Gustav chciał porozmawiać z Brockiem sam na sam. Galeb przyjął to z kamiennym wyrazem twarzy, bowiem brak rozwiązania sytuacji sprawiać, że zamiast zakończyć całą farsę, dalej coś się działo. A zwykle im dłużej Grunnenberg szukał rozwiązań tym stawały się one coraz bardziej absurdalne. Najgorsze było to że głosowanie nad przejęciem dowództwa miało mieć miejsca i Wernicky zabił tym ćwieka i Brockowi i Gustavowi. Choć dowódca Granicznych pewnie chciał się tylko zabezpieczyć przed jakimiś numerami to w praktyce związał sobie ręce, bowiem inaczej Brock mógłby po prostu wydalić Wernicky'ego i jego ludzi z kompanii by poszli sobie precz.
A no i Brock potrzebował łupów by opłacić swoich ludzi.
Galeb stojąc przed namiotem obok Wernicky'ego przeciągnął się. - Myślałem sporo nad tym co mi powiedzieliście, Herr Wernicky. Chcę wyrazić swój podziw dla waszej przebiegłości. - powiedział cicho - Piękne zagranie z tym by samemu dowodzić tylną strażą, się tutaj poddać i wstąpić do kompanii. Również mogę wyrazić podziw dla waszej odwagi. Prowadzicie bardzo ryzykowną grę w której zyskacie własne małe królestwo albo postradacie życie przez jakiś chichot losu. Mówi się jednak że bogowie sprzyjają odważnym.
Zamilkł na chwilę. - W sumie gdyby nie głosowanie o przywództwo to Brock mógłby was po prostu zwolnić z kontraktu i byście pojechali dalej.- stwierdził. |