Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2020, 07:22   #314
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 82 - 1940.V.29; śr; noc; okolice Abbeville

Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska
Warunki: przedpole wioski, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr


Noemie (por. Annabelle Fournier)



Jak kobieta w cywilu, zjawia się w środku nocy na świeżym pobojowisku i mówi, że jest żołnierzem to jak się okazało potrafiła wprowadzić niezłe zamieszanie wśród żołnierskiej braci. Gdy już pierwsze zaskoczenie a nawet szok minął to kompletnie nie wiedzieli co z nią począć. Trudno było powiedzieć co przesądziło sprawę, że któryś nie pociągnął w pierwszej chaotycznej i nerwowej chwili za spust. Może mundur, może nieśmietelnik czy książeczka. Może głos i sylwetka kobiety jakiej kompletnie żaden umundurowany mężczyzna się tutaj nie spodziewał. A może to, że mówiła po francusku tak jak żołnierze do jakich trafiła. Więc pierwszą ich reakcją było niedowierzanie i zdumienie. I samym jej pojawieniem się w środku nocy i to od strony gdzie prędzej spodziewali się niemieckich patroli niż kobiety w cywilu z papierami porucznika francuskiej żandarmerii.

Potem oglądali tą książeczkę wojskową, nieśmiertelnik, świecili latarką w twarz by porównać twarz ze zdjęciem co było zrozumiałe chociaż mało przyjemne. Pytali o datę urodzenia, imiona rodziców co musiała pamiętać by podać te z dokumentów a nie prawdziwe. Koniec końców zrobili coś co chyba zrobiłby każdy żołnierz w tak niecodziennej sytuacji. Zameldowali wyżej i czekali co góra każe im zrobić. Przy okazji belgijska agentka miała okazję obejrzeć tą machinę wojny jakiej zarys widziała wcześniej.





To był czołg. Francuski. Wielki. Czubkiem głowy sięgała gdzieś do tych górnych gąsienic. A nad tym górowała jeszcze wieżyczka. Miał podniesioną klapę silnika z tyłu pojazdu i mechanicy coś tam sprawdzali. Ale zerkali na nią równie ciekawie jak ona na ich maszynę.

- Porucznik kazał ją przyprowadzić do siebie. - powiedział jeden z żołnierzy który przyszedł do domu do jakiego weszli gdy już przyprowadzili ją tutaj. Wszystkim chyba ulżyło, że podjęcie decyzji co z nią dalej począć podjął się ktoś inny. Pod ekortą czterech żołnierzy ruszyła przez tą częściowo zrujnowaną wioskę. Toczyły się tu walki. Nawet w ciemności kończącej się nocy dało się to poznać. Zburzone budynki, leje po wybuchach, zapach spalenizny, spalony wrak czołgów i trupy. Ułożone jak na delfiladzie w równym rządku. Może i lepiej, że nie było widać wszystkiego. Mijali też kolejne pancerne kolosy. Sporo ich tu było. Wszystkie tak samo wielkie jak ten pierwszy jakiego ledwie zarys widziała jeszcze spoza wioski. W końcu weszli do jednej z chat w jakiej urzędował ten porucznik jaki kazał ją przyprowadzić.

Wewnątrz chaty było jasno i ciepło. Ktoś zasłonił okna wojskowymi kocami i rozpalił w piecu. A, że porucznik urzędował w kuchni to nawet ciepło było.

- Usiądź. - powiedział wskazując jej na zwykły, kuchenny stół jaki pewnie został po poprzednich mieszkańcach. Oprócz niego był jeszcze jakiś sierżant co dyżurował przy telefonach pokowych oraz jeszcze jeden żołnierz. Ci co ją przyprowadzili poszli z powrotem. Ale przed drzwiami stał jakiś w charakterze strażnika.

- To przy niej znaleźliśmy. - powiedział sierżant jaki ją eksortował. Położył na stole jej nieśmiertelnik, książeczkę wojskową, pistolet i resztę. Porucznik zaczął to wszystko uważnie oglądać tak samo jak wcześniej jego żołnierze. Zorientowała się, że oni wszyscy muszą być z jakiejś jednostki pancernej bo mieli charakterystyczne dla pancerniaków hełmy, inne niż piechota.

- Nazywam się porucznik Gustave Leblanc. Informuję cię, że jesteś na terenie objętym wojskową jurysdykcją. A znaleziono przy tobie to. - zanim zaczął z nią rozmawiać chyba chciał się upewnić, że niespodziewany nocny przybysz zdaje sobie sprawę z powagi swojej sytuacji. Bardzo łatwo mogła podpaść pod paragrafy o szpiegostwo i sabotaż. I to pewnie było naturalne dla wszystkich wojskowych z jakimi miała tutaj do czynienia.

- Zrób jej coś do picia. I daj jej coś do jedzenia. I koc przynieś. - porucznik chociaż z początku zaczął schemat bardzo podobnie jak ci pierwsi żołnierze i sierżanci na jakich natrafiła na skraju wioski to chyba jednak zorientował się, że może być głodna, spragniona i zziębnięta. A jak polecił to jeden z jego ludzi zaczął coś szykować na tej rozpalonej kuchni i po jakimś czasie dostała kubek jęczmiennej kawy ale przyjemnie gorący. Coś co chyba było odgrzaną wojskową kolacją na całkowicie cywilnym talerzu. I podano jej dwa koce do okrycia się. Więc mogła poczuć się nieco lepiej. No ale nie mogła uciec od rozmowy z porucznikiem Leblanciem.

- To mówisz, że jesteś porucznikiem francuskiej żandarmerii polowej jaka przyleciała z Anglii ale niedaleko strącili was Niemcy i lądowaliście awaryjnie po niemieckiej stronie frontu. - porucznik w jednym długim zdaniu podsumował ostatnie dwie doby jakie doprowadziły Belgijkę na skraj wioski opanowanej ledwo kilka godzin temu przez jego czołgi. Sądząc jak to powiedział to był sceptyczny. Po raz nie wiadomo który zaglądał do książeczki wojskowej i nieśmiertelników. Historia brzmiała mało standardowo. Ale z drugiej strony nie mogła być niemożliwa.

- Dobrze. Sprawdzimy to. Mam nadzieję, że mówisz prawdę. Sądy polowe nie są pobłażliwe dla sabotażystów. - zdecydował w końcu sprawdzić to co mógł sprawdzić. - Zaprowadźcie ją do pokoju obok. I pilnujcie. - polecił temu żołnierzowi który wcześniej przygotowywał kawę i posiłek.

- Mam ją skuć panie poruczniku? - żołnierz zapytał niepewny czy kobieta z jakim rozmawiał porucznik jest gościem czy więźniem. Każda z tych kategorii zasługiwała na inne traktowanie. Oficer spojrzał na okrytą kocem kobietę jakby sam sobie właśnie zadawał to pytanie.

- Nie ma takiej potrzeby. Mam nadzieję, że ta pani rozumie, że próba ucieczki będzie traktowana jako akt zdrady. - powiedział zarówno do niej jak i żołnierza. Podwładny więc wyprężył się, przyjął rozkaz i stanął przed kobietą gotów ją odprowadzić do tego pokoju obok.



Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska
Warunki: wioska, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr


Birgit (kpr. Mae Gordon)


Była sama. Chyba. Co prawda to żadna nowość. Odkąd straciła kontakt z pozostałą dwójką agentów cały czas była sama. Ale większość tego czasu spędziła w mało wygodnej ale jak się okazało bezpiecznej kryjówce. Wreszcie niedawno zdecydowała się ją opuścić. I w końcu dotarła do skraju tej wioski. Czekała i liczyła nasłuchując pod tym nocnym, pochmurnym niebem. Ale jakoś się niczego specjalnego nie doczekała ani nie usłyszała. Nic co by zdradzało, że gdzieś tam, w tych budynkach ktoś jest. Czy swój czy nie swój. W końcu nie chcąc czekać do samego rana co już nie było tak daleko postanowiła wejść do tej wioski.

Do obrony miała brytyjski rewolwer zabrany jeszcze z Anglii. Oraz karabin jaki znalazła ledwo ruszyła do tej wioski. Właściwie jej buty znalazły. Coś kopnęła w tych ciemnościach i to coś zaklekotało cicho sunąc po trawie i jakichś kamykach. Coś dość ciężkiego ale luźnego. To nie był korzeń ani puszka czy kamień. Gdy się schyliła i poszukała chwilę po omacku natrafiła na mokry od nocnej wilgoci kawałek wypolerowanego drewna. I chwilę potem trzymała w dłoni czyjś karabin. Po chwili macania nawet nie widząc go po ciemku rozpoznała znajomy kształt niemieckiego Mausera. Mocny, solidny czterotakt* z kulką na końcu zamka i 5-nabojowym magazynkiem. Standardowa broń niemieckiego piechura od początku tego wieku.





Właściwie to broni było tu sporo. I trupów. Głównie niemieckich. Znalazła więcej sprzętu niż by mogła unieść. Znalazła coś do jedzenia, bagnety, saperki, pas z ładownicami do karabinu, manierki… Nie znalazła natomiast nikogo żywego. Ani Niemca, ani Francuza, Anglika no nikogo.

W wiosce musiała trwać walka. Wcześniej. Zginęli tu i niemieccy piechurzy i francuscy czołgiści. Tych drugich znalazła przy tym rozwalonym czołgu jakiego sylwetkę widziała jeszcze sprzed wioski. Gdy podeszła bliżej dojrzała zarys sylwetek leżących na ziemi. Nie widziała zbyt wiele. Ale zalatywało spalonymi kablami, paliwem i rozgrzanym metalem. I spalonym mięsem. Nieco dalej od tego trafionego czołgu wciąż był wyczuwalny zapach spalonego drewna. Trochę dalej znalazła kolejny nieruchomy czołg. Wydawał się pusty tak samo jak cała reszta wioski. No ale właśnie jak pochodziła trochę tu i tam to jak ktoś specjalnie jej nie unikał w tych ciemnościach to chyba nikogo tu nie było oprócz niej. Była sama. Sama wśród trupów, rozwalonych i spalonych domów lub dla odmiany całych. Sama wśród dymu i zapachu spalenizny, nieruchomych wraków czołgów i kończącej się nocy. Wcześniej, pod koniec dnia widziała jak jeździły tu czołgi. Ale teraz nie licząc tych dwóch czy trzech trafionych nie było żadnego innego. Zupełnie jakby była na ziemi niczyjej z jakiej wycofały się obie strony. Ale nie miała pojęcia która prędzej się o nią upomni ponownie. Niemcy czy alianci.

---

*czterotakt - karabin z zamkiem czterotaktowym. Czyli takim gdzie po wystrzale trzeba zrobić 4 ruchy: do góry, do tyłu (wskakuje nowy nabój do komory zamkowej) do przodu i na dół (czyli wrócić jak było). Większość karabinów z epoki to czterotakty, rosyjski Mosin, Amerykański Springfield, brytyjski SMLE, francuski MAS 36, taki ówczesny standard w uzbrojeniu.

---



Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; las na pd. od Sommy; las
Warunki: las, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr


George (srg. Andree de Funes)



Okazało się, że niemiecki motocyklista nie zatrzymał się za potrzebą. A jeśli tak to już ją załatwił zanim Anglik wyszedł na drogę. Pomysł by wyjść za jego plecami wydawał się działać nieźle. Tamten był tyłem do agenta a pyrkający silnik motocykla powinien maskować ciche kroki. Zbliżał się do niego krok po kroku. Jak ćma wabiona czerwonym tylnym światłem czy jaśniejsza plamą światła na polnej drodze bijącą z przedniego reflektora.

Była też pomniejsza poświata. Chyba latarki jaką motocyklista trzymał w ręku i chyba oglądał mapę czy coś podobnego. Bo często zerkał na okolicę ale głównie przed siebie i na boki. Rzeczywiście trochę dalej droga rozwidlała się na dwie inne i jak nie znał terenu to mógł mieć kłopot z podjęciem decyzji którędy powinien teraz pojechać.

Tamten więc przytkniętej do karku lufy w ogóle się nie spodziewał. W pierwszej chwili zesztywniał. Potem powoli podniósł dłonie do góry. Wciąż trzymając zapaloną latarkę i mapę w każdej z dłoni.

- Nicht schießen. - powiedział cicho po niemiecku. To akurat angielski agent zrozumiał. Ale jego niemiecki wystarczał na niewiele więcej, nie miał co myśleć o komunikatywnej rozmowie.





Sam żołnierz musiał pełnić zadania łącznikowe. Co dało się poznać po pojemnikach zamontowanych przy tylnym kole. Teraz pyrkotał na jałowym biegu wciąż dosiadany przez niemieckiego kuriera. Zasadzka się udała bez żadnego wystrzału. Miał Niemca pod lufą. Ale każdy strzał mógł zaalarmować innych niemieckich żołnierzy jakich dookoła było całkiem sporo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline