Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2020, 00:32   #143
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus świąteczny 2/2

Florian i Silke



- Pas. - brodacz ze skołtunioną brodą pokręcił głową i rzucił karty na stół. To jakby wywołało reakcję pozostałych. Łysy i chudzielec też spasowali.

- No to zostaliśmy we dwoje ślicznotko. - Florian uśmiechnął się widząc, że została mu tylko jedna przeciwniczka. Czuł się wspaniale. Ale karta mu dzisiaj szła! Aż się starał nie patrzeć na pulę wygranej jaka rosła w oczach przy każdym rozdaniu. Nie chciał zapeszyć tego szczęścia.

- Ostro dziś grasz Florian. Coś ci się poszczęściło, że tak szastasz pieniędzmi? - wytatuowana kobieta spoglądała na swoje karty zastanawiając się nad dalszą strategią tego rozdania. Miała całkiem mocne karty. Ale co miał u siebie Florian? Czy mógł przebić te karty? Teoretycznie mógł. Ale szansa była na to dość mała.

- A zrobiłem dobry interes. - marynarz odpowiedział skromnie z wesołym uśmiechem. Dla niego to był świetny interes. Pozbył się jakichś gratów, nie swoich zresztą, a zyskał solidną garść monet.

- Jaki interes? Może też się skuszę. Dobieram kartę. - Silke wahała się jak to rozegrać. Więc postanowiła zyskać na czasie i dobrać kartę. Florian skinął głową na znak zgody a trzech partnerów obserwowało z zaciekawieniem ten pojedynek ciekawa które z nich go wygra. Sumka na środku stołu budziła sporo emocji. Każdy coś dorzucił swojego a zwycięzca mógł być tylko jeden.

- Nie sądzę. Chyba, że lubisz robić interesy z młodymi i tajemniczymi. - Weber zaśmiał się cicho i teraz on dobrał kartę. Ale miał pulę! Tylko nie wiedział co mogła mieć przeciwniczka. Jakby miała słabe karty to powinna spasować jak reszta. Ale może liczyła, że on ma słabsze i spasuje? Wtedy by wygrała jako ostatnia przy stole. Ale nie zamierzał się wycofywać skoro miał tak mocne karty.

- Ten co ci mówiłam, że o ciebie pytał? Skąd go znasz? Nie jest stąd. Ani nie przychodzi się napić ani zagrać. Więc widocznie ciebie szukał bo więcej go nie widziałam. - hazardzistka domyśliła się o kim mówi chociaż strzelała w ciemno. Intuicja jednak podpowiadała jej, że opis i zachowanie pasuje do tego młodzieńca z jakim miała do czynienia jakiś czas temu. I nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Dlatego nie powiedziała mu wtedy, że Florian jest na zapleczu i rozgrywa sobie partyjkę. A Florianowi powiedziała kto o niego pytał.

- Znam wielu ludzi ślicznotko. A moje interesy to moje interesy. No nie przeciągaj. Karty na stół. - oficer żachnął się w duchu, że chlapnął zbyt wiele a ta Silke to nie tylko urody jej nie poskąpiła natura. Umiała dodać dwa do dwóch. Ale na razie to było mniej istotne niż partia jaka zbliżała się do finału.

- Sam tego chciałeś. Co powiesz na to? - Silke uśmiechnęła się wesoło i położyła na stole karetę. Wszyscy się pochylili by się jej przyjrzeć po czym spojrzeli wyczekująco na ostatniego gracza.

- Kareta… No, no… Ciężko to będzie przebić… - Weber cmoknął z wrażenia. Było tak blisko! Prawie go pokonała. Ale jednak on był o włos lepszy. - Ja powiem na to takie coś ślicznotko. - powiedział skromnie i postawił na pulę półgryfa.

- O cholera… - Silke jęknęła z żalu widząc, że tak niewiele brakowało by zgarnęła pulę. Pozostała trójka po tej pierwszej chwili ciszy zaczęła na głos komentować i gratulować zwycięzcy tudzież zżymać się, że im karty tak dzisiaj nie szły. A on zgarniał właśnie wszystkie fanty ze środka stołu do swojej torby.

- Bardzo państwu dziękuję, to była wspaniała rozgrywka, polecam się na przyszłość! - Florian triumfował to mógł sobie pozwolić na wspaniałomyślność. Na koniec nawet miał gest i rzucił z wygranej kilka monet na środek stołu. - Napijcie się na mój koszt i za moje zwycięstwo! Florian stawia! - zaśmiał się rubasznie rozpierany poczuciem triumfu. Pozostali mieli mniej wesołe miny. W końcu te monety do niedawna były ich własnością. No ale jak się gra na pieniądze i wsadza coś do puli trzeba się liczyć z takim scenariuszem.

- Uważaj by cię nie skroili złociutki. - mruknął zgryźliwie siwobrody. Nic już nie mógł poradzić na swoją przegraną ale trudno mu było znieść jak ten młokos się puszył z wygranej.

- To prawda. Słyszałem, że kogoś napadli przy starym młynie. Kompletna jatka. - chudy pokiwał głową dzieląc się z towarzystwem zasłyszaną plotką. Ci zaczęli go pytać co się właściwie stało ale i on też słyszał to od kolegi więc mógł tylko powtórzyć to co on jemu.

- Wzrusza mnie wasza troska o moją skromną osobę. - Weber uśmiechnął się do nich ironicznie po czym ukłonił się grzecznie i wyszedł. Teraz musiał wrócić do siebie. Zawsze to był nerwowy etap gdy należało zachować ostrożność jak się przenosiło coś tak wartościowego. Tak samo jak wtedy z tym młodym zrobił ten interes. Ta panienka co przyniosła drinki nawet niczego sobie była. Prędzej spodziewałby się Hanny, przecież ona tam pracowała. No ale wtedy z tak gorącym towarem nie miał głowy na figle i amory. Wtedy i teraz chciał jak najszybciej dotrzeć do swojej kajuty. Dopiero wtedy będzie mógł odetchnąć z ulgą. Na zewnątrz znów sypało śniegiem ale jakoś mu to nie przeszkadzało.

Silke miała taki sobie humor po wyjściu zwycięzcy. Jak zawsze gdy to nie ona wygrywała pulę. Porozmawiała jeszcze chwilę z kolegami ale i oni się już zbierali do wyjścia. Pozżymali się na to, że to nie im fart dzisiaj sprzyjał i pożegnali się. Ona jeszcze została rozglądając się po głównej sali. Wieczór jeszcze tak na poważnie się nie zaczął chociaż za oknami znów sypało śniegiem i nie wyglądało zbyt przyjemnie. Ale nagle dostrzegła coś ciekawego. Przy jednym ze stołów jakichś trzech siedziało nad kartami. Może dadzą jej się nieco odkuć po tej przegranej? Tak chociaż by zminimalizować straty bo na bogatych nie wyglądali. Za prawdziwe stawki grało się na zapleczu bez wścibskich oczu i uszu.

- Cześć chłopaki. Czy znajdziecie jeszcze miejsce dla jednej dziewczyny? - podeszła do nich z kupionym właśnie kuflem grzańca i uśmiechnęła się do nich czarująco. Oparła się szeroko rozstawionymi dłońmi o blat i nachyliła się pozwalając by jej atuty dodały swoje trzy grosze do tej oferty.

- A umiesz w to grać? - zapytał jeden z nich gdy oderwał wzrok od tak ładnie wyeksponowanego dekoltu. Panna była całkiem całkiem. Ale trochę się zdziwił, że przyszła po to by zagrać.

- Trochę w to grałam. Jak coś nie będę wiedzieć to przecież mi powiecie prawda? - uśmiechnęła się niewinnie patrząc na nich z góry. Dojrzała też pulę jaka leżała na stole. Marne grosze. Nawet jakby zgarnęła wszystkie. Ale cóż, satysfakcja z wygranej też była cenna. Poza tym chwilowo i tak nie miała innych planów a wieczór jeszcze porządnie się nie zaczął.



Grubson i Czarny



- Szefie. Przyszedł Grubson. Wpuścić? - jeden z chłopaków co poszedł sprawdzić kto tam puka do drzwi wrócił z wiadomością.

- Nasz grubcio? Wrócił? Czyżby zmądrzał? Oby. Wpuść go. - herszt jakoś wcale nie wyglądał jak herszt. Owszem, wygląd miał typa spod ciemnej gwiazdy. Ale pod tym względem nie wyróżniał się na tle większości jego ludzi czy innych jemu podobnych. Izba też wyglądała jakby mieszkali tu jacyś przeciętniacy. Ani śladów bogactwa czy zrabowanych łupów. Sam herszt siedział przy starym, ciemnym stole co już swoje przeszedł. Siedział i nożykiem kroił suszone jabłko na mniejsze kawałki które skrupulatnie zjadał. Ubiór też niespecjalnie robił wrażenie. Ani bogaty, ani szykowny, ani modny. Jakby wyszedł na ulice bez kłopotu mógłby zmieszać się z tłumem robotników, rybaków czy rzemieślników i raczej nie zwracałby na siebie uwagi. A jednak był hersztem.

- Co to miało być Czarny?! Żądam wyjaśnień! - Grubson wparował do środka jak kula armatnia. I ledwo się pokazał a już zaczął artykułować swoje pretensje.

- Nie krzycz tak. Baniak mnie napieprza. I o co ci chodzi grubciu? Napijesz się wódczeki? Dobry, kislevski kwas. - Czarny odkroił nożykiem kolejny kawałek owocu ale go przytrzymał między palcem i ostrzem skoro musiał coś odpowiedzieć. Przybrał zaskakująco łagodny ton do krzykacza. Wskazał nawet na butelkę i kubki jakie stały na stole. A jeden z chłopaków szybko wylał resztkę z jakiegoś kubka i nalał płynu z butelki stawiając go po stronie gościa.

- Jak to co!? Nie udawaj głupiego! To w moim magazynie! Włamaliście się do mnie! Mieliśmy umowę! - Hubert pieklił się na całego wskazując palcem na okno jakby zaraz za nim stał jego magazyn jaki poniósł szkodę. Zignorował ten kubek i resztę.

- Miałeś włamanie do magazynu Hubercie? - Czarny zapytał tak jakby się właśnie o tym dowiedział. Co doprowadziło rozmówcę do furii.

- Nie udawaj głupiego Czarny! Płacę wam za ochronę! By się takie rzeczy nie zdarzały! - Grubson prawie jawnie rwał włosy z głowy słysząc taką indolencję. Wkurzało go, że Czarny zgrywa niewiniątko jak to na pewno on zlecił to włamanie.

- Usiądź grubciu i porozmawiajmy na spokojnie co ci się przydarzyło. I mówiłem byś nie krzyczał. Łeb mnie napierdziela. - herszt nie tracił spokoju i wskazał nożykiem na miejsce po drugiej stronie stołu gdzie zapraszał swojego rozmówcę. Sam zaś wsadził wreszcie sobie kawałek suszonego jabłka do ust i zaczął go chrupać i przeżuwać.

- W dupie mam twój ból głowy! Okradziono mnie! I ty za tym stoisz! Chcę z powrotem to co mi skradziono! Masz to dla mnie odzyskać! - Grubson nie miał zamiaru ani siadać ani się uspokoić. Chciał sprawiedliwości! I odzyskać swoje fanty które na pewno Czarny miał gdzieś u siebie a jak nie to mógł się dowiedzieć gdzie są. Przecież on trząsł połową miasta albo i więcej to musiał coś wiedzieć i móc coś zrobić.

- No widzę grubciu, że nie chcesz napić się z nami wódeczki. Tak po przyjacielsku. A ja do ciebie tak od serca… - Czarny westchnął z żalem i pokręcił głową na taki nietakt ze strony kupca. Wskazał nożykiem na wciąż stojący przed grubasem kubek.

- W dupie mam twoją wódkę! Słyszysz co do ciebie mówię?! Okradziono mnie! - Huber był rozjuszony na całego. Zwłaszcza, że podejrzewał Czarnego o zlecenie tego włamania czego ten się teraz bezczelnie wypierał. Dlatego z wściekłością sieknął ten podstawiony kubek z wódką i ten poleciał gdzieś na podłogę. Czarny popatrzył na ten toczący się jeszcze kubek i plamę wilgoci na deskach podłogi. Cmoknął smutno.

- Czyli nie chcesz rozmawiać przy wódce jak przyjaciel. - pokręcił głową i popatrzył na swoich ludzi. Ci wyczuli, że zaraz coś będzie się dziać. Mały sięgnął pytająco po rękojeść noża, Ricardo odkleił się od ściany, Bruno wsadził dłoń do kieszeni gdzie zwykle trzymał kastet. Czuli, że ten grubas sobie zbyt wiele pozwala ale czekali co szef zdecyduje. Widocznie właśnie się zdecydował.

- Chłopcy pomogą ci ochłonąć. - Czarny rzucił polecenie i zanim Hubert się zorientował bandycka sfora opadła go jak psy zająca. Nie miał szans gdy złapali go od tyłu za szyję, za ramiona i chociaż był ciężki i się szamotał mocno to i tak wywlekli go z powrotem na zaśnieżoną ulicę. I tam przewalili go w śnieg i kopniakami i pięściami przypomnieli mu o zasadach dobrego wychowania jakie panują w tym domu. Aż szef wyszedł ze swoim nożykiem i jabłkiem, usiadł sobie na schodku i dał znać, że można wznowić rozmowę. Więc złapali handlarza który już tak dostojnie nie wyglądał, powlekli go przed oblicze herszta i cisnęli go na kolana w śnieg więc musiał rozmawiać teraz ze zdecydowanie gorszej pozycji, otoczony rozochoconymi bitką bandziorami.

- No skoro nie chciałeś rozmawiać przy stole i wódeczce… - Peter rozłożył ramiona na znak, że kupiec sam jest sobie winny zmianie scenerii do negocjacji. I teraz wszyscy muszą stać na mrozie wśród padającego śniegu. Hubertowi ta niewielka lekcja pokory rzeczywiście pomogła przypomnieć gdzie jest i z kim rozmawia. Z hersztem jaki trząsł połową miasta. Sam. A ten miał tych swoich zbirów na zawołanie.

- A więc wyjaśnijmy sobie coś grubciu. - Czarny odkroił kolejny kawałek jabłka i wsadził go sobie do ust. Przeżuwał chwilę gdy pozostali czekali co chce sobie wyjaśnić.

- Nie lubię jak ktoś na mnie głos podnosi. Zwłaszcza w moim domu. Jak widzisz troszkę może mnie wtedy ponieść. - powiedział uśmiechając się przepraszająco i rozkładając dłonie z jabłkiem i nożykiem w geście bezradności. Ale zdyszany i rozczochrany kupiec się nie uśmiechnął. A czarni leciutko bo nie chcieli się wpakować szefowi w paradę.

- A co do tego, że nam coś płacisz… - Czarny przeżuł kawałek i przełknął go wpatrując się gdzieś w mroczny dal alejki zasypywanej śniegiem. - No właśnie chodzi o to, że nie płacisz. Przestałeś. Więc wypadłeś spoza naszej opiekuńczej jurysdykcji. No więc nie możemy ci więcej zapewnić bezpieczeństwa. A sam widzisz w jakich niebezpiecznych czasach żyjemy. - Peter doprecyzował jak to jest z ich partnerską wymianą usług i zobowiązań. I dlaczego nie poczuwa się do odpowiedzialności za tą niefortunną przygodę z magazynem Huberta.

- Nie udawaj. To twoja sprawka. I nie zapłacę! Wiesz co mam. Jak będe musiał to to zniszczę! I nikt tego nie będzie miał! Ty też nie! - Grubson był wściekły za takie traktowanie. Ale znał swoje atuty w tej rozgrywce.

- Nie dąsaj się już grubciu. Przecież możemy się dogadać jak cywilizowani ludzie. - Czarny próbował po raz kolejny przemówić opornemu kupcowi do rozumu. Niestety obawiał się, że tamten może spełnić swoje groźby a tego Peter by nie chciał.

- Nic z tego. Już ci mówiłem. - Hubert zawziął się na całego. Widząc, że nie zamierza zmienić zdania Czarny polecił chłopakom by go puścili. Więc puścili. Grubas wstał, otrzepał się ze śniegu, poprawił włosy i ruszył w głąb zaułka wracając do bardziej cywilizowanych rejonów miasta. Czarni patrzyli za odchodzącą sylwetką i Mały spojrzał pytająco na szefa.

- Tak go puścimy? Nawet go z sakiewki nie skroimy? - zdziwił się skąd u szefa taka wspaniałomyślność dla takiego krzykacza.

- Szkoda fatygi na te drobniaki co ma przy sobie. Niech idzie i przemyśli sprawę. - Peter dokończył ostatni kawałek suszonego jabłka i oglądał niewielki ogryzek jaki z niego został.

- Ja bym go wykończył. Sam się prosił. - mruknął niezadowolony Bruno. Ale ostrożnie by nie wkurzyć szefa. Ale po spojrzeniach chłopaków widział, że oni podobnie mieli ochotę dokończyć sprawę z grubasem. Może i dla szefa to były drobniaki ale jak oni już by mieli tą sakiewkę grubcia i resztę to mogliby to spożytkować dzisiejszego wieczoru tu czy tam.

- Nie ma sensu ucinać łba kurze która znosi nam jajka Bruno. To nasi dobroczyńcy. Z nich żyjemy. Jak ukręcimy takiej kurce czy kogucikowi łeb to już więcej jajek nam nie przyniesie. - szef uśmiechnął się dobrodusznie by wyjaśnić motywy swojego postępowania z Grubsonem. Coś im powiedzieć musiał by nie zaczęli szemrać po kątach.

- No ale przecież właśnie on nam przestał znosić jajka. - Mały wskazał na róg za jakim niedawno zniknęła masywna sylwetka kupca.

- Tak. Przestał. Mam nadzieję, że przemyśli to jeszcze i podejmie właściwą decyzję. Tak czy inaczej wkrótce nasz grubcio przyniesie nam cały koszyk jajek. Czy tego chce czy nie. - Czarny skończył temat i wyrzucił ogryzek w śnieg. Wstał ze schodka na jakim do tej pory siedział, otrzepał siedzenie, włosy z płatków śniegu i wrócił do środka. A jego zbiry za nim.

- To mówisz Bruno, że ten numer w jego magazynie to nikt od nas? - rozmawiali już o tym wcześniej jak się rozniosło, że grubas miał włam w nocy. Peter był ciekaw czy będzie miał na tyle jaj czy rozumu by złożyć tutaj wizytę. No miał. Chociaż nie przyszedł z taką ofertą na jaką liczył gospodarz.

- Nikt się nie przyznał. Ale mogę popytać jeszcze raz. - Bruno wiedział, że szef pewnie wie o czym rozmawiali poprzednio więc tylko sprawdza czy coś nowego się nie urodziło. No ale nie.

- Czyli to nikt od nas. I mamy nowych zawodników na mieście. Co działają samopas. - Czarny wrócił na swoje ulubione miejsce na starej ławie przy starym stole. Machnął ręką by mu przynieść grzańca po tej wizycie na mroźnej, zaśnieżonej ulicy.

- A może to te dwie? Te co tu były. Ta czarna i granatowa. - Mały przypomniał wizytę tamtych dwóch ślicznotek sprzed paru dni.

- Też mi to przyszło do głowy. Któraś z nich przekazała jakąś wiadomość? - szef pokiwał głową i przyjął od Ricardo kufel parującego ziołami napoju. Chłopaki pokręcili przecząco głowami.

- Tak, może to one. A może to nie one. Co o nich wiemy? - herszt zamieszał kuflem przyglądając się mieszaninie jaka powstała na wierzchu i chłonąc przyjemny, miodowy aromat.

- Ta granatowa to Łasica. Dziewczyna z ferajny. Trochę działała w porcie, kiedyś na Żelaznej, kręci się po portowych tawernach, najwięcej w “Mewie”. Trochę się puszcza, trochę kantuje, trochę doliniara i włamy też. Wszystkiego po trochu. Może bez rympał i napadów. Ona nie z takich. - Bruno szybko wysypał się co wiedział o jednej z tych dwóch kontrahentek co odwiedzały ich ostatnio.

- A ta druga to jakaś wdowa po kupcu. Nie jest z branży. Mieszka w kamienicy, po mężu ma sklep i magazyn. Raczej nie jest z ferajny to wiele o niej nie wiadomo. - o tej czarnowłosej jak nie była z branży to wiedzieli mniej.

- Ma sklep? I magazyn? I nam nie przynosi jajeczek? No nieładnie z jej strony. - szef upił łyk z kufla i na chwilę wyglądał jakby to go absorbowało całkowicie. Pozostała trójka milczała nie wiedząc czy i jak się odezwać. I wyczuwając, że szef teraz myśli.

- Ona też jest z ferajny. Tylko innej. Widocznie wcześniej działała gdzie indziej. A teraz zaczyna tutaj. No nic. Póki będzie nam płacić podatki i nie będzie nam wchodzić w paradę niech sobie działa. - Czarny sapnął z ulgą na ten smaczny napój. W sam raz na taki mróz i pogodę.

- A co z tym włamem do magazynu? - Bruno przypomniał o czym rozmawiali wcześniej. Na to herszt machnął ręką.

- Nic. Mają czas do końca tygodnia. Czyli do jutra. Jeśli to ich sprawka z tym magazynem to widocznie dziewuszki coś działają w naszym interesie. Więc niech działają. Mam nadzieję, że na dniach same nas odwiedzą i najlepiej z dobrymi wieściami i prezentami. - tutaj szef miał jasną odpowiedź chociaż miny jego zbirów znów były trochę niepewne. Popatrzyli na siebie nim Bruno znów się odezwał w imieniu ich wszystkich.

- A jak nie? - głos zbira był ostrożnie ciekawy. Coś na razie poza tym wychowawczym sklepaniem grubasa coś jakoś dziwnie delikatny był w tej sprawie.

- Jak nie to wtedy będziemy musieli posłać kogoś by im przypomniał o zaproszeniu w nasze skromne progi i jeśli będą oporne to przyprowadzić je tutaj czy tego chcą czy nie. A jak bardzo będą bruździć i sądzić, że nas wyrolują no to cóż… Nie tylko do magazynu grubcia ktoś się może włamać prawda? A złamana rączka czy nóżka troszkę uroku w wabieniu klientów czy włamach odbiera no nie? - Czarny uśmiechnął się ironicznie do swoich kamratów. Ci też zaczęli rechotać na całego. To było to! Tak właśnie lubili załatwiać sprawy najbardziej.

- Ale na razie poczekamy. Może okażą się bardziej rozsądne i skore do współpracy niż grubcio. - Peter uniósł swój sękaty i niezbyt czysty palec by zawczasu ostudzić zapędy zbyt krewkich chłopaków. Chciał dać znać, że nie będzie tolerował jak któryś zbyt wyrywny nasypie mu piachu w tryby jego planu.




Froya i Madeleine



- A Nadji nie ma? - Madeleine rozejrzała się po salonie jakby pokojówka o jaką pytała miała wyjść zaraz zza drzwi albo rogu.

- Nie ma. Przegrałam wczoraj zakład z tą kupiecką wdówką i musiałam jej oddać ją na jeden dzień służby. - blondynka zgrabnym ruchem uniosła zgrabną filiżankę do ust i upiła z niej równie zgrabnie.

- Szkoda. Jaka kupiecka wdówka? Może ta van Drasen? - brunetka zapytała z ciekawością w głosie czy dobrze domyśla się o kogo chodzi.

- Tak, właśnie ta. - Froya przytaknęła krótko odkładając filiżankę z powrotem na ładnie rzeźbiony stolik.

- Ciekawe. Wszędzie jej ostatnio pełno. Była u ciebie na tym elfim koncercie i u Kamli na wieczorku poetyckim. No i teraz u ciebie wczoraj. Właściwie po co była? - druga szlachcianka też sięgnęła po swoją filiżankę. Zmarszczyła swoje wypielęgnowane brwi gdy tak podsumowała gdzie ostatnio pojawiała się ta kupiecka wdowa.

- Zaprosiłam ją. Na trening szermierki. Wiesz jak Max mnie trenuje. - gospodyni odpowiedziała bez wahania.

- Po co? - Madeleine nie ukrywała, że nie bardzo może pojąć motywacji jakie kierowały przyjaciółką do takiej decyzji.

- Byłam ciekawa co potrafi. I czy dobrze zrozumiałam jej aluzję o arenie. - Froya wzruszyła ramionami odpowiadając całkiem niefrasobliwie.

- I co? - brunetka zapytała zaciekawiona jaki był wynik tego sprawdzianu.

- Z areną dobrze myślałam. Też tam była. Mówiła, że rozmawiała z tą wojowniczką co przegrała. Podobno Kislevka. Szkoda. Miałam nadzieję, że to prawdziwa Norsmanka. Pogadałabym sobie z nią. Ale to mi podsunęło pomysł by następnym razem samej to sprawdzić. - blondynka dolała sobie i przyjaciółce gorącego naparu. Przyjemnie było tak siedzieć w czystym, oświetlonym i ogrzanym salonie niewrażliwym na tą śnieżycę za oknem.

- A ta szermierka z wczoraj? - Madeleine pokiwała głową. Nie podzielała zamiłowania przyjaciółki do typowo męskich zajęć ale jakoś nie umiała jej tego wyperswadować. Więc już dawno sobie to darowała.

- Niezła jest. Na punkty ze mną minimalnie ale jednak wygrała. Zdumiewające skąd wdowa po kupcu tak świetnie włada orężem. Pytałam ją o to. Podobno goście jej męża ją tego nauczyli. - blondynka powiedziała z mieszaniną uznania dla szermierczych umiejętności wczorajszej oponentki i rozbawienia dla jej wyjaśnień skąd je nabyła.

- Nie wierzysz jej? - von Richter spojrzała na nią pytająco. Na szermierce nie znała się kompletnie. Ale miała zaufanie do oceny swojej przyjaciółki.

- Nie. Ma podobny poziom umiejętności do mnie. Czyli musiałaby spędzać regularnie czasu na treningi jak ja. Max też tak uważa. Nie nauczyłaby się tego bo tam raz tam czy tu ktoś jej pokazał jak się trzyma miecz czy rapier w dłoni. Przeszła regularny trening. I nie chce się do tego przyznać. Coś mi mówi, że ta mała wdówka ma wiele wstydliwych spraw do jakich nie chce się przyznać. Zaczynając, od tego skąd właściwie ten jej mężuś ją przywiózł. Bo ona nie jest stąd. Nikt nie wie skąd się wzięła i co robiła wcześniej. A wczoraj okazało się, że nieźle macha szpadą. Interesujące prawda? - panienka van Hansen podsumowała koleżance co od wczoraj sobie umyśliła o tej czarnowłosej wdówce. Do tej pory nie zwracała na nią większej uwagi ale po wczorajszym spotkaniu dodała dwa do dwóch co z tego wynika.

- Tak, to interesujące. - Madeleine przyznała po chwili trawienia słów jasnowłosej gospodyni. - Na ostatnim spotkaniu u Kamili też była. Chyba się spiknęły ze sobą. Obie promują otwarcie nowego teatru w naszym mieście. - brunetka dorzuciła swoje trzy grosze o tym co wiedziała o młodej wdowie i przy okazji o nowej inicjatywie w towarzystwie. Właściwie to był oficjalny powód jej wizyty.

- A to mamy jakiś stary teatr w mieście? - ironicznie zauważyła szlachcianka pozwalając sobie na szybką ripostę. To rozbawiło i ją i brunetkę.

- To prawda, nie mamy żadnego teatru. Ale właśnie jest pomysł by przerobić jakiś budynek na teatr. Można by wystawiać sztuki i całą resztę. Składamy się na fundusz. Kamila ma to organizować. Mam nadzieję, że to cię nie zniechęci do udziału. - Madeleine dokończyła jednak swoją myśl na temat teatru.

- Nie wiem dlaczego wszyscy uważają, że ja nienawidzę tej kapitanówny. Niech sobie żyje, szuka swojej partii i miejsca w życiu. Ale teatr i sztuka mnie nie interesują. Wolę inne rozrywki. - blond głowa pokręciła się z lekką irytacją gdy wspomniała o stereotypowych plotkach jakie krążyły na temat jej i młodej van Zee. Ale nie rozumiała dlaczego akurat Madeleine przychodzi do niej z tym jęczeniem na datek na inwestycję jaka kompletnie jej nie interesowała.

- Myślę, że nie musiałabyś dawać zbyt wiele. Może być symboliczny datek. Samo twoje nazwisko wiele znaczy. Jak van Hansenowie coś wspierają no to chyba rozumiesz, że to by nam pomogło. I w tym teatrze mogłyby być nie tylko sztuki czy opery ale także bale i tańce. - brunetka znała słabości swojej przyjaciółki i liczyła, że uda jej się ją zachęcić do wsparcia tego nowego projektu.

- Tańce i bale będą? No to może… Może coś dorzucę. I byś nie patrzyła na mnie tymi psimi oczyma. Arenę, polowania albo wyścigi byście zorganizowały to co innego. Nigdy nikt nie myśli o kobietach jakie interesuje coś innego niż szydełkowanie. - Froya machnęła dłonią na znak, że już coś dorzuci na odczepnego chociaż o teatrze i sztuce to jej zdania nie zmieniało.

- Cudownie! - ucieszyła się von Richter. Chwilę jeszcze rozmawiały o tym nowym projekcie jaki powinien zaangażować całą śmietankę towarzyską miasta no i przy okazji znów wyszedł temat tej co tak do tej pory była na marginesie tej śmietanki a ostatnio zaczęła się pojawiać coraz częściej.

- Ale przecież była u ciebie na koncercie. - Madeleine zmrużyła oczy ale pamiętała czarnowłosą wdowę w rezydencji van Hansenów tydzień temu.

- Przyjechała z tym porucznikiem Finkiem. - blond główka pokiwała na znak, że pamięć przyjaciółki nie zawodzi.

- Ten porucznik to też taki całkiem niczego sobie. - zauważyła brunetka gdy przypomniała sobie szarmanckiego oficera w odświętnym kontuszu na sali balowej.

- E tam. Gołodupiec. Co to za porucznik jak roty do szarży nie prowadzi ani nie prowadzi abordażu na wrogi statek? - Froya machnęła pogardliwie reką na znak, że ceni w mężczyznach kompletnie inne wartości niż jej przyjaciółka.

- Jak tak będziesz wybrzydzać to w końcu starą panną zostaniesz. Za 20 lat będziesz mogła napisać gorzkie wspomnienia żaląc się na własną samotność pt. “Bo wszyscy nie spełniali moich oczekiwań”. - Madeleine pozwoliła sobie na odrobinę uszczypliwości. - Nie młodniejemy i nie piękniejemy z każdym rokiem Froy’o. Czas ucieka. - powiedziała by dać jej do myślenia. Martwiła się, że przyjaciółka sobie sama życie zmarnuje jak dalej będzie tak wybrzydzać w kawalerach. A przecież młodość i uroda nie trwały wiecznie.

- A może ja nie mam ochoty na męża? - odburknęła niezbyt zadowolona gospodyni, że przyjaciółka znów ją próbuje swatać. - Może wstąpie do klasztoru? - powiedziała zaczepnie.

- Do klasztoru? Ty? W habicie? Nie wygłupiaj się Froyo. Nie pasujesz do umartwiania się i klęczenia na zimnych podłogach. - Madeleine pokręciła głową na znak, że nie wyobraża sobie tej bogatej i wymuskanej szlachcianki w roli ubogiej mniszki.

- Są też zakony sigmarytek i ulrykanek. Bojowe. Gdzie kobieta może służyć bogom z bronią w ręku. - Froya obwieściła przyjaciółce nad czym myślała od jakiegoś czasu. Co prawda życie w celi i o winie i chlebie nie bardzo jej odpowiadało. No ale dla życia z bronią w ręku była gotowa sporo poświęcić. Sama jeszcze nie była pewna jak wiele.

- Mam nadzieję, że jeszcze to przemyślisz. A na razie może poplotkujemy o bardziej przyziemnych i przyjemnych sprawach. Może o Kamili albo tej van Drasen? - von Richter wolała sprowadzić myśli i tor rozmowy jak najdalej od pomysłu gospodyni jaki wydał jej się kompletnie nie na miejscu.

- O. Ta van Drasen. Nie uwierzysz o co mnie zapytała jak już się żegnałyśmy? - wspomnienie nazwiska czarnowłosej wdowy przypomniało van Hansen co miała koleżance już wcześniej powiedzieć.

- Co takiego? - zapytała z zafascynowaniem i trochę z obawa tego co może zaraz usłyszy.

- Pytała o Nadję. O jej łóżkowe umiejętności. Zupełnie jakbym ja, jej pani, mogła to wiedzieć i jakby ona sama miała zamiar to sprawdzić. - blondynka podzieliła się się z brunetką kolejną plotką na temat wdowy jaka wczoraj była tutaj na wizycie.

- Co za nietakt! - fuknęła Madeleine słysząc o tak grubiańskich zachowaniu. Co innego jak rozmawiały ze sobą na osobności dwie, stare przyjaciółki a co innego jak ktoś prawie obcy pytał o to samo. Wyczuwała, że Froya nieco ironizuje to oburzenie ale i tak pytania wdowy były mocno nie na miejscu.

- Cóż, jeśli naprawdę interesują ją łóżkowe umiejętności Nadji to chyba nie powinna się rozczarować po dzisiejszej wizycie. - gospodyni pokiwała głową na znak, że uważa tak samo. Obie rozmawiały jeszcze chwilę ale napięty grafik zmusił je obie do zakończenia tego spotkania.




Rose de la Vega



- A właściwie to dlaczego ja nie mam jakieś pokojówki? Albo służącej. O. Adiutanta. - owalna twarz w lustrze poruszała ustami w miarę mówienia. A szczotka rozczesywała jeszcze wilgotne włosy. Właśnie przyszło jej do głowy, że gdyby miała jakąś służkę to ona by teraz tu stała i rozczesywała te włosy.

- Jak ta Versana. Niby taki zwykły kupiec. A swoją pokojówkę ma. A ja jestem cholernym kapitanem cholernego statku i nie mam. - westchnęła zirytowana tym odkryciem. Dotąd jakoś jej to nie przeszkadzało. Ale jak tak ostatnio spotkała się z nią raz u niej w domu, potem w “Żaglowcu” to rzuciło jej się w oczy. W domu miała tego rudzielca a w karczmie tą Łasicę. Właściwie z tą Łasicą to nie do końca była pewna jak to między nimi było. Jak w karczmie to wydawały się równe sobie podczas gry i w ogóle. Ale potem na statku a zwłaszcza w kajucie to Łasica się zachowywała jakby była jakąś służką Versany. Ale dopiero potem czy raczej teraz przyszło jej to do głowy. Podczas tamtego spotkania w kajucie miała całkiem co innego w głowie. Usłyszała pukanie do drzwi.

- Jakbym miała służkę to bym teraz kazała jej otworzyć drzwi. - Rose mruknęła cicho do siebie niezbyt zadowolona, że musi przerwać swoje zajęcie i pójść otworzyć drzwi.

- Pani kapitan. - Pierre skinął odruchowo głową jak to wypadało oddać honory własnemu kapitanowi. Nawet jak ta była boso i w samych spodniach i koszuli. Tak w połowie drogi między pełnym ubraniem a rozebraniem.

- Wejdź. - Rose cofnęła się by pierwszy oficer mógł wejść do środka. Wróciła na swoje miejsce przy stole, usiadła i znów sięgnęła po szczotkę.

- Możesz mi powiedzieć Pierre dlaczego kapitan nie może mieć adiutanta? Kamerdynera? Służącej? - zapytała zanim zdążył się odezwać z czym przyszedł. Kompletnie się takiego tematu nie spodziewał więc popatrzył na nią mało inteligentnym wzrokiem. O czym ona mówiła? O co jej chodziło?

- Kamerdynera? Służącą? - zapytał niepewnie dając znać, że wolałby usłyszeć coś więcej nim się wypowie.

- Tak. Kamerdynera, służącą, pokojówkę, adiutanta. Kogoś kto by o mnie dbał. No sam zobacz. Sama muszę sobie czesać włosy. A taka kupiecka wdowa żadnego statku nie ma a służki ma. A ja? - mówiła jak nadąsana panienka gdy spotyka się z czymś co uważa za straszną niesprawiedliwość i krzywdę na swojej osobie.

- No… Myślę, że wśród załogi chyba znajdzie się ktoś odpowiedni… Coś aby uszyć… Chyba nawet golibrodę mamy w załodze, ten chłopak ze Startossy albo tamten z Marienburga co robił za krawca… - Pierre kompletnie się nie spodziewał ale znał swoją kapitan na tyle by wiedzieć, że czasem wpada właśnie “ten” nastrój. I wtedy rozmowy robiły się dziwne gdy dopadała ją taka chandra.

- Wolałabym kobietę. - mruknęła cicho bawiąc się swoją szczotką do włosów. Pierwszy oficer jęknął w duchu pytając samego siebie dlaczego to właśnie on musi się mierzyć z tą kapitańską chandrą.

- Druga kobieta na pokładzie… No to może być ciężko pani kapitan… - zaczął ostrożnie. Marynarska brać była dość przesądna. I niby kobiety w załogach się zdarzały a nawet w rzadkich przypadkach były oficerami czy nawet jak ich Rose, kapitanami statków. No ale jednak jakoś się utarło, że rola kobiet to czekać na marynarzy na brzegu. Rose sobie wywalczyła autorytet i pozycję to jakby miała osobisty immunitet wśród załogi. No ale jakaś nowa na pokładzie?

- No widzisz? Taki kupiec może mieć służkę a kapitan nie. - Estalijka prychnęła z niezadowolenia gdy Pierre niejako potwierdził jej obawy.

- Cóż pani kapitan… - pierwszy oficer zaczął powoli ale sam za bardzo nie wiedział co powiedzieć na taką sytuację.

- Dobra, nieważne. Z czym przychodzisz? Udało się załatwić? - de la Vega wzięła się w garść i wolała zmienić temat rozmowy na taki gdzie miała o wiele więcej do powiedzenia.

- Tak, udało się załatwić kolejne sanie. Może jeszcze jedne by się przydały. Ale ci co się zgłosili na woźniców nie znają trasy. Przydałby się jakiś przewodnik. - Bretończyk z ulgą powitał zmianę tematu więc szybko i ochoczo zaczął mówić co w trawie piszczy z tymi przygotowaniami.

- Nie mamy przewodnika? Przydałby się. No to roześlij wici, że szukamy kogoś na tą fuchę. Zima jest, wszyscy siedzą z przymrożonymi tyłkami to chyba ktoś się skusi na przyzwoity zarobek. Przecież nie potrzebujemy ruszać jutro czy pojutrze. - czarnowłosa kapitan przyjęła te wiadomości z zadowoleniem. Kaprys Mannana sprawił, że musieli tu zimować. Czego pierwotnie wcale nie mieli w planie. Niestety zanim doprowadzili statek do porządku to już sie zrobiła zima i ryzyko zimowego rejsu bez zbędnej potrzeby było zbyt wielkie by szastać stanem statku i załogi. Więc byli tu na przymusowym postoju. Ale uznała, że w takim razie jest okazja by zarobić nieco grosza i dać załodze jakieś sensowne zajęcie by nie zgnuśnieli do wiosny. A przygotowania wydawały się mieć ku końcowi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online