Klasztor w Lucatore, przedpołudnie 2 lipca 2595
- ...- Spójrz na tę zachwycającą panoramę, kuzynie. Czy to nie przepiękny widok?
Dziedzic odpowiedział coś na odczepne swojemu kuzynowi. W myślach zaś miał wielką ochotę popchnąć go teraz, w akcie czystej ludzkiej złośliwości, wprost w tą otchłań otwierającą się zaraz za zdradliwą ścieżką, po której się wspinali od tak wielu godzin.
Miałbyś wtedy Leonie, możliwość podziwiania owej zachwycającej panoramy, z lotu ptaka. Spadającego ptaka, konkretnie rzecz ujmując...
Przez chwilę wyobraził sobie tą scenę. Spadający kuzyn, uderza czaszką o skalane występy w locie, zostawiając krwawe ślady. Ale siłą grawitacji ciągnie go nadal w dół, by jego ciało nadal zahaczając o kolejne ostre krawędzi skał, mogło się w końcu roztrzaskać finalnie, o jeden konkretnej wielkości głaz, na samym dnie tejże otchłani. Stręczące bielą kości Leona i zmaltretowane ciało leżące na kamiennym ołtarzu bólu. Żona wypłakująca oczy po jego stracie.
Och... To go nieco podnieciło. Dodało mu animuszu do wspinaczki. Niemal od razu przypomniało mu także, o scenie którą widział niedawno w Lucratore. Sirocco. Ubiczowany, o odartym ze skóry ciele. Całe jego plecy płonęły żywym bólem. Przepełniony wiarą w Jedynego masochizm łączył się mistycznym uniesieniu w jedno wielkie przeżycie, które dziedzic świetnie rozumiał. Miał wrażenie jakby wspinali się na tą samą górę. Tylko z innych stron. Abdel preferował ból zadawać, niźli go znosić osobiście. Tamten zaś odwrotnie.
Mój boże, jak ja dawno już sobie nie ulżyłem w tej materii. Ale nadjedzie czas, nadejdzie wkrótce czas... Muszę być jeszcze trochę cierpliwym i...
Jego słowa wypowiedziane na rynku, pozostawały w myślach młodzieńca. Zapamiętał je, a że niewiele mu mówiły, zamierzał dopytać kogoś bardziej biegłego w Słowie, co też mogły one znaczyć. Oczywiście, w stosownej do tego chwili.
Pocieszając się nadal sadystyczną myślą, którą przywołał wcześnie w umyśle, w końcu dotarł na szczyt.
Słowa Furora przyjął spokojnie, spodziewając się takiego obrotu spraw.
- Witaj Furrorze, wybacz że nie złożę u samego wejścia należnych słów powitania, ale nie zwykłem do takich wspinaczek. Jak zapewne się spodziewałeś. Oczywiście złożymy broń by nie uchybić, sławetnej gościnności rodu w progi którego stajemy. Spodziewamy się zaś, w zamian należnego szacunku osobie ambasadora Franków oraz ludzi z jego pocztu. - Uśmiechnął się nieco na siłę, przez zmęczenie - Wszak, w przyjaźni się spotykamy.