15-12-2020, 17:49 | #311 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Cholerne niemiaszki ucztują, a jemu kiszki grają "Rule Britannia". Chciało mu się pić. Znalazł gdzieś parę jagódek, ale to było o wiele za mało, by nasycić głód i pragnienie. Jeszcze gorsza była jednak chęć sięgnięcia po papierosa. W nocy nie mógł palić, bo żar mógł zwrócić czyjąś uwagę. W dzień też nie mógł, bo z kolei zapach tytoniu mógłby mu ściągnąć na głowę jakiegoś ciekawskiego, lub cierpiącego na niedostatek fajek, żołnierza. Z coraz większym trudem walczył z nałogiem.
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 15-12-2020 o 17:52. |
17-12-2020, 21:12 | #312 |
Reputacja: 1 | Marsz w kierunku wsi był wykańczający. Ubranie lepiło się do ciała i sprawiało, że przeszywał ją chłód. Czuła narastający głód po niewielkim posiłku, który przyszło jej zjeść w ciągu dnia. Do tego cały czas miała w głowie, że do niedawna te pola były miejscem, na którym toczyła się bitwa. W takich miejscach aż nazbyt łatwo było o niewybuchy. Do tego jeszcze nikt jej nie powinien zauważyć, więc mimo mroku pochylała się jak najmocniej starając się ukryć w trawach. Widok wioski przyniósł zarówno ulgę jak i niepokój. Panowała w niej cisza, ale pewna była, że ktoś tam jest. Pozostało tylko pytanie: Nasi czy Niemcy? |
18-12-2020, 23:21 | #313 |
Reputacja: 1 | Birgit nienawidziła zimna. Nienawidziła marznąć, zwłaszcza od czasu upiornego przebudzenia w ładowni Alstera. Zdawała sobie jednak sprawę, że majowa noc stwarza jej szansę ominięcia wojsk, może ostatnią. Nie wyobrażała sobie bowiem spędzić drugi dzień w jakiejś wilgotnej jamie. |
19-12-2020, 07:22 | #314 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 82 - 1940.V.29; śr; noc; okolice Abbeville Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska Warunki: przedpole wioski, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr Noemie (por. Annabelle Fournier) Jak kobieta w cywilu, zjawia się w środku nocy na świeżym pobojowisku i mówi, że jest żołnierzem to jak się okazało potrafiła wprowadzić niezłe zamieszanie wśród żołnierskiej braci. Gdy już pierwsze zaskoczenie a nawet szok minął to kompletnie nie wiedzieli co z nią począć. Trudno było powiedzieć co przesądziło sprawę, że któryś nie pociągnął w pierwszej chaotycznej i nerwowej chwili za spust. Może mundur, może nieśmietelnik czy książeczka. Może głos i sylwetka kobiety jakiej kompletnie żaden umundurowany mężczyzna się tutaj nie spodziewał. A może to, że mówiła po francusku tak jak żołnierze do jakich trafiła. Więc pierwszą ich reakcją było niedowierzanie i zdumienie. I samym jej pojawieniem się w środku nocy i to od strony gdzie prędzej spodziewali się niemieckich patroli niż kobiety w cywilu z papierami porucznika francuskiej żandarmerii. Potem oglądali tą książeczkę wojskową, nieśmiertelnik, świecili latarką w twarz by porównać twarz ze zdjęciem co było zrozumiałe chociaż mało przyjemne. Pytali o datę urodzenia, imiona rodziców co musiała pamiętać by podać te z dokumentów a nie prawdziwe. Koniec końców zrobili coś co chyba zrobiłby każdy żołnierz w tak niecodziennej sytuacji. Zameldowali wyżej i czekali co góra każe im zrobić. Przy okazji belgijska agentka miała okazję obejrzeć tą machinę wojny jakiej zarys widziała wcześniej. To był czołg. Francuski. Wielki. Czubkiem głowy sięgała gdzieś do tych górnych gąsienic. A nad tym górowała jeszcze wieżyczka. Miał podniesioną klapę silnika z tyłu pojazdu i mechanicy coś tam sprawdzali. Ale zerkali na nią równie ciekawie jak ona na ich maszynę. - Porucznik kazał ją przyprowadzić do siebie. - powiedział jeden z żołnierzy który przyszedł do domu do jakiego weszli gdy już przyprowadzili ją tutaj. Wszystkim chyba ulżyło, że podjęcie decyzji co z nią dalej począć podjął się ktoś inny. Pod ekortą czterech żołnierzy ruszyła przez tą częściowo zrujnowaną wioskę. Toczyły się tu walki. Nawet w ciemności kończącej się nocy dało się to poznać. Zburzone budynki, leje po wybuchach, zapach spalenizny, spalony wrak czołgów i trupy. Ułożone jak na delfiladzie w równym rządku. Może i lepiej, że nie było widać wszystkiego. Mijali też kolejne pancerne kolosy. Sporo ich tu było. Wszystkie tak samo wielkie jak ten pierwszy jakiego ledwie zarys widziała jeszcze spoza wioski. W końcu weszli do jednej z chat w jakiej urzędował ten porucznik jaki kazał ją przyprowadzić. Wewnątrz chaty było jasno i ciepło. Ktoś zasłonił okna wojskowymi kocami i rozpalił w piecu. A, że porucznik urzędował w kuchni to nawet ciepło było. - Usiądź. - powiedział wskazując jej na zwykły, kuchenny stół jaki pewnie został po poprzednich mieszkańcach. Oprócz niego był jeszcze jakiś sierżant co dyżurował przy telefonach pokowych oraz jeszcze jeden żołnierz. Ci co ją przyprowadzili poszli z powrotem. Ale przed drzwiami stał jakiś w charakterze strażnika. - To przy niej znaleźliśmy. - powiedział sierżant jaki ją eksortował. Położył na stole jej nieśmiertelnik, książeczkę wojskową, pistolet i resztę. Porucznik zaczął to wszystko uważnie oglądać tak samo jak wcześniej jego żołnierze. Zorientowała się, że oni wszyscy muszą być z jakiejś jednostki pancernej bo mieli charakterystyczne dla pancerniaków hełmy, inne niż piechota. - Nazywam się porucznik Gustave Leblanc. Informuję cię, że jesteś na terenie objętym wojskową jurysdykcją. A znaleziono przy tobie to. - zanim zaczął z nią rozmawiać chyba chciał się upewnić, że niespodziewany nocny przybysz zdaje sobie sprawę z powagi swojej sytuacji. Bardzo łatwo mogła podpaść pod paragrafy o szpiegostwo i sabotaż. I to pewnie było naturalne dla wszystkich wojskowych z jakimi miała tutaj do czynienia. - Zrób jej coś do picia. I daj jej coś do jedzenia. I koc przynieś. - porucznik chociaż z początku zaczął schemat bardzo podobnie jak ci pierwsi żołnierze i sierżanci na jakich natrafiła na skraju wioski to chyba jednak zorientował się, że może być głodna, spragniona i zziębnięta. A jak polecił to jeden z jego ludzi zaczął coś szykować na tej rozpalonej kuchni i po jakimś czasie dostała kubek jęczmiennej kawy ale przyjemnie gorący. Coś co chyba było odgrzaną wojskową kolacją na całkowicie cywilnym talerzu. I podano jej dwa koce do okrycia się. Więc mogła poczuć się nieco lepiej. No ale nie mogła uciec od rozmowy z porucznikiem Leblanciem. - To mówisz, że jesteś porucznikiem francuskiej żandarmerii polowej jaka przyleciała z Anglii ale niedaleko strącili was Niemcy i lądowaliście awaryjnie po niemieckiej stronie frontu. - porucznik w jednym długim zdaniu podsumował ostatnie dwie doby jakie doprowadziły Belgijkę na skraj wioski opanowanej ledwo kilka godzin temu przez jego czołgi. Sądząc jak to powiedział to był sceptyczny. Po raz nie wiadomo który zaglądał do książeczki wojskowej i nieśmiertelników. Historia brzmiała mało standardowo. Ale z drugiej strony nie mogła być niemożliwa. - Dobrze. Sprawdzimy to. Mam nadzieję, że mówisz prawdę. Sądy polowe nie są pobłażliwe dla sabotażystów. - zdecydował w końcu sprawdzić to co mógł sprawdzić. - Zaprowadźcie ją do pokoju obok. I pilnujcie. - polecił temu żołnierzowi który wcześniej przygotowywał kawę i posiłek. - Mam ją skuć panie poruczniku? - żołnierz zapytał niepewny czy kobieta z jakim rozmawiał porucznik jest gościem czy więźniem. Każda z tych kategorii zasługiwała na inne traktowanie. Oficer spojrzał na okrytą kocem kobietę jakby sam sobie właśnie zadawał to pytanie. - Nie ma takiej potrzeby. Mam nadzieję, że ta pani rozumie, że próba ucieczki będzie traktowana jako akt zdrady. - powiedział zarówno do niej jak i żołnierza. Podwładny więc wyprężył się, przyjął rozkaz i stanął przed kobietą gotów ją odprowadzić do tego pokoju obok. Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska Warunki: wioska, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr Birgit (kpr. Mae Gordon) Była sama. Chyba. Co prawda to żadna nowość. Odkąd straciła kontakt z pozostałą dwójką agentów cały czas była sama. Ale większość tego czasu spędziła w mało wygodnej ale jak się okazało bezpiecznej kryjówce. Wreszcie niedawno zdecydowała się ją opuścić. I w końcu dotarła do skraju tej wioski. Czekała i liczyła nasłuchując pod tym nocnym, pochmurnym niebem. Ale jakoś się niczego specjalnego nie doczekała ani nie usłyszała. Nic co by zdradzało, że gdzieś tam, w tych budynkach ktoś jest. Czy swój czy nie swój. W końcu nie chcąc czekać do samego rana co już nie było tak daleko postanowiła wejść do tej wioski. Do obrony miała brytyjski rewolwer zabrany jeszcze z Anglii. Oraz karabin jaki znalazła ledwo ruszyła do tej wioski. Właściwie jej buty znalazły. Coś kopnęła w tych ciemnościach i to coś zaklekotało cicho sunąc po trawie i jakichś kamykach. Coś dość ciężkiego ale luźnego. To nie był korzeń ani puszka czy kamień. Gdy się schyliła i poszukała chwilę po omacku natrafiła na mokry od nocnej wilgoci kawałek wypolerowanego drewna. I chwilę potem trzymała w dłoni czyjś karabin. Po chwili macania nawet nie widząc go po ciemku rozpoznała znajomy kształt niemieckiego Mausera. Mocny, solidny czterotakt* z kulką na końcu zamka i 5-nabojowym magazynkiem. Standardowa broń niemieckiego piechura od początku tego wieku. Właściwie to broni było tu sporo. I trupów. Głównie niemieckich. Znalazła więcej sprzętu niż by mogła unieść. Znalazła coś do jedzenia, bagnety, saperki, pas z ładownicami do karabinu, manierki… Nie znalazła natomiast nikogo żywego. Ani Niemca, ani Francuza, Anglika no nikogo. W wiosce musiała trwać walka. Wcześniej. Zginęli tu i niemieccy piechurzy i francuscy czołgiści. Tych drugich znalazła przy tym rozwalonym czołgu jakiego sylwetkę widziała jeszcze sprzed wioski. Gdy podeszła bliżej dojrzała zarys sylwetek leżących na ziemi. Nie widziała zbyt wiele. Ale zalatywało spalonymi kablami, paliwem i rozgrzanym metalem. I spalonym mięsem. Nieco dalej od tego trafionego czołgu wciąż był wyczuwalny zapach spalonego drewna. Trochę dalej znalazła kolejny nieruchomy czołg. Wydawał się pusty tak samo jak cała reszta wioski. No ale właśnie jak pochodziła trochę tu i tam to jak ktoś specjalnie jej nie unikał w tych ciemnościach to chyba nikogo tu nie było oprócz niej. Była sama. Sama wśród trupów, rozwalonych i spalonych domów lub dla odmiany całych. Sama wśród dymu i zapachu spalenizny, nieruchomych wraków czołgów i kończącej się nocy. Wcześniej, pod koniec dnia widziała jak jeździły tu czołgi. Ale teraz nie licząc tych dwóch czy trzech trafionych nie było żadnego innego. Zupełnie jakby była na ziemi niczyjej z jakiej wycofały się obie strony. Ale nie miała pojęcia która prędzej się o nią upomni ponownie. Niemcy czy alianci. --- *czterotakt - karabin z zamkiem czterotaktowym. Czyli takim gdzie po wystrzale trzeba zrobić 4 ruchy: do góry, do tyłu (wskakuje nowy nabój do komory zamkowej) do przodu i na dół (czyli wrócić jak było). Większość karabinów z epoki to czterotakty, rosyjski Mosin, Amerykański Springfield, brytyjski SMLE, francuski MAS 36, taki ówczesny standard w uzbrojeniu. --- Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 00:45 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; las na pd. od Sommy; las Warunki: las, noc, cisza, zimno, zachmurzenie, łag.wiatr George (srg. Andree de Funes) Okazało się, że niemiecki motocyklista nie zatrzymał się za potrzebą. A jeśli tak to już ją załatwił zanim Anglik wyszedł na drogę. Pomysł by wyjść za jego plecami wydawał się działać nieźle. Tamten był tyłem do agenta a pyrkający silnik motocykla powinien maskować ciche kroki. Zbliżał się do niego krok po kroku. Jak ćma wabiona czerwonym tylnym światłem czy jaśniejsza plamą światła na polnej drodze bijącą z przedniego reflektora. Była też pomniejsza poświata. Chyba latarki jaką motocyklista trzymał w ręku i chyba oglądał mapę czy coś podobnego. Bo często zerkał na okolicę ale głównie przed siebie i na boki. Rzeczywiście trochę dalej droga rozwidlała się na dwie inne i jak nie znał terenu to mógł mieć kłopot z podjęciem decyzji którędy powinien teraz pojechać. Tamten więc przytkniętej do karku lufy w ogóle się nie spodziewał. W pierwszej chwili zesztywniał. Potem powoli podniósł dłonie do góry. Wciąż trzymając zapaloną latarkę i mapę w każdej z dłoni. - Nicht schießen. - powiedział cicho po niemiecku. To akurat angielski agent zrozumiał. Ale jego niemiecki wystarczał na niewiele więcej, nie miał co myśleć o komunikatywnej rozmowie. Sam żołnierz musiał pełnić zadania łącznikowe. Co dało się poznać po pojemnikach zamontowanych przy tylnym kole. Teraz pyrkotał na jałowym biegu wciąż dosiadany przez niemieckiego kuriera. Zasadzka się udała bez żadnego wystrzału. Miał Niemca pod lufą. Ale każdy strzał mógł zaalarmować innych niemieckich żołnierzy jakich dookoła było całkiem sporo.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-12-2020, 19:56 | #315 |
Reputacja: 1 | Ciepło domu było przyjemną ulgą od chłodu, który towarzyszył Noemie podczas marszu przez pola jak i dnia w stodole. I nawet jeśli żołnierze zgromadzeni w domu patrzyli na nią niepewnie lub nawet wrogo, cieszyła się słysząc znajomy język i wiedząc, że jest u “swoich”. Szybko wydobyła dokumenty i pokazała wiszący na szyi nieśmiertelnik i czekała aż żołnierze rozważą co z nią zrobić. Stała posłusznie z torbą rzuconą przed sobą i rękami na widoku, wsłuchując się w ich rozmowy i czekając, aż pojawi się dowódca. |
27-12-2020, 23:19 | #316 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Pierwszy etap został wykonany perfekcyjnie i już wkrótce niemiecki żołdak poczuł na swoim karku lodowaty dotyk lufy woodsowego Webleya. Anglikowi wydało się jednak, że był to ten łatwiejszy etap. Teraz bowiem czekało go zadanie dogadania się ze swoim jeńcem, w czym nieznajomość niemieckiego z pewnością nie była pomocna. Jednakże zawsze mógł liczyć, że trafił na przedstawiciela miejskiej młodzieży uniwersyteckiej, bądź syna jakiegoś szlachcica z Prus Wschodnich, który będzie znał nie tylko język, który trzymał w zadufanej gębie.
__________________ |
29-12-2020, 21:09 | #317 |
Reputacja: 1 | Nie wiedząc jeszcze, czy na pewno jest sama, Birgit przywłaszczyła karabin zabitego rodaka, rutynowo sprawdziła broń, a potem zajrzała do pierwszej w miarę całej chałupy, skąd wyciągnęła cuchnący dymem pled i opatulona jak wiejska babuleńka zaczęła szperać wśród pobojowiska z gorzkim poczuciem, że oto stała się szabrownikiem. Musiała jednak przyznać brutalną prawdę, że poległym na nic już sprzęt i prowiant. Zabierała wszystko, co było jej niezbędne. |
30-12-2020, 09:41 | #318 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 83 - 1940.V.29; śr; późna noc; okolice Abbeville Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 03:15 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska Warunki: wioska, noc, cisza, ziąb, zachmurzenie, powiew Noemie (por. Annabelle Fournier) Suche i ciepłe łóżko, takie całkiem zwyczajne, z pościelą i resztą, rozbroiło Belgijkę całkowicie i skutecznie. Nie była pewna kiedy i jak ale zasnęła mocnym snem spracowanego człowieka jak tylko została sama w pokoju odprowadzona przez tego francuskiego żołnierza jakiemu to polecił porucznik Leblanc. Zorientowała się po tym jak się obudziła. Pobudka nie była zbyt przyjemna. Ktoś dotknął jej ramienia, nawet niezbyt mocno ale w twarz uderzył ją promień światła latarki. Na zewnątrz wciąż było ciemno więc kontrast między nocą a plamą światła był mocny i ranił oczy. - To ona. - powiedział ktoś stojący krok czy dwa od łóżka. - Porucznik polecił ją stąd zabrać. - dodał ten sam głos. Ten ktoś kto ją obudził chyba chciał sprawdzić jej twarz w świetle latarki bo teraz opuścił ją na niewielką książeczkę. Pewnie jej dokumenty. Przy okazji aliancka agentka dojrzała, że to ktoś w mundurze wojskowym chociaż widziała go tak gdzieś do wysokości piersi. Za oknem wciąż była noc. Chociaż na wschodzie widać już było jaśniejszy granat przedświtu zapowiadający, że nowy dzień jest już całkiem blisko nawet jeśli na ziemi wciąż panowały nocne ciemności. - No dobrze, jak porucznik tak kazał. - odezwał się ten co oglądał jej książeczkę. Nie brzmiał jak ktoś przekonany do tego pomysłu. Albo może chodziło o coś innego. - Proszę się ubrać. Sierżant Xavier Jardine. Żandarmeria polowa. Pójdziesz z nami. - sierżant musiał być z tej samej służby na jaką miała dokumenty przygotowane w Londynie. Jednak w przeciwieństwie do niej on był w kompletnym mundurze i działał przy swojej macierzystej jednostce. No i nie był tak wyrwany z kontekstu jak ona. Dali jej chwilę by doprowadziła się do porządku ale on i chyba ten adiutant porucznika nie wyszli z pokoju jakby obawiali się spuścić ją z oka. Zorientowała się przy okazji, że mimo tak późnej czy raczej wczesnej pory za oknami jest spory ruch. Widziała spieszących gdzieś żołnierzy, ktoś nawet przebiegł. Coś się szykowało. Na korytarzu czekało jeszcze dwóch żołnierzy. Ci mieli bojowo nasadzone bagnety na karabiny i widocznie mieli ją eskortować. Sierżant Jardine coś rozmawiał cicho z tym adiutantem. Wyłapała słowo “skuć” i chyba wciąż nie bardzo mogli się zdecydować jak powinni ją potraktować. Tak we czwórkę wyszli na zewnątrz, przed dom tego gospodarstwa. Panował niezbyt przyjemny ziąb przedświtu, zwłaszcza jak ktoś przed chwilą jeszcze spał w przyjemnie nagrzanym łóżku. Tam natrafili na porucznika Leblanca który szybkim krokiem wracał do domu. Sierżant skorzystał z okazji by go zatrzymać. - Przepraszam panie poruczniku. To mamy… ją… zabrać? - sierżant pytał oficera jakby miał cichą nadzieję, że ten powie mu co powinien zrobić. Pewnie coś więcej niż do tej pory. - Tak, tak, tu zaraz będzie niezłe zamieszanie. Nie będziemy mieć głowy by kogoś tu pilnować. Zabierzcie ją do kwatery pułku. Niech tam ją przejmą. - porucznik mówił szybko jakby z niechęcią, że się go odciąga od czegoś ważnego. Dało się wyczuć pośpiech i irytację z trudem maskowanymi manierami jakie wypadało zachować oficerowi. Zwrócił się jednak także do kobiety otoczonej przez żandarmów. - A pani radzę zachować spokój i słuchać rozkazów sierżanta. Przewiozą panią na zaplecze. Tutaj nie jest bezpiecznie. Jeśli jest pani tym za kogo się podaje to nie ma czego się obawiać. Żałuję, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. Ale wojna. Do widzenia i mam nadzieję, że mówi pani prawdę. - powiedział do tej co widocznie wciąż nie miała pewnego statusu w ich oczach. Ani jako jeniec, uchodźca czy sabotażysta. Pewnie dlatego wciąż nie była w kajdankach chociaż po raz kolejny wyszedł ten temat. Ale jednak dokumentów i broni jej nie oddali. Chyba miał je ten sierżant co miał ją eskortować na tyły. Właściwie nie powinna się tego obawiać. O ile nie zdecydowaliby się nagle rozstrzelać jej w przydrożnym rowie to im by miała więcej czasu tym większe szanse na potwierdzenie swoich słów. Za to nie zabrali jej zegarka. Stąd wiedziała, że jest z kwadrans po 3 rano. - Dobrze panie poruczniku, zajmiemy się tym! - zapewnił oficera sierżant i cała czwórka ruszyła w stronę dwóch motocykli z bocznymi przyczepkami. Widocznie nimi mieli jechać na te tyły. A w tych nocnych jeszcze ciemnościach pomiędzy budynkami wioski widziała sylwetki innych żołnierzy. Chodzili tam i tu, sprawdzali przy latarkach coś w silnikach tych swoich olbrzymich czołgów i chyba szykowali się do nadchodzącej walki. Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 03:15 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; stodoła Warunki: wnętrze stodoły, zapach siana, noc, cisza, ziąb George (srg. Andree de Funes) Jakby być optymistą to można by uznać, że plan dotarcia do alianckich linii właściwie agentowi Spectry się udał. W końcu otaczali go teraz francuscy a nie niemieccy żołnierze prawda? Trochę gorzej, że mieli bagnety na karabinach skierowane w jego stronę. A on miał na sobie niemiecki mundur ściągnięty z tego niemieckiego kuriera. A z początku szło mu tak dobrze… Ten zaskoczony niemiecki kurier nie sprawił mu zbyt wiele kłopotów. Wycelowana lufa miała swoją siłę argumentów jaką mało kto umiał zignorować czy nie rozumieć. Zwłaszcza jak nie mógł zrewanżować się tym samym. Więc udało mu się go pozbyć, obrabować z munduru i motocykla. Zawodowym motycyklistą ani kierowcą George nie był. Zwłaszcza jak w środku nocy musiał na gorąco ogarnąć zdobyczny, niemiecki motocykl. Ale jakoś w końcu silnik zaskoczył, zapyrkotwał a jazda nawet była podobna do jazdy na rowerze. Tylko bez pedałowania. Więc odziawszy się w zdobyczny mundur i pojazd ruszył przed siebie. Kierował się na wyczucie. Mniej więcej zdawał sobie sprawę, że po lewej stronie jest Abbeville i Somma. A za lasem jaki mijał po lewej te torowisko na jakich widział te duże zgrupowanie niemieckich żołnierzy. Więc przed sobą powinna być ta wioska gdzie w dzień widział chyba francuskie czołgi. Teraz w nocy nie widział zbyt wiele poza to co oświetlał reflektor motocykla. I nie bardzo miał szansę usłyszeć coś cichszego niż silnik jednośladu jaki dosiadał. Więc nawet jeśli ktoś, coś do niego wołał to musiał tego nie usłyszeć. Usłyszał dopiero serię z karabinu maszynowego. Gdzieś tutaj okazało się w detalach jego plan go nieco zawiódł. Bo ujrzał tylko świetlne kreski pocisków smugowych lecących w jego stronę wraz z hukiem ckm-u. Pociski łomotały o ziemię, asfalt nawet nie był pewny czy trafiły w motocykl czy sam stracił nagle panowanie nad maszyną. Trochę to się wszystko skotłowało w jego pamięci. Jazda po drodze, ostrzał, kraksa, uczucie spadania. Potem jak ktoś go przeszukuje i wlecze po ziemi. Wreszcie dopiero teraz jakoś odzyskał przytomność na tyle by się rozejrzeć i zorientować się co jest co. Byli w jakiejś stodole. Czuł zapach siana chociaż w świetle latarek nie widział zbyt wiele. Ale widział, że otaczają go francuscy żołnierze. A on sam na sobie niemiecki mundur. A oni chyba przeglądają jego dokumenty, i to co Niemiec miał w swojej kurierskiej torbie. On sam nie miał żadnej broni przy sobie, widział je na stole jak oglądali je zdobywcy. Tam widocznie złożono wszystkie rzeczy jakie przy nim znaleźli. W tym brytyjski Webley i niemiecki Luger. - Panie poruczniku obudził się. - zameldował jeden z francuskich żołnierzy jacy go pilnowali. On sam obudził się na stercie siana jakie zalegało w stodole. - O. To bardzo dobrze. - widocznie to właśnie ten porucznik przeglądał jego rzeczy. Teraz słysząc podwładnego odszedł od stołu i podszedł do schwytanego jeńca. Przyjrzał mu się a w świetle latarek George rozpoznał mundury francuskiej piechoty. Łącznie było ich z pół tuzina z czego z połowa o dwa kroki od przejętego jeńca. - Niezła kolekcja. - porucznik wskazał na wojskowy ekwipunek jaki został na stole. - Widzę, że wyjątkowy ptaszek wpadł nam w ręce. - dodał wskazując na mocno rozchłestany mundur i resztę ubrania gdy widocznie dość dokładnie przeszukano jeńca gdy był zamroczony. - Jestem porucznik Gaston Chartier. Mam nadzieję, usłyszeć jakieś rozsądne wyjaśnienie tego wszystkiego. - głos oficera wydawał się być mieszaniną triumfu ze schwytania tak nietuzinkowego jeńca jak i podejrzliwości na to co przy nim znaleziono. Ale skoro odzyskał przytomność to chciał sobie z nim porozmawiać. - Ich kann auch deutsch. - na koniec dodał po niemiecku, że zna ten język gdyby jeniec miał problem z mówieniem po francusku. Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 03:15 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska Warunki: droga, noc, cisza, ziąb, zachmurzenie, powiew Birgit (kpr. Mae Gordon) Wcześniej była w Huchenneville. Gdy już opuszczała tą spustoszoną i rozprutą czołgami i artylerią wioskę to znalazła jakąś tablicę leżącą w trawie przy drodze. Jak poświeciła znalezioną latarką to odczytała nazwę. Chociaż sama nazwa kompletnie nic jej nie mówiła. Postój w wiosce jednak pomógł. Znalazła coś do jedzenia, coś do okrycia się i ogrzania. Fizycznie więc nasyciła żołądek i zrobiło jej się cieplej gdy ogrzała się w zgliszczach spalonych budynków które generowały co prawda smród spalenizny ale też wciąż było od nich przyjemne ciepło. Może czerwiec był za pasem ale jakoś noc okazała się chłodna. Wiatr prawie ustał czasem tylko czuła powiew na twarzy. Ale nocna cisza była całkowita. Nadawała ten nocy i pobojowisku surrealistyczny wygląd. Gdzieś tu były dwie wrogie armie a ona błąkała się po nocy gdzieś pomiędzy nimi nie napotykając żadnego człowieka. Prócz trupów obu stron. Z czego większość należała do niemieckich piechurów. Francuskich było znacznie mniej i chyba to były głównie załogi zniszczonych czołgów. Część wciąż spalona w swoich pojazdach, część w ich pobliżu gdy jakoś pewnie wydostali się z płonących maszyn ale byli zbyt poparzeni i zmarli. W końcu gdy odpoczęła, najadła się, zabrała co miała ochotę wznowiła swoją nocną odyseję. Zorientowała się, że nocne ciemności się kończą. Już na wschodzie niebo robiło się granatowe zapowiadając kolejny dzień. Ale na ziemi jeszcze panowały nocne ciemności. Ruszyła na wyczucie tam gdzie wydawało jej się, że oddala się od rzeki. Na początku był las. Zaczynał się kawałek za tą Huchenneville. W nocy wydawał się ciemny, nawet pochmurnego nieba nie było widać. Ale przeszła go bez przeszkód jeśli nie licząc potknięć o korzenie czy jak jakieś krzaki czasem łapały ją za nogi. Znów szła przez bezludną krainę jakby była tutaj ostatnim żywym człowiekiem w okolicy. Przeszła przez ten ciemny las. To musiała być jedna z tych plamek na mapie lotników RAF jakie wyglądały na małe plamki które można było przykryć paznokciem. Teraz szła przez tą plamkę z kwadrans albo dwa. A w końcu jak te początkowe granatowe prześwity wskazujące jego skraj skończyły się i wyszła na ten skraj znów zobaczyła kolejną ciemną krechę lasu. Niezbyt daleko, może z kilkaset kroków. Gdy się do niej zbliżyła odkryła, że w poprzek idzie jakaś droga. Pewnie jakaś podrzędna pomiędzy lokalnymi wioskami. Bo nawet w nocy nie wyglądała jakoś imponująco. Właśnie przy tej drodze odkryła wreszcie jakieś życie. Życie było gdzieś w pobliżu chociaż jeszcze go nie widziała. Zdradzało swoją obecność charczącym oddechem i jękami boleści. Ktoś tam był. I musiał być w ciężkim stanie. Może dogorywał. Czasem płakał i jęczał poddany cierpieniu jakiemu nie mógł zapobiec. Wzywał matkę. Po niemiecku. Rozpoznała to zdrobniałe “Mutti” jakie padło gdzieś tam z kilkanaście kroków od niej. Nie zdecydowała się jeszcze co w tej sytuacji począć. Noc zaczynała się powoli kończyć i jeśli w tym lesie przed nią nie natrafi na aliantów to możliwe, że znów będzie musiała w nim spędzić kolejny dzień. A ze swojego miejsca nie potrafiła ocenić czy to tylko zagajnik na parędziesiąt kroków głębokości czy to coś większego. Jawiła się jako ściana lasu. Gdy zorientowała się, że poza nią i rannym Niemcem jest tu ktoś jeszcze. Ten ktoś też był blisko. Nie więcej niż ze 20, może 30 kroków od niej. Skradał się starając się pozostać niezauważonym. Gdzieś po drugiej stronie drogi ale trochę po jej prawej. Może się czołgał albo schylał bo nie widziała ani nie słyszała go wcześniej. A teraz zamarł. Przypadek? Czy usłyszał ją albo tego Niemca? Nawet nie umiała powiedzieć czy to jedna osoba czy więcej. Ani czy to Niemcy czy nie. --- Mecha 83: Birgit; nocne podchody; PER 8-1-1= 6; 5+6-5=6; rzut: Kostnica 6 = 0 > remis
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-01-2021, 19:46 | #319 |
Reputacja: 1 |
|
02-01-2021, 20:05 | #320 |
Reputacja: 1 | Noemie ostatnie na co miała ochotę to sprzeczać się z francuskimi żołnierzami. Nieco ją martwiło to poruszenie. Bo jeśli na froncie coś się dzieje, to co z Woodsem i Brygit? Tylko.. Czy był sens się zamartwiać? Nie. Powinna uznać, że byli straceni i jak najszybciej dotrzeć do Beauvais. Szybciej niż ludzie, którzy ewentualnie wyciągnąć od nich informacje na przesłuchaniu . |