Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2020, 22:13   #147
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Healy przybył z dużą torbą, wypełnioną bronią którą już zmodyfikował wcześniej, z oboma pistoletami w kaburach i “proton-packiem” na plecach. Antygrawitacyjny promień ostatnim razem okazał się skuteczny przeciw potworom. Może nie zdoła ich w ten sposób zabić, ale przynajmniej ma szansę unieruchomi. Jego super bryka była zaparkowana w pobliżu i zmodyfikowana wraz z jego goglami. Wyposażone w dodatkowe tranzystory i cewki pozwalały na mentalne kierowanie pojazdem. Na którego to siedzeniu leżała kolejna torba wypełniona bronią i miecz.
Był gotów… choć jego rola była raczej nie była znacząca. Ot, miał pomóc, po prostu.
Co pewnie oznaczało odwrócenie uwagi i namieszanie w szeregach wroga. Tyle na ile się da.

Pojawienie się dwójki jeźdźców Apokalipsy z dyskontu, sprawiło że Healy spiął się w sobie.
I zacisnął dłoń na rączce Duchopogramiacza. A potem… Burza się odezwała i Patricka aż skręcało z gniewu. TERAZ przyszli negocjować, TERAZ chcą się dogadywać. TERAZ?!
Po tych wszystkich zgonach, krzywdach i zbrodniach… mieli tupet.
Patrick najchętniej rozwaliłby ich na strzępy… nie zabiłoby ich to pewnie, ale dało mu satysfakcję. Niemniej pod warstwą gniewu, kryła się chłodna kalkulacja wbita mu do głowy przez mentora. Nie potrzebowali ryzykować życia swojego i innych, jeśli dałoby się pokojowo pozbyć potworów. A choć chciałby sprawić im jak największą krzywdę to może lepiej byłoby pójść na układ. Tym bardziej, że stwory ponoć nie czuły bólu.
Dobrze że ta decyzja nie należała do niego, a do magyicznej starszyzny raczej. Więc skonfliktowany ze sobą Irlandczyk milczał obserwując oboje antagonistów i przygotowując się na rozwój sytuacji.
Bez względu na to jak się rozwinie.

Mervi uśmiechnęła się z jakimś rozbawieniem słowami burzookiej, zaraz na siłę tłumiąc ten wyraz, jakby chciała mówić "proszę, nie teraz". Osobiście natomiast lekko uśmiechnęła się z niejaką ulgą zastanawiając się czy Glitch już zaczął dobrze udawać kwarki w atomach tlenu powietrza.
- Tego się nie spodziewałam po was - odezwała się do Ktulu - ale szanuję szczerość. - skinęła głową - I pokorę. Wyraźne nawet Ktulu się boją. - z tym samym wyrazem spojrzała na dziewczynę - Przyjmujemy wasze poddanie się.
Klaus uniósł brew. Zastanawiał się skąd nagła zmiana taktyki. Z Odynem u boku, z całymi zasobami jakie zebrała ma zamiar się poddać. Czyżby widziała przyszłość i wiedziała, że przegra tą potyczkę. Ta myśl trochę dała eterycie nadziei.
- Wygnanie jej nic nie da. - powiedział dość cicho do swych towarzyszy - Tylko przerzuci problem niszczenia jej na przyszłe pokolenia.
- Oczywiście... - dodała - O ile dacie się zniszczyć na amen. Na zawsze. Wy, Pradawne Bękarty Istnienia, nie ciała. EXPy lepsze są za zabicie bossów.
- Czy osoba, która dokona ostatniego ciosu nie dostaje więcej? - Klaus spojrzał na Mervi - W takim razie detonacja brzmi kusząco.
- Od tego nagromadzenia magyi w ataku, Unii odpadnie kamień z zębów... w różnych wymiarach i czasie. Może ktoś z centrali dostanie wylewu oleju na mikrochipy procesora. - szepnęła do Jonathana.

Jonathan kiwnął powoli głową na słowa Klausa o wygnaniu, lecz w dalszym ciągu obserwował burzooką w napięciu, nie odzywając się. Tomas milczał podobnie, lecz to było akurat do eutanatosa podobnie. Iwan bezgłośnie ruszał ustami, chyba w niewypowiedzianej modlitwie.
Kolejne grzmoty przecinały stukot miliardów kropel deszczu. Jedyny milczał.
- Jesteście tacy słodcy – burzooka uśmiechnęła się wywracając oczami do góry, w geście tak doskonale imitującym człowieczeństwo, że aż osiągał drugi koniec skali odwzorowania i wydawał się potwornie nieludzki.
- Inni i tak mogą przyjść – wyjaśniła spokojnie dając znać, iż doskonale słyszy rozmowy między magami – dalej nie rozumiecie? Nas jest więcej niż obserwujecie świateł na niebie. Gdy ta siła którą nazywacie Jedynym stwierdziła, że rzecz musi Istnieć… Nie wszystko chce istnieć – warknęła, a kolejne serie grzmotów obudziły alarmy samochodowe kilka przecznic dalej – to nie jest kapitulacja. Nie interesują nas nasi bracia. Wszyscy chcemy po prostu umrzeć, skoro już postanowiliście, że wykorzystacie swoje najwyższe karty, to czemu wam nie dać szansy? Jeśli się wam uda, mniej bałaganu. Jeśli nie, zrobię co mam zrobić i tak – powiedziała pewnie – jeśli nasze istnienie związane jest z Teurgią, to trzeba zabić ziemię. Tylko nie łudźcie się – burzooka uśmiechnęła się delikatnie – następne pokolenia dalej będą miały problem. My ciągle próbujemy. Jeden z nas, nazywacie go supermasywną czarną dziurą w centrum galaktyki. Ostatecznie uda się mu, tylko minie dużo czasu…
Iwan wymienił spojrzenie z Jonathanem. Chyba rozmawiali telepatycznie?
- Dobrze – Iwan powiedział do burzy – niech się dokona.

***

Pisk, wrzask, światło, gromy, deszcz, tłuczone szyby. Chaos wokół nich był tylko ułamkiem chaosu który trawił wnętrza przebudzonych. Wiele uderzeń serca zajęło świadomości poukładanie tego, co się właśnie stało w jakiś deterministyczny ciąg wydarzeń. Może dlatego, że w tym momencie załał się ład na świecie.
Pamiętali… Klaus nacisnął detonator, w drugim trybie bomby Pierwszej. Milisekundę po tym rzeczywistość załamała się. Wszystkie szyby w okolicy spłynęły na ziemię jak ciecz. Deszcz zaczął padać od góry do dołu. Geometria zakrzywiła się, zmieniając kąty proste w rozwarte w pobliskich budynkach, nie modyfikując jednak ich ogólnego kształtu.
A przed nimi lśnił wybuch oślepiającej, białej ektoplazmy. Gdyby nie okulary które mieli, pożegnaliby się ze wzrokiem. Chociaż i tak Patrick zastanawiał się czy tego typu obraz nie zostawia wypalonego powidoku na duszy.
A potem Iwan rozłożył ręce, niczym ksiądz na mszy i patrzył w niebo.
Jedny milczał. Milczało też niebo, ani jednego grzmotu nie wydały z siebie chmury. A może i wydawały. Wszystko zagłuszała muzyka. Śpiew, melodia, dźwięk jakby melodia wyrażała Tajemnicę zmieszaną z tęsknotą którą każdy nosi na dnie duszy, za swoim rajem, obojętnie czy nazwanym Edem, Thule, Walhallą czy cyfrową pajęczyną. Temu chór mówił, że Pierwsza to melodia. Muzyka pachniała kwiatami i latem.
Czyli muzykę sfer. Jedną chwilę.
Bąbel kwintesencji puchnął, aby po chwili zacząć się kurczyć.
Serce drżało, waliło jako młot, każdemu. Jeden stwór padł, ten większy.
I widzieli na tle najbielszego światła, skumulowanej Kwintesencji sylwetkę ludzką, ze skrzydłami…
...mackami. Miliardy macek, czerń w czerni, burzooka pochwyciła kulę pierwszej. Dalej zachowywała z grubsza ludzi wygląd, poza miliardem multi-wymiarowych macek wyrastających z pleców.
Nie było w tym muzyki.
- Za mało – stwierdziła do nich powoli – szach-mat.

***

Każdy pamiętał tą chwilę inaczej.
Klaus kojarzył światło, tak jakby rozszczepiono jego spektrum aż do fal o długości nieskończonej, i zupełnie wbrew temu, jak rozumiał fizykę (nawet przebudzoną) z punktu w nieskończoności, tam gdzie przecinają się wszystkie proste równoległe, długość fali wynosiła zero.
Patrick widział zupełnie zwyczajny wybuch, macki, mięso i krew.
A Mervi płakała gdy przez jej głowę przelały się petabajty danych każdego anihilowanego atomu.
Byli jednak zgodni, jednego stwora… zniszczyli. Drugiego… nie.
Gdyby nie magya wirtualnej adeptki, byłoby po nich. Warunkowa teleportacja przeniosła ich na skraj epicentrum. Jakby ktoś wyrwał z ziemi całe wysypisko, cały węzeł wyparował z rzeczywistości, a Rękawica drgała spazmatycznie jak kurczak bez głowy.
Jaka Rękawica?

***

Szumiało im w uszach. Szybkie spojrzenie po sobie. Magowie są… cali. Nie… Mervi teleportowała wszystkich, to znaczy to co z nich zostało, a z ojca Iwana został dokładnie, równo rozsmarowany na długości kilku metrów płat zmielonego mięsa. Trudno było mówić czy to paradoks, czy to co stało się potem.
Rzeczywistość szalała. Prawa fizyki wariowały pod potężnymi siłami paradoksu. Burzooka śmiała się w niebo.
Huki. Krzyki, uciekający ludzie. Niewypowiedziane cienie, kształty z mroku. Rzeź. Niebo pękło, a z granatu nocy i chmur wyłaniają się kilometrowe macki. Widzieli też flagowy okręt Doissetepu przełamuje się na pół chwycony przez miliardy macek. Srebrzyste kontury krążowników technokracji znikały w nephandycznej masie zanim jeszcze ich kształt zdołał się w pełni zmaterializować po procedurach skoków przestrzennych.
Tak wyglądał koniec.
Tomas wyglądał na załamanego i w szoku.
A Jonathan… kaleka położył rękę na czole, ścierając resztki deszczu, lecz nie wyglądał na skrajnie załamanego. Raczej na kogoś zdeterminowanego.
- Kto chce, może uciekać – stwierdził z niebywałą twardością, i zupełnie nie w swoim stylu – jeśli nie, kto może, pomaga mi z magyą. Czas, entropia, korespondencja, po prostu otwierajcie wszystko co macie. Reszta do obrony. Będzie potężny paradoks.
Powiedział to, jak jakby dotychczasowe wyładowania i to co się stało nie było „potężnym paradoksem”.
- Mervi… przeczytałaś notatki? To ich użyj.
I Jonathan uniósł rękę z pierścieniem szepcząc inwokacje. A burza kroczyła ku nim.
Wirtualnej adeptce zaschło w gardle. Jeśli Jonathan planował to co podejrzewała, wyglądało to na szaleństwo i desperację. Ale… te notatki.
Mervi wzięła głęboki oddech i wytarła łzy.
- Informacja... nie umiera. - spojrzała na Jonathana - Wiesz... nigdy bym nie powiedziała tego, ale chociaż nigdy bym nie uciekła, jak o nas mistycy sądzą - dodała sucho - to akurat was lubię. Nawet hermetyków. A ty jesteś zabawny. - stanęła bliżej Jonathana - Wszystkie te sfery są mi znane. - spojrzała smutno w przestrzeń - Żałuję tylko tego, że nie dowiem się już nigdy, co straciłam i tego co mam, ale zostanie za zasłoną. - uśmiechnęła się zaraz - Ale nie darowałabym sobie opuścić takiej imprezy.
Skupiła się na tym co robił J. próbując odgadnąć jego ruchy poprzez pryzmat notatek, które otrzymała od niego. Dłoń trzymała na włączonej w kieszeni komórce gotowa w każdym momencie wymusić posłuszeństwo armii obliczeniowej swojego botnetu. Im więcej patrzyła tym więcej rozumiała... i wiedziała co robić.
Srogi czas ma srogi paradoks. A ten był taki...
Bez ociągania się dołączyła do magyi splatanej przez hermetyka.

Klaus potrząsnął głową, starając się usunąć migrenę spowodowaną nagłą relokacja.
- Znam się trochę na entropii i podstawy korespondencji. Jeżeli to pomoże to mówcie co mam robić. - spojrzał na resztki po ojcu Iwanie - I tak nie ma gdzie uciekać… - spojrzał w stronę burzookiej i przełknął ślinę - Jeżeli zacznie się za bardzo zbliżać, spróbuję ją spowolnić.- na razie Klaus przyłączył się do Adeptki i Hermetyka, miał nadzieję, że Tomas i Patrick dadzą sobie radę.
Healy… nie odzywał się. Skupił ponure spojrzenie na swoim, ujął w jedną dłonią Ćwikłę celując w Miss Storm i strzelając raz po raz. To jedynie był odruch, to co bowiem działo się na drugiej jego dłoni się liczyło. Rękawica iskrzyła, umieszczone w gniazdach cewki,diody lampki… ba w samym duchopramiaczu na jego plecach zaczęły trzaskać iskry energii i przedmiot zaczął się morfować łacząc mackowatymi obwodami z rękawicą… by wzmocnić ten podstawowy dla Patricka artefakt. Cóż… w porównaniu z metodyczną magyą Mervi czy czysto oświeconym podejściem Klausa, magya Healy’ego bardziej instynktowna… bardziej bliska fantazji… bardziej Verne’owska. Rękawica zajarzyła się… pięć gniazd pokryło się szklistą powłoką… stając się tym czym była od zawsze… rękawicą mocy. Narzędziem kształtowania rzeczywistości. Pomiędzy palcami jej skakały ogniste błyskawice, duszki, karty…. wszystko co mogło zaistnieć i nie było w stanie jednocześnie. Healy skupiał między palcami czystą esencję przypadku (lub jej wyobrażenie choć w tej chwili miało znaczenia). Strój maga rozrywał się na nim formując to szatę czarownika z groszowych powieści fantasy, to strój alchemika z czasów renesansu, greckiego filozofa, okultysty z londynu. Przeskakując z wcielenie na wcielenie (prawdopodobnie). Dookoła Patricka wyrastały kawałku muru przetykane zębatkami, pasami transmisyjnymi… kawałki budynków, dróg, machin. Rzeczywistość znalazła w magu ostoję i na poletku go otaczającym formowała się według jego podświadomości. Healy nieświadomie tworzył wokół siebie namiastkę bezpiecznego miejsca. Swój Azyl ze snów.
Zacisnął mocno pięści w której trzymał wijące się niczym stado węży czyste prawdopodobieństwo i wrzasnął do Burzy.
- You shall not WIN! -
… w rodzimym języku. Bo nie zamierzał pozwolić jej wygrać. Nieważne jaki miał być tego ostateczny koszt. Używając swojego wyczucie entropii wspomagał wicka J. w jego działaniach.
A jego rękawica mocy formował kolejne kształty dążąc do celu jaki nadał jej mag. Zduszenia apokalipsy w zarodku… nawet jeśli to duży zarodek.

Burza kroczyła do nich powoli. Bardzo powoli… Ona już wiedziała, że wygrała. Bramy zostały otwarte, rozerwany Horyzont, jej bracia przybyli na ziemię aby położyć kres wszelkiemu stworzeniu, a dzięki temu – i sobie samym.
Wraz z każdą chwilą magy czynionej z Jonathanem, przebudzeni czuli się coraz bardziej nieswojo. Mimo, iż po prostu rola Klausa i Patricka sprowadzała się do wygenerowania jak największej ilości mocy, także oni czuli niepokój. Jednak to adeptka czasu, Mervi, mogła w pełni poczuć grozę… podniecenie, ekscytację?
Uruchomiła wszystkie botnety, teraz już widziała, promień Schwarzschilda wynosił sinus z mocy. Czas mierzy się mocą – kiedyś powiedział Jonathan. Teraz rozumiała. Boże, co oni robili, święty Graal mistrzów czasu.
- Nie graliśmy w szachy – Jonathan spojrzał na burzooką – to był poker.
Gdyby zaskoczenie na twarzy mogło zabijać, stwór padłby martwy bez tego całego planu.
A Czas…
...czas spadł.

***

Mervi, Patrick, Klaus i Jonathan znaleźli się w idealnie białym pomieszczeniu, chociaż czuli tylko pod stopami podłożę i nie widzieli ścian, wszystko ciągnęło się w nieskończoność. Dziedzina paradoksu?
Przed nimi stał mężczyzna w średnim wieku, przyodziany w jednolicie czarny garnitur dopełniony krawatem idealnie tego samego odcieniu. Oczy miał pełne zajadłej złości, ubawienia i… i czegoś nieokreślonego. Klaus i Patrick od razu pomyśleli o najbardziej znanym duchu paradoksu Czasu. Zmarszczka, duch który potrafił zabijać magów przed narodzinami, zanim dokonają paradoksu. Mervi, jako adeptka czasu wiedziała, że to nie jest Zmarszczka. On prezentował się jako dużo starszy jegomość, poza tym, z tego co słyszała plotek, był niebywale uprzejmy, starając się z magami razem rozwiewać zbrodnię przeciw rzeczywistości.
A ten śmiał się im w twarz na powitanie, rubasznie i głęboko.
- Nie, nie jestem Zmarszczką. To ojciec mojego syna – stwierdził wzruszając ramionami – dawno nie widziałem tutaj nikogo poza Jonathanem. Dalej się nie nauczyłeś, prawda – duch paradoksu pokręcił głową – idiota. Szybkie wyjaśnienie dla reszty cudotwórców – słowo cudotwórca wymawiał sarkastycznie – uczestniczyliście w magy za którą trzeba zapłacić karę myto. Każdy z was… Będzie to wyglądało tak, chwilę porozmawiamy, nie odmówię sobie tej przyjemności, a potem powiem jaka kara spotka was następnego dnia i… wasza magya się dokona. Wiecie jaka to magya?

Duch uśmiechnął się krzywo patrząc przenikliwie na Mervi.
- Taka która miała uratować rzeczywistość. - burknął Healy wzruszając ramionami. Wszak zrobili to co musieli zrobić. Rozwiązali chyba problem, który ktoś inny im zostawił do rozwiązania.- Świat. Kontinuum czasoprzestrzenne.
Mervi od razu nie odpowiedziała, tylko spojrzała na Jonathana.
- Jesteś jeszcze bardziej jebanym one-trick pony niż myślałam. - uśmiechnęła się do reszty - Czas świata został zawrócony o kilka godzin. Całego świata.
- Tak - duch przyznał rację Mervi - już nie pierwszy raz. Ale - spojrzał na Patricka - jaką rzeczywistość? Myślicie, że jesteście tacy ważni? Że to będzie koniec? Żałosne… Rzeczywistość was nie potrzebuje, doskonale radziła sobie bez was i poradzi dalej. To jest megalomania irlandczyku - duch stwierdził zimno - wiesz ile będzie ofiar? Sto pięćdziesiąt tysięcy osiemdziesiąt dwie ofiary, większośc trupy - duch powiedział z pewną radością - Technokracji wraz z Tradycjami uprzątnięcie tego incydentu zajmie osiem miesięcy, podadzą informacje o wielkoskalowej katastrofie ekologicznej. Ratowanie świata? Raczej własnego ego. To jest tylko burza w szklance wody, jedna z wielu - wbił w technomantę spojrzenie patrząc nań jak na nazwyklejsze w świecie gówno.
- Którą nikt się nie zajął… ani wielka Technokracja, ani żadna z Tradycji. Nikt. Tylko my.- odparł Healy zacietrzewiony. - Powiedz mi duchu… ile ofiar i jaka byłaby katastrofa gdybyśmy pozwolili tym kreaturom hasać wolno. Powiedz...
- Tyle, ile podałem - odpowiedział Patrickowi zimno - to są ofiary tego rozdarcia które widzieliście przede chwilą.
- Cóż… nie bawiliśmy się w kształtowanie rzeczywistości dla beki. Po prostu wdepnęliśmy w gówno, którego ktoś zapomniał uprzątnąć.- odparł Irlandczyk nie będąc teraz w nastroju na słuchanie strofowania. Za wiele trupów dziś widział. Zbyt wielu dobrych ludzi zginęło, by rozwiązać ten problem. Nie zamierzał pozwolić na szarganie ich poświęcenia jakiemuś zarozumiałemu bytowi. Wystarczająco dużo takich protekcjonalnych farmazonów nasłuchał się od Miss Storm.
- Poświęcenia - duch mlasnął patrząc technomancie głęboko w oczy, następnie przerzucił spojrzenie na Jonathana - zwykle bywasz bardziej wygadany.
- Znudziły się mi już wizyty tutaj - Jonathan stwierdził uśmiechając się krzywo - liczyłem też, że tym razem się uda… Widać Widzący też nie potrafił mi sprzedać dobrej metody - zaśmiał się.
- Niektórzy wiedzą czego nie robić - duch odpowiedział Jonathanowi - oraz jak to robić. Ale dobrze - duch paradoksu zaśmiał się - myślicie, że to wasza heroiczna walka. Zwykle zabieram rzeczy… Nie martwicie się, wam też zabiorę, ale nie wszyscy wiedzieliście jaką magyę czynicie…. To i dam wam prawdę. O czym prawdę? O waszym przyjacielu. Szach-mat? Tak, grał w szachy, tylko, że grał nimi wami.

Duch zaczął pokazywać obrazy. Jonathana który wiedział co się stanie w mieście, znając liczbę ofiar, który zaciemnił wizję Tomasa. Te wizje po których Tomas zaczął nawoływać do zbadania sprawy. Manipulacje.
Potem Afryka, rozmowy z ojcem Iwanem. Przyjaciele, tam się poznali. Wspominali maksymę “dziel i rządź” planując kolejne działania. Ich konflikt był teatrem pozorów.
Potem Einar… Jonathan zdawał się wiedzieć. Notes, siedzi w swoim pokoju, rozrysowuje możliwe warianty przyszłości. Niektórym pozwala biec, inne wymusza. Nie uchronił Mervi przed Einarem. Wiedział kiedy nastąpi gwałt na dziewczynie Patricka. Śmierć ojca Adama też była w planach.
Grał z Burzą w pokera możliwych przyszłości… Oszukując przyjaciół. Pozwalając im ginąć, cierpieć, wszystko po to, aby w zimnym rachunku postawić kilka, kilkanaście żywotów na szali za sto pięćdziesiąt tysięcy śpiących.
Gdyby o tym słuchali, brzmiało to jak akademickie rozważanie. Ale to była rzeczywistość, tym smutniejsza, że to były ICH życia i ich znajomych. Mervi coś drgnęło w sercu… nawet ten notatnik z nauką czasu, myślała, że go wynegocjowała… nie. Jonathan dał jej go tylko temu, aby mogła mu pomóc w tej magy.
I też zapłacić za nią cenę.

Klaus gwizdnął.
- Więc… to całe gadanie o końcu wszystkiego? To bujda?
- Tak - duch stwierdził - podałem wam liczbę ofiar. Reszta to zasłony czasu i manipulacje waszego przyjaciela… Gdyby czas się kończył, więcej magów podjęłoby to, prawda? - Duch zakpił.
Mervi patrzyła w białą przestrzeń, a w jej oczach było widać cierpienie, którego i Fireson nie zadał.
- Starałam się... - szepnęła - I po nic. Bo dowiodłam tego, w co i tak wierzyłam... - przypomniała sobie słowa Joela - Że jesteśmy sami .. i w przeciwieństwie do mistyków... nas takie gry innymi nie bawią... Musisz być dumny z siebie... hermetyku. Wygrałeś. Innymi.
Klaus usiadł na ziemi. Czuł się oszukany, zły, zmęczony i co gorsza, wiedział, że to nie koniec.
- Więc, co teraz Jonathan? Wracamy o kilka godzin i robimy co dokładnie? Co możemy zrobić inaczej? - westchnął i spojrzał na Ducha - Nie możemy od tak pozwolić Burzookiej i jej pobratymcom biegać po naszej planecie. Wtedy liczba ofiar byłaby większa.
- Sto pięćdziesiąt tysięcy - duch powtórzył do Klausa jak mantrę - nie zmienisz faktów.
Jonathan jeszcze milczał.

Healy… nie był mówcą. Nie był myślicielem. Działał. I teraz jego działaniem był lewy sierpowy z całej siły w twarz, a potem prawy, a potem dwa kolejne. Jeden łamiący nos Jonathana, a drugi powalający go na ziemię. Popłynęła krew…
- To pewnie też sobie wykalkulowałeś, co? Procent szans. Ile to było 50, 45, 30… a może 60? Ile dały twoje przewidywania przyszłości szansy na to, że nie zatłukę cię tu na śmierć? Nawet, gdyby inni próbowali mnie powstrzymać.- syknął kucając na kaleką.
Jonathan spłunął krwią na doskonałą biel podłogi dziedziny paradoksu. Twarz hermetyka powoli nabierała śliwkowych barw, lecz sam mistrz tylko w milczeniu przypatrywał się Patrickowi, czekając, aż ten skończy.
- Problem w tym skurwielu, że ja wiem co zrobiłeś. Jaki to był wybór, jaka waga…- syknął melancholijnie Irlandczyk przyglądając się mężczyźnie.-... jakie konsekwencje. Ja wiem, co to znaczy… postawić na szali czyjeś życie. I chciałbym cię nienawidzić tak mocno jak powinienem, ale w zasadzie to jestem przede wszystkim rozczarowany, że zamiast bawić w wielkiego manipulatora po prostu nam cholera… nie zaufałeś. Że tego w ogóle nie wziąłeś w kalkulacjach pod uwagę.
- Wziąłem - Jonathan powiedział słabo, jakby jeszcze dochodził do siebie po otrzymanych ciosach, chwilę milczał - myślisz, że gdybym mógł inaczej, gdybym potrafił - zacisnął pięści - zrobiłbym to inaczej. Klaus zadał dobre pytanie - Jonathan westchnął ciężko, jakby wypuścił wraz z powietrzem wagę wykonanych czynów - nie mogłem inaczej. Próbowałem, myślisz, że nie próbowałem? Każdego dnia, każdej nocy, kolejne puzzle, predykcje, wróżby, wszystko. W każdym możliwym scenariuszu Burza była o dwa kroki… Zawsze, pieprzone zawsze - ręce kaleki drgały - to była jedyna ścieżka. Jedyna która mogła doprowadzić nas do sytuacji, w której mogłem… Złamać reguły gry, i złamać je tak, iż ona nie tylko tego nie zobaczy, ale będzie szansa użyć broni… Przepraszam - powiedział mocno - to co nas czeka, będzie straszne. Nie mogłem… Musiałem zabrać cały paradoks który wywołało otwarcie tej bramy… Innego źródła nie było. Weźmiemy ucznia, marudera… skanalizuje go. Zniszczy ich…
Duch zaczął bić brawo.
- Jonathan, wieczny syndrom męczennika - uśmiechnął się drwiąco - ale Patricku, na zabicie go tutaj masz zero szans. Wszyscy wrócicie w takim stanie, w jakim tu wchodziliście. Cieszy mnie twoje rozczarowanie - stwierdził jadowicie. Ten duch paradoksu, chociaż skrupulatny, o administracyjnym drygu, widać lubił rozkoszować się tragedią magów.

- Nie, Jonathan. - odezwała się Mervi, która nie drgnęła nawet, gdy Patrick wyładowywał swój ból - To co nas czeka będzie straszne, ale ty zdążyłeś jeszcze przed tym zrobić nam inną straszliwą rzecz. - spojrzała zimno - Przyjacielu... Nie. Zdrajco. Synu hermetycki, który podążając za swoją Tradycją nie uczy się na historii.
- Zrobił co musiał…- wydusił z siebie Healy z jakiegoś powodu biorąc hermetyka w obronę, po tym jak zmasakrował mu twarz. Po tym co sam zrobił, po tym jak sam zdradził, jak sam błędną decyzją poświęcił ojca Adama, jak sam nakarmił batiuszkę krwią wampira dobrze wiedząc jak ciężka to była zbrodnia… po tym wszystkim nie mógł po prostu potępić wicka J. Nawet jeśli to hermetyk przewidział i zaplanował w swojej intrydze, to ostatecznie Irlandczyk podjął te decyzje i nie zamierzał ich zrzucać własnej winy na kogoś innego.

Klaus spojrzał na ducha paradoksu.
- Więc… jaką cenę zapłacimy za ten wyczyn? Umrzemy pięć lat wcześniej? Spędzimy dwa tygodnie w slow-motion? Wyrzucisz nas po tym wszystkim do jakiegoś zakątka Umbry gdzie będziemy nakręcać zegarki do końca czasu?
- Tobie zabiorę postrzeganie barw - duch każde słowo wypowiedział powoli i stanowczo bacznie obserwując Klausa - na zawsze.
Z eteryty momentalnie zeszło powietrze.
- W sensie czerń, biel i szarość do końca moich dni….? - Klaus spojrzał na Jonathana - Dzięki J… teraz moja magya wzięłą w łeb…
- Pierwszy raz Jonathana potraktowałem jeszcze gorzej - duch uśmiechnął się zadowolony ze swojej roboty - to jest kara, i to jest myto czasu. Patrick - spojrzał na drugiego syna eteru - tobie zabiorę nogę.
- A myślałem że tylko jeźdźcy apokalipsy z dyskontu są małostkowymi dupkami, ale jak widzę to wasza wspólna cecha.- warknął w odpowiedzi Healy.
- Zdziwiłbyś się jak blisko spokrewniony jest diabeł i anioł - duch paradoksu stwierdził wzruszając ramionami i kierując spojrzenie na Mervi. Lecz chwilę nie odpowiadał, jakby delektując się reakcją wirtualnej adeptki.
Mervi odwzajemniła spojrzenie, ale w jej wypadku było w nim wiele gorzkiego żalu nie skierowanego ni w ducha, ni spowodowanego wizją nadchodzącej straty, ale straty, którą jej zafundowano zdradzając ją.
- Joel - duch stwierdził krótko i treściwie.
Mervi spojrzała w oczy ducha, choć widać było, jak jej dusza zaczyna się rozpadać.
- A ty, mój słodki - duch podszedł do Jonathana i nachylił się do niego - zabieram ci Słowo.
Chyba hermetykowi nie trzeba było dodatkowych wyjaśnień, gdyż momentalnie napuchnięta twarz zrobiła się bledsza. Warga mu drżała, lecz milczał.

- Ogłosiłem - duch wyprostował się - zabiorę wam to za dobę. Skoro już tutaj jesteśmy, macie jakieś dalsze, błyskotliwe pomysły czy mam was odsyłać - wyszczerzył się szeroko, nienaturalnie jak akwizytor ze starych telezakupów.
- Ja już nie… ech… kupię sobie kalejdoskop zanim minie te 24 godziny…- usiadł na wszechobecnej bieli - Więc J… jaki jest plan? W sumie… co z Tomasem i Iwanem?
- Iwan będzie żył - Jonathan stwierdził cicho - bierzemy marudera, wyzwalam cały zebrany paradoks gdy burza przyjdzie tak jak poprzednim razem. Możecie pomóc, ale poradzę sobie tylko z Iwanem i Tomasem tym razem…
- Pytanie pomocnicze… co jeżeli to też nie zadziała? - Klaus westchnął i spojrzał na Mervi zastanawiając się nad czymś.
- Zadziała - Jonathan stwierdził ostro - możecie zapytać nawet jego - wskazał lekko trzęsącą się dłonią ducha - zwykle jest dość gadatliwy - uśmiechnął się kpiąco.
Klaus uniósł brew na ducha.
- Więc? Jest możliwe, że pomysł Jonathana wybuchnie mu w twarz? I jeżeli mogę… jak chcesz załatwić dokładnie nasze "kary"? Będzie to wyglądało "naturalnie".
- Uda się mu - duch skrzywił się jakby właśnie jadł bardzo kwaśną cytrynę - czy było warto? Wątpię - ocenił chłodno - przekonasz się - powiedział do Klausa - może będzie to tak - pstryknął palcami - a może zaboli. Zależy od tego jaki miałem humor.
- A więc teraz - Mervi zwróciła się do hermetyka - Skrzywdzisz Tomasa i Iwana bardziej?
- Nie - Jonathan stwierdził kręcąc głową - nie mam zamiaru. Iwan przeżyje…
- A Tomas? Co z tym paradoksem? - zapytała ze wzrastającym bólem.
- Tomas… - Jonathan powiedział z silnym smutkiem w głosie - .. .najpewniej umrze podczas walki.
Mervi nie odpowiedziała, ale Jonathan nie potrzebował słów Adeptki, aby zrozumieć.

Duch paradoksu uśmiechnął się krzywo.
- Co mi dasz Mervi - zaczął kpiąco - aby powiedzieć ci jak ocalić Tomasa?
- Mervi chyba już dość się natraciła na ambicji Jonathana. Chcesz mój słuch? - Klaus się uśmiechnął krzywo.
- Nie pytałem ciebie - stwierdził opryskliwie - zatem Mervi?
Wirtualna adeptka spojrzała z twardą determinacją na ducha.
- Za zdrowia, życia i brak konsekwencji nie ich, dla Tomasa i Joela, przez całe życie i wszystkie wcielenia będę wrogiem Jonathana i jego wcieleń.
- Ciekawe - duch zaśmiał się - sprawdzałem cię. Nie mogę handlować, niestety - powiedział to tak, jakby była to strata - po prostu ucieknijcie wszyscy, razem z Tomasem. Iwan i Jonathan nie dadzą rady. Plan nie wypali, wy wszyscy wyjdziecie z tego… a może nie i okłamuję cię? Skoro mówiłem, że plan tak czy inaczej się rząd powiedzie? Zaryzykujesz tyle żywotów za życie eutanatosa? Czy on chciałby tego? Mmmmm - duch przymrużył oczy - najpiękniejszy jest zapach egoizmu strojącego się w szaty poświęcenia.
- Nie chciałby. - Mervi odparła, choć ból był wręcz namacalny w jej głosie. - To jakiś dalszy ciąg mojej kary?
- Nie - duch powiedział twardo - to obiektywna rzeczywistość. Nie wszystko co złego wam się przydarzy musi być moją zapłatą. Jesteście na wojnie.
- Czy Joel też ucierpi rykoszetem... ode mnie?
- Nie dowiesz się. Nawet jak będziesz próbować… Może znajdziesz takiego maga, ale czy to on? Co u niego? Jak żyje? Nie dowiesz się, zabieram ci go, definitywnie.
Duch na chwilę zamyślił się i uśmiechnął się do nich.
- Loki zjada lokiego - spojrzał po Mervi i Jonathanie - aż trudno uwierzyć, że wasze avatary pochodzą z tego samego drzewa.
- Doba... - Mervi powtórzyła głucho i zwróciła spojrzenie na Jonathana - Cały czas tego świata to będzie dla ciebie za mało, żeby cię ukryć, gdy ja też będę go miała, by cię znaleźć.

- Ile będzie kosztowało zminimalizowanie śmierci wśród śpiących? - Klaus spojrzał na swoje dłonie - Chcesz mi zabrać barwy… mogę oddać też światło.
- Klaus... On ponoć nie może handlować. - odparła z bólem - Przepraszam, że was dwóch to też spotyka... - dodała, wyraźnie nie sądząc, aby eteryci powinni zostać ukarani wraz z magami czasu i to tak - Czy kara to podzielona jedna za ten czyn magyczny, którą normalnie całą Jonathan by dostał, czy to nie ma znaczenia, bo każdy otrzymał ją za siebie? - zwróciła się do ducha - Ile już kar ten hermetyk otrzymał?
- Każdy płaci indywidualnie, zależnie od przewiny - duch wyjaśnił - nie jest to kara dzielona. Każdy z was dostaje pełną karę, pomniejszoną o winę - stwierdził z lekkim uśmiechem - kilka. Nogi, rodzina, przyjaciel, szacunek własnej Tradycji, utrudnienie innych Sfer - duch wyjaśnił rzeczowo patrząc na Jonathana wzrokiem kata.
- Ale może być dumny z siebie. - Mervi spojrzała na Jonathana - Doświadczenia i podejście starszych magów wpływa i na naukę przyszłego pokolenia, prawda Jonathan? A ty do jednych z relacji dołożyłeś od siebie swoje cegły, zasiewając troszkę tych podwalin... nie. Raczej zmieniając w maleńkim stopniu te już zaczęte. Zmiana, dynamizm dla maga…
Healy nie odzywał się. Nie widział powodu dalszych targów z diabłem. Wystarczająco nasłuchał się miss Storm, nie obchodził go kolejny arogancki dupek, który karał ich za to że odwalali za niego brudną robotę.

- Mam szczerą nadzieję, że jeszcze się spotkamy - duch stwierdził zadowolony - nieczęsto kogoś biorę na tapetę. Pamiętajcie, to tylko fale na wodzie… nie warto - spojrzał na Jonathana - nigdy się nie nauczysz - stwierdził, przenosząc wzrok na resztę magów - może wy coś wyniesienie - wzruszył ramionami - a może nie.

Czas wstał.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline