Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2020, 19:43   #148
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Wrócili, każdy z magów znajdował się w tym samym miejscu, w którym był wcześniej, godzinę przed wyjazdem na teren spalonego wysypiska śmieci. Świat wydawał się na powrót zwyczajny, taki prosty, taki… Taki, jakim ostatni raz widzieli go przed przebudzeniem.
Trwało to tylko chwilę, ułamek sekundy. Ciężar decyzji, ciężar przebudzenia, ciężar tego co się wydarzyło spadł na nich chwilę po pozornym uczuciu ulgi. Trzeba było działać.
Cała trójka postanowiła mimo wszystko, wziąć udział jeszcze raz w bitwie, aby zmniejszyć skalę zniszczeń i aby… Aby po prostu być. Nie ważne jakie były przewidywania, tworzyli Fundację i trzeba było zostać. Dla Iwana, dla Hannah, dla Tomasa aby mógł umrzeć patrząc na przyjaciół. Nawet gdy jeden z nich zagrał jego życiem.

***

Tym razem Mervi jechała samochodem z Patrickiem. Wirtualna adeptka aby zabić stres, zaczęła zanalizować dane spójności czasoprzestrzeni w poszukiwaniu układów podobnych do rozwiązań Schwarzschilda, i… nie znajdowała nic. To było frustrujące. Czyżby magya Jonathana, w której i ona miała udział, nie pozostawiała śladu? Ani jednej bruzdy czasu, ani pół zawirowania przestrzeni.
Starała się ucie myślami, od tego, co musiała zrobić.
Wirtualna adeptka poprosiła Irlandczyka aby zatrzymał się w alejce. Była blada, myślała, że zaraz zwymiotuje. Ręka jej drżała. Kliknęła w telefon.
Wszystko było wymierzone co do nanometra. Nie znała się na wzorcach życia, musiała zaufać predykcjom, i temu, co nauczył ją Irlandczyk.
Wyszła z samochodu, opierając się o ścianę. Początkowo myślała, że będzie tylko udawać wymioty, ale teraz naprawdę miała ochotę zwrócić zawartość żołądka na nierówną kupkę rozmoczonych kartonów, jakiegoś zgubionego buta i innych miejskich brudów. Kilka głębokich wdechów, pożałowała, że zaciągnęła się ulicznym smrodem.
Cewka pecha zawirowała w kierzni Patricka, lecz tak naprawdę nie musiała polegać na uprzędzeniu. Już od dłużej chwili odwrócił wzrok od źle czującej się Mervi, spoglądając w stronę ulicy, czujnie wypatrując zagrożenia. Jego wzrok przykuły migoczące neony klubu…
...w mgnieniu oka oparte na modelu behawioralnym reakcji na światło macierze entropii wyliczane w botnecie uzyskanym z Helińskiego centrum danych zmąciły percepcję Patricka. Na tyle, iż dopiero po przeszywającym bólu w kolanie, łydce i udzie dotrło do niego, że słyszał cztery, nie trzy strzały, a strzelała doń Mervi. Mógł być dumny, dziewczyna przybrała dobrą postawę strzelecką, rękę miała pewną, cel dobry. Kątem oka dostrzegł poblask wyświetlaczy na okularach Mervi, kalkulowanych na podstawie wektorów sił i cech prawdopodobieństwa celowników. Zaśmiał się, Mervi faktycznie była technokratyczna. Technokratyczna jak zabójcy unii.
I plunął krwią, chwytając ranę podbrzusza. Czwarty strzał… Irlandczyk nie mógł wiedzieć, że każdy z pocisków został rozerwany magyą siłą, czyniąc większe szkody (wirtualni mówi cos o rezonansie informacji i rozbijaniu nim rzeczy jak kryształów wysokimi tonami… ale matematyka to opisująca była zbyt nudna nawet dla Mervi).
Nie mógł też wiedzieć, gdy tracił przytomność, że dwadzieścia jeden sekund przyjedzie karetka. Mervi pośpiesznie opuściła zaułek, co do ułamkóws ekund planują akcję. Pogotowie wezwała dużo wcześniej, wiedząc, kiedy rejonizuje plan, sprawdziła gdzie musi się ukryć, algorytmy predykcyjne nie zawiodły.
Dzwoniąc po Tomasa, spojrzała na rozświetlony neonowy napis, którego blask powoli zagłuszało migotanie sygnału dźwiękowego karetki. Zaplanowała, przewidziała, zrealizowała plan.
Zupełnie jak Jonathan.

***

Nastały setek grzmotów następujących po siebie, jakby ktoś rozdzierał niebo na pół. Towarzyszące grzmotom rozbłyski, spotęgowane przez miliardy kropel deszczu, sprawiały, iż okolica lśniły niemal jak za białej nocy.
Do bram wysypiska Burzooka, w ciele kolejnej nastolatki. Powoli, nie śpiesząc się, uśmiechnięta lekko. Szybszym krokiem za to podążał jej towarzysz, wysoki, dobrze zbudowany, łyso gość Zbyt dobrze, napęczniałe mięśnie zdawały się nie wytrzymywać rozpierającej jej mocy, pękały ukazując śliski, krwisty materiał prawdziwego ciała, macek i niewysłowionej dziwności.
Magowie zdawali sobie sprawę, stwory gdzieś jeszcze… Opiły się kwintesencji. Burzooka po prostu lepiej kontrolowała swoje zasoby.
- Idzie wojna, idzie… - zaczął olbrzym śpiewać…
- Zamknij się - Burzooka powiedziała do niego spokojnie, dodać stanowczy gest ręką.
- Słuchać – warknęła w powietrze, a na niebie grzmoty przeszły do ogłuszającego echa – mam dla was układ. Wiemy, że to musiało nadejść. Jesteśmy tutaj, jeśli zabijecie nas jak naszego brata… To wygracie. Nie żartuję – wzruszyła drobnymi ramionami zupełnie jak człowiek, jak mała dziewczyna której duszę i wnętrzności pożarła, a skórę nosiła niczym przebranie pośród owiec – zabić, nie odesłać. Wiem, że naszykowaliście wszystko co macie.
Wszystko było tak, jak poprzednio. Lecz nie było z nimi Patricka, natomiast znajdowała się Hanah i uczeń. Hermetyk wyglądał na tak samo skupionego.
- Jestem lekarstwem – uczeń powiedział cicho pod nosem, kierując swoje spojrzenie na Klausa. Syn eteru dostrzegł w jego oczach coś jakby… ból? Strach? Może tylko szaleństwo, przebłysk ciszy w którą zamykał się jego umysł, w której mógł przeżywać katusze majaków gasnącego rozsądku.
Iwan zdetonował bombę Pierwszej, jak za poprzednim razem….
Pisk, wrzask, światło, gromy, deszcz, tłuczone szyby. Chaos wokół nich był tylko ułamkiem chaosu który trawił wnętrza przebudzonych. Wiele uderzeń serca zajęło świadomości poukładanie tego, co się właśnie stało w jakiś deterministyczny ciąg wydarzeń. Może dlatego, że w tym momencie załał się ład na świecie.
Pamiętali… Klaus nacisnął detonator, w drugim trybie bomby Pierwszej. Milisekundę po tym rzeczywistość załamała się. Wszystkie szyby w okolicy spłynęły na ziemię jak ciecz. Deszcz zaczął padać od góry do dołu. Geometria zakrzywiła się, zmieniając kąty proste w rozwarte w pobliskich budynkach, nie modyfikując jednak ich ogólnego kształtu.
A przed nimi lśnił wybuch oślepiającej, białej ektoplazmy. Gdyby nie okulary które mieli, pożegnaliby się ze wzrokiem.
A potem Iwan rozłożył ręce, niczym ksiądz na mszy i patrzył w niebo.
Jedny milczał. Milczało też niebo, ani jednego grzmotu nie wydały z siebie chmury. A może i wydawały. Wszystko zagłuszała muzyka. Śpiew, melodia, dźwięk jakby melodia wyrażała Tajemnicę zmieszaną z tęsknotą którą każdy nosi na dnie duszy, za swoim rajem, obojętnie czy nazwanym Edem, Thule, Walhallą czy cyfrową pajęczyną. Temu chór mówił, że Pierwsza to melodia. Muzyka pachniała kwiatami i latem.
Czyli muzykę sfer. Jedną chwilę.
Bąbel kwintesencji puchnął, aby po chwili zacząć się kurczyć.
Serce drżało, waliło jako młot, każdemu. Jeden stwór padł, ten większy.
I widzieli na tle najbielszego światła, skumulowanej Kwintesencji sylwetkę ludzką, ze skrzydłami…
...mackami. Miliardy macek, czerń w czerni, burzooka pochwyciła kulę pierwszej. Dalej zachowywała z grubsza ludzi wygląd, poza miliardem multi-wymiarowych macek wyrastających z pleców.
Nie było w tym muzyki.
- Za mało – stwierdziła do nich powoli – szach-mat.
I wtedy uczeń wybuch szaleńczym śmiechem biegnąc w jej stronę… Nie zdążyliby go powstrzymać. Mervi dostrzegła kontem oka jak Jonathan pogładził kciukiem swój sygnet. Poczuła też ukłucie w sercu. Więc i jego Jonathan użył jak narzędzia. Nawet bez komputera, doskonale czuła tworzące się zmarszczki czasu. Cały wygenerowany paradoks z przyszłości, nie tylko przez ich magyę, ale także wyrwy w Horyzoncie, Jonathan zabrał za sobą, a potem użył marudera, aby tak go bezpiecznie uwolnić. Uczeń wybuchł w wielokolorowym płomieniu który po chwili ogarnął i Burzę.

***

Było po wszystkim… Paradoks dosłownie pożarł potwory, niczym kwas, białe krwi układu odpornościowego rzeczywistości obsiadły burzę i zaczęły wyżerać ją z płaszczyzny istnienia… Tak jakby przy odpowiedniej sytuacji sama rzeczywistość stwierdziła, że jednak należy się im nagroda w postaci nieistnienia.
Lecz zanim stwory zostały unicestwione, burzooka zdołała zabić Tomasa. Mervi widziała jak eutanatos w chwili szczęścia zablokował magyą sił atak stwora – trzeba było przyznać, refleks miał równie dobry jak Patrick czy nieżyjący już ojciec Adam – ochraniają Klausa i Hannah. Chwilę potem kolejny, przedostatni cios burzy przebił się przez osłonę i po prostu macka wbiła się w twarz Tomasa pozostawiając z niej mięsną papkę.
Nie była to piękna śmierć, daleka od spokoju i kolejnego przejścia w cyklu reinkarnacji. Była to śmierć bolesna, brutalna i nagła, jakby sam mag śmierci się jej nie spodziewał. To była zła śmierć.
Ostatnie machnięcie macką urwało się w połowie gdy burza przeminęła z doczesności w jednym podmuchu paradoksu.
Mistrz Iwan wymiotował znowu krwią, ledwo trzymając się na nogach. Żył, ale on chyba oberwał paradoksem, tak jak ostatnio. Podobno miał przeżyć, ale nie wyglądało to dobrze.
Jonathan spoglądał przed siebie pustym wzrokiem, na zdeformowane w dziwne, mikrogeometryczne wzory, cegły budynków. Na asfalt który przybrał barwy rozlanej benzyny, na kępki roślin gwałtownie kiełkujących z wyrw w chodniku. Na deszcz który przestawał padać.
I na swoje odbicie w brudnej kałuży.

***

Ostatnie chwile nocy Klaus spędzał spoglądając przez kalejdoskop. Więc nigdy już nie ujrzy barwy, straci chyba najważniejszą rzecz dla poważnego syna eteru – artyzm. Martwe wykresy długości fal były dobre dla technokracji. Owszem, używał ich, lecz widząc barwy na własne oczy miał poczucie, iż nie jest to martwa, sterylna nauka, lecz prawdziwa sztuka, nauka z duszą.
Do pokoju syna eteru wjechał na wózku Jonathan, bez pukania.
- Iwan leży w szpitalu, jest w śpiące, nie wiem kiedy z tego wyjdzie. Nie wiem też kto postrzelił Patricka – stwierdził jakoś dziwnie – ale to już wy będziecie musieli to zbadać. – hermetyk westchnął ciężko – uzupełniłem dokumentację Fundacji, w razie śledztwa znajduje się w moim pokoju. Ja niebawem za dużo nie powiem.
Spauzował na chwilę. Patrzył na Klausa z zastanowieniem.
- Przychodzę do Ciebie, Mervi nie zrozumie – spuścił głowę – przepraszam – powiedział szczerze. Nie musisz mi wierzyć, ale to pierwszy raz gdy musiałem to robić.. Nie cofać, te manipulacje – pokręcił głową – w wybuchu bomby w Hiroszimie zginęło dwa razy mniej ludzi niż mogłoby tutaj. Myślisz, że śledzę czasoprzestrzeń w poszukiwaniu tego, komu dziś spierdolić dzień – dopiero teraz Klaus poczuł lekką woń alkoholu od hermetyka – jak już to widziałem. Mogłem albo nic nie robić albo zrobić coś. Nie robiąc nic byłbym w waszych oczach niewinny… Ale czy…
Łamał mu się głos.
- Wolałbym nie wybierać, Klaus. Naprawdę, wolałbym po prostu tego nie widzieć, nigdy się nie przebudzić, nie musieć podejmować takich decyzji. Cała ta moc – spojrzał na swoją dłoń – aja miałem ostatecznie tylko dwie, bardzo wąskie alternatywy.
Milczał chwilę, patrząc w ścianę. Widać było w oczach hermetyka wszechmorze cierpienia, poczucia winy, niespełnienia. Jego mimika wyglądała tak, jakby chciał krzyczeć.
- Gdy odkryłem tą wiedzę, gdy pierwszy raz… Nie wiedziałem, że przyczepi się do mnie ten duch. Myślałem, że będę w tej samej lidze co Porthos, że kiedyś będą mówić o mnie jak o Bonisagus… Pycha – skrzywił się – szybko mi przeszła. Pierwszy raz nie był eksperymentem, może trochę… Dwóch chłopaków, naszych akolitów. Byli wrakami po tym co przeszli. Wtedy tylko cofnąłem ich umysł i ciało… Ale już wtedy zwróciłem uwagę na siebie tego ducha, już wtedy wyjaśnił mi co czeka… A ja ciągle i ciągle – zacisnął dłoń.
- Wiesz Klaus… Żałowałbym tak samo mocno gdybym to zrobił, jak bym nie zrobił… Po prostu przepraszam.
Odjechał załamany.

***

Mervi odłożyła google VR. Ekran wyświetlał informacje o zakończonym połączeniu. Joel jeszcze nie skończył zgrywać wspomnień.. Ale co by to dało? Miała wrażenie, że i tak po upływie terminu, wszystkie pliki okazałaby się uszkodzone.
Nie potrafiła mu w jasny sposób przekazać tego co się stanie, chyba nawet nie chciała. Po prostu spędzała czas ze swym mentorem, ciesząc się ze zwyczajnej, ludzkiej obecności. Opowieści, żartów, rozmów. Chociaż ciągle wirtualnej adeptce kotłowało się w głowie to co zrobiła Patrickowi. Czy nie wpadała w ciszę?
Dosyć, musiała być zdecydowana. To też powiedział Joel. Nie miało to brzmieć jak pożegnanie, ale dla wirtualnej adeptki, znając kontekst tego co się wydarzy, tak właśnie to wyglądało. Joel zastrzygł uszami do góry.
Czas abyś ty była czymś Joelem.

***

Minęły trzy dni od pamiętnej bitwy z wampirami. Zapowiedzi ducha paradoksu nie były tylko pustymi słowami. Mervi faktycznie straciła jakikolwiek kontakt ze swoim mentorem, mimo setek desperackich prób. Jonathan nie tylko przestał mówić, hermetyk nie mógł pisać czy nawet rysować lub wskazywać liter. Próbował, za każdym razem gdy jego dłoń zaczęła formułować bardziej zakorzeniony w powszechnej świadomości znak lub piktogram, zaczynała drżeć, jakby sprawiając silny, fizyczny ból mistrzowi czasu. Świat Klausa przepełniły odcienie szarości.
Noga Patricka… była cała i zdrowa. Kule przebiły kości, jedna utkwiła w kolanie i odrobinę boleśnie chrupała, a rany brzucha były dokuczliwe, acz wszystko było na jak najlepszej drodze do wyzdrowienia.
Mervi pluła sobie w brodę. Nie wiedziała, czy to co odkryła (czy raczej zaufała swojemu avatarowi) było jakimś uniwersalnym prawem podróży w przeszłość, czy tylko może specyficzną bronią przeciw duchowi który śledził poczynania Jonathana w tej sprawie. Ważne było, że to działało, duch nie mógł zabrać tego, co już przed terminem w jakiś sposób się straciło, to jest nie mógł zabrać tego całkowicie. Za każdym razem gdy o tym myślała, uśmiechała się w tryumfie nad hermetykiem – miała klucz do tej jednaj tajemnicy, przez którą Jonathan utracił już tylko wiele, i ten kluz był tylko jej… Zaraz potem pierwsza łza zaczynała ściekać jej po policzku gdy sięgała wspomnieniami zbitej miny Klausa pozbawionego radości barw.

***

- Podsumujmy – wysoki hermetyk splótł długie, pomarszczone palce w piramidę – jeden wirtualny adept zbiegł od was. Mistrz Einar Jørgen Blackhammer został zabity w wyniku niejasnych okoliczności, którym na pewno przyjrzy się zwołany Trybunał. Podobnie jak na kwestię poważnego uszczerbku na zdrowiu którego doznał przebywający w szpitalu Mistrz Klimow oraz Adepta Healyego. Jeszcze – starszy mag wciągnął przez sine usta powietrze, po chwali wypuszczając je gwałtownie, dławiąc się lekkim kaszlem – zagadkowa śmierć ucznia z fundacji Wieży – zerknął ukradkiem na notatki jakby w poszukiwaniu imion – oraz głęboka cisza Mistrza Jonathan Marcus Schwarzvogela. Wcześniej jeszcze Adept Guivre, Inkwizytor Niebiańskiego Chóru dokonał żywota błękitne oczy staruszka były kompletnie beznamiętne – wielu śpiących zostało narożnych, a Fundacja zawarła niejasne przymierze z wrogami wstąpienia w osobie wampirzej organizacji.
Stary hermetyk spojrzał po nich analitycznie, tak jakby nie chcąc mimiką zmieniać znaczenia swych słów. Ten siwiejący hermetyki mistrz w osobie Sørena Tekla bani Quaesitori miał silne predyspozycje do bycia wielkim cierniem w tyłku ocalałych magów.
- Z całym szacunkiem Mistrzu – Hannah zaczęła twardo podsuwając na stole pliki teczek i dokumentów aby podkreślić swoją wypowiedź – Mistrz dostał kopie wszystkich raportów. Nawet pomijając dokumenty Tradycji, sam Pax Hermetica nakłada na was Mistrzu obowiązek uczestnictwa w procedurze co najmniej jednego maga o odpowiednich kompetencjach…
- Dziękuję za przypomnienie, studentko – Seørn powiedział zimno, kładąc jednak nacisk na tytuł Hannah – w przyszłym tygodniu przyjedzie mój uczeń. Świadczę o jego kompetencjach.
- Proszę mnie poprawić – hermetyczka powiedziała gładko – lecz jeśli mowa o Adepcie Turanie, nie wątpię w jego wiele zalet, lecz nie spełnia przesłanek formalnych, to jest oficjalnej rangi Inspektora, tytułu Mistrza lub Major Adepta lub delegacji przed kapitułę Quaesitori.
Hermetyk przyglądał się dziewczynie w milczeniu. Hannah pozwoliła ciszy przebrzmieć zanim podjęła głos.
- Jutro uzyskacie odpowiednie wsparcie, Mistrzu – Hannah kiwnęła głową.
Trzeba było przyznać, iż otyła przebudzona okazała się całkiem sprawnym biurokratą i administratorem. Nie łudzili się, że nie maczał w tym palców Jonathan, zostawiając jej część papierów, wskazówek i instrukcji. To jednak sama Hannah zorganizowała pogrzeb Tomasa, zajęła się sprawą szpitala Iwana i Patricka, przejęła komunikację z wampirami oraz kwestię tuszowania niedawnej walki.

***

Wsparcie przypominało raczej polityczną odsiecz, bardzo przychylną magom, niż kolejnych śledczych. Pierwszą osobą był znany już im z Polski Jacek. Przybył głównie z powodu na Patricka, Klausa oraz Mervi (nie powstrzymał się zaznaczyć, że wirtualni są tak bardzo zorganizowani, że to zazwyczaj najbliższy syn eteru musi ich reprezentować) i od razu zaczął spór z Seørnem.
Prawdziwym gwoździem do trumny panoszenia się Seørna był inny hermetyk, imienia Augustin Jean Feugarde bani Tytalus.
Augustin był stosunkowo niskim mężczyzną przez co, ze względu na swoją budowę przypominał brodaty, ludzki kwadrat. Nabrzmiałe, wyrzeźbione mięśnie rysowały się pod szarą koszulą. Wyglądał jak kulturysta któremu może poskąpiono wzrostu, za to dane idealne warunki fizyczne. Mistrz był człowiekiem serdecznym w obyciu, głośnym i gwałtownym. Gdy się śmiał, szkła rezonowały nieprzyjemnie, a gdy mówił cicho, coś zdawało się tłumić wszystkie dźwięki w okolicy aby wyeksponować jego głos. Ogolony na łyso, z gęstą, kruczoczarną brodą przetartą wyraźnymi pasmami siwizny wyglądał na zmierzch wieku średniego.
Gdy pierwszy raz spotkali go, od razu przywitał się z każdym mocnym uściskiem dłoni, oraz – niezależnie czy rozmówca sobie tego życzył czy nie – serdecznym klepnięciem po plecach tak jakby witał weteranów wracających z wojny. Od razu powiedział też, że we własnym gronie mogą mówić do niego po imieniu lub po prostu August, a niech tytuły zachowają na obecność magów z kompleksami. Zwołał też zebranie w kuchni, w którym znajdował się on, Jacek, i wszyscy magowie za wyjątkiem Sørena oraz w dalszym ciągu nieprzytomnego Iwana.
- Tytalus nie pyta, Tytalus działa – powiedział głośno maksymę – zatem nie będę pytał was o wyjaśnienia. Uznaję, że to co jest zawarte w papierach jest prawdą, a wy znajdujecie się po uszy w gównie. Skoro poprosiła mnie o pomoc moja uczennica, szanowny magister nad Polską – kiwnął głową w stronę Jacka – oraz jeden z waszych mistrzów, jak mógłbym odmówić – wzruszył ramionami – a między nami, nie lubię takich małych kutasów jak Seørn.
Jonathan patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń. Hannah była wyjątkowo wyluzowana w obecności swojego mentora, chyba nawet zadowolona, dumna, jakby jej mina mówiła: patrzcie kto uznał, że jestem godna czerpać odeń wiedzę!
- Prawdę mówiąc, wdepnęliście w polityczne szambo. Pociechą jest to, że tak naprawdę nikt nie ma prawdziwych szans cokolwiek konkretnego wam narzucić lub wykazać, chyba, że będziecie się wychylać. Co nie oznacza, że nie znajdą się chętni szeryfowi którzy koniecznie muszą udowodnić jakimi to wiernymi magami Tradycji są i jak bardzo skutecznymi. Zapewne ktoś może mieć chrapkę na tutejsze węzły, wasze działania zapewne zwróciły uwagę Technokracji, jak nie dziś, to za miesiąc, dwa. Nie jest dobrze – westchnął – ale jakoś się was wyciągnie. Za tydzień po Seørnie nie będzie śladu, raport będę pisał ja razem z Jackiem, zapewniam was. Ale to tylko część problemu.
Jacek delikatnie podrapał się po czuprynie słuchając hermetyki, następnie sam zabrał głos.
- Psubrat z tego Seørn – stwierdził dziwnie szczerze – gdyby przybył tu jakiś poczciwy mag Tradycji, wcale nie trzeba byłoby się ruszać, a tak – machnął ręką – wyobraźcie sobie, że ten jegomość kiedyś oskarżał mnie o bycie maruderem? Mnie?! Nie abym miał za to żal, ale tak nie uchodzi… W każdym razie – Jacek trochę ochłonął – sądzę, że Fundacja powinna być zlikwidowana. To ułatwi politykowanie. Chodzi o to, abyście się rozproszyli, nawet na pół, ale nie byli razem.
Dalsze rozmowy zajęły im plany co do przyszłości.
Klaus zadeklarował się, iż zostanie na miejscu, domykając wszystkie sprawy oraz zajmując się ojcem Iwanem. Syn eteru miał w planach przejąć założona przez chórzystę działalność charytatywną.
Hannah stwierdziła, że pozostanie może parę tygodni i wraca na szkolenie, żartując – jakby wraz z obecnością swego mentora zyskała tajemne pokłady humoru – iż może spotkają się jak zostanie adeptem.
Mervi i Patrick mieli przezimować u Jacka, a potem zobaczyć co dalej.
Pozostawała kwestia Jonathanna. Mistrz synów eteru oraz mentora Hannah byli zgodni, że hermetyk znajduje się w ciszy. Myśleli gdzie go umieścić aby doszedł do siebie.
I wtedy Jonathan położył na kartce rysunek człowieka na wózku znajdującego się na małej kuli ziemskiej, dokładnie – na biegunie północnym. I faktycznie, znajdował się tam ośrodek prowadzony przez chórzystę i kultystę ekstazy.
I tak zakończyła się przygoda w Lillehammer.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 17-12-2020 o 19:51.
Johan Watherman jest teraz online