Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2020, 00:00   #15
Sorat
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RUV5-ZqQ4o0[/MEDIA]
W życiu jest mnóstwo chwil, które mogły się zdarzyć, ale nie wydarzyły się. Zdarzają się też chwile magiczne, które mijają niepostrzeżenie, po czym ręka przeznaczenia zmienia cały świat, z dnia na dzień pokazując coraz dobitniej własne szaleństwo. Abigail de Gillern znała tylko te ostatnie, żyjąc z fatum dyszącym na kark… odkąd sięgała pamięcią. Niektórych rzeczy nie da się ukryć ani zapomnieć. Same o sobie przypominają, wychodząc na wierzch, wynaturzone i ohydne. Powtarzane w niekończącej się pętli barwy czystego mroku, dzień za dniem wysysały z człowieka każde pokłady ciepła i nadziei. Kropla po kropli, drenowały duszę aż do kości, póki ostatnia jasna gwiazda błyszcząca na niebie nie zamrugała agonalnie gasnąc równie cicho, co nadchodząca nieubłaganie śmierć. Dla zwykłych ludzi śmierć była przerażająca - absolut nicości, definitywny koniec czekający każdego bez absolutnie żadnego wyjątku. Czasem jednak w materii kosmosu następował glitch, wypluwając coś, co nigdy nie powinno istnień w racjonalnym poukładanym świecie górującej nad antymaterią materii. Jednak każdy system dążył do wyłapywania pomyłek i ich eliminacji, nim nie narobią więcej szkód.

Spoglądając prosto w szalejące wokół płomienie skulona pod ścianą szarowłosa dziewczyna nie czuła żalu. Pragnęła zobaczyć, jak wszystko staje w płomieniach - i sama w nich zginąć. Wszak wiedźmy powinno się palić, nieprawdaż?
- Jesteś moją Amy? - spytała głosem cichszym od szeptu, podnosząc śmiertelnie zmęczone oczy na szkarłatną zjawę. Poczuła ból w klatce piersiowej, w miejscu, gdzie powinno być serce.
Było złamane.
Zostało roztrzaskane na tysiące kawałków, których już nigdy nie uda się złożyć w całość.
Wokół szalała pożoga, jej część przybrała bardziej ludzką formę kobiety utkanej z chaosu.
- Kochałam cię… wciąż kocham - przełknęła gorzką ślinę, a każdy oddech niósł ból i chłód, wżerający się w ciało jakby było rozlanym nań stężonym kwasem. - Odeszłaś, opuściłaś mnie… a szukałam. Szukałam wszędzie… po tej i po tamtej stronie - zrobiła chwilę przerwy, czując jak mróz ścina krew w jej żyłach. Cały czas towarzyszyło jej uczucie, że życie jedynie rani, rani dotkliwie. Marzyła więc by je zniszczyć, spalić razem z nią samą. Nienawidziła codziennej walki: o oddech, o przetrwanie, o zachowanie resztek świadomości charczących z gracją starego gruźlika. Obserwując płomienie za towarzyszkę miałaby jedynie spokój… wreszcie nadejdzie koniec. Zniknie, rozpłynie w nicości… dołączy do szeregu widm i cieni tańczących wśród ślepych żywych. Zniknie, świat wróci do normy i odetchnie z ulgą. Byłoby jej obojętne co się stanie, gdyby nie dwa czynniki. Jednym było małe, piszczące życie trzymane w ramionach i patrzące na nią szafirowymi ślepiami. Tak ciepłe, radosne - kompletna opozycja do zimnej, wypełnionej popiołem skorupy o humanoidalnym kształcie. Drugim istota z ognia i czerwieni. Abigail widziała ich setki, jeśli nie tysiące: emanacji przeszłości, echa niegdyś żyjących ludzi. Ich emocji tak intensywnych, że przybierały własne formy.
- Nigdy bym cię nie skrzywdziła Amy, nie ja - pokręciła niemrawo głową. - To ty prawda? O tobie mówił tamten doktorek o japońskim nazwisku. Scarlett… czemu nie chcesz dać mi spokoju?

Zapadła cisza, którą przerywały jedynie trzaski palonego drewna. Oraz kamienia. Wokół robiło się naprawdę gorąco, ale jeszcze bardziej problematyczna okazała się narastająca duszność. Dym i suche powietrze wypalały nozdrza. Abigail nigdy nie była szczególnie wytrzymałą dziewczyną, ale w takich warunkach żaden człowiek nie czułby się komfortowo. Na moment pociemniało jej w oczach, ale towarzystwo Scarlett nie można było zignorować. Duch znajdował się wciąż w tym samym miejscu.
- Jesteś pewna, że nie skrzywdziłabyś mnie? - zapytała zjawa. - Czy w ogóle znasz samą siebie? Co wiesz o sobie? Jesteś pewna tego, co sama zrobiłabyś lub też nie? Otóż w tym jednym miejscu masz rację. Kochałaś mnie. Ja też cię kochałam. I źle wyszłam na tym uczuciu. Nienawiść znajduje się tylko o jeden krok od miłości.
Scarlett podniosła dłoń w kierunku Abby.
- Ale ty naprawdę nie pamiętasz? - zaśmiała się. - Chwyć moją rękę. Pokażę ci przeszłość. Pokażę ci to, kim naprawdę jesteś.
Zastygła w oczekiwaniu.

Ciepło przebijało się przez wieczny chłód otaczający szarowłosą niczym druga skóra, a to już niepokoiło. Rzadko kiedy potrafiła je odczuć, co znaczyło, że temperatura wokoło przestawała nadawać się do życia. Dziewczyna westchnęła cicho, spogladając w dół na niebieskookiego pieska, wciśniętego w nią jakby miało to uratować któreś z nich.
- Jestem czymś, co nigdy nie powinno się urodzić - odpowiedziała, głaszcząc miękkie futro. Jej koniec byłby naprawą błędu kosmosu, ale Charon nie zasługiwał na wieczny sen gdy nie przeżył jeszcze pełni swojego psiego życia.
- Niczego nie jestem pewna… przecież wiesz - przymknęła oczy. Jej ciało i dusza nie należały do niej w pełni. Miała do dyspozycji tylko część życia i świadomości. Pozostała część… tego nie wiedziała, a teraz kobieta w czerwieni oferowała odpowiedź. Z gatunku takich, jakie nie mają prawa się spodobać.
- Niewiedza bywa błogosławieństwem - szepnęła, a głos tonął w kakofonii pożaru. Otworzyła oczy - I tak jestem przeklęta - dodała, łapiąc podaną dłoń.

- Ale chcę, abyś do tego cierpiała - powiedziała Scarlett. - Tak jak ja cierpiałam. Ogień przeżarł mnie na wylot. Wytopił z mojego ciała ostatnią kroplę tłuszczu. Zwęglił kości. Ze skóry uczynił pomarszczony pergamin… w tych miejscach, kiedy trochę się jej ostało. Przeżyte cierpienie nas zmienia. Już nigdy nie jesteśmy tacy sami. Ale to cierpienie, które nie udaje nam się przeżyć… - tu zaśmiała się potwornie. - To jest najgorsze. Wypacza nas w coś, co nie jest w stanie już nigdy odnaleźć spokoju. Już nigdy trafić na tę drugą stronę. Będę zawsze przy tobie, Abigail. Będę dbała o to, aby wszystko, co pokochasz, spłonęło w płomieniach. Zaczynając od tego małego pieska.
Zmora przykucnęła i spojrzała na Charona. Uśmiechnęła się, ale to nie był dobry uśmiech. Przez ten czas wciąż trzymała dłoń de Gillern. Lekko ją piekła. Paliła. Ale nie na tyle, żeby nie mogła jej puścić.

Wnet wszystko wokół rozmyło się.
Być może Abby zemdlała z powodu braku tlenu. Ten cały dym wszechogarniał, dusił płuca, wgniatał klatkę piersiową. Ale jednocześnie… zabierał gdzieś daleko. W miejsce, które znajdowało się na innym kontynencie. Boston w stanie Massachusetts. Ostatni punkt na mapie, który chciałaby ponownie obejrzeć…

Jej młodsza wersja znajdowała się w pokoju bez klamek. Abigail wniknęła w jej ciało. W swoje dawne ciało. Zmieniła się w biernego pasażera, obserwującego swoje niegdysiejsze akcje. Nie posiadała wspomnień z tego okresu, jednak wszystko zdawało się tak bardzo autentyczne… nie mogła wątpić w prawdziwość odbieranych bodźców.

Obudziła się. Przez dźwięk. Drzwi zostały otworzone i nieco światła pojawiło się w jej ciemnym pokoju. Nie miała tutaj okna, a w nocy światła były wyłączone, więc nawet rankiem spała w kompletnym mroku. Z tego powodu nie miała nawet pojęcia, kiedy kończyła się noc, a słońce pojawiało na horyzoncie.
- Abigail? - usłyszała głos pielęgniarki. - Jeszcze śpisz?
Pani Madelaine miała ponad sześćdziesiąt lat. Miała ładnie zaczesane włosy zgodnie z modą lat pięćdziesiątych. Była zawsze miła, choć posiadała szczególnie wysoki, piskliwy głos. Dość irytujący. Miała też tendencje to korzystanie ze śpiewnego tonu, który niekiedy wypadał protekcjonalnie, jak gdyby Abby była dzieckiem.

Wtedy jazgot piguły doprowadzał ją do szału, wyczuła jak ciało spięło się: szczęki zacisnęły, zęby zgrzytnęły, aż do momentu, gdy wszystko minęło i wróciła obojętność. Ją też pamiętała, długie godziny tępego wpatrywania w jeden punkt przed sobą gdy leki działały tłumiąc niechciane obrazy… albo kiedy następował atak. Wtedy godzinami wyła zwinięta w pozycji embrionalnej, a przed oczami przelewał się jej korowód obłędu. Szpitale miały to do siebie, że często ktoś w nich gasł. Zbyt wcześnie, zbyt tragicznie i w zbyt wielkiej złości oraz niezgodzie - to zawsze pozostawiało piętno, przywiązując duszę do miejsca agonii.
Próbowała tłumaczyć lekarzom, na początku, gdy jeszcze miała nadzieję, że naprawdę jej pomogą. Potem zniknęła, pozostawiając po sobie gorzki posmak i beznadzieję. Fatum dyszące w kark.
Sprężyny jęknęły, dziewczyna przekręciła głowę kotwicząc wzrok na kącie pokoju, gdzie snop wpuszczonego przez pielęgniarkę światła oświetlił nieruchomą sylwetkę.


Stała tam od zeszłej nocy, nieruchoma i milcząca. Tkwiła w jednym punkcie, rozsiewając wokół atmosferę rozpaczy i chłód jakiego nie potrafiłaby odegnać nawet gorąca kąpiel.
- Nie mogę spać - usłyszała słowa padające ze swoich ust, oczy wciąż świdrowały z wyrzutem niemą towarzyszkę niedoli.

Pani Madelaine w pierwszej chwili zastygła w bezruchu. Widziała na własne oczy naprawdę wiele różnych przypadków. Jednak tylko wokół Abigail unosiła się tak gęsta atmosfera… ciszy. Pierwotnego, absolutnego braku dźwięku. Przypominającego próżnię kosmiczną. Miejsce, gdzie żadna istota nie miała prawa żyć. Pielęgniarka nawet nieco bała się de Gillern, mimo że ta w żadnym wypadku nie należała do najbardziej agresywnych pacjentów. Sama aura beznadziei, mroku i ostatecznego rozkładu tak bardzo zatruwała powietrze, że musiała silić się do granic możliwości… aby w ogóle wejść do pokoju pacjentki. Za każdym razem stała przed drzwiami kilka dodatkowych sekund, próbując znaleźć w sobie energię do przekroczenia progu.
- Czy zmiana leków… była nietrafiona? Dostałaś już najmocniejszą dawkę, Abigail - westchnęła kobieta. - Jak się czujesz? Czy chcesz wrócić do poprzednich leków. Pan doktor jeszcze do ciebie przyjdzie, ale może już zawczasu mu powiem. To ewentualnie zrezygnujemy z porannej dawki… - zawiesiła głos.

Cisza pogłębiła się, dzwoniąc w uszach. Długie milczenie kiedy aby wypowiedzieć cokolwiek trzeba zebrać się mocno w sobie, co też pacjentka zrobiła. Chociaż najpierw przekręciła głowę żeby móc patrzeć na pielęgniarkę. Czuła jej niechęć i strach, chociaż kobieta pewnie nie wiedziała co ją tak odrzuca. Była ślepa… jakże Abigail z przeszłości i ta teraźniejsza jej zazdrościły.
- Chcę pentobarbital - poprosiła cicho, wbijając spojrzenie w oczy drugiej kobiety. Odetchnęła dwa razy i dokończyła - Pozwólcie mi wreszcie umrzeć.
 
Sorat jest offline