Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2020, 19:49   #35
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- Huzia na skurwysynów! - ryknął Semen, kiedy odrzucił już łuk. Spośród pięciu strzał, które zdążył wystrzelić, niemal wszystkie utkwiły w wielkoludach, którzy niczym woły parli do przodu. Nieugięci jak lawina śnieżna. Albo ziemne osuwisko. Jedno można było powiedzieć o nich z całą pewnością, byli kurewsko wytrzymali. A poniesione straty zwielokrotniły ich determinację. I teraz już nie widzieli możliwości by się wycofać. Nie pozwalała na to przelana krew. Tak to już było z klanowymi. Można było stoczyć bój z imperialną piechotą i znaleźć jakiś sposób by przerwać potyczkę. Można wdać się w krwawą potyczkę z dzikusami z Norski czy Kisleva, ale na końcu każdy w końcu liczył straty. Można było walczyć z hordami zielonoskórych z pobliskich gór, ale i w ich żyłach stygła krew na widok poniesionych strat. Ale klanowi których krew przelano nie mieli zwyczaju cofać się przed niczym. I póki nie zasmakowali krwi swoich przeciwników nie potrafili się powiedzieć „pas”. Zwłaszcza, jeśli z wilczych dołów dopingowały ich krzyki rannych, umierających kompanionów. Bombastus chciał uciec i dołączyć do reszty kompani, najlepiej zaś odciąć się od bliskich mu napastników ogniskiem, końmi a lepiej jeszcze kimś kto stawi zbrojny opór. Jednak w życiu dostaje się to, co przyniesie los. Sytuacji nie poprawiał fakt, że jeden z napastników szedł w jego kierunku, a inni zdążyli spierdolić znacznie sprawniej. Dostrzegł kępę venenosum herba i niemal na czworaka popędził w jej kierunku i ciesząc się, że ma na sobie cienkie skórzane rękawiczki wyrwał kilka z korzeniami. To mogła być jego jedyna szansa na przetrwanie. O ile pożyje na tyle długo, by móc go odpowiednio użyć. Jego nowy towarzysz Semen, zważywszy w garści ciężar swego topora, skoczył na przeciwko wytatuowanym wielkoludom. Gdy przyszło do starcia, okazywało się że towarzystwo wieśniaka, medykusa, paniczyka i dwóch bab w leśnej głuszy ma swoje minusy.

- Hudej, kurwa, za chłopaków! - wycharczał ten z prawej i niezdarnie, z powodu wleczonych za sobą łańcuchów i stalowych szczęk zaciśniętych na jego potężnej łydce, skoczył na spotkanie Semena. Potężny cios młota pewnie zmiótłby kozaka z tego świata, gdyby na to poczekał. Nie czekał jednak, lecz wyuczonym ruchem sparował trzon młota żeleźcem, tak że na wzmacniających trzonek guzach młota skrzesały się skry. Paczenko niemal wypuścił drzewce topora czując aż w ramionach drżenie. Odpowiedział płaskim ciosem z pełnego skrętu tułowia. Byli siebie tak blisko, że gdyby trafił, ostrze topora weszło by po kręgosłup napastnika. Tyle, że mimo pętających jego ruchy kajdanów, wielkolud zdołał uskoczyć. I zaatakować po raz wtóry. Tym razem podstępnie, z całej długości ramienia wypuszczając młot płaskim ciosem, przy ziemi. Kozak przeskoczył nad nim po czym zachwiał się łapiąc równowagę. Zdołał jeszcze wyprowadzić swój cios, tym razem mierząc w umięśnione ramię wielkoluda. I modląc się by w końcu coś poszło w tej walce tak jak iść powinno. Bo dwaj bliźniacy, straszący pod klanowymi tatuażami potężną muskulaturą, mimo sterczących im z piersi brzechw strzał, mimo szczęk kajdanów wbitych w ich nogi, parli do przodu z nieugiętością godną krasnoludzkich tarczowników.

Hohenstein odwrócił się w samą porę, by dostrzec grożące mu niebezpieczeństwo. Młot wzniesiony do ciosu mógł mu roztrzaskać czaszkę, kręgosłup czy jakąkolwiek inną część ciała. Jakkolwiek by go nie uszkodził, to w tej leśnej głuszy nikt by go nie dał rady poskładać. Skuteczny więc cios oznaczał by dlań śmierć. Tego był pewien cofając się na zadku przerażony przed swoim przeciwnikiem. Szukał okazji do rzucenia przeciwnikowi pęku ziół w twarz. Może choć to mogło w jakikolwiek sposób go ocalić?

Naraz na polanie zrobiło się wyraźnie chłodniej. Temperatura spadła w jednej chwili a z ust walczących buchnęły kłęby pary. Hohenstein chyba jako jedyny zrozumiał, co to może znaczyć, ale nie tracił czasu na to by odwróciwszy się sprawdzać kto. Bo z całą pewnością ktoś tu używał potężnej magii. Sven, który zdołał zerwać się na nogi, ujrzał wszystko w pełnej krasie. Dorian, nowy znajomek od ogniskowej operacji, wyciągniętą w szponiastym geście ku niebu dłonią ściągał drgające fale. Drugą dłoń wyciągnął ku wielkoludowi, który kroczył za cofającym się na zadku Bombastusem. Słowa wypowiedzianej inkantacji utonęły w krzyku bitewnym szarżujących bliźniaków.

Sven mimo, że był teraz wieśniakiem, poznał nieco świata i w jednej chwili zrozumiał, że Dorian para się magią. I że jest świadkiem czegoś, czego nie widzi się na co dzień. Pewnie dla tego nie zrobiły na nim wrażenia dwa rzucone błyskawicznie przez Brunatną noże, które przemknęły nad ogniskiem i wbiły się w pierś klanowego barbarzyńcy. Sven wytarł ubłoconą upadkiem dłoń, przedkładając ślizgające się ostrze do drugiej garści i rozejrzał się zastanawiając się nad sytuacją. Nie miał zamiaru pchać się do walki, gdy byli odeń lepsi. Skupił swoją uwagę na czarowniku. Z którego palców pomknęły w kierunku jednego z przeciwników drgające promienie energii.

Skutków uderzenia mocy Sven już nie widział, bowiem zza swoich pleców usłyszał ryk. Ryk dużo straszliwszy niż ten, którym straszyła para bliźniaczych wielkoludów, spłoszył konie. Sven odwrócił się w samą porę, by ujrzeć wyłażącą zza krzaków poczwarę. Krzaki musiały kryć w skale jaskinię, której wyjście łowcy jakowiś otoczyli owymi pułapkami i wilczymi dołami. Wszystko to Sven pojął w jednej chwili. Wystarczającej by zrozumieć również, że od bestii wielkiej jak dwa woły, pokrytej jakąś skotłowaną, czerwoną sierścią, szczerzącą doń trzy ogromne pełne kłów paszcze i zamiatającą przestrzeń za sobą parą zakończonych jadowym kolcem ogonów, musiała kryć się w jaskini od dawna. Od czasu wystarczającego, by wyrosły wokół maskujące wejście do jaskini krzaki, by zapomniano o wkopanych wokół wyjścia z jaskini wnykach, by nikt już nie pamiętał o bestii grasującej w kniei. Spłoszone wierzchowce nie rozważały tych wszystkich spraw, zwyczajnie rzuciły się do ucieczki zrywając cugle i łamiąc krzaki do których były przywiązane. A Sven stanął oko w oko ze śmiercią. Dzierżąc w spoconej dłoni rozedrgany miecz.

I nawet wielkoludy zamarły dokonując błyskawicznej gradacji wrogów. Bowiem teraz nie było już do końca pewne, kto dla kogo stanowi większe zagrożenie…



.

***
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline