Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2020, 00:07   #21
Sorat
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
Miesiąc temu dziewczyna odpowiedziałaby, że nie ma sensu walczyć bo to bez znaczenia. Nie da się uciec przed przeznaczeniem i swoimi demonami - zawsze dopadną człowieka, rozrywając jego duszę na strzępy, zostawiając przetrawione, wysrane resztki świadomości w potrzaskanej skorupie.
Miesiąc temu wzruszyłaby ramionami i rzuciła ponurym tekstem o karmie, przypominając niedowierzanie z jakim doktorek poprzednio traktował jej słowa.
Miesiąc temu nie miała nadziei… a potem pojawiła się Amanda i spalony świat jeszcze raz stanął w płomieniach.
- Andy podejdź na chwilę - zwróciła się do bladego widma siedzącego po turecku na parapiecie, tuż ponad wciaż rosnącą kałużą wody. Sama w tym czasie ujęła dłoń lekarza, biorąc głęboki oddech i zaraz sapnęła, jakby ktoś ją zdzielił w żołądek pięścią. Przez złączone kończyny przeszła w obie strony cała lawina mroku i strachu, jak dwie odnogi czarnej rzeki mieszające się w jedny korycie aby dalej płynąć już razem. Każdą komórką ciała wyczuwała sprzeciw analitycznego umysłu naukowca skonfrontowanego z czymś, czego nie dało się ani zmierzyć, ani zważyć. Czymś, co całkowicie do tej pory umykało jego percepcji. Pod zamkniętymi powiekami widziała sypialnię mężczyzny, urządzoną w surowym, minimalistycznym stylu. Ciemnobordowe ściany, dębowa podłoga i proste łóżko z jedwabną pościelą. Obok wezgłowia jedna niewielka nocna szafeczka i lampka. Po lewo od łóżka drzwi, po prawo okno przez które wpadał blask księżyca, a w nim tańczyły postacie wyjęte z najgorszych koszmarów: czarne, utkane jakby z dymu który ciągle się przelewał, zmieniając w wyszczerzone piekielne mordy o ostrych kłach i zwierzęcych rysach wychudzonych czaszek… ale były wątłe. Choć wciąż przerażały.
- Nie powinieneś ich widzieć, przykro mi. Wiem… nic przyjemnego - pokręciła głową bardzo zmęczonym ruchem - Chociaż gdybym była pamiętliwa to bym ci przypomniała parę tekstów o dysocjacji osobowości - łypnęła na niego cynicznie - Powiem ci jak się przed nimi bronić, tym wypiszesz mnie i Amandę. Jak najszybciej… - położyła mu dłoń na czole, przez sekundę przykrywając oczy. Zacisnęła drugą rękę mocniej na jego palcach.
- To jak będzie?

Mężczyzna wstał i zaczął poruszać rękami, jak gdyb próbował się od czegoś odgonić. Najprawdopodobniej od samej Abigail. Zerknął w bok na Andy’ego.
- Teraz będziemy już razem - szepnął chłopiec. - Zaprzyjaźnimy się ze sobą - powiedział.
Watanabe zaczął krzyczeć. Widział w życiu wiele. Ale nawet on nie był przygotowany na to wszystko, z czym Abby musiała zmagać się na co dzień. Krzyknął.
- Odejdź! - wrzasnął i odepchnął ją od siebie.
Dziewczyna była lekka niczym piórko. Wychudzona, choć wysoka, ważyła tyle co dziecko. Równie dobrze mógł w nią uderzyć rozpędzony tir. Leciała kilka metrów do tyłu, aż uderzyła plecami o ścianę. Impakt wydobył z jej płuc resztki powietrza.
Sam Watanabe zaczął płakać. Przeszedł na drugą stronę biurka i otworzył szafkę. Wyjął z niej butelkę Jim Beama i napił się z gwinta.
- Nie wiem… czym jesteś… - zawiesił głos. Spojrzał na nią oskarżycielsko. W ten sam sposób chwilę potem wycelował w nią palec. - I nie wiem też, czemu to zrobiłaś! Co mi zrobiłaś?! - wrzasnął.
Łatwo było dojść do wniosku, że układanie się w tej chwili z doktorem było skazane na porażkę. Andy podszedł do niego i przytulił go. Ubrania Watanabe zaczęły przemakać. Zerknął w dół na utopionego chłopca i otworzył usta w czystej mieszance przerażenia i szoku. Jego twarz na zmianę szarzała i zieleniała.
- Tata… tatuś mnie obroni - szeptał Andy. - Będę już zawsze z tatusiem.

Leżąca pod ścianą dziewczyna wyciągnęła rękę, dysząc ciężko.
- To… nie twój… tata… - wychrypiała - Ch… chodź do mnie… Andy. Chodź… się przytulić - dodała szczękając zębami i zakaszlała krótko. W głowie się jej kręciło od uderzenia, jednak nie mogła się poddać.
- Leczyłeś obłęd… nie wiedząc czym jest. Teraz już wiesz - przymknęła ciężkie powieki - Nie każdy szaleniec… jest nim ze względu… na uszkodzenia mózgu. Czasem… świat cieni i śmierci wyciąga… po niego ręce, naz… naznacza. Na to… nie pomagają wasze tabletki. Witaj na krawędzi światów, doktorze… jak… jakie pytania chcesz mi teraz zadać?

Nie chciał żadnych. Zgiął się w pół i zaczął… wymiotować wodą. Zupełnie tak jak normalnie Andy. Czy może raczej… paranormalnie. Krztusił się i wypluwał kolejne strugi bezbarwnej substancji, ale tej nigdy nie ubywało. Wnet kolejne odłamki szkła zaczęły spływać rzeką, która sączyła się spomiędzy ust mężczyzny.
Wtem drzwi otworzyły się i stanął w niej zły opiekun od Diany. To pewnie on został wezwany przyciskiem wcześniej wciśniętym przez lekarza.
- Zabrać ją! - Watanabe na chwilę zdołał opanować wymioty. - Prosto do izolatki! - krzyknął. - Ona… ona mi coś zrobiła! - wrzasnął, ale wnet kolejne strugi wody zaczęły spływać spomiędzy ust.

Opiekun wyprowadził Abigail na zewnątrz.
- Z tobą są ciągle problemy! - krzyknął. - Raz po raz! - wrzasnął kilka centymetrów przed jej twarzą.

Gdzieś wewnątrz trzewi de Gillern zapłonął ogień, złość zacisnęła jej szczęki aż poczuła ból. Chciała wytłumaczyć, że to minie, doktor niedługo wróci do normy. Nie dało się przekroczyć bariery życia i śmierci na długo, bez Klątwy… tylko odechciało się jej mówić. Patrzyła hardo na krzyczącego mężczyznę, widma zwabione eskalacją negatywnych uczuć wychylały blade twarze ze wszystkich kątów. Gniew, strach i czyste przerażenie ściągały je jak świeca wabiła stada ciem grudniową nocą. Krążyły wokoło, przypatrując się żywym oczodołami pełnymi mroku, szeptały między sobą, potęgując chłód do tego stopnia, że pielęgniarz zaczął sapać pacjentce w twarz obłoczkami mlecznobiałej pary.
Dziewczyna raz jeszcze podniosła ręce, mając wrażenie że jednocześnie dźwiga półtonowe łańcuchy. Przez jej palce do jego policzków przeszedł zimny prąd. Oddychając ciężko ścisnęła nimi głowę mężczyzny, a potem opadła bez sił prosto pod jego nogi.

***

Abigail powoli budziła się. Głosy, które do niej docierały, były niewyraźne. Wpierw myślała, że to kolejne duchy albo demony. Potem jednak doszła do wniosku, że chyba wydawali je żyjący.
- ...tak, poza tym…
- ...nigdy tego wcześniej nie było…
- ...zdemolowała kompletnie gabinet doktora Watanabe. Wszystko zalała wodą z kranu, rozbiła jego szklanki i chyba musiała coś mu zrobić, bo nie idzie się z nim porozumieć…
De Gillern powoli dochodziła do siebie. Zauważyła, że nie była w izolatce, a w pokoju monitoringu. Chyba wezwano do niej ochroniarzy, którzy chwilowo zaprowadzili ją w sobie znane miejsce w szpitalu. Nie było tutaj cel takich jak na komisariacie. Została spięta kajdankami do fotela obrotowego. Był dziwnie, niespodziewanie wygodny. Mimo że jej ręce pozostawały wykręcone do tyłu dość niewygodnie. Dwóch mężczyzn w uniformie rozmawiało w drzwiach. Wnet ściszyli głos i kolejne słowa już nie dobiegały do de Gillern.

Jeden z ekranów monitoringu zamigotał. Wszystkie były czarnobiałe. Nikt nie nazwałby ich nowoczesnymi. Abby zamrugała… i ujrzała twarz Amandy. Zupełnie tak, jak gdyby posiadała kamerę tuż przed swoją twarzą, co było przecież niemożliwe.
- Abigail? Słyszysz mnie? - dobiegł ją głos dziewczyny. - Oby to zadziałało, oby to zadziałało, oby to zadziałało… - powtarzała, mocno zaciskając powieki. Koncentrowała się z całych sił.

- Amy… - szarowłosa z trudem wypowiedziała imię, sapiąc ciężko przez nos i kiwający się kark próbując trzymać sztywno. Wciąż śniła, ale to był dobry sen, skoro nawiedziła go Amanda - Amy… - powtórzyła.

- Co się stało? - dziewczyna zapytała krótko. - Nie wiem, jak długo mi się uda zatrzymać… to połączenie. Boję się. Cały szpital… nad całym szpitalem zebrała się burza… Też to czujesz, prawda?

De Gillern czuła tylko zimno. Chłód wżerający się w ciało, płynący żyłami lód. Wydychała mroźne obłoczki, metalowe fragmenty podłokietników kleiły się lekko do jej ciała. Próbowała liczyć uderzenia serca, lecz prawie go nie słyszała. Życie, wraz z oddechem, opuszczało śniegową skorupę, zostawiając raptem popiół.
- Bariera… chyba ją rozdarłam i siebie wraz z nią - wyszeptała walcząc z oczami przewracającymi się do wewnątrz czaszki - Tak mi przykro Amy… dziękuję że byłaś. Moim światłem. Proszę… mów do mnie, potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. Pamiętaj o mnie, dobrze? - resztką sił skupiła się na ekranie - będę się mniej bała, może będę odchodzić spokojniej.
 
Sorat jest offline