Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2020, 00:14   #142
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus świąteczny 1/2

Kazamaty



Otworzyła oczy. Kamienny sufit, zaprawa, pajęczyny, zacieki… Nic nowego. Jak to w lochu. Głowa ją bolała. Często ją głowa bolała. Przez te ziółka jakie jej dawały. Usypiały ją. Musiała przyznać, że skutecznie. Ciężko było jej o chwile gdy mogła zebrać jasność myśli. Te zwykle krążyły opornie jak w melasie. Ale powoli zaczynało jej się rozjaśniać. Podniosła głowę z pryczy na jakiej leżała. Zorientowała się, że dostrzega łunę zza małą kratką wzmacnianych drzwi. Czyli chyba był raczej dzień. Właściwie dzienna zmiana. Nie miała w swojej celi okna to nawet nie wiedziała czy jest dzień czy noc. Opuściła głowę z powrotem na deski pryczy. Ale ona byłą cholernie niewygodna! Ten cienki, więzienny siennik był przeżarty przez robactwo i szczury więc leżało się prawie jak na gołych dechach. Straciła już rachubę od jak dawna tu leży. Przez ten brak okna. I te regularny letarg w jaki wpadała po tych ziółkach.

Westchnęła głębiej by spróbować oczyścić umysł i zwalczyć senność jaka tylko się przyczaiła by znów ją ogarnąć. Próbowała się na czymś skupić by nie zasnąć ponownie. Na czymś… O czym można myśleć będąc w niewoli? O wolności! O tym co jest na zewnątrz.

Z niechęcią musiała przyznać, że nieźle ją załatwili. Przypłynęła tu z misją specjalną. Specjalnym zadaniem. Niestety sztorm rozwalił ich statek. Co prawda Mroczne Moce mieli chyba jakieś plany wobec niej bo ją ocalili. Ale teraz chyba poddają ją próbie. Sprawdzają czy jest godna ich służby. Tak to sobie tłumaczyła. Szczęście ją opuściło ledwo znalazła się na zaśnieżonej plaży. Padła z mrozu i wyczerpania. I ją znaleźli. Nie ci co powinni. I w końcu wylądowała tutaj.

Niestety złość i duma były kiepskimi doradcami jak się było w lochu zdanej na łasce wroga. Musiała przyznać, że dość dobrze oszacowali jej możliwości. Dość szybko odkryli, że jest wiedźmą. Może po tym incydencie z jej użyciem. Niestety nie wystarczyło by się stąd wyrwać. To była jakaś cholerna twierdza! Teraz non stop była przykuta do tej pryczy. Podawali jej te ogłupiacze w winie i jedzeniu. Wiedziała o tym ale przecież musiała coś jeść i pić aby przeżyć. Więc potem spała. Długo i często. Najgorszy był jednak knebel. Nadal ją irytowało jak ślina non stop ściekała jej po brodzie i szyi. Mała rzecz a jaka wkurzająca. No i miał paskudny smak, wysuszał usta i uniemożliwiał mówienie. I rzucanie zaklęć. Przynajmniej oni tak myśleli.

Podniosła głowę. Szczęk otwieranych drzwi. Ale sąsiednich. Pewnie do tej małej. Były sąsiadkami. Tamta była chyba po przeciwnej stronie korytarza. Cela lub dwie dalej. Jak była przytomna to czasem słyszała wystarczająco wiele by zorientować się w sytuacji.

- Co ryczysz głupia!? Zrobiłem ci przysługę! Może ostatnia w twoim parchatym życiu! - huknął jeden ze strażników do tej młodej. Nigdy się nie spotkały. Ani tutaj ani gdzie indziej. Ale wydawała się młoda. Miała młody głos. I zachowywała się jak młoda. Jak ofiara.

- Chodź już. Jak Bulldog się dowie? - powiedział niepewnie drugi ze strażników. Chciał już skończyć ten niebezpieczny proceder. Nie chciał podpaść szefowi.

- Nie bój się nie dowie się. Kto mu powie? Ty? Ta idiotka? - pierwszy ze strażników pozwolił sobie na zlekceważenie tego zagrożenia. Mógł go wsypać tylko ktoś z kolegów. Przecież z tą idiotką nikt inny nie miał kontaktu prócz nich. A kto jej uwierzy? Odmieńcowi? Zresztą kogo to obchodzi? Przecież i tak skończy na stosie na najbliższym festynie. To przynajmniej mogła się do czegoś przydać. Powinna się nawet cieszyć, za to okazane zainteresowanie.

- A nie boisz się, że coś od niej złapiesz? Widziałeś co ona ma? I to mi się wydaje jej rośnie. - dał się słyszeć zgrzyt zamykanych drzwi i potem klucza. Kolega tego pierwszego miał widocznie nie tylko obawy skierowane o gniew szefa.

- Widziałem. Ale jestem ostrożny i nie dotykam tego. Widziałeś jak ja wziąłem? Nieźle nie? Trochę kłoda ale mnie to nie przeszkadza. Jakiejś dziwce to trzeba by zapłacić. A tu z nią sam widzisz, wsadzasz i jedziesz. Chcesz spróbować? Możemy jeszcze wrócić. Tej małej nigdy nie boli głowa i zawsze ma czas! - pierwszy przeszedł kilka kroków od już zamkniętej celi ale zatrzymał się wskazując kluczami na cele ze skazaną. Roześmiał się z własnego dowcipu. Kolega niekoniecznie.

- Nie chcę. To co ona ma może być zaraźliwe. Wolę tą co wtedy w nocy była. To była dupa! Braliśmy ją na zmianę po kolei we czterech a ona dawała radę! I to za darmo! Bo się idiotka ogrzać chciała to ją ogrzaliśmy wszyscy! - drugi prychnął z niechęcią ale gdy zaczął mówić o tamtej wizycie jaką złożyła im ta… Jak jej było? No nieważne. Ale wreszcie były jakieś plusy tej służby. No i tamta nie miała czegoś takiego jak ta z celi.

- A mnie wtedy nie było. Myślisz, że jeszcze kiedyś przyjdzie? Cholera, żeby przyszła na mój dyżur. Wiedziałbym co robić. - ten pierwszy zazdrościł kolegom takiej niespodziewanej, wieczornej wizyty. Po cichu miał nadzieję, że i jemu przytrafi się taka przygoda. Z tego co koledzy potem opowiadali ta z bramy była pierwsza klasa. Bo ta idiotka z celi no miło się ją brało no ale takie tam zwykłe prucie dziury w materacu.

Odeszli. Kobieta przykuta do pryczy potrafiła to docenić. Dostrzegała ironię w tej sytuacji. Taka skala deprawacji! Cudowne! Wspaniałe! I to niby u tych co mówili o sobie, że są “dobrzy”. Gdyby nie knebel to by się zaśmiała z rozbawienia. O tak, wspaniałe jest to miasto, z wielkim potencjałem. Jak dojrzewający owoc. Jeszcze trochę poczekać i będzie gotowe do zerwania i konsumpcji. Do deprawacji, krwi, rzezi, mordów, kłamstw, zdrad i całej tej pięknej otoczki jaka była tak miła Mrocznym Potęgom. No ale na razie wciąż tkwiła tutaj. Przykuta i zakneblowana.

- Jesteś? Czy śpisz? - zastanawiała się właśnie nad swoim losem i możliwościami gdy usłyszała głos tej młodej. Przestraszony, cichutki i zapłakany. Znów się mazała. Gardziła mazgajstwem. W porównaniu do niej to tamta miała pełnię swobodę. Mogła robić w swojej celi co tylko chciała. I mówić! Co ona by dała aby móc mówić! A ten cholerny knebel wszystko psuł! Zastanawiała się czy odpowiedzieć tamtej. Właściwie co ją obchodziła? Obie miały spłonąć na stosie tak samo. Żadna nie mogła pomóc czy ulżyć tej drugiej. Nawet rozmowa ograniczała się do jednostronnego monologu. Ale właściwie ta młoda była jedyną w miarę przyjazną duszą tutaj. I na swój sposób nawet ją ciekawiła. W tej pustce snu i zamroczeniu ziołami stanowiła jakąś kotwicę trzymającą ją tej rzeczywistości. W końcu więc odpowiedziała stukając obręczami dwa razy.

- Znów u mnie byli. Znów mi to zrobili. - ta druga musiała się komuś zwierzyć. Wyżalić. Poskarżyć na swój straszny los. Przecież nic, nikomu nie zrobiła! Za co ją to spotyka? Najpierw to straszne coś na żebrach… Potem jak ją nakryli w tamtej karczmie… A teraz to. Za co?! Usłyszała jedno metaliczne brzęknięcie. Zorientowała się, że jak sąsiadka nie spała to pewnie słyszała wszystko. Czuła, że tamta jest silniejsza. Instynktownie szukała więc u niej pomocy. Ochrony. Wsparcia. Nawet jak wiedziała, że to ułuda. Obie były w swoich celach i czekał je oczyszczający ogień na tym i piekielny na tamtym świecie.

- Jak ty to robisz? Do ciebie nie przychodzą. - zapytała trwożliwie. Trochę nawet z niemą złością i pretensją. Dlaczego jak są tu we dwie to tylko po nią przychodzą strażnicy!? Jak ta druga to robi, że ją omijają? Dopiero po chwili zorientowała się, że źle postawiła pytanie. Ta druga mogła wystukać tylko “tak”, “nie” i “nie wiem”. Teraz nic nie wystukała. Może znów zasnęła? Wymęczona dziewczyna wróciła na bosaka od drzwi do pryczy na jakiej próbowała sobie znaleźć miejsce. Też chciałaby zasnąć. I już nie pamiętać o tym wszystkim.

Ale ta druga nie zasnęła. Uznała, że odpowiedź i jest zbędna i przekracza jej możliwości stukania. Wróciła myślami do analizowania swojej sytuacji. Próbowała znaleźć słabe punkty by je wykorzystać na swoją korzyść. Może siostrzyczka? Ta młoda. Co jakiś czas odwiedzały ją te białe kretynki z gołębnika. Najpierw stara i druga właściwie też. Ale niedawno tą drugą zastąpiła jakaś młódka. Chyba nowicjuszka czy co. Wyglądała jakby wciąż była na naukach. Jak przychodziły oglądały ją, opatrywały rany jeśli jakieś akurat miała a zwykle miała. Ta stara to znała się na rzeczy. Z nią będzie ciężko coś ugrać. Ale ta młoda… Tak, ta młoda miała potencjał. Dawała nadzieję. Jeszcze nie wiedziała na co. Ale jakoś nie wyczuła od tamtej jawnej wrogości. No i chociaż na chwilę zdejmowały jej knebel. Chociaż strażnicy byli czujni. Stało ich przynajmniej dwóch z kuszami wycelowanymi w jej tors. Sytuacja była trudna. Ale uznała, że nie beznadziejna. Dlatego ostatnio spróbowała z tą młodą.

- Oh, bardzo ci dziękuję. Czułam takie pragnienie. - powiedziała do niej gdy tym razem to ta młoda ją poiła. Młoda skinęła głową niepewnie. - A możesz coś zrobić na nadgarstek? Chyba mam tam otarcia. Bardzo mnie piecze. - poprosiła wskazując wzrokiem na nadgarstek uwięziony obręczą kajdan. Młoda spojrzała w tamtą stronę i nachyliła się nad nią by obejrzeć ten nadgarstek. Wtedy więźniarka wyczuła zapach ziołowych maści jakich używała ta młoda. I zaczęła palcami sprawdzać ten obtarty nadgarstek.

- Nie dotykaj kajdan! Zostaw to! - krzyknął rozkazująco jeden ze strażników jakby się bał, że coś się stanie kajdanom.

- Tylko przemyję ten nadgarstek. Nic więcej. - odparła ta młoda łagodnie i prosząco. Strażnik podszedł jeszcze bliżej i wymownie wycelował bełt w głowę więźniarki.

- Ona jest niebezpieczna! Tylko słówko wiedźmo a cię załatwię! - warknął strażnik i wieźniarka widziała wycelowany w twarz bełt kuszy ciut dalej niż na wyciągnięcie ręki. Gdyby mogła wyciągnąć rękę. Drugi podobnie wziął na cel jej głowę. Bali się. Bali się jej. Dlatego ich nie prowokowała. Z tego strachu mogli strzelić. A z dwoma bełtami w głowie mogło się nieco trudno wymyślać plan ucieczki z tego miejsca.

- Bardzo ci dziękuję. Jesteś inna niż oni. Lepsza. Nie zapomnę ci tego. - tyle zdążyła wyszeptać do tej młodej gdy tamta przemyła jej nadgarstek i nawet posmarowała go jakąś maścią.

- Nie rozmawiaj z nią. Ona próbuje namieszać ci w głowie. - ta stara poznała się w czym rzecz. Szkoda, że tu była. I strażnicy. Jakby została tu sama z tą młodą to kto wie? Na razie jednak ta stara z powrotem wepchnęła jej knebel w usta. Nie protestowała. Nawet sama je otworzyła. Wiedziała, że nie ma co stawiać daremnego oporu. A potem wyszli. Prawie. Ostatni ze strażników wrócił do jej pryczy i pochylił się nad nią oglądając ten nadgarstek i kajdany jakby obawiał się, że ta młoda coś tam jednak majstrowała. Zdecydowanie nie pachniał maścią ziołową. Wyrwał opatrunek jaki nieco łagodził obcierający skórę metal i rzucił go na podłogę. Szukał czegoś co tamta mogła zostawić. Ale nic nie zostawiła więc nic nie znalazł.

- Nie mogę się doczekać aż spłoniesz wiedźmo. - warknął do niej na odchodne. Wierzyła mu. Gdyby nie mieli planu zrobić z niej głównej atrakcji na tym ich festynie to już dawno by ją skasowali. Zresztą gdyby role się odwróciły to ona ich też. Tym teraz żyła. Wyrwaniem się stąd i zemstą. I dokończenie swojej misji.

No tak. Misja. Ta którą musiała dokończyć. Odkąd tu gniła była pewna, że coś jest na rzeczy. Zawsze była na to wrażliwa. Coś tu było. I musiała to znaleźć. Czuła jak wpływa na nich. Na nich wszystkich. Chociaż większość tych ciemniaków nie zdawała sobie sprawy z tego wpływu. Jak zwykle. Na razie ten wpływ był słaby. Bardzo słaby. Ledwo wyczuwalny. Jak już to we snach. We snach mogła zaznać nieco wolności. Tam nie było kajdan i krat.

Skupiła się. Odpłynęła. Wyczuwała odległe echo szumu inteligentnych istot. Ich odbicie w eterze. Słabe. Albo ona już była taka słaba. Traciła powoli siły. Dlatego próbowała coś zdziałać póki jeszcze miała okazję. Echo tych umysłów było słabe. Ot wiedziała, że ktoś tam jest, wielka masa ciemniaków. Ale czasem zdarzały się mocniejsze osobowości. Przebudzone. Szukała kogoś by nawiązać kontakt. Czasem jej się udawało. A czasem nie. Zwłaszcza jeden był obiecujący. Jak miała wybór i udało jej się go odnaleźć to próbowała właśnie z nim. Wydawał się sojusznikiem. Był jej przyjazny. Obiecał pomóc. Niestety kontakt nawet jak był to bardzo słaby. Ona była słaba. Tamten też albo nie miał wprawy w takich sennych eskapadach. Więc zwykle wyczuwała jego emocje. Może skrawki urwanych obrazów. Nawet nie wiedziała czy to co on widzi, jakieś wspomnienia z przeszłości czy jego wyobrażenia. Trudno było o precyzję w takiej “komunikacji”. Ale nic innego nie miała. Poza tym chciała dać znać, że wciąż żyje i mają kogo ratować. Ale niech się pośpieszą! Nie wiedziała ile jeszcze sił i jak długo uda jej się zachować.

Była słaba. Zaczęła więc śpiewać mantrę jaka pozwalała jej łatwiej wejść w trans. Jednak z powodu knebla raczej wychodziło z tego jakieś mruczando. Nie to było istotne. Działo. Po chwili obraz stał się wyraźniejszy. Wyczuła, że tamten też ją chyba wyczuł. Ale nie zdawała sobie sprawy, że nie tylko on.

- Co oni tak wyją? - Bulldog zmarszczył brwi podnosząc głowę w stronę głównego budynku. Inni też to usłyszeli. Coś jak chór. Chociaż bardzo nieskładny. I coś jakby pieśń czy psalm. Popatrzyli na siebie zdezorientowani.

- Na co czekacie!? Sprawdźcie to! - dowódca zmiany huknął na swoich ludzi wyrywając ich ze stuporu. Ci szybko ruszyli wykonać to polecenie. Po paru chwilach jeden z nich wrócił zdyszany.

- To ta wiedźma! To ona! Śpiewa! A inni z nią! - krzyknął zdezorientowany strażnik licząc, że szef będzie wiedział co zrobić. Wiedział.

- Jak śpiewa!? Mieliście ją kneblować cały czas! - wkurzony szef krzyknął na podwładnego za to idiotyczne niedopatrzenie o tak poważnych skutkach. Odepchnął go i sam ruszył ku wewnętrznemu poziomowi lochów.

- Jest w kneblu cały czas! Tylko jakoś tak mimo to! Przecież to wiedźma! - strażnik biegł za swoim szefem by go dogonić. Po drodze zgarnęli jeszcze paru kolegów co chwilowo nie bardzo wiedzieli co powinni teraz robić. A jak już ujrzeli szefa to oczekiwali od niego rozkazów.

- Na co czekacie!? Uciszcie to wycie! Jazda! - Bulldog wydarł się na nich nawet nie zwalniając. Pogonieni przez niego strażnicy z pałkami i wiadrami wody ruszyli by spacyfikować te chuligańskie wybryki. Rozległy się ich krzyki, uderzenia pałek o kraty i żywe ciała. Ale szef z grupką strażników dotarł do zakazanej strefy.

- Otwieraj! Ale już! - pogodnił klucznika i ten zdenerwowanym ruchem wsadził klucz w dziurkę ze dwa razy nim mu się udało i ciężkie drzwi stanęły otworem. Teraz słyszeli już bardzo wyraźnie ten kobiecy głos jaki mruczał pomimo knebla coś jakby kołysankę. A ten rytm jakoś podchwycili inni więźniowie. Ale już cichł gdy strażnicy pacyfikowali go pałkami i zimną wodą z wiader. A teraz mieli przed sobą źródło tych kłopotów.

- Brać ją! - rozkazał Bulldog i dał przykład wyrywając pałkę jakiemuś strażnikowi i ruszając na przykutą do pryczy kobietę. Zamachnął się i zdzielił ją bez wahania. Rozległ się głuchy odgłos tępego uderzenia o ciało. Kobieta zajęczała z bólu stłumionym przez knebel jękiem a rytm ustał. Pałki spadały jednak na nią dalej a ona nie miała jak się przed nimi bronić. Przykuta do pryczy obręczami nawet zasłonić się nie mogła. Parę uderzeń wystarczyło by ją skutecznie spacyfikować.

- Dawać napar! - szef krzyknął na podwładnych i zaraz któryś przybiegł z niewielką tykwą. Bulldog osobiście zabrał mu pojemnik pełen usypiacza i wbił dłoń w gardło więźniarki. Reakcja była oczywista, dusząc się otworzyła szeroko usta aby próbować złapać oddech. Wtedy wcisnął jej tą tykwę w usta i poił ją mimo, że się krztusiła i pluła. Aż zorientował się, że słabnie i przestaje stawiać świadomy opór.

- Nie ze mną takie numery wiedźmo! Jeszcze jeden taki numer i trafisz na kolejne przesłuchanie! - zagroził jej nim tamten całkiem odpłynęła świadomość. Nad kazamatami zaś znów zaległa ponura, złowieszcza cisza jaka zwykle otulała to miejsce.




Norma


Ostrze ze świstem przecięło powietrze. Świst zaraz zakończył się suchym trzaskiem gdy trafiło w pieniek który pękł z suchym trzaskiem. Wolna dłoń sięgnęła po kolejny pieniek kładąc go na tym większym jaki stanowił podstawę do rąbania. I siekiera znów wzięła zamach po czym ze świstem rozłupała kolejny kawałek drewna. Dłoń po raz nie wiadomo który sięgnęła po kolejne drewno ustawiając je na sztorc. Dobrze. Siły jej wracały po tej walce na plaży. Czuła się już znacznie lepiej. Jeszcze trochę była zesztywniała tu i tam ale właściwie już prawie było dobrze. Mogła się zacząć zastanawiać co dalej.

Do tej pory sprawa była dość prosta. Żyła z dnia na dzień. To było prostsze bo i tak była przykuta do łóżka. Ale chłopaki dbali o nią to wracała do sił i zdrowia. I mówili po kislevsku tak jak i ona. Dobrze, że ten garbus ją do nich przyprowadził. Potem tamta walka na plaży. Nawet się za bardzo nie zastanawiała. Lubiła walczyć. Lubiła się bić. I zwyciężać. Przelewać krew i zabijać. O tak. Lubiła ta. Nozdrza jej się rozszerzycły jakby węszyły za tą krwią o jakiej myślała. Siekiera ze świstem walnęła w kolejny pieniek tak mocno, że nie mogła jej w pierwszej chwili wyjąć. Westchnęła i otarłą czoło. Zziajała się przy tym rąbaniu. Ale dzięki temu mogła zostać sama ze swoimi myślami a takie proste zajęcie pomagało jej się skoncentrować. No i nikt jej nie przeszkadzał. Ale co dalej?

Ta wizyta sprzed dwóch dni tej czarnej i tego młodego niechcący przypomniała jej po co się tu znalazła. Ta czarna obiecywała kogoś z jej załogi. To ją pobudziło. Nie wahała się ani chwili. Ubrała się i poszła z nimi chociaż Dymitri ostrzegał ją przed jej krętym językiem. I miał rację. Tamta dwójka zaprowadziła ją do jakiegoś pustego mieszkania w którym był jakiś kuternoga z drewnianą nogą. On na szczęście też mówił po kislevsku. I był marynarzem, człowiekiem morza. Ale nie było nikogo z jej załogi. Wróciła więc do chłopaków wściekła i rozgoryczona. Ci południowcy to jednak byli słabi i podstępni tak jak to starsi opowiadali. Nadawali się tylko by ich łupić, zarzynać i brać w niewolę. Ze złością kopnęła tkwiącą w pieńku siekierę. Poczuła ból w nodze w miejscu gdzie goleń trafił na twarde drewno. Dobrze! Ale siekiera spadła z pieńka i poleciała w śnieg. Też dobrze. Sapnęła i ruszyła po nią, schyliła się i obejrzała. Całkiem solidna. Mocno zużyta. Wielokrotnie używana. Ale wciąż to była całkiem solidna siekiera. Znała się na siekierach. Ale jeszcze lepiej na toporach. Przesunęła kciukiem po ostrzu napierając nim tak mocno aż pojawiła się czerwona kreska. Przemieniła się w czerwoną strużkę a w nozdrzach znów poczuła charakterystyczny zapach. W zamyśleniu roztarłą zamarzającą krew pomiędzy palcami nawet tego nie widząc. Czuła jak szybko zaczyna się kleić i zamarzać. Ale co dalej?

Wpatrywała się gdzieś w płot nawet go nie widząc. Jak wypływali z portu było ich pół setki. Teraz została sama. Na obcej ziemi. Przez tamtą dwójkę obudziła się w niej nadzieja, że jednak nie i ktoś jeszcze ocalał. To by było zaskakująco. Przypuszczała, że tylko jej mogło się udać ujść z obławy. Ale nie była pewna. Więc jak przedwczoraj ta czarna przyszła i powiedziała, że kogoś ma…

- Kłamliwa bladź! - Norma ze złości zamachnęła się siekierą i cisnęła nią jakby to był lekki toporek do rzucania. Narzędzie poszybowało przez podwórze i z impetem trzasnęła w ścianę szopy wbijając się w nią mocno. Wilczyca z północy wpatrywała się w nią z furią przypominając sobie gniew za to wszystko. Ale po kilku oddechach odzyskała spokój na tyle by znów ruszyć przez zaśnieżone podwórze. Znów padało. Dlatego Dimitri dziwił się, że chce iść na zewnątrz rąbać drewno. Dobrze, że padało. I śnieg. Jak w domu…

Wyrwała siekierę ze ściany szopy i znów ją obejrzała. Nic jej nie było. Ale to nic. Czy ktoś jeszcze mógł przeżyć z jej załogi? Z początku przecież tak im dobrze szło. Przepłynęli morze, odnaleźli właściwe wybrzeże. Potem port. Wpłynęli do niego. Jedna łódź przeciw całemu miastu! To było coś! Mimo wszystko parsknęła śmiechem na taki wyczyn. Przepłynęli przez cały port i wpłynęli w rzekę a ci durnie się nawet nie zorientowali! Będzie co opowiadać jak wróci do domu. No właśnie… Wróci?

Wkrótce potem jakby dla równowagi dopadł ich pech. Weszli na mieliznę. Nie znali tej rzeki. A łódź powoli łamała łod a przez lód nie było widać jak głęboka jest woda. Zwłaszcza w nocy i we mgle. Tym razem te same okoliczności jakie pomogły im przemknąć niezauważonymi przez miasto zadziałały przeciwko nim. I trafili na mieliznę. Niedobrze. Łódź była nie do uratowania. Nie w czasie jaki mieli. A rozbili się zbyt blisko miasta. W ciągu dnia ktoś mógł ich znaleźć. Więc zabrali co się dało i ruszyli jak najdalej od rzeki i wraku ich łodzi. Przez las, noc, mgłę i śnieg. Niestety noc i mgła wkrótce ustąpiły. Pójść po śladach zrobionych w śniegu nie było zbyt trudne nawet dla tych tłustych, leniwych, południowców. No i ich znaleźli. Prędzej niż się spodziewali.

Obława. Psy. Ich ujadanie. Okrzyki myśliwych. Zaciskający się pierścień okrążenia. W końcu ich zobaczyli. Pieszych z włóczniami i tarczami. I tych znaczniejszych na koniach. I psy. Szli ich tropem. Czasem wyprawie udawało się zwiększyć odległość ale to było beznadziejne. Nie mogli na piechotę umknąć psom i konnym. A i ci piesi nadchodzili z coraz innych stron. Kapitan więc zdecydował, że nie będą uciekać. Stoczą walkę.

Ustawili się w mur tarcz najeżony włóczniami i toporami. Ona stała nieco za nimi. Nie używała tarczy, wolała drugi topór. Tamtych chyba zamurowało. Nie spodziewali się. Ale nie mogli zdecydować się na atak tak zdeterminowanego przeciwnika. Co gorsza mieli łuczników. Paru tu i tam. Ale Norsmeni prawie ich nie mieli. Nie mieli więc czym odpowiadać na pierzaste pociski jakie stukały o pnie, tarcze, łamały się albo wbijały się w kolczugi, czy ginęły w śniegu.

- Tchórzliwe psy! Nie będziemy tu na nich czekać! Za mną! Za mną morskie wilki! - kapitan pierwszy dał przykład i pół setki wojowników z północy ruszyło przez las i śnieg w kierunku przeciwnika. Czuli i widzieli jak tamci mieli mokro w gaciach na tą szarżę. Ale mieli też psy. I łuki. Wojownikom z północy bliżej było do tych psów niż ich panów. Psy nie okazywały strachu. Posłuszne instynktowi ruszyły dopaść zwierzynę. Ale zanim się z nimi zwarli łucznicy południowców skorzystali z okazji, że piraci stracili swój zwarty szyk i mur tarcz jaki okazał się całkiem skuteczny przeciw ich strzałom. Teraz zaś przypominali biegnący w ich stronę tłum. Każdy biegł przed siebie. Strzały więc zaczynały trafiać nie tylko w golenie, tarcze i ramiona ale także w uda, brzuchy i piersi. A potem były psy.

Też trafiła na swojego. Zatrzymała się na moment widząc, że pędzi na nią jakiś ogar, wymierzyła moment i prawym toporem trafiła go w bok jak leciał w powietrzu. Cios powalił go w śnieg a w mroźnym powietrzu wyczułą upojną, gorącą czerwień. Drugi topór rozpłatał łeb powalonego psa. Ale jak się wyprostowała nie zdążyła już zareagować na kolejny atak. Ogar skoczył na nią i ze swoją rozpędzoną masą worka ziemniaków wylądował na jej piersi. Upadli ścierając się ze sobą. Była w gorszej pozycji bo zwierzak był na niej, był szybki i cały czas próbował rozszarpać jej twarz i gardło swoimi kłami. A ona podczas upadku odruchowo puściła swoje topory. Z trudem odpierał jego ataki lewym ramieniem próbując go odepchnąć. Prawą wierzgając się z tym czworonogiem próbowała sięgnąć po nóż. Użarł ją raz i drugi ale naszczęście nie w twarz ani szyję tylko lewe ramię albo pierś gdzie miała kolczugę. Wtedy dosięgła noża i bez wahania wbiła mu go w żebra. Zawył a ona poprawiła. I jeszcze raz, i jeszcze aż wreszcie zwaliła z siebie bezwładne zakrwawione ciało. Psia ofiara zrosiła ją czerwienią. Włosy, bo gdzieś zgubiła hełm. Twarz, pierś, kolczugę. Wszystko parowało gorącą, słodką posoką. Czuła się wspaniale! Czuła jak zbliża się czerwony gniew więc podniosła się i sięgnęła po opuszczone topory. Rozejrzała się.

Niewiele widziała. Kilka najbliższych walk więc w tym zgiełku broni, tarcz, pancerzy i krzyków nie mogła się zorientować jak im idzie. Ale dojrzała, że zwarli się z tymi piechurami południowców. Łucznicy przerwali ostrzał by nie razić swoich. Ale na skraju polany dojrzała ciężkozbrojnych jeźdźców. Od razu rozpoznała zagrożenie. Ciężkie pancerze, kopie, potężne rumaki bojowe. Już zdążyli się ustawić w płot więc zaraz mieli rozpocząć szarżę.

Krzyczała do swoich ale zajęci walką albo jej nie słyszeli albo właśnie byli zajęci walką. W końcu kapitan może ją usłyszał a może sam dostrzegł niebezpieczeństwo. - Uciekaj! Zabieraj się stąd! - oderwał jednego, i drugiego od walczących, ją też. Popchnął ich w stronę lasu.

- Nie! Zostanę z wami! - krzyknęła mając wrażenie, że każe jej uciekać bo jest kobietą. Jedyną w całej załodze. Ale była dumna gdy kapitan zgodził się ją zabrać na tą wyprawę. Zabrał tylko najlepszych. Więc musiał uznać ją za jedną z nich. Jedną z najlepszych. A teraz kazał jej uciekać?!

- Uciekaj! Wiesz co mamy zrobić! Dołączę do was później! Jazda! Nie ma czasu! Zatrzymamy ich! - krzyknął rozsierdzony ich uporem. Miała ochotę mu się przeciwstawić i zostać. Widziała jak ciężka kawaleria już rusza. Z początku powoli ale szybko zwiększali tempo. Przez las przeszedł złowróżbny tętet potęznych rumaków wieszczący zagładę wszystkiemu co najpierw trafią kopie ich jeźdźców a resztki pod ich podkute kopyta. I tak. Kapitan miał rację. Mieli coś tu do zrobienia. Jak wszyscy zginą to nie będzie miał kto tego zrobić. Z zamarzającymi łzami w oczach odwróciła się i ruszyła w las. Prócz niej dwie czy trzy sylwetki jakie próbowały skorzystać z zamieszania i urwać się pogoni.

Ale nie mogła się powstrzymać by się nie zatrzymać i nie obejrzeć gdy usłyszała trzask łamanych kopii i tarcz. Jęki i wycie trafionych. Widziała jak ciężka kawaleria zrobiła swoją robotę. Nawet nie było ich tak wielu. Tylko jeden szereg. Ale wątły szereg jaki dopiero pośpiesznie starał się ustawić ponownie w ścianę tarcz był po prostu zbyt płytki by zatrzymać impet rozpędzonego rycerstwa. Kawaleria po prostu ich zmiotła. Ale nie wszystkich. Niektórych na brzegach nie sięgnęła. Inni byli przewróceni ale się podnosili. Chwiali się, kuleli, mieli bezwładne ramiona. Ale mimo to wstali do kolejnej walki. Kapitan poprowadził te resztki do ostatniej szarży. Rycerze zawrócili konie i wyszli im naprzeciw. Już nie mieli kopii więc dobyli mieczy, nadziaków i toporów. I oba oddziały starły się ponownie. Tym razem kawalerzyści utknęli i walki podzieliły się na poszczególne pojedynki. I w ten zamęt wróciła imperialna piechota okrążając i dobijając resztki napastników. I to już był koniec.

Odwóciła się i ruszyłą z powrotem w stronę rzeki. Miała zamiar ją przejść po lodzie. Chyba zwlekała zbyt długo bo straciła kontakt z pozostałymi których widziała wcześniej. Dotarła do rzeki ale znów z tymi cholernymi psami na karku. Potem był ten śmierdzący garbus i cała reszta wydarzeń z ostatnich dni. Czy ktoś z jej załogi ocalał? Nie miała pojęcia. Jako całość to zostali rozbici i pokonani. Ale może komuś się udało tak jak jej?

Ale skoro wciąż żyła to wciąż miała tu coś do załatwienia. Nawet jeśli by była ostatnia z załogi. Tu myśli po raz kolejny wróciły jej do tej trójki z portu. Ten kuternoga mówił, że oni są od Mrocznych Potęg. Możliwe. Może tak a może nie. Miała na to tylko ich słowa a nadużyli jej zaufanie kłamiąc o tej załodze. A żadnego znaku u nich nie widziała. Ona miała swój naszyjnik a oni? Ale ten kulas mówił jeszcze inne rzeczy. Tylko wtedy była na nich zbyt wściekła. Dopiero potem do niej dotarł sens tego co mówił. I co z tym wszystkim zrobić? Z rąbaniem drewna przynajmniej nie było takich dylematów. Więc wróciła do pieńka, ustawiła na nim kolejne polano i zamachnęła się. Świst, trzask i dwie połówki spadły na swoje poprzedniczki i śnieg.




Kopf i Opal



- Pojechał. - Kopf powiedział obserwując jak kobieta o świetlistym, kryształowym ciele niezbyt zgrabnie zaczyna proces siadania. Jak się miało nogi dłuższe niż większość ludzi była wysoka to wcale nie było to takie proste. Ale podobnie jak pobratymcy zawsze udawał, że nie widzi tej niezgrabności ich wieszczki. Ta wreszcie usiadła więc byli teraz mniej więcej na równym poziomie. Ona z kolei zdawała sobie, że Kopf i wielu innych nie bardzo lubią rozmawiać zadzierając głowę na wysokość pierwszego piętra. Tak na siedząco więc wszystkim zwykle rozmawiało się przyjemniej. No chyba, że ktoś jej podpadł na tyle, że wolała patrzeć na kogoś takiego z góry. Dosłownie z góry.

- Pojechał. - przytaknęła poprawiając jeszcze poduszkę jaką swoją drogą uszyła Jednooka. Ale podarowała ją wodzowi. A może niekoniecznie jemu? W końcu Opal zorientowała się, że na niej siada za każdym razem jak składa wodzowi wizytę. I poduszka była akurat w sam raz dla niej.

- I co myślisz? - mężczyzna z oczami płonącymi żywym ogniem i ogromną, rogatą głową spojrzał na kryształową kobietę.

- Mam nadzieję, że dojedzie cało. - wiedźma odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wódz pokiwał swoją wielką głową rozważając jej słowa.

- Tak, to teraz nasz łącznik z tymi z miasta. Co o tym wszystkim myślisz? - poruszył niespokojnie swoimi wężowymi ramionami dusiciela.

- Myślę, że to dla nas korzystne. Dla nich chyba też. Obie strony powinny zyskać. - kryształowa kobieta mówiła spokojnym, łagodnym głosem. Mężczyzna machnął ogonem jak kot gdy znów skinął głową, że przyjął jej słowa do wiadomości.

- Myślisz, że się sprawdzi jako posłaniec? Nie zdradzi nas? Dotąd tylko on z miasta wiedział o naszej kryjówce. - wódz zastanawiał się nad tym czy za bardzo nie odkrył kart przed obcymi. Wiadomo co by się stało jakby ci z miasta dowiedzieli się o ich kryjówce.

- Wiesz, że nie tylko on. - Opal uśmiechnęła się łagodnym uśmiechem. Kopf spojrzał na nią i machnął znów ogonem na znak, że to całkiem inna bajka.

- Ale teraz chodzi o niego. I o nich. No i o nas też. Sam nie wiem. Co mówią twoje wizje? - dla wodza wieszczka była jedyną osobą o dorównującym mu statusie. I jedynym prawdziwym zaufanym doradcą. No i miała te swoje wizje które czasem okazywały się całkiem pomocne.

- Krew. - odparła krótko przestając się uśmiechać.

- Krew? Jak krew to Krwawy Ogar. - takie skojarzenie wydało mu się oczywiste.

- Żądze. - dodała wieszczka.

- Żądzę? Żądzę to od Kusiciela. To jednak żądzę a nie krew? - wódz zmarszczył brwi dając znać, że powinna do bardziej rozjaśnić.

- To jest pomieszane Kopf. Krew, żądze, rozkład, mgła. Raz to raz to. Zmienia się. Ale coś się dzieje mój wodzu. Już od jakiegoś czasu. I wydaje mi się, że przybiera na sile. A przynajmniej nie słabnie. - kobieta wzięła głębszy oddech i teraz ona pokręciła głową na znak, że nawet dla niej nie wszystko jest jasne i czytelne. Widząc zachęcający ruch czerwonej dłoni mówiła dalej.

- Myślałam, że to tylko u nas. Ale ten Starszy, mistrz Strupasa, opisał mi coś podobnego. On też to chyba wyczuwa. Jeśli tak to zdajesz sobie sprawę jaka to potęga? Stąd aż do miasta? W lecie to z pół dnia drogi. I myślę, że kopytni z lasu też to odczuwają. Dlatego są tacy pobudzeni. - wiedźma mówiła jakby nie mogła się zdecydować czy powinna zdradzać obawę czy fascynację takim wyjątkowym zjawiskiem.

- Wiesz co to może być? - wódz widząc, że Opal umilkła na dłuższą chwilę pociągnął ją za język zadając pytanie.

- Nie. Ale to coś potężnego. Coś skrobie do drzwi naszego świata. I to wywołuje niewyczuwalny dreszcz jaki jednak na nas działa. - kryształowe dłonie rozłożyły się w geście bezradności. Przy okazji odbijając światło lamp i pochodni jak szczere złoto.

- Nie wiem czy mam się cieszyć czy obawiać. Jakby zmiotło tych z miasta to serce chyba by mi nie pękło. No ale u nas to wolałbym mieć spokój. - wódz przyznał, że jakoś do tego społeczeństwa jakiego byli wyrzutkami wcale nie żałuje jakby go nagle szlag trafił.

Rozmawiali jeszcze chwilę o tych zagadkowych sprawach ale szybko wyczerpali temat. Opal niewiele więcej mogła powiedzieć o swoich wizjach i ich interpretacji. Pierwszy raz spotykała się z takim zjawiskiem. Ale rozmowa z wodzem jej zwykle pomagała. Kopf chociaż ślepy na moc miał bardzo otwarty i bystry umysł. Czasem dostrzegał z samej rozmowy coś co jej umykało. No i niejako dawał do zrozumienia czego o niej oczekuje, czego ma szukać i na co zwracać uwagę. I tak się nawzajem uzupełniali nawet jeśli mieszkali w innych częściach jaskini i pełnili całkiem inną funkcję. Skoro ten temat wyczerpali przeszli do kolejnego.

- Ten Starszy co ci napisał w twoim liście? - Opal zapytała z ciekawości co było w drugiej kopercie. Wiedziała, że druga była do Kopfa. Ale nie wiedziała co w niej jest.

- To samo co już rozmawiałem ze Strupasem. Tylko pełniej i więcej szczegółów. Że proponuje wymianę, Strupas jest jego łącznikiem i tak dalej. - myśli wodza znów wróciły do realnego świata i wyzwań jakie tutaj czekały, zaraz za zaśnieżonym wejściem do ukrytej jaskini.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline