujek Joe by was nie okłamał, co to to nie. Dacie nam kilka fantów, to może jakoś się dogadamy i rozejdziemy się zanim doleci do nas pierd z odbytu szatana co?

Mads przetrzymał przez chwilę klawisz krótkofalówki przy ustach po czym wypowiedział jedynie pojedyncze słowo.

- Nie.

Następnie wyłączył urządzenie i oparł swoje XM-8 o maskę auta. Pazury popatrzyły po sobie porozumiewawczo. Następnie sprawdziły gotowość swoich bobasów odbezpieczając je i szykując do niedzielnego spaceru.

- Jasne, krótkie info, jeśli ktoś coś zobaczy. Strzelać bez rozkazu. Krótkie serie. Każdy pocisk się liczy. - Recytował bez emocji ich dowódca, chłodno niczym robot.

- Aye, aye cap’n… - mruknął Dykhovichny...

W powietrzu zaczęły latać małe przedmioty, gdzieś w sąsiedztwie skrzypiały metalowe części samolotów atakowane kolejnymi podmuchami wiatru. Piasek w powietrzu nabierał mocy wdzierając się drobnymi ziarenkami wszędzie tam gdzie tylko mógł, a naprawdę nie powinien. Widoczność z każdą minutą stawała się coraz gorsza, jednak to jeszcze nie był szczyt możliwości tornada.

Rozstawili się następująco: od lewej Mads za silnikiem pierwszej Toyoty, do jego nogi przyciśnięty kucający Brad, który ciągle jeszcze ważył w dłoniach broń, jakby zastanawiając się jaką rolę tym razem przyjąć. Za belką łączenia przednich i tylnych siedzeń ustawił się Mallory z klasyczną emką opartą o otwarte drzwi samochodu. Ściskając swoje magnum przywarł do jego lewego boku Wick, miał możliwość obserwować sytuację za zamkniętą, ale nie kuloodporną szybą auta.

Big rozdzielił się z doktorkiem, który fizycznie przesunął się bliżej czoła drugiego pojazdu, by instynktownie znaleźć się przy zagubionej duszy w postaci świeżo wybudzonego Johna Wicka. Niezbyt wprawnie zajmował pozycję tylko utrudniając Doubies zastygnięcie w pół klęczącej pozycji strzeleckiej z wymierzonym w przeciwników Fallem.

Tom wziął na siebie najtrudniejszą rolę, bo został na tyłach Hiluxa i osłaniał otwartą lewą flankę rozerwanego poszycia kokpitu.

Zaczęły padać pierwsze strzały. To Pazury zaczęły stawiać rozproszoną ścianę ognia. Dysponowali bronią długą, która dawała sekundy przewagi nad uzbrojonymi tylko w boczniaki hibernatusami. To trochę jakby na mordobicie przyszli z nożami. Tyle tylko, że pięści było więcej i żadna z nich nie była do końca zamknięta. Każda ściskała mocno giwerę wprost z katalogu “Stare, ale jare”. Naboje kalibru 5,56 i 7,62 rwały coraz gęstsze powietrze. Przeciwnicy zaczęli stawiać własną barykadę z przewróconych na drodze maszyn. Miała się rozpocząć typowa walka pozycyjna. Jeśli ktoś wtedy padał na ziemię to bynajmniej jeszcze nie od trafienia.

Czekając, aż wróg się zatrzyma, bo po co wcześniej, Nikolayevich zaczął oddawać pojedyncze strzały w najbardziej skupione ludzkie grupki starając się celować w środek. Kurwa, nie ufał sobie w strzelaniu precyzyjnym, ale co tam, nie? Dwóch czy trzech w kupie? Wolna! Te parę sekund powinno dać mu wyczucie co do ciała, bo mu kurewsko nie ufał. Grunt to sprzątnąć dość ścierwa, by mieć spokój i reszta odpuściła! Pamiętał jednak by chować się za silnikiem Toyoty. "Kurna, głupio zaliczyć ciemność ostateczną, nie?" - przebiegło mu przez myśl.

Benett czuł jak dłoń poci mu się na rękojeści czterdziestki piątki. Musiał poczekać aż przeciwnik się zbliży. To była pukawka na mocny kaliber, jednak pełnię możliwości pokazywała na krótkim dystansie. Tym bardziej, że jego stan nie pozwalał na snajperskie wyczyny… Położył się na popękanym asfalcie tuż za kołem i wychylił się z pistoletem szukając godnego kuli celu.

Wick nie śpieszył się z oddaniem strzału z dwóch prostych powodów, które w zasadzie można było streścić do jednego. Nie kalkulowało mu się. Magnum był dużo bardziej skuteczne na krótkim dystansie to raz, a dwa każde wychylenie się zza w miarę bezpiecznej sterty blachy, za którą się schował zgodnie z wskazówką “kuzyna” groziło oberwaniem kulki. Urwał lusterko z samochodu i skulił się za silnikiem obserwując, dzięki niemu w miarę bezpiecznie okolicę, z której nadjeżdżał przeciwnik. Dopiero, gdy motory były już naprawdę blisko, a jeźdźcy przerywali na moment ostrzał - wykorzystywał chwilę by wystrzelić w z góry upatrzoną ofiarę. Lusterkiem i reakcją najemników na dewastację ich auta zupełnie się nie przejmował. Odkupi im jeśli będzie trzeba, zaś swe życie, mimo wszystko, cenił wyżej.

Barykada przewróconych maszyn rosła w oczach - osiem motocykli leżało na środku plącząc się orurowaniem w zasypaną piachem osłonę dla ich jeźdźców. Kolejne z impetem uderzały do przodu rozstawiając się pomiędzy stworzonymi przez walczących bezpiecznymi granicami zasłon. Pędziły rozbryzgując kurz i upadały tworzą swoistą drabinę do piekła. Miało ono nadejść już za chwilę choć jeszcze bez kierowców stalowych rumaków zsiadających z nich w mechanicznym biegu i przetaczających się na boki. Cele były w ciągłym ruchu. Widać było, że to dla nich nie pierwszyzna i tak samo jak umundurowano-cywilny oddział po drugiej stronie bramy nie mają zamiaru zdychać bez pamięci na pustkowiach. Ogień broni długiej zaczął muskać kolejne metalowe elementy, do których przywarli oponenci. Celność broni miała mało do rzeczy wśród rozgorywającego pandemonium natury. Mimo to, kto mógł to celował. Kto nie mógł walił na oślep pozbawiając pozostałych pozorów taktycznej skuteczności. Kule trafiały w cel głównie nieożywiony, ale i błyskały niebezpiecznie blisko cielesnej struktury. Pazury krótkimi komendami

- Trzecia, dwóch! - korygowały trajektorie ostrzału.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 12-12-2020 o 19:30.
rudaad jest offline