Klasztor w Lucatore, przedpołudnie 2 lipca 2595
Pogrążony w myślach najemnik wspinał się spokojnie po wijącej się ku klasztorowi krętej drodze, rozważając dalej sens, lub bezsens burzy jaką wywołało przedstawienie Scirocco. Barthez zachodził w głowę, czy biczownik, był tylko podstawionym narzędziem, mającym na celu spowodowanie chaosu, na czym na ten przykład mogliby skorzystać włodarze Bergamo, czy działał z własnej popychanej religinją ekstazą inicjatywy. Helweta nie widział w swym życiu zbyt wielu biczowników, ale słyszał, iż ludzie ci cieszyli się w Purgarii rosnącą popularnością. Trudno było jednak uwierzyć, żeby ruch ten miał jakąś strukturę i cele, albo dali się łatwo manipulować.
Przerwał rozważania, gdy już dotarli do bram klasztoru, a stojący w orszaku powitalnym Lucio stanowczo poprosił o zdanie broni. Helweta nie miał przed tym oporów. Zamek wydawał się miejscem bezpiecznym, a jeśli takim nie był, to w przeżyciu nie pomógłby mu żaden arsenał. Wystarczyło spojrzeć na anababtystów, gotowych na wszystko. A Barthez wiedział, że takich szowinistów jest w trzewiach klasztoru dużo więcej. Nie uszliby stąd żywi, gdyby tylko Żelazna Emisariuszka tak zdecydowała. Barthez spokojnie odpiął pas z pistoletem, i nadziakiem. Oddał strzelbę i nóż.